Umysł jest swoim własnym panem i sam potrafi niebem uczynić piekło i piekłem niebo.
(John Milton)
Zawsze
byłam naiwna. Zawsze byłam pewna, że ludzie którzy mi
pomagają są „dobrzy”. Może właśnie tak byłam wychowana?
Bill powtarzał mi, że jestem zbyt wrażliwa. Nie powinnam ślepo
ufać ludziom, których tak naprawdę nie znam. Równie dobrze, to
samo mogło się stać w sprawie Galindy i Nassarozy. Mogły nas
zawieść i zdradzić. Od dzisiaj z tym kończę. Zamykam się w
ciasnej skorupie.
-
Ginny! – usłyszałam za plecami głos Nessi.
Odwróciłam
się. Bałam się spojrzeć jej w oczy. Wstydziłam się mojego
ciała. Brzydziłam się warg i języka, który kilka godzin temu
rozpalał zmysły Eddiego.
- W
Wielkiej Sali zostawiłaś swoją pracę z eliksirów – rzekła,
podając mi zwinięty rulon pergaminu.
-
Dzięki.
-
Coś się stało? – zapytała, lustrując mnie wzrokiem.
-
Eddie Snake, wiesz ten facet z biblioteki, który mnie wyleczył,
poszedł do skrzydła szpitalnego. Spróbuje pomóc Neville’owi.
Na
twarzy dziewczyny pojawił się promienny uśmiech.
- To
dobra wiadomość – oświadczyła.
Przytaknęłam
delikatnie.
-
Ale ja i tak widzę, że coś jest nie tak.
Spojrzałam
jej prosto w oczy. Kim była dla mnie Nessi, abym mogła jej o
wszystkim powiedzieć? Wprowadziłam ją do GD, a po pierwszej akcji
mamy ofiarę. Skąd mogę mieć pewność, że Ślizgonki nie mają z
tym nic wspólnego?
-
Slughorn organizuje bal bożonarodzeniowy – rzekłam, ostrożnie
dobierając słowa. – Chyba pójdę na niego z Eddiem. Tylko że
mam mały problem. Nie mogę odwiedzać Hogsmeade i nie mam jak kupić
sukienkę – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
-
Miedzy wami jest coś więcej? – zapytała z figlarnym uśmiechem.
-
Nie – zaprzeczyłam zbyt agresywnie.
-
Spokojnie, wymyślimy coś. Jeszcze go olśnisz. – Nassaroza
puściła do mnie oko.
Dla
tej dziewczyny wszystko wydawało się proste. Jednak ja nie miałam
zamiaru się dla niego stroić. Najchętniej poszłabym w jednym z
maminych swetrów i starych wytartych spodniach, w których kiedyś
odgnamiałam ogród. Niech nikt nie liczy, że będę się dla niego
pindrzyć! Nawet nie tknę pudru i tuszu do rzęs. Przecież piękno
tkwi w naturalności.
-
Dzięki za wypracowanie – rzekłam w kierunku Nessi. – Nie
chciałabym pisać go jeszcze raz.
Wieczorem,
kiedy byłam w sypialni, w szybę zapukała mała płomykówka.
Leniwie odłożyłam książkę na temat eliksirów i podeszłam do
okna. Wpuściłam zwierzątko do środka. Do jej nóżki przywiązany
był zwitek pergaminu. Odwiązałam go i rozwinęłam. Wiadomość
była napisana pochyłym, niezgrabnym pismem.
Droga
Ginny!
Zająłem
się Twoim przyjacielem. Jutro rano powinien się obudzić. Mam
nadzieję, że szykujesz już sukienkę, bo mam nadzieje przetańczyć
z Tobą całą noc.
-
Eddie
Zgniotłam
list w dłoni. Z irytacją rzuciłam nim przed siebie. Jednak, tak
naprawdę nie wiedziałam, na co się złoszczę. Przecież mu
obiecałam. Mogłam od razu zapytać czego chce, a nie zaczynać
go całować! W tym momencie mogłam być zła tylko i wyłącznie na
siebie.
Chciałam
znaleźć zajęcie, które oderwie mnie od tego zamieszania, musiałam
na chwilę zapomnieć o całej sprawie.
Nachyliłam
się, aby wygrzebać miotłę spod łóżka. Odwołanie meczy
Quidditcha było gorszą kara, niż pamiętny szlaban w Zakazanym
Lesie. Nie obchodziło mnie, że jest odgórny zakaz. Zresztą,
znając moje szczęście, i tak ktoś mnie przyłapie.
Zeszłam
do Pokoju Wspólnego. Wizja samotności zniknęła tak szybko, jak
się pojawiła. Na jednym z czerwonych foteli siedziała Demelza
Robins. Spojrzała na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
-
Idziesz polatać? – zapytała lekko się uśmiechając. – Nie
potrzebujesz przypadkiem towarzystwa?
-
Daje ci pięć minut – rzekłam.
Dziewczyna
zerwała się z miejsca i pobiegła się przebrać.
Boisko
Quidditcha w świetle gwiazd wyglądało bardziej zachęcająco niż
w dzień. Na niebie nie było ani jednej chmury. Rozejrzałam się.
Nigdzie nie dostrzegłam też księżyca.
-
Podobno nów, jest symbolem czegoś nowego – rozwiała moje
wątpliwości Demelza.
-
Nie wierzę w symbolikę – szepnęłam, bojąc się zagłuszyć
wszechobecną ciszę.
- A
w wróżby?
Przypomniałam
sobie lekcje z Trelawney. Jej błędny wzrok i zachrypnięty głos.
Czy wierzyłam w to, co powiedziała? Czy naprawdę jakiś wodnik
tylko czeka, abym mu zaufała? Przeszła mi przez myśl abstrakcyjna
głupota. A może sama nauczycielka jest wodnikiem? Przez chwile
zastanawiałam się jakie to może mieć znaczenie. Nie doszłam do
żadnego wniosku.
-
Sama nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-
Moim zdaniem, wróżbiarstwo to głupota. Nie sądzę, aby fusy miały
nogi i układały się na dnie filiżanki. Co więcej, musiałyby
mieć też rozum, aby wiedzieć gdzie się zadomowić, no i
wewnętrzne oko, którego brakuje naszej drogiej profesor Trelawney.
Miała
rację.
W
zamyśleniu spojrzałam na zamek. Z zewnątrz wydawał się być
taki, jak kiedyś. Regularne mury ozdobione mozaiką szarych kamieni.
W niektórych oknach nadal świeciło się światło. Między innymi
w gabinecie dyrektora. Widziałam tańczące płomienie świec. Przez
chwile miałam wrażenie, że mignęła mi postać owiana w czarne
szaty. Nie zastanawiałam się nad tym. Mógł to być tylko Snape.
Wątpiłam, aby dostrzegł nas z tak dużej odległości.
-
Przestań marzyć – sprowadziła mnie na ziemię Demelza.
Rzuciła
w moim kierunku kafla. Wzbiłyśmy się w powietrze. Zrobiłam kilka
kółek nad boiskiem. W końcu czułam się wolna! Na mojej twarzy
pojawił się mimowolny uśmiech. Wiatr rozwiewał moją rudą
czuprynę. Czułam się jak ptak, tyle że do mojej kostki
przyczepiony był cienki sznurek. Nie byłam w stanie go zerwać.
Kajdany wątpliwości cały czas mnie uciskały.
Katem
oka dostrzegłam Demelzę tworzącą skomplikowane układy. Ze
śmiechem podałam jej kafla. Dziewczyna przyjęła go na główkę.
-
Brawo! – krzyknęłam. – Teraz leć na pętlę.
Koleżanka
kiwnęła głową, po czym wykonała moje polecenie.
To,
co robiłyśmy, można nazwać zabawą. Śmiejąc się wniebogłosy,
rzucałyśmy do siebie kafla, przyjmowałyśmy go na tysiące różnych
sposobów i goniłyśmy się po całym boisku.
Nawet
nie wiem kiedy, w zamku zgasły wszystkie światła. Było późno,
strasznie późno. Wylądowałyśmy na murawie. Głośno dysząc,
odgarnęłam ze spoconego czoła mokre pukle.
-
Nie najlepiej z twoją kondycją – zaśmiała się Demelza,
trzebiąc swoimi krótkimi, brązowymi włosami. – Zapomniałaś,
co sobie obiecałyśmy?
-
Nigdy nie zapomnę – rzekłam, kładąc jej rękę na ramieniu. –
Nigdy nie zapomnę…
Drużyna
Gryfonów zebrała się w szatni przed ostatnim meczem w sezonie.
Wszyscy byli mocno skupieni, nie chcieli zawieść kapitana, który
nie mógł zagrać wraz z nimi.
-
Nie lubię grać na pozycji szukającej – poskarżyła się Ginny.
– Szczególnie jak muszę zastępować Harry’ego.
-
Wiem, jego ciężko jest zastąpić. – Demelza poklepała ją po
plecach. – Dasz radę, przecież Malfoy jest ślepy. Znicz mógłby
latać koło jego nosa, a on by go nie zauważył.
Ginny
uśmiechnęła się delikatnie. Demelza zawsze potrafiła podnieść
ją na duchu.
-
Zresztą, mi też się będzie źle grać – dodała szatynka po
chwili. – Lubię z tobą współpracować na boisku.
-
Jeszcze będziemy miały szansę zagrać razem – oznajmiła Ginny.
-
Z tobą mogłabym grać przez całe życie.
Nie
były przyjaciółkami, ale w czasie meczu rozumiały się bez słów.
Nie potrzebowały dużo czasu, aby stworzyć naprawdę dobrą,
dwuosobową drużynę.
-
Złóżmy sobie przysięgę – zaproponowała Demelza. – Nie patrz
tak na mnie, wiem że to głupie i dziecinne.
-
O jakiej przysiędze mówisz? – zapytała Ginny, spoglądając na
zegarek, do meczu zostało niecałe pięć minut.
-
Jak skończymy szkołę, to obie dostaniemy się do drużyny
narodowej. Poprawimy ich wyniki w rankingu.
Dziewczyna
uśmiechnęła się mimowolnie.
-
Obiecuję – rzekła, podając jej rękę.
-
Kiedy to się wszystko skończy, będziemy najlepszymi ścigającymi
w Anglii – szepnęła Demelza, bardziej do siebie, niż do mnie.
***
Czy
ten rozdział jest dłuższy? Ciężko stwierdzić. Na pewno jest
lepszy. Dedykuję go więc komuś, kto i tak nie przeczyta go w tej
wersji. Zna tylko pierwowzory. Tak naprawdę, to Jemu zawdzięczam
niektóre pomysły. Chociażby pocałunek z poprzedniego rozdziały.
No i powiedział, że lubi Demelzę. Musicie się więc przygotować
na to, że częściej będzie gościć w tym opowiadaniu.
Podziwiam
wszystkich, którzy cały czas śledzą losy Ginevry i jeszcze nie
mają jej dosyć.
Pozdrawiam
cieplutko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz