poniedziałek, 29 listopada 2010

012 ROZDZIAŁ: Pierwsze spotkanie

Bądź tak uprzejmy i spróbuj przemyśleć następujący problem - na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło, i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie?
(Michał Bułhakow – Mistrz i Małgorzata) 
 
 
 
W sobotę deszcz lał się z nieba strumieniami. Całe błonia pokrywało błoto i ogromne kałuże. Spadła też temperatura powietrza. Niebo przysłaniała gruba warstwa ciemnych, burzowych chmur. Co jakiś czas na horyzoncie pojawiała się przerażająca błyskawica, a po chwili naszych uszu dobiegał głośny huk.
Niewielu uczniów było na tyle odważnych, aby wychylić nos z ciepłego wnętrza zamku. W większości zaszyli się w swoich dormitoriach, bibliotece lub szukali cichego, przestronnego kącika.
Jednak my mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie niż zbijanie bąków i nieróbstwo. Tego dnia od rana dopisywał nam dobry humor. Luna, Neville i ja prowadziliśmy w Pokoju Życzeń pierwsze spotkanie Gwardii Dumbledore’a.
Przyszło piętnaście osób. Może nie jest to nie wiadomo jak horrendalna liczba, ale lepsze to niż nic. Zjawiło się sześcioro Gryfonów: Demelza Robins, Seamus Finnigan, Parvati Patil, Lavender Brown, Cormac Mclaggen i piątoklasistka Lara Decker. Czterech Puchonów –Ernie MacMillan, Susan Bonnes, Hanna Abbot i  Zachariasz Smith. Trójka Krukonów – Padma Patil, Terry Boot i Lisa Trupin. Jednak najbardziej wyróżniały się dwie Ślizgonki. Nassaroza Thropp i Galinda Doyle trzymały się na uboczu. Widziałam jak inni bez skrępowania lustrują je wzrokiem. Uśmiechnęłam się do nich pokrzepiająco.
- Cieszę się, że jednak się zjawiliście – zaczął swoją przemowę Neville. Kątem oka dostrzegłam, jak Luna kiwa zachęcająco głową. – Pewnie wszyscy wiedzą, po co tu jesteśmy. Nie muszę tego tłumaczyć? Nie możemy siedzieć z założonymi rękami i płaszczyć swoje tyłki, kiedy NASZ Hogwart, NASZ drugi dom, znajduje się w takim stanie. Musicie zrozumieć, że to już nie jest bezpieczne miejsce. Za każdym zakrętem czai się zło. Ukrywa się w cieniu nie tylko przedmiotów, ale także w naszym. W każdym z nas czyha potwór, który tylko czeka na sposobność do ujawnienia swoich krwawych rządzy. Tylko od nas zależy, czy uda nam się go poskromić. To my jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny i…
- Piękna mowa, paniczu Longbottom – wyrwał mnie z zadumy rozbawiony głos Nessi. Opierała się o ścianę i, z szerokim uśmiechem na twarzy, biła mu brawo. – Możesz już przejść do sedna?
- Och Nessi, nie bądź niemiła – zbeształa ją Galinda. – Tak ładnie mówił…
Zauważyłam, że Neville robi się czerwony aż po czubek uszu. Zawstydzony wlepił wzrok w podłogę.
- Kto w ogóle pozwolił tu przyjść Ślizgonkom? – zapytał Cormac, wychodząc ze zwartej grupy Gryfonów.
- A co? Jesteśmy od was gorsze? – Nessi wyprostowała się i spojrzała na niego groźnie.
- Na pewno wsypiecie nas przy pierwszej, nadarzającej się okazji – krzyknęła Parvati.
Reszta zgromadzenia przytaknęła jej z aprobatą.
- Uspokójcie się! – wrzasnęłam zdenerwowana. Przez chwilę żałowałam, że jestem z tego samego domu, co ten dziki tłum, który najchętniej wymachiwałby pochodniami i widłami.
- To chyba był głupi pomysł – oświadczyła Nassaroza odwracając się na pięcie. – Nie powinniśmy tu w ogóle przychodzić.
- Idźcie, jeśli chcecie – zdenerwowałam się. – Każdy może iść. Ani Luna, ani Neville, ani ja nie zabarykadowaliśmy drzwi. Droga wolna. Nie mam zamiaru trzymać tu nikogo na siłę. Jeżeli myśleliście, że  każdy Ślizgon jest śmierciożercą, to radzę się nad tym głęboko zastanowić. A co do was – Spojrzałam na dwie przyjaciółki. – Aż tak bardzo lubicie być w centrum? Zawsze wszystko musi przebiegać po waszej myśli? Jest nas tu osiemnastu, każdy z nas chce walczyć w jakiejś osobistej sprawie. Nie pytam za co, nie pytam za kogo. Może to przyjaciel, sympatia, miłość, rodzeństwo, rodzice. Nie obchodzi mnie to. Jednak proszę was, spróbujcie ze sobą współpracować. Tylko tyle. Współpraca…
Poczułam na ramieniu uścisk dłoni Luny. Spojrzałam jej prosto w oczy. Dostrzegłam w nich zrozumienie. Uśmiechnęła się delikatnie, tyle wystarczyło, aby wrócił mi dobry nastrój.
Następnej nocy mieliśmy do wykonania pierwszą, ważną misję. Potrzebowaliśmy więcej nowych członków do naszej zacnej ekipy. Podzieliliśmy się na grupy i obstawiliśmy cały zamek. Razem z Galindą udałam się na siódme piętro, gdzie mieścił się gabinet dyrektora.
- Czy myśl, że pierwsze co zobaczy Snape, jak wyjdzie z gabinetu to nasze pismo, nie jest zachęcająca? – zapytała dziewczyna. Widziałam jak jej policzki różowieją z nerwów.
- Mam tylko nadzieję, że nie pamięta naszego pisma z długich wypracować na eliksiry – rzekłam, choć tak naprawdę wcale mnie to nie obchodziło.
- Napiszemy drukowanymi.
Postawiłam na ziemi wiaderko z magiczną, niezmywalną, czerwoną farbą. Podałam towarzyszce pędzel.
- No to do dzieła – szepnęłam zachęcająco.
Po dwóch godzinach na ścianach w całym korytarzu pojawiły się napisy:
Gwardia Dumbledore’a poszukuje nowych członków.
Gwardia Dumbledore’a otwarta dla każdego.
Kiedy zużyłyśmy całą farbę, stanęłyśmy przy kamiennym posągu, aby dokładnie zbadać widok, który nazajutrz wstrząśnie dyrektorem. Wyglądało perfekcyjnie. Przybiłyśmy sobie piątki, ledwo kontrolując wybuch śmiechu.
- Trzeba wymyślić coś lepszego, jakiś otwarty bunt – rozochociła się Galinda.
- Może najpierw niech wszyscy zobaczą aktualne dzieło?
Obie zatkałyśmy usta, nie pozwalając aby wydobył się z nich chichot.
Kochany Harry,
Jestem szczęśliwa? Chyba tak. Może w Hogwarcie nie jest już tak, jak kiedyś, ale wystarczy się dobrze rozejrzeć, aby ujrzeć mały okruch przeszłości. Neville miał rację. W każdym z nas czai się potwór, ale tylko od nas zależy czy uda mu się nami zawładnąć. Zło jest wszędzie, ale przecież jest też dobro! Miłość, przyjaźń, zaufanie… To wszystko wcale nie jest tak głęboko pogrzebane.
Kiedy patrzę na Lunę i Neville’a mam wrażenie, że byłaby z nich idealna para. Żałuj, że nie widzisz jak na siebie patrzą. Tych iskier w oczach nie da się do niczego przyrównać. Pamiętasz jeszcze, jak sami tak na siebie patrzeliśmy? Kiedy dopiero poznawaliśmy miłość? Pamiętasz, jak błądziliśmy w poszukiwaniu naszych ust? Sprzedałabym duszę diabłu, aby móc przeżyć to jeszcze raz…
- Twoja Ginny
Następnego dnia rano było naprawdę gorąco. Rodzeństwo Carrow biegało jak szalone po całej szkole, aby znaleźć uczniów odpowiedzialnych za tę propagandę. Oczywiście nie mieli żadnych podstaw, aby nas za to winić.
Przestało padać. Silny wiatr rozwiał ciemne, burzowe chmury. Na błoniach schły kałuże, a młodzi uczniowie rzucali się grudkami błota.
Siedziałam razem z Luną na jednej z ławek. Wychylałam twarz łapiąc ostatnie promienie jesiennego słońca. Wiatr rozwiewał moje długie, rozpuszczone włosy.
- Jesteś szczęśliwa? – zapytała Luna.
- Tak, chyba tak – szepnęłam. – O ile w tej sytuacji można mówić o szczęściu. Ale jestem wdzięczna wszystkim, którzy się zjawili.
- Ładnie to wszystko ujęłaś – pochwaliła mnie przyjaciółka.
- Gadasz głupoty, najlepiej spisał się Neville. A właśnie, gzie on teraz jest?
Krukonka nie zdążyła mi odpowiedzieć. W naszą stronę biegła Nessi. Na jej twarzy malowało się wyraźne zdenerwowanie. Poślizgnęła się na błocie, ale na szczęście utrzymała równowagę.
- Neville… – wysapała, nie mogąc złapać oddechu. – Neville jest w szpitalu.
Jak osłupiała patrzyłam na Ślizgonkę.
- Co się gapisz! – wrzasnęła. – Ruszcie te szanowne tyłki!
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Luna jest już w połowie drogi do zamku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci