sobota, 11 grudnia 2010

014 ROZDZIAŁ: Obietnica


Umysł jest swoim własnym panem i sam potrafi niebem uczynić piekło i piekłem niebo.
 (John Milton)
 

Zawsze byłam naiwna. Zawsze byłam pewna, że ludzie  którzy mi pomagają są „dobrzy”. Może właśnie tak byłam wychowana? Bill powtarzał mi, że jestem zbyt wrażliwa. Nie powinnam ślepo ufać ludziom, których tak naprawdę nie znam. Równie dobrze, to samo mogło się stać w sprawie Galindy i Nassarozy. Mogły nas zawieść i zdradzić. Od dzisiaj z tym kończę. Zamykam się w ciasnej skorupie.
- Ginny! – usłyszałam za plecami głos Nessi.
Odwróciłam się. Bałam się spojrzeć jej w oczy. Wstydziłam się mojego ciała. Brzydziłam się warg i języka, który kilka godzin temu rozpalał zmysły Eddiego.
- W Wielkiej Sali zostawiłaś swoją pracę z eliksirów – rzekła, podając mi zwinięty rulon pergaminu.
- Dzięki.
- Coś się stało? – zapytała, lustrując mnie wzrokiem.
- Eddie Snake, wiesz ten facet z biblioteki, który mnie wyleczył, poszedł do skrzydła szpitalnego. Spróbuje pomóc Neville’owi.
Na twarzy dziewczyny pojawił się promienny uśmiech.
- To dobra wiadomość – oświadczyła.
Przytaknęłam delikatnie.
- Ale ja i tak widzę, że coś jest nie tak.
Spojrzałam jej prosto w oczy. Kim była dla mnie Nessi, abym mogła jej o wszystkim powiedzieć? Wprowadziłam ją do GD, a po pierwszej akcji mamy ofiarę. Skąd mogę mieć pewność, że Ślizgonki nie mają z tym nic wspólnego?
- Slughorn organizuje bal bożonarodzeniowy – rzekłam, ostrożnie dobierając słowa. – Chyba pójdę na niego z Eddiem. Tylko że mam mały problem. Nie mogę odwiedzać Hogsmeade i nie mam jak kupić sukienkę – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
- Miedzy wami jest coś więcej? – zapytała z figlarnym uśmiechem.
- Nie – zaprzeczyłam zbyt agresywnie.
- Spokojnie, wymyślimy coś. Jeszcze go olśnisz. – Nassaroza puściła do mnie oko.
Dla tej dziewczyny wszystko wydawało się proste. Jednak ja nie miałam zamiaru się dla niego stroić. Najchętniej poszłabym w jednym z maminych swetrów i starych wytartych spodniach, w których kiedyś odgnamiałam ogród. Niech nikt nie liczy, że będę się dla niego pindrzyć! Nawet nie tknę pudru i tuszu do rzęs. Przecież piękno tkwi w naturalności.
- Dzięki za wypracowanie – rzekłam w kierunku Nessi. – Nie chciałabym pisać go jeszcze raz.
Wieczorem, kiedy byłam w sypialni, w szybę zapukała mała płomykówka. Leniwie odłożyłam książkę na temat eliksirów i podeszłam do okna. Wpuściłam zwierzątko do środka. Do jej nóżki przywiązany był zwitek pergaminu. Odwiązałam go i rozwinęłam. Wiadomość była napisana pochyłym, niezgrabnym pismem.

 
Droga Ginny!
Zająłem się Twoim przyjacielem. Jutro rano powinien się obudzić. Mam nadzieję, że szykujesz już sukienkę, bo mam nadzieje przetańczyć z Tobą całą noc.
 - Eddie

Zgniotłam list w dłoni. Z irytacją rzuciłam nim przed siebie. Jednak, tak naprawdę nie wiedziałam, na co się złoszczę. Przecież mu obiecałam. Mogłam od razu zapytać czego chce, a nie  zaczynać go całować! W tym momencie mogłam być zła tylko i wyłącznie na siebie.
Chciałam znaleźć zajęcie, które oderwie mnie od tego zamieszania, musiałam na chwilę zapomnieć o całej sprawie.
Nachyliłam się, aby wygrzebać miotłę spod łóżka. Odwołanie meczy Quidditcha było gorszą kara, niż pamiętny szlaban w Zakazanym Lesie. Nie obchodziło mnie, że jest odgórny zakaz. Zresztą, znając moje szczęście, i tak ktoś mnie przyłapie.
Zeszłam do Pokoju Wspólnego. Wizja samotności zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Na jednym z czerwonych foteli siedziała Demelza Robins. Spojrzała na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
- Idziesz polatać? – zapytała lekko się uśmiechając. – Nie potrzebujesz przypadkiem towarzystwa?
- Daje ci pięć minut – rzekłam.
Dziewczyna zerwała się z miejsca i pobiegła się przebrać.

