środa, 15 grudnia 2010

015 ROZDZIAŁ: Sen idioty


Wszystkie baśnie są kłamstwem, choć nie wszystkie kłamstwa są baśniami. Książęta nie przyjeżdżają na białych koniach, a śpiące królewny, choć może i są królewnami, nie budzą się ze swojego snu.
(Carlos Ruiz Zafón – Marina)


Na początku grudnia spadł pierwszy śnieg. Błonia Hogwartu pokrył biały puch. Temperatura nie była jednak aż tak niska. Zadawała się być wręcz idealna pora na zabawę z przyjaciółmi. Marzyłam o tym, aby porzucać się śnieżkami razem z moimi braćmi. Ulepilibyśmy ogromnego bałwana, wyglądającego jak ciotka Muriel. Miałam wrażenie, że od ostatniej zimy minęły wieki. A przecież to tylko trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Nie chciałam o tym myśleć. Im więcej człowiek rozpamiętuje przeszłość, tym większy ból w sobie budzi.
Tafla jeziora pokryta była cienka warstwą lodu. Ciekawe, czy wytrzymałaby mój ciężar? Może to właśnie jest najlepsze rozwiązanie. Wejść i czekać aż  pęknie.
 
Kiedy z drzew opadły wszystkie liści, Neville zaczął wracać do zdrowia. Codziennie po lekcjach odwiedzaliśmy go razem z Luną.
- Poprawić ci poduszkę? – zapytała Krukonka.
- Nie dziękuję, tak jest dobrze.
Spacerowałam bezmyślnie po skrzydle szpitalnym. Gdyby nie to wszystko, to moje wargi nigdy nie dotknęłyby ust Eddiego. Nasze języki nigdy nie tańczyłyby intymnego repertuaru. Zbyt wiele kosztowało mnie życie mojego przyjaciela.
- Ginny. – Wyrwał mnie z zamyślenia głos Neville’a. – Wszystko gra? Cały czas jesteś zamyślona.
Ze świstem wciągnęłam powietrze i zrobiłam kilka kroków w miejscu.
- Pocałowałam go – jęknęłam.
- Kogo? – głos Luny był zaskakująco spokojny.
- Kogo? – powtórzyłam zdenerwowana. – Eddiego!
Przez twarz Gryfona przebiegł cień strachu.
- On tego chciał? – zapytał przerażony.
- Nie – zaprzeczyłam, kręcąc głową. – Zrobiłam to z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia – rzekła Luna. – Przecież nie masz chło…
- Mam! – krzyknęłam, przerywając jej. – Mam Harry’ego!
- Kiedy zrozumiesz, że on z tobą zerwał?
Nigdy – odpowiedziałam sobie w myślach.
 
Kochany Harry,
Naprawdę nie jesteśmy już razem? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ze mną zrobiłeś? Moje serce jest wrakiem. Nic już nieznaczącym organem wewnętrznym. Jak mam się nim z kimś dzielić, skoro ty zabrałeś je w całości? Liczę, że kiedyś mi je oddasz, albo chociaż sprezentujesz mi swoje.
Do diabła z tym wszystkim!
Jestem tylko marnym okruchem. Nie ma znaczeni, co się ze mną stanie, kiedy zawieje wiatr. Mogę zostać zdmuchnięta w zielona trawę i do końca świata mieć na wyciągnięcie ręki promienie jasnego słońca, ale równie dobrze mogę utopić się w zimnej kałuży, po wczorajszym deszczu.
 A może okruchy kurzu pływają po powierzchni? Nawet największa woda musi kiedyś wyschnąć.
- Ginny
 
Sama nie wiedziałam na co się złoszczę. Brzydziłam się swojej osoby, brzydziłam się mojego ciała, z którego nawet dusza uciekła z głośnym piskiem. Czego ja właściwie chciałam od życia? Od dziecka liczyłam, że każdy da mi gwiazdkę z nieba. Chyba właśnie dzisiaj skończyło się moje słodkie dzieciństwo. Właśnie tego, śnieżnego popołudnia, uświadomiłam sobie, że życie nie jest bajką. Bajki łżą. Opowiadają o idealnym świecie, idealnych rycerzach, idealnych księżniczkach. Koniec z naiwną wiarą w przypowieści!
Nigdy nie istnieli trzej bracia, którzy spotkali na swej drodze Śmierć. Prawdziwej Śmierci nie da się oszukać. Nie uwierzę już w baśń o Fontannie Szczęśliwego Losu. Nasze czyny nie są w stanie zrobić z nas takich ludzi, jakimi byśmy chcieli być. Jest to niezdobyty sen idioty.
Prawdę przekazuje tylko jedna opowieść Beedle’a, ta której wielu z nas nie lubi, ta która nie wzbudza w nas ani ciekawości, ani radości. Nie wywołuje na naszych twarzach uśmiechu. Czara Mara i jej gdaczący pieniek to baśń, która dawno temu uświadomiła mi, że życie jest niesamowicie kruche. Zmarłych nie da się w żaden sposób ożywić. Są przyczyny i skutki. Przyczyn zazwyczaj niezauważany, natomiast skutki na wieki odbijają swoje piętno.
 
Kroczyłam korytarzem. Echo moich kroków rozbrzmiewało dźwięcznie i równomiernie. Myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w sypialni. Położyć się na twardym materacu i spać. Jutro przecież też jest dzień.
Po chwili usłyszałam szloch. Dobiegał z jednej z klas lekcyjnych. Po cichu uchyliłam drzwi. Ostatnio takie działania źle się skończyły, ale przecież nie zostawię nikogo w potrzebie.
Ku mojemu zdziwieniu, na jednej z ławek siedziała skulona Galinda Doyle. Twarz zakryła rękami. W sali nie było nikogo innego. Bezszelestnie zamknęłam drzwi i podeszłam do Ślizgonki. Ufałam, czy nie. Teraz to nie miało znaczenia. Położyłam jej dłoń na ramieniu. Wzdrygnęła się i spojrzała mi prosto w oczy. W jej brązowych oczach czaił się strach i ból. Jednym, mechanicznym ruchem otarła łzy z policzka.
- Co się stało? – zapytałam.
Patrzyła na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Dopiero wtedy to sobie uświadomiłam. Dlaczego miała mi opowiadać o swoich problemach? Ja byłam w stosunku do niej zdystansowana, a ona miała śpiewać o swoich dolach i niedolach?
- Mam poszukać Nessi? – Nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
Pokręciła przecząco głową, po czym znów wybuchnęła płaczem. Stałam jak słup soli, nie wiedząc co zrobić. Przez chwilę żałowałam, że w ogóle tu weszłam.
- Spokojnie – szeptałam bardziej do siebie. – Coś cię boli? Źle się czujesz?
Nie wiem jak długo płakała. Nie wiem ile słów otuchy jej powiedziałam. Płynęły minuty, a ja miałam coraz większą ochotę uciec. Zaczęłam się denerwować. Z bezradności trzęsły mi się dłonie. Przez chwilę miałam ochotę usiąść obok i płakać razem z nią. Nad czym? Nad paradoksem życia.
Zauważyłam, że Galinda zaczyna się uspakajać. Podałam jej chusteczkę, aby mogła otrzeć łzy. Przyjęła ją bez słowa. Ja też milczałam. Nie miałam zamiaru nalegać. Jeśli będzie chciała się zwierzyć, to ją wysłucham.
- Przepraszam – jęknęła po chwili.
- Daj spokój, nie masz za co.
Spojrzała mi prosto w oczy. Spuściłam wzrok. Coś się we mnie zaczęło gotować. Wzbierało znane uczucie, którego nie potrafiłam nazwać. Znałam to spojrzenie.
Oczy, to narzędzia optyczne, które każdy człowiek powinien mieć identyczne.
- Już w porządku? – zapytałam głupio.
Galinda uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Dziękuję za chusteczkę. Upiorę ci ją.
- Nie trzeba.
Ślizgonka nie chciała słuchać. Schowała kawałek materiału do kieszeni szaty. Wstała z ławki i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi, tak jakby w ogóle mnie tu nie było. Zatrzymała się z dłonią na klamce i odwróciła.
- Nessi ma dla ciebie niespodziankę – oświadczyła po chwili. – Chcesz zobaczyć ją teraz?
 
Co mnie ciągnęło do lochów? Ciekawość. Pokłady niespożytej i niewykorzystanej ciekawości. Co mogła szykować dla mnie Nessi? Może po prostu czekała na minie z siekierą, aby raz na zawsze zakończyć moją okropną dolę? Nie wiem dlaczego, ale ta myśl jeszcze bardziej mnie uskrzydliła. Ok. Bez przesady. Chyba nie chcę jeszcze umierać. Bez względu na wszystko, chce żyć dalej. Żyć! Nie istnieć, nie być. Tylko żyć. Brać z tej cholernej egzystencji jak najwięcej. Co z tego, że wszystko jest kłamstwem? Co z tego, że wszystko jest niesprawiedliwie urządzone? Czara goryczy jeszcze się nie przelała, jeszcze…
 
Galinda zatrzymała się przed jedną z klas w głębokich lochach. Po mim ciele przeszedł dreszcz. To nie był strach, raczej zimno i przeciągi. Chłód bijący od surowych ścian był przytłaczający. Pod sufitem dostrzegłam włochatego pająka. Pisnęłam mimowolnie.
- Boisz się? – zapytała Galinda, lekko rozbawiona.
- Nie – zaprzeczyłam niewyraźnie. – Tylko brzydzę.
- Nigdy nie byłaś w tej części lochów?
Pokręciłam przecząco głową.
Nie – odpowiedziałam sobie w myślach. – I nie mam zamiaru nigdy tu wracać.
- W tej sali nie ma lekcji – wyjaśniła mi Galinda. – Bo kto chciał by je tu prowadzić? Nessi zajęła ja już w trzeciej klasie i… Zresztą, zaraz sama zobaczysz.
Nie uspokoiła mnie. Wyobraziłam sobie, jak za tymi drzwiami czeka na mnie wymyślna sala tortur. Nassaroza ubrana w jasny fartuch z maseczką na twarzy. Pomyślałam o Eddiem. Skąd będzie wiedział, że tu jestem i potrzebuje pomocy? Kto ma mnie uratować, jak nie on?
Galinda wyjęła różdżkę i przyłożyła ją do zamka. Wstrzymałam oddech.
- Alohomora – szepnęła.
Drzwi uchyliły się z głuchym skrzypnięciem.
To, co ujrzałam wywołało u mnie nagły atak śmiechu. Stałam i chichotałam jak głupia.
Och Ginny – nabijałam się z siebie. – Ty i ta twoja chora wyobraźnia.
Klasa wyglądała jak ogromna garderoba, pełna sukien, kapeluszy, ozdobnych peleryn i szali. Na środku stał duży manekin, na który zmyślnie został nawinięty zielony, połyskujący materiał. Gdzie nie spojrzeć walały się wstążki, kokardy, ozdoby i projekty. Niektóre niedokończone, urwane w Polowie, najwyraźniej nie zachwyciły autorki. Nie było ławek i krzeseł, pod ścianą stało jedynie biurko nauczyciela, a przy nim siedziała ona. Właścicielka tej sali tortur.
Nessi kreśliła coś na dużym kawałku pergaminu. Spojrzała na mnie swoimi szarymi oczami i odłożyła pióro. Wstała z krzesła i bez słowa podeszła do mnie.
- Byłam pewna, że masz większy biust – oświadczyła bez skrupułów.
- Niestety, nie odziedziczyłam rozmiarów po matce.
- Mogę wiedzieć, co cie tak bawi?
- Nie spodziewałam się takiego widoku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mówiłam, abyś jej tu nie przyprowadzała – jęknęła Nessi w stronę przyjaciółki.
- To twoja wina. Mówiłam ci, że ona jest dużo chudsza od twojego manekina.
Widziałam jak uśmiechają się do siebie. Łączyła je ogromna przyjaźń. To małe nieporozumienia nie było w stanie zepsuć ich relacji.
- Rozbieraj się – rzuciła w moją stronę Nessi.
- Słucham? – zapytałam głupkowato.
Dopiero teraz do mnie doszło dla kogo jest ta sukienka na manekinie.
- Nie – zaprzeczyłam, obie Ślizgonki spojrzały na siebie wymownie
- Znowu miałam rację. – Wzruszyła ramionami Galinda.
- Przestań mi tu marudzić!  - zdenerwowała nie Nassaroza. – Wiesz ile czasu zajęło mi projektowanie? To będzie dzieło mojego życia! Chociaż gdybyś miała większy biust, to… No, nie ważne. Założysz tą suknie na bal czy ci się to podoba, czy nie. Nie pozwolę, aby moja praca poszła na marne.
- Ale materiał… Przecież kupiłaś go za swoje pieniądze i…
Dziewczyna uciszyła mnie gestem dłoni.
- Przestań, uznajmy to za prezent świąteczny.
Zgodziłam się. Nie miałam innego wyjścia. Nessi nie chciała pokazać mi projektu. Cały czas narzekała, że nie jest do końca dopracowany. Na temat mojego biustu już słowem nie wspomniała.
Och Eddie, ty głupi szczęściarzu. Najpierw ten pocałunek, teraz sukienka. Czego jeszcze ode mnie zażądasz? Albo raczej, co jeszcze ode mnie dostaniesz?
***
Notka jest… no to zostawiam wam. Następna najprawdopodobniej dwudziestego trzeciego lub czwartego grudnia. Na początku myślałam, że w święta dodam wigilijną notkę, ale na szczęście mi to nie wyjdzie. Dlaczego na szczęście? Cóż... W Hogwarcie będą smutne święta, a nawet bardzo. Przeczytacie, zobaczycie.
A w następnej bal! Sama nie mogę się doczekać ^^
Przy okazji zapraszam na mój drugi blog Życie żartem jest.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci