Między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie jest możliwa. Namiętność, wrogość, uwielbienie, miłość - tak, lecz nie przyjaźń.
(Oscar Wilde)
Biegłam
ile sił w nogach. Korytarze wydawały się ciągnąć w
nieskończoność. Neville, mój najlepszy przyjaciel Neville…
Jakim cudem trafił do skrzydła szpitalnego? Co tak właściwie się
stało? Przecież, to nie możliwe, aby Carrow go dopadł. Nie miał
żadnych podstaw, aby go podejrzewać o te napisy na ścianach. Chyba
że Snape…? Może faktycznie powinniśmy działać po cichu. Nie
zdradzać nazwy naszej organizacji.
Dobiegłam
do Skrzydła Szpitalnego. Drzwi były uchylone. Najwyraźniej Luna
była już w środku. Weszłam bez pukania. Starałam się nie
hałasować, bałam się popsuć wszechobecną ciszę. Białe ściany
przytłaczały mój umysł. Na najdalej, odstawionym od drzwi łóżku,
leżał Neville. Prawie nie poznałam mojego przyjaciela. Był blady
jak pergamin. Wydawało się jakby spał, ale jego wargi krzywiły
się w grymasie bólu.
Obserwowałam,
jak Luna pochyla się nad chłopakiem i chwyta jego dłoń. Po jej
policzku spłynęła samotna łza.
- Co
mu się stało? – zapytałam Pomfrey, która wyszła ze swojego
gabinetu.
-
Przyniosło go trzech Gryfonów – odpowiedziała nie patrząc mi w
oczy. – Znaleźli go na jednym z korytarzy na drugim piętrze. Nie
wiadomo co się stało. Cały czas jest nieprzytomny.
-
Pomoże mu pani? – spytała Luna trzęsącym się głosem.
Pielęgniarka
nie spojrzała na nią, wlepiła wzrok w podłogę.
-
Nie wiem, co mu jest – odpowiedziała cicho.
Kochany
Harry,
Czy
to jest możliwe? Czy naprawdę nie ma już dla niego nadziei?
Przecież on jest naszym przyjacielem, naszym przywódcą! Nie może
tak po prostu odejść. Pomfrey twierdzi, że będzie spał, spał i
spał. Kiedyś się obudzi, prawda? Tylko kiedy? Za dzień, za dwa,
za miesiąc, za rok? Na pewno ktoś potrafi mu pomóc.
Snape
może i jest śmierciożercą, może i pracuje dla Sam – Wiesz –
Kogo, ale nadal jest naszym dyrektorem! Przecież musimy go choć
trochę obchodzić. Jesteśmy jego uczniami, to on jest za nas
odpowiedzialny.
Jeszcze
niedawno pisałam, że ten świat nie jest taki zły, a teraz
wszystko się sypie. Zło jest wszechobecne. Było, jest i będzie…
Chyba znowu się załamuję, znów tracę siły. Muszę znaleźć
jakąś tajemniczą, napędową moc. Nie mogę mieć wiecznie takich
huśtawek nastrojów. Teraz najważniejsza jest pomoc dla Neville’a.
-
Ginny
Następnego
ranka jadłam śniadanie razem z Galindą i Nessi. Dzióbałam
beznamiętnie w jajecznicy. Nie miałam siły już o niczym myśleć.
Szczególnie, że nie spałam całą noc. Pod moimi oczami pojawiły
się fioletowe sińce.
-
Nie załamuj się. – Poklepała mnie po plecach Nessi. – Wyjdzie
z tego…
Druga
dziewczyna nic nie powiedziała. Nie była taką optymistka, co jej
przyjaciółka. W jej oczach czaiła się niepewność. Bała się
wyrazić soją opinię. Czyżby nie chciała widzieć mojej reakcji?
A może chodziło o coś innego?
Przez
dłuższą chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Żadna z nas nie była
w stanie nic przełknąć.
-
Może pójdę go odwiedzić przed lekcjami – zaproponowała Nessi.
Galinda
spojrzała na nią wzrokiem, którego nie umiałam rozszyfrować.
-
Nie uważacie, że dyrektor powinien wezwać uzdrowicieli? –
zapytała, zmieniając temat.
-
Podobno McGonagall ma z nim rozmawiać – odparłam. Jednak coś
głęboko mówił mi, że nic nie zdziała.
Nasza
rozmowa ewidentnie się nie kleiła. Wyjęłam z torby wypracowanie
na eliksiry i udawałam, że pogrążam się w jego lekturze. W
pewnej chwili do Wielkiej Sali wszedł Snape. Nagle mnie olśniło.
Eddie. Jedyna osoba, która mogła mi w tym momencie pomóc. Jak
poparzona zerwałam się z ławki.
- Co
się dzieję? – zapytały równocześnie Ślizgonki.
Nic
nie odpowiedziałam. Popędziłam środkiem Wielkiej Sali, potrącając
przy tym Snape’a. Krzyknął coś do moich pleców, jednak ja nie
zareagowałam. Punkty ujemne i szlabany nie miały teraz znaczenia.
Moje
nogi doprowadziły mnie do biblioteki. Jak zahipnotyzowana błądziłam
między półkami, aby znaleźć Eddiego. Nidzie go nie było.
Przepadł akurat teraz, kiedy był mi najbardziej potrzebny.
Wierzchem dłoni otarłam łzę, która niewiadomo dlaczego, znalazła
się na moim policzku. Chodziło o życie mojego przyjaciela.
Podeszłam
do biurka pani Pince.
-
Przepraszam – zaczęłam, starając się panować nad załamującym
się głosem.
Spojrzała
na mnie swoim świdrującym wzrokiem.
-
Czy wie pani może, gdzie jest pan Snake?
Wyraz
jej twarzy zmienił się w jednej chwili. W sumie, to nigdy nie
wyglądała na miłą i sympatyczną osobę, ale teraz z jej twarzy
biła nienawiść.
-
Nie warz się wypowiadać tego nazwiska w MOJEJ bibliotece! –
wrzasnęła, prawie się przy tym plując.
Odwróciłam
się na pięcie i bez słowa opuściłam pomieszczenie.
Biegłam
co sił do zachodniego skrzydła, gdzie mieścił się gabinet
Eddiego. Reakcja Pince była jak najbardziej uzasadniona. Mężczyzna
wpakował się do jej królestwa i bez pytania o zgodę, przebrał
wszystkie pozycje.
Z
poślizgiem zahamowałam przed dużymi, drewnianymi drzwiami.
Zastukałam kilkakrotnie.
-
EDDIE!!! – krzyknęła. – Ta ja, Ginny! Błagam, otwórz.
Usłyszałam
brzęknięcie zasuwki. Bez zastanowienia nacisnęłam na klamkę i
wkroczyłam do jego gabinetu. Pomieszczenie było szare, ponure i
przytłaczające. Ku mojemu zdziwieniu w komnacie nie było ani
jednej książki. Na czym więc polegała jego praca? Na środku
stało czarne biurko, a za nim siedział mężczyzna którego
szukała. Patrzył na mnie swoimi przenikliwymi zielonymi oczami.
-
Dobrze, że cię widzę – jęknęłam, nie mogąc powstrzymać
uśmiechu.
-
Masz jakąś sprawę? – zapytał podchodząc do mnie.
-
Słyszałeś o Neville’u? Jest w skrzydle szpitalnym. Oberwał
jakimś czarno magicznym zaklęciem. Pomfrey nie potrafi mu pomóc i
pomyślałam…
Zamilkłam.
Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa więcej. Stał tak blisko.
Czułam na wargach jego ciepły oddech.
-
Chcesz, abym mu pomógł? – zapytał, ocierając się swoim nosem o
mój. – To będzie trzecia rzecz, którą dla ciebie zrobię. A co
dostałem w zamian za poprzednie?
Przeszedł
mnie dreszcz. Jak mogłam być taka naiwna? Jak mogłam myśleć, że
on robi to bezinteresownie? Przecież nic o sobie nie wiedzieliśmy.
Byliśmy dla siebie obcymi ludźmi. Czy te głupie oczy, musiały
mnie aż tak pozbawić czujności? Przeklęłam w duchu. Czas podjąć
decyzję. Kto jest teraz najważniejszy? Neville, Harry, czy ja?
Oczywiście, Neville.
Na
przekór sobie, wspięłam się na palce. Zamknęłam powieki, aby
nie patrzeć w jego oczy. Wtedy czułabym jeszcze większe wyzuty
sumienia. Najpierw delikatnie musnęłam jego suche wargi. Z jednej
strony wiedziałam, że robię to dla mojego przyjaciela, ale z
drugiej… Ten pocałunek był otuchą dla mej duszy. Czułam ciepło,
kiedy jego długie, zwinne palce łaskotały mój kark. Wplotłam
dłonie w miękkie, czarne włosy. Wtedy wszystko pękło. Nie
chciałam już skromnych całusów, chciałam czegoś więcej.
Chciałam intymnej, dzikiej pieszczoty. Rozchyliłam wargi. Poczułam
jak jego ciepły język dotyka moje podniebienie. Nie pozostałam mu
dłużna. Rozpoczęliśmy dziki repertuar namiętności.
Przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Moje piersi otarły się o jego
tors. Poczułam, jak pobudzam jego erotyczną wyobraźnię.
Gwałtownie uniósł mnie do góry. Nie mogłam już złapać
oddechu, a on cały czas chciał więcej i więcej. Czule chwytał
zębami moją dolną wargę. I nagle wszystko się skończyło. Jego
silne ręce odepchnęły mnie do tyłu.
Patrzyłam
na niego, a on na mnie. Spod moich powiek wypłynęły dwie słone
krople.
- Co
ty wyprawiasz? – zapytał, ledwo panując nad tonem swojego głosu.
-
Myślałam, że właśnie tego chcesz w zamian – rzekłam, nie
spuszczając wzroku.
Na
jego twarzy zagościł figlarny uśmiech.
-
Myślisz, że tak zdobywam kobietę?
-
Mnie nie zdobędziesz…
-
Nie? A co zrobiłaś przed chwilą?
-
Kupiłam twoją pomoc – odparłam stanowczo.
-
Ale ja mam inną cenę – rzekł, gładząc mój policzek.
Przez
chwilę, miałam ochotę dać mu w twarz. Czyżby chciał posunąć
się jeszcze dalej?
-
Czego chcesz?
-
Pewnie lada dzień, dostaniesz zaproszenie od starego Slughorna na
bal bożonarodzeniowy. Chciałbym wybrać się na niego, jako twój
partner. To chyba nie będzie cię dużo kosztować.
Zastanowiłam
się przez chwilę. Rozważałam szybkie za i przeciw. W końcu
chodziło o życie mojego przyjaciela, więc spędzenie jednego,
ostatniego wieczoru z Eddiem, nie jest takim twardym orzechem.
-
Umowa stoi – oświadczyłam.
Przyjrzałam
się dokładnie jego twarzy, i wtedy zrozumiałam dlaczego
przypomniało mi się o nim, kiedy spojrzałam na Snape’a. Jak
mogłam nie zauważyć wcześniej tego podobieństwa?
-
Jesteś podobny do Snape;a – wydusiłam z siebie.
Przez
jego twarz przebiegł cień złości.
- On
nie ma dzieci – wysyczał.
Eddie.:3
OdpowiedzUsuńTylko tyle po tym rozdziale.
Nieee! Harry, przecież... ale... Harry! Tak wiem, wiem jestem niesprawiedliwa. Po prostu... Eddiego samego w sobie lubię, ale to, że jest synem Lily trochę mi... przeszkadza. Bardzo bym chciała, żeby jednak była wierna Harremu
OdpowiedzUsuń