środa, 2 lutego 2011

022 ROZDZIAŁ: Gorzki smak życia

Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy.
(Elektryczne gitary – Dzieci)
 
 
Spotkania GD odbywały się regularnie. Choć miałam wrażenie, że niektórzy uczniowie stracili już zapał. Jeszcze przed świętami mieliśmy mnóstwo nowych członków, którzy teraz się wykruszyli. Z tego co wiem, stwierdzili że nie chcą mieć do czynienia z rodzeństwem Carrow.
Na kolejnym spotkaniu ćwiczyliśmy zaklęcie rozbrajające.
- Parvati, wykonujesz zły ruch nadgarstka – rzekłam spokojnie, pokazując jej jeszcze raz poprawną wersję.
Popatrzyła na mnie tak, jakbym właśnie paskudnie ją obraziła.
- Nie czuj się taka ważna – syknęła.
- Słucham? – zamurowało mnie.
- To co słyszałaś. Każdy wie, że trzymasz stronę śmierciożerców.
Otworzyłam szeroko oczy. Nie miałam pojęcia, co jej odpowiedzieć. Zgryźliwe uwagi na pewno nie zdałyby egzaminu.
- Mogłabyś się chociaż tak nie afiszować – stwierdziła jadowicie.
- Jeśli mówisz o Eddie’em… - zaczęłam rozdrażniona.
- Tak, dokładnie o nim. Spacery po błoniach, żarty, uśmiechy a jeszcze rok temu byłaś wielką miłością Harry’ego Pottera.
- Parvati, przestań – usłyszałam za plecami głos Galindy.
- Następna się odezwała… - szepnęła pod nosem Gryfonka.
Spojrzałam porozumiewawczo na Ślizgonkę. Byłam jej ogromnie wdzięczna.
- Co się dzieje? – zapytał Neville, podchodząc do nas.
- Nic – odpowiedziałam równocześnie z Galindą.
Parvati spojrzała na mnie groźnie.
- Czy ty tego nie widzisz? – rzuciła w stronę chłopaka. – Ona nas sprzedaje!
Odwróciłam się na pięcie. Nie miałam zamiaru tego słuchać. Z niekontrolowanymi łzami w oczach wybiegłam z Pokoju Życzeń. Słyszałam jeszcze za plecami głos Galindy, zignorowałam ją.
Dawno tyle nie płakałam. Ba! Nigdy tyle nie płakałam. Byłam twarda, byłam…
Wiedziałam, gdzie iść. Skierowałam swoje kroki w kierunku biblioteki. Była tam jedyna osoba, która mnie rozumiała. Przy nim nie musiałam udawać. Mogłam płakać, śmieć się, żartować.
 
Bez słowa przekroczyłam próg biblioteki. Zauważyłam, że Pince przygląda mi się mściwym wzrokiem. Od kiedy zaczęłam chodzić z Eddie’em wpisała się na listę nienawidzących mnie osób.
Przeszłam między półkami do działu ksiąg o zielarstwie. Neville zdążył mnie poinformować, że mój chłopak zajmuje się tą sekcją.
Widziałam go z daleka. W zamyśleniu wertował kartki jakiegoś opasłego tomiska. Lekko zgarbiona stanęłam na przeciwko niego. Podniósł zaskoczony wzrok.
- Ginny – wydusił z siebie. – Co się stało?
Jednym ruchem odrzucił książkę na stolik. Wtuliłam się w jego ciepły, okryty grubym swetrem, tors. Załkałam głośno. Eddie objął mnie ramieniem, a drugą ręką gładził moje rude włosy.
- Cicho – próbował mnie uspokoić. – Już dobrze.
Czułam się lepiej. W jego ramionach przeszłość nie miała znaczenia. Byłam spokojna i bezpieczna. Nie obchodziło mnie to, co działo się wokół. Był tylko on, tylko Eddie. Nigdy wcześniej tego nie odczuwałam. Nawet Harry tak na mnie nie działał. Nie chciałam go puścić. Tak miało być już na wieki.
Po chwili mężczyzna uniósł mój podbródek. Spojrzał mi prosto w załzawione oczy. Przyzwyczaiłam się już do koloru jego tęczówek, nie działały na mnie tak jak kiedyś.
Patrzyłam jak zahipnotyzowana, jak jego twarz zbliża się do mojej, jak jego wargi muskają moje suche usta.
- Nie płacz – szepnął. – Nie lubię jak się smucisz.
Chwycił moją twarz w swoje ciepłe dłonie i kciukiem otarł łzy.
- Wieczorem idę w nasze tajne miejsce, chcesz się przyłączyć? – zapytał, gładząc delikatnie mój obsypany piegami policzek.
Kiwnęłam głową na znak zgody.
 
Wieczorem, nie zwracając uwagi na baczne obserwacje moich współlokatorek, ubrałam się w luźne spodnie i maminy sweter. Już chciałam wychodzić z sypialni, kiedy mój wzrok napotkał mały pakunek na szafce nocnej. Od razu przypomniałam sobie co to jest.
Podeszłam do stolika i chwyciłam prezent w dłonie.
- W końcu do zauważyłaś! – usłyszałam głos Demelzy. – Przyniosłam go z Pokoju Życzeń, kiedy ty… wyszłaś wcześniej.
- Dziękuję – odpowiedziałam cicho.
Koleżanka bez słowa wyszła z sypialni.
Prezent był od Luny. Dała mi go przed wyjazdem razem z dziennikiem, który teraz spoczywał w torbie.
Pociągnęłam delikatnie za czerwona kokardkę. Rozwinęłam żółty, świąteczny papier i wyjęłam białe pudełko. Podniosłam pokrywkę, a moim oczom ukazały się piękne, szklane korale. Nie byłoby w nich nic niezwykłego, gdyby nie to, że w każdej kuli zatopiona była inna, zaczarowana figurka ptaka. Wszystkie hipnotyzująco latały po swoich akwariach. Rozpoznałam tylko nieliczne gatunki.
W moich oczach, drugi raz w ciągu jednego dnia, stanęły łzy. Za nikim  nie tęskniłam tak, jak za Luną. Była moim światłem, moją latarnią i fabryką optymizmu. Najchętniej sama ruszyłabym jej na pomoc, jednak nie byłam aż tak głupia. Aż za dobrze znałam swoje ograniczone możliwości. Jakaś niewielka część mnie wierzyła, że ktoś jej pomoże. Tym kimś będzie Harry Potter. On przecież zawsze jest tam, gdzie wszyscy prócz mnie go potrzebują.
Zamrugałam gwałtownie, nie mogłam pozwolić sobie na tyle słabości. Dopiero po chwili zauważyłam, że w pudełku jest jeszcze liścik. Odczytałam go powoli.
 
Kochana Ginny!
Wesołych świąt! Mam nadzieję, że prezent Ci się spodobał. Wpadłam na ten pomysł, kiedy widziałam Cię na błoniach. Karmiłaś okruchami chleba wróble. Pewnie tego nie pamiętasz, jesteś zbyt zaradna, aby przywiązywać wagę do takich szczegółów. Właśnie to nas różni.
Jesteś realistką, a ja idealistką.
Pewnie wiesz, że ptaki są symbolem