Boisko Quidditcha w świetle gwiazd wyglądało bardziej zachęcająco niż w dzień. Na niebie nie było ani jednej chmury. Rozejrzałam się. Nigdzie nie dostrzegłam też księżyca.
- Podobno nów, jest symbolem czegoś nowego – rozwiała moje wątpliwości Demelza.
- Nie wierzę w symbolikę – szepnęłam, bojąc się zagłuszyć wszechobecną ciszę.
- A w wróżby?
Przypomniałam sobie lekcje z Trelawney. Jej błędny wzrok i zachrypnięty głos. Czy wierzyłam w to, co powiedziała? Czy naprawdę jakiś wodnik tylko czeka, abym mu zaufała? Przeszła mi przez myśl abstrakcyjna głupota. A może sama nauczycielka jest wodnikiem? Przez chwile zastanawiałam się jakie to może mieć znaczenie. Nie doszłam do żadnego wniosku.
- Sama nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Moim zdaniem, wróżbiarstwo to głupota. Nie sądzę, aby fusy miały nogi i układały się na dnie filiżanki. Co więcej, musiałyby mieć też rozum, aby wiedzieć gdzie się zadomowić, no i wewnętrzne oko, którego brakuje naszej drogiej profesor Trelawney.
Miała rację.
W zamyśleniu spojrzałam na zamek. Z zewnątrz wydawał się być taki, jak kiedyś. Regularne mury ozdobione mozaiką szarych kamieni. W niektórych oknach nadal świeciło się światło. Między innymi w gabinecie dyrektora. Widziałam tańczące płomienie świec. Przez chwile miałam wrażenie, że mignęła mi postać owiana w czarne szaty. Nie zastanawiałam się nad tym. Mógł to być tylko Snape. Wątpiłam, aby dostrzegł nas z tak dużej odległości.
- Przestań marzyć – sprowadziła mnie na ziemię Demelza.
Rzuciła w moim kierunku kafla. Wzbiłyśmy się w powietrze. Zrobiłam kilka kółek nad boiskiem. W końcu czułam się wolna! Na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Wiatr rozwiewał moją rudą czuprynę. Czułam się jak ptak, tyle że do mojej kostki przyczepiony był cienki sznurek. Nie byłam w stanie go zerwać. Kajdany wątpliwości cały czas mnie uciskały.
Katem oka dostrzegłam Demelzę tworzącą skomplikowane układy. Ze śmiechem podałam jej kafla. Dziewczyna przyjęła go na główkę.
- Brawo! – krzyknęłam. – Teraz leć na pętlę.
Koleżanka  kiwnęła głową, po czym wykonała moje polecenie.
To, co robiłyśmy, można nazwać zabawą. Śmiejąc się wniebogłosy, rzucałyśmy do siebie kafla, przyjmowałyśmy go na tysiące różnych sposobów i goniłyśmy się po całym boisku.
Nawet nie wiem kiedy, w zamku zgasły wszystkie światła. Było późno, strasznie późno. Wylądowałyśmy na murawie. Głośno dysząc, odgarnęłam ze spoconego czoła  mokre pukle.
- Nie najlepiej z twoją kondycją – zaśmiała się Demelza, trzebiąc swoimi krótkimi, brązowymi włosami. – Zapomniałaś, co sobie obiecałyśmy?
- Nigdy nie zapomnę – rzekłam, kładąc jej rękę na ramieniu. – Nigdy nie zapomnę… 

Drużyna Gryfonów zebrała się w szatni przed ostatnim meczem w sezonie. Wszyscy byli mocno skupieni, nie chcieli zawieść kapitana, który nie mógł zagrać wraz z nimi.
- Nie lubię grać na pozycji szukającej – poskarżyła się Ginny. – Szczególnie jak muszę zastępować Harry’ego.
- Wiem, jego ciężko jest zastąpić. – Demelza poklepała ją po plecach. – Dasz radę, przecież Malfoy jest ślepy. Znicz mógłby latać koło jego nosa, a on by go nie zauważył.
Ginny uśmiechnęła się delikatnie. Demelza zawsze potrafiła podnieść ją na duchu.
- Zresztą, mi też się będzie źle grać – dodała szatynka po chwili. – Lubię z tobą współpracować na boisku.
- Jeszcze będziemy miały szansę zagrać razem – oznajmiła Ginny.
-  Z tobą mogłabym grać przez całe życie.
Nie były przyjaciółkami, ale w czasie meczu rozumiały się bez słów. Nie potrzebowały dużo czasu, aby stworzyć naprawdę dobrą, dwuosobową drużynę.
- Złóżmy sobie przysięgę – zaproponowała Demelza. – Nie patrz tak na mnie, wiem że to głupie i dziecinne.
- O jakiej przysiędze mówisz? – zapytała Ginny, spoglądając na zegarek, do meczu zostało niecałe pięć minut.
- Jak skończymy szkołę, to obie dostaniemy się do drużyny narodowej. Poprawimy ich wyniki w rankingu.
Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie.
- Obiecuję – rzekła, podając jej rękę.
- Kiedy to się wszystko skończy, będziemy najlepszymi ścigającymi w Anglii – szepnęła Demelza, bardziej do siebie, niż do mnie.
***
Czy ten rozdział jest dłuższy? Ciężko stwierdzić. Na pewno jest lepszy. Dedykuję go więc komuś, kto i tak nie przeczyta go w tej wersji. Zna tylko pierwowzory. Tak naprawdę, to Jemu zawdzięczam niektóre pomysły. Chociażby pocałunek z poprzedniego rozdziały. No i powiedział, że lubi Demelzę. Musicie się więc przygotować na to, że częściej będzie gościć w tym opowiadaniu.  
Podziwiam wszystkich, którzy cały czas śledzą losy Ginevry i jeszcze nie mają jej dosyć.
Pozdrawiam cieplutko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci