sobota, 4 grudnia 2010

013 ROZDZIAŁ: Ostatnia szansa

Między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie jest możliwa. Namiętność, wrogość, uwielbienie, miłość - tak, lecz nie przyjaźń.
(Oscar Wilde) 
 
Biegłam ile sił w nogach.  Korytarze wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Neville, mój najlepszy przyjaciel Neville… Jakim cudem trafił do skrzydła szpitalnego? Co tak właściwie się stało? Przecież, to nie możliwe, aby Carrow go dopadł. Nie miał żadnych podstaw, aby go podejrzewać o te napisy na ścianach. Chyba że Snape…? Może faktycznie powinniśmy działać po cichu. Nie zdradzać nazwy naszej organizacji.
Dobiegłam do Skrzydła Szpitalnego. Drzwi były uchylone. Najwyraźniej Luna była już w środku. Weszłam bez pukania. Starałam się nie hałasować, bałam się popsuć wszechobecną ciszę. Białe ściany przytłaczały mój umysł. Na najdalej, odstawionym od drzwi łóżku, leżał Neville. Prawie nie poznałam mojego przyjaciela. Był blady jak pergamin. Wydawało się jakby spał, ale jego wargi krzywiły się w grymasie bólu.
Obserwowałam, jak Luna pochyla się nad chłopakiem i chwyta jego dłoń. Po jej policzku spłynęła samotna łza.
- Co mu się stało? – zapytałam Pomfrey, która wyszła ze swojego gabinetu.
- Przyniosło go trzech Gryfonów – odpowiedziała nie patrząc mi w oczy. – Znaleźli go na jednym z korytarzy na drugim piętrze. Nie wiadomo co się stało. Cały czas jest nieprzytomny.
- Pomoże mu pani? – spytała Luna trzęsącym się głosem.
Pielęgniarka nie spojrzała na nią, wlepiła wzrok w podłogę.
- Nie wiem, co mu jest – odpowiedziała cicho.
 
Kochany Harry,
Czy to jest możliwe? Czy naprawdę nie ma już dla niego nadziei? Przecież on jest naszym przyjacielem, naszym przywódcą! Nie może tak po prostu odejść. Pomfrey twierdzi, że będzie spał, spał i spał. Kiedyś się obudzi, prawda? Tylko kiedy? Za dzień, za dwa, za miesiąc, za rok? Na pewno ktoś potrafi mu pomóc.
Snape może i jest śmierciożercą, może i pracuje dla Sam – Wiesz – Kogo, ale nadal jest naszym dyrektorem! Przecież musimy go choć trochę obchodzić. Jesteśmy jego uczniami, to on jest za nas odpowiedzialny.
Jeszcze niedawno pisałam, że ten świat nie jest taki zły, a teraz wszystko się sypie. Zło jest wszechobecne. Było, jest i będzie… Chyba znowu się załamuję, znów tracę siły. Muszę znaleźć jakąś tajemniczą, napędową moc. Nie mogę mieć wiecznie takich huśtawek nastrojów. Teraz najważniejsza jest pomoc dla Neville’a.
- Ginny
 
Następnego ranka  jadłam śniadanie razem z Galindą i Nessi. Dzióbałam beznamiętnie w jajecznicy. Nie miałam siły już o niczym myśleć. Szczególnie, że nie spałam całą noc. Pod moimi oczami pojawiły się fioletowe sińce.
- Nie załamuj się. – Poklepała mnie po plecach Nessi. – Wyjdzie z tego…
Druga dziewczyna nic nie powiedziała. Nie była taką optymistka, co jej przyjaciółka. W jej oczach czaiła się niepewność. Bała się wyrazić soją opinię. Czyżby nie chciała widzieć mojej reakcji? A może chodziło o coś innego?
Przez dłuższą chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Żadna z nas nie była w stanie nic przełknąć.
- Może pójdę go odwiedzić przed lekcjami – zaproponowała Nessi.
Galinda spojrzała na nią wzrokiem, którego nie umiałam rozszyfrować.
- Nie uważacie, że dyrektor powinien wezwać uzdrowicieli? – zapytała, zmieniając temat.
- Podobno McGonagall ma z nim rozmawiać – odparłam. Jednak coś głęboko mówił mi, że nic nie zdziała.
Nasza rozmowa ewidentnie się nie kleiła. Wyjęłam z torby wypracowanie na eliksiry i udawałam, że pogrążam się w jego lekturze. W pewnej chwili do Wielkiej Sali wszedł Snape. Nagle mnie olśniło. Eddie. Jedyna osoba, która mogła mi w tym momencie pomóc. Jak poparzona zerwałam się z ławki.
- Co się dzieję? – zapytały równocześnie Ślizgonki.
Nic nie odpowiedziałam. Popędziłam środkiem Wielkiej Sali, potrącając przy tym Snape’a. Krzyknął coś do moich pleców, jednak ja nie zareagowałam. Punkty ujemne i szlabany nie miały teraz znaczenia.
Moje nogi doprowadziły mnie do biblioteki. Jak zahipnotyzowana błądziłam między półkami, aby znaleźć Eddiego. Nidzie go nie było. Przepadł akurat teraz, kiedy był mi najbardziej potrzebny. Wierzchem dłoni otarłam łzę, która niewiadomo dlaczego, znalazła się na moim policzku. Chodziło o życie mojego przyjaciela.
Podeszłam do biurka pani Pince.
- Przepraszam – zaczęłam, starając się panować nad załamującym się głosem.
Spojrzała na mnie swoim świdrującym wzrokiem.
- Czy wie pani może, gdzie jest pan Snake?
Wyraz jej twarzy zmienił się w jednej chwili. W sumie, to nigdy nie wyglądała na miłą i sympatyczną osobę, ale teraz z jej twarzy biła nienawiść.
- Nie warz się wypowiadać tego nazwiska w MOJEJ bibliotece! – wrzasnęła, prawie się przy tym plując.
Odwróciłam się na pięcie i bez słowa opuściłam pomieszczenie.
Biegłam co sił do zachodniego skrzydła, gdzie mieścił się gabinet Eddiego. Reakcja Pince była jak najbardziej uzasadniona. Mężczyzna wpakował się do jej królestwa i bez pytania o zgodę, przebrał wszystkie pozycje.
Z poślizgiem zahamowałam przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Zastukałam kilkakrotnie.
- EDDIE!!! – krzyknęła. – Ta ja, Ginny! Błagam, otwórz.
Usłyszałam brzęknięcie zasuwki. Bez zastanowienia nacisnęłam na klamkę i wkroczyłam do jego gabinetu. Pomieszczenie było szare, ponure i przytłaczające. Ku mojemu zdziwieniu w komnacie nie było ani jednej książki. Na czym więc polegała jego praca? Na środku stało czarne biurko, a za nim siedział mężczyzna którego szukała. Patrzył na mnie swoimi przenikliwymi zielonymi oczami.
- Dobrze, że cię widzę – jęknęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Masz jakąś sprawę? – zapytał podchodząc do mnie.
- Słyszałeś o Neville’u? Jest w skrzydle szpitalnym. Oberwał jakimś czarno magicznym zaklęciem. Pomfrey nie potrafi mu pomóc i pomyślałam…
Zamilkłam. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa więcej. Stał tak blisko. Czułam na wargach jego ciepły oddech.
- Chcesz, abym mu pomógł? – zapytał, ocierając się swoim nosem o mój. – To będzie trzecia rzecz, którą dla ciebie zrobię. A co dostałem w zamian za poprzednie?
Przeszedł mnie dreszcz. Jak mogłam być taka naiwna? Jak mogłam myśleć, że on robi to bezinteresownie? Przecież nic o sobie nie wiedzieliśmy. Byliśmy dla siebie obcymi ludźmi. Czy te głupie oczy, musiały mnie aż tak pozbawić czujności? Przeklęłam w duchu. Czas podjąć decyzję. Kto jest teraz najważniejszy? Neville, Harry, czy ja? Oczywiście, Neville.
Na przekór sobie, wspięłam się na palce. Zamknęłam powieki, aby nie patrzeć w jego oczy. Wtedy czułabym jeszcze większe wyzuty sumienia. Najpierw delikatnie musnęłam jego suche wargi. Z jednej strony wiedziałam, że robię to dla mojego przyjaciela, ale z drugiej… Ten pocałunek był otuchą dla mej duszy. Czułam ciepło, kiedy jego długie, zwinne palce łaskotały mój kark. Wplotłam dłonie w miękkie, czarne włosy. Wtedy wszystko pękło.  Nie chciałam już skromnych całusów, chciałam czegoś więcej. Chciałam intymnej, dzikiej pieszczoty. Rozchyliłam wargi. Poczułam jak jego ciepły język dotyka moje podniebienie. Nie pozostałam mu dłużna. Rozpoczęliśmy dziki repertuar namiętności.  Przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Moje piersi otarły się o jego tors. Poczułam, jak pobudzam jego erotyczną wyobraźnię. Gwałtownie uniósł mnie do góry. Nie mogłam już złapać oddechu, a on cały czas chciał więcej i więcej. Czule chwytał zębami moją dolną wargę. I nagle wszystko się skończyło. Jego silne ręce odepchnęły mnie do tyłu.
Patrzyłam na niego, a on na mnie. Spod moich powiek wypłynęły dwie słone krople.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał, ledwo panując nad tonem swojego głosu.
- Myślałam, że właśnie tego chcesz w zamian – rzekłam, nie spuszczając wzroku.
Na jego twarzy zagościł figlarny uśmiech.
- Myślisz, że tak zdobywam kobietę?
- Mnie nie zdobędziesz…
- Nie? A co zrobiłaś przed chwilą?
- Kupiłam twoją pomoc – odparłam stanowczo.
- Ale ja mam inną cenę – rzekł, gładząc mój policzek.
Przez chwilę, miałam ochotę dać mu w twarz. Czyżby chciał posunąć się jeszcze dalej?
- Czego chcesz?
- Pewnie lada dzień, dostaniesz zaproszenie od starego Slughorna na bal bożonarodzeniowy. Chciałbym wybrać się na niego, jako twój partner. To chyba nie będzie cię dużo kosztować.
Zastanowiłam się przez chwilę. Rozważałam szybkie za i przeciw. W końcu chodziło o życie mojego przyjaciela, więc spędzenie jednego, ostatniego wieczoru z Eddiem, nie jest takim twardym orzechem.
- Umowa stoi – oświadczyłam.
Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy, i wtedy zrozumiałam dlaczego przypomniało mi się o nim, kiedy spojrzałam na Snape’a. Jak mogłam nie zauważyć wcześniej tego podobieństwa?
- Jesteś podobny do Snape;a – wydusiłam z siebie.
Przez jego twarz przebiegł cień złości.
- On nie ma dzieci – wysyczał.

2 komentarze:

  1. Eddie.:3
    Tylko tyle po tym rozdziale.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieee! Harry, przecież... ale... Harry! Tak wiem, wiem jestem niesprawiedliwa. Po prostu... Eddiego samego w sobie lubię, ale to, że jest synem Lily trochę mi... przeszkadza. Bardzo bym chciała, żeby jednak była wierna Harremu

    OdpowiedzUsuń

Ginowaci