Wszystkie
baśnie są kłamstwem, choć nie wszystkie kłamstwa są baśniami. Książęta
nie przyjeżdżają na białych koniach, a śpiące królewny, choć może i są
królewnami, nie budzą się ze swojego snu.
(Carlos Ruiz Zafón – Marina)
Na
początku grudnia spadł pierwszy śnieg. Błonia Hogwartu pokrył
biały puch. Temperatura nie była jednak aż tak niska. Zadawała
się być wręcz idealna pora na zabawę z przyjaciółmi. Marzyłam
o tym, aby porzucać się śnieżkami razem z moimi braćmi.
Ulepilibyśmy ogromnego bałwana, wyglądającego jak ciotka Muriel.
Miałam wrażenie, że od ostatniej zimy minęły wieki. A przecież
to tylko trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Nie chciałam o tym
myśleć. Im więcej człowiek rozpamiętuje przeszłość, tym
większy ból w sobie budzi.
Tafla
jeziora pokryta była cienka warstwą lodu. Ciekawe, czy wytrzymałaby
mój ciężar? Może to właśnie jest najlepsze rozwiązanie. Wejść
i czekać aż pęknie.
Kiedy
z drzew opadły wszystkie liści, Neville zaczął wracać do
zdrowia. Codziennie po lekcjach odwiedzaliśmy go razem z Luną.
-
Poprawić ci poduszkę? – zapytała Krukonka.
-
Nie dziękuję, tak jest dobrze.
Spacerowałam
bezmyślnie po skrzydle szpitalnym. Gdyby nie to wszystko, to moje
wargi nigdy nie dotknęłyby ust Eddiego. Nasze języki nigdy nie
tańczyłyby intymnego repertuaru. Zbyt wiele kosztowało mnie życie
mojego przyjaciela.
-
Ginny. – Wyrwał mnie z zamyślenia głos Neville’a. – Wszystko
gra? Cały czas jesteś zamyślona.
Ze
świstem wciągnęłam powietrze i zrobiłam kilka kroków w miejscu.
-
Pocałowałam go – jęknęłam.
-
Kogo? – głos Luny był zaskakująco spokojny.
-
Kogo? – powtórzyłam zdenerwowana. – Eddiego!
Przez
twarz Gryfona przebiegł cień strachu.
- On
tego chciał? – zapytał przerażony.
-
Nie – zaprzeczyłam, kręcąc głową. – Zrobiłam to z własnej,
nieprzymuszonej woli.
-
Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia – rzekła Luna. – Przecież
nie masz chło…
-
Mam! – krzyknęłam, przerywając jej. – Mam Harry’ego!
-
Kiedy zrozumiesz, że on z tobą zerwał?
Nigdy
– odpowiedziałam sobie w myślach.
Kochany
Harry,
Naprawdę
nie jesteśmy już razem? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ze mną
zrobiłeś? Moje serce jest wrakiem. Nic już nieznaczącym organem
wewnętrznym. Jak mam się nim z kimś dzielić, skoro ty zabrałeś
je w całości? Liczę, że kiedyś mi je oddasz, albo chociaż
sprezentujesz mi swoje.
Do
diabła z tym wszystkim!
Jestem
tylko marnym okruchem. Nie ma znaczeni, co się ze mną stanie, kiedy
zawieje wiatr. Mogę zostać zdmuchnięta w zielona trawę i do końca
świata mieć na wyciągnięcie ręki promienie jasnego słońca, ale
równie dobrze mogę utopić się w zimnej kałuży, po wczorajszym
deszczu.
A
może okruchy kurzu pływają po powierzchni? Nawet największa woda
musi kiedyś wyschnąć.
-
Ginny
Sama
nie wiedziałam na co się złoszczę. Brzydziłam się swojej osoby,
brzydziłam się mojego ciała, z którego nawet dusza uciekła z
głośnym piskiem. Czego ja właściwie chciałam od życia? Od
dziecka liczyłam, że każdy da mi gwiazdkę z nieba. Chyba właśnie
dzisiaj skończyło się moje słodkie dzieciństwo. Właśnie tego,
śnieżnego popołudnia, uświadomiłam sobie, że życie nie jest
bajką. Bajki łżą. Opowiadają o idealnym świecie, idealnych
rycerzach, idealnych księżniczkach. Koniec z naiwną wiarą w
przypowieści!
Nigdy
nie istnieli trzej bracia, którzy spotkali na swej drodze Śmierć.
Prawdziwej Śmierci nie da się oszukać. Nie uwierzę już w baśń
o Fontannie
Szczęśliwego Losu.
Nasze czyny nie są w stanie zrobić z nas takich ludzi, jakimi byśmy
chcieli być. Jest to niezdobyty sen idioty.
Prawdę
przekazuje tylko jedna opowieść Beedle’a, ta której wielu z nas
nie lubi, ta która nie wzbudza w nas ani ciekawości, ani radości.
Nie wywołuje na naszych twarzach uśmiechu. Czara
Mara i jej gdaczący pieniek to
baśń, która
dawno
temu uświadomiła mi, że życie jest niesamowicie kruche. Zmarłych
nie da się w żaden sposób ożywić. Są przyczyny i skutki.
Przyczyn zazwyczaj niezauważany, natomiast skutki na wieki odbijają
swoje piętno.
Kroczyłam
korytarzem. Echo moich kroków rozbrzmiewało dźwięcznie i
równomiernie. Myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć
się w sypialni. Położyć się na twardym materacu i spać. Jutro
przecież też jest dzień.
Po
chwili usłyszałam szloch. Dobiegał z jednej z klas lekcyjnych. Po
cichu uchyliłam drzwi. Ostatnio takie działania źle się
skończyły, ale przecież nie zostawię nikogo w potrzebie.
Ku
mojemu zdziwieniu, na jednej z ławek siedziała skulona Galinda
Doyle. Twarz zakryła rękami. W sali nie było nikogo innego.
Bezszelestnie zamknęłam drzwi i podeszłam do Ślizgonki. Ufałam,
czy nie. Teraz to nie miało znaczenia. Położyłam jej dłoń na
ramieniu. Wzdrygnęła się i spojrzała mi prosto w oczy. W jej
brązowych oczach czaił się strach i ból. Jednym, mechanicznym
ruchem otarła łzy z policzka.
- Co
się stało? – zapytałam.
Patrzyła
na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Dopiero
wtedy to sobie uświadomiłam. Dlaczego miała mi opowiadać o swoich
problemach? Ja byłam w stosunku do niej zdystansowana, a ona miała
śpiewać o swoich dolach i niedolach?
-
Mam poszukać Nessi? – Nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
Pokręciła
przecząco głową, po czym znów wybuchnęła płaczem. Stałam jak
słup soli, nie wiedząc co zrobić. Przez chwilę żałowałam, że
w ogóle tu weszłam.
-
Spokojnie – szeptałam bardziej do siebie. – Coś cię boli? Źle
się czujesz?
Nie
wiem jak długo płakała. Nie wiem ile słów otuchy jej
powiedziałam. Płynęły minuty, a ja miałam coraz większą ochotę
uciec. Zaczęłam się denerwować. Z bezradności trzęsły mi się
dłonie. Przez chwilę miałam ochotę usiąść obok i płakać
razem z nią. Nad czym? Nad paradoksem życia.
Zauważyłam,
że Galinda zaczyna się uspakajać. Podałam jej chusteczkę, aby
mogła otrzeć łzy. Przyjęła ją bez słowa. Ja też milczałam.
Nie miałam zamiaru nalegać. Jeśli będzie chciała się zwierzyć,
to ją wysłucham.
-
Przepraszam – jęknęła po chwili.
-
Daj spokój, nie masz za co.
Spojrzała
mi prosto w oczy. Spuściłam wzrok. Coś się we mnie zaczęło
gotować. Wzbierało znane uczucie, którego nie potrafiłam nazwać.
Znałam to spojrzenie.
Oczy,
to narzędzia optyczne, które każdy człowiek powinien mieć
identyczne.
-
Już w porządku? – zapytałam głupio.
Galinda
uśmiechnęła się niewyraźnie.
-
Dziękuję za chusteczkę. Upiorę ci ją.
-
Nie trzeba.
Ślizgonka
nie chciała słuchać. Schowała kawałek materiału do kieszeni
szaty. Wstała z ławki i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi, tak
jakby w ogóle mnie tu nie było. Zatrzymała się z dłonią na
klamce i odwróciła.
-
Nessi ma dla ciebie niespodziankę – oświadczyła po chwili. –
Chcesz zobaczyć ją teraz?
Co
mnie ciągnęło do lochów? Ciekawość. Pokłady niespożytej i
niewykorzystanej ciekawości. Co mogła szykować dla mnie Nessi?
Może po prostu czekała na minie z siekierą, aby raz na zawsze
zakończyć moją okropną dolę? Nie wiem dlaczego, ale ta myśl
jeszcze bardziej mnie uskrzydliła. Ok. Bez przesady. Chyba nie chcę
jeszcze umierać. Bez względu na wszystko, chce żyć dalej. Żyć!
Nie istnieć, nie być. Tylko żyć. Brać z tej cholernej
egzystencji jak najwięcej. Co z tego, że wszystko jest kłamstwem?
Co z tego, że wszystko jest niesprawiedliwie urządzone? Czara
goryczy jeszcze się nie przelała, jeszcze…
Galinda
zatrzymała się przed jedną z klas w głębokich lochach. Po mim
ciele przeszedł dreszcz. To nie był strach, raczej zimno i
przeciągi. Chłód bijący od surowych ścian był przytłaczający.
Pod sufitem dostrzegłam włochatego pająka. Pisnęłam mimowolnie.
-
Boisz się? – zapytała Galinda, lekko rozbawiona.
-
Nie – zaprzeczyłam niewyraźnie. – Tylko brzydzę.
-
Nigdy nie byłaś w tej części lochów?
Pokręciłam
przecząco głową.
Nie
– odpowiedziałam sobie w myślach. – I
nie mam zamiaru nigdy tu wracać.
- W
tej sali nie ma lekcji – wyjaśniła mi Galinda. – Bo kto chciał
by je tu prowadzić? Nessi zajęła ja już w trzeciej klasie i…
Zresztą, zaraz sama zobaczysz.
Nie
uspokoiła mnie. Wyobraziłam sobie, jak za tymi drzwiami czeka na
mnie wymyślna sala tortur. Nassaroza ubrana w jasny fartuch z
maseczką na twarzy. Pomyślałam o Eddiem. Skąd będzie wiedział,
że tu jestem i potrzebuje pomocy? Kto ma mnie uratować, jak nie on?
Galinda
wyjęła różdżkę i przyłożyła ją do zamka. Wstrzymałam
oddech.
-
Alohomora – szepnęła.
Drzwi
uchyliły się z głuchym skrzypnięciem.
To,
co ujrzałam wywołało u mnie nagły atak śmiechu. Stałam i
chichotałam jak głupia.
Och
Ginny
– nabijałam się z siebie. – Ty
i ta twoja chora wyobraźnia.
Klasa
wyglądała jak ogromna garderoba, pełna sukien, kapeluszy,
ozdobnych peleryn i szali. Na środku stał duży manekin, na który
zmyślnie został nawinięty zielony, połyskujący materiał. Gdzie
nie spojrzeć walały się wstążki, kokardy, ozdoby i projekty.
Niektóre niedokończone, urwane w Polowie, najwyraźniej nie
zachwyciły autorki. Nie było ławek i krzeseł, pod ścianą stało
jedynie biurko nauczyciela, a przy nim siedziała ona. Właścicielka
tej sali
tortur.
Nessi
kreśliła coś na dużym kawałku pergaminu. Spojrzała na mnie
swoimi szarymi oczami i odłożyła pióro. Wstała z krzesła i bez
słowa podeszła do mnie.
-
Byłam pewna, że masz większy biust – oświadczyła bez
skrupułów.
-
Niestety, nie odziedziczyłam rozmiarów po matce.
-
Mogę wiedzieć, co cie tak bawi?
-
Nie spodziewałam się takiego widoku – odpowiedziałam zgodnie z
prawdą.
-
Mówiłam, abyś jej tu nie przyprowadzała – jęknęła Nessi w
stronę przyjaciółki.
- To
twoja wina. Mówiłam ci, że ona jest dużo chudsza od twojego
manekina.
Widziałam
jak uśmiechają się do siebie. Łączyła je ogromna przyjaźń. To
małe nieporozumienia nie było w stanie zepsuć ich relacji.
-
Rozbieraj się – rzuciła w moją stronę Nessi.
-
Słucham? – zapytałam głupkowato.
Dopiero
teraz do mnie doszło dla kogo jest ta sukienka
na manekinie.
-
Nie – zaprzeczyłam, obie Ślizgonki spojrzały na siebie wymownie
-
Znowu miałam rację. – Wzruszyła ramionami Galinda.
-
Przestań mi tu marudzić! - zdenerwowała nie Nassaroza. –
Wiesz ile czasu zajęło mi projektowanie? To będzie dzieło mojego
życia! Chociaż gdybyś miała większy biust, to… No, nie ważne.
Założysz tą suknie na bal czy ci się to podoba, czy nie. Nie
pozwolę, aby moja praca poszła na marne.
-
Ale materiał… Przecież kupiłaś go za swoje pieniądze i…
Dziewczyna
uciszyła mnie gestem dłoni.
-
Przestań, uznajmy to za prezent świąteczny.
Zgodziłam
się. Nie miałam innego wyjścia. Nessi nie chciała pokazać mi
projektu. Cały czas narzekała, że nie jest do końca dopracowany.
Na temat mojego biustu już słowem nie wspomniała.
Och
Eddie, ty głupi szczęściarzu. Najpierw ten pocałunek, teraz
sukienka. Czego jeszcze ode mnie zażądasz? Albo raczej, co jeszcze
ode mnie dostaniesz?
***
Notka
jest… no to zostawiam wam. Następna najprawdopodobniej
dwudziestego trzeciego lub czwartego grudnia. Na początku myślałam,
że w święta dodam wigilijną notkę, ale na szczęście mi to nie
wyjdzie. Dlaczego na szczęście? Cóż... W Hogwarcie będą smutne
święta, a nawet bardzo. Przeczytacie, zobaczycie.
A w
następnej bal! Sama nie mogę się doczekać ^^
Przy
okazji zapraszam na mój drugi blog Życie żartem jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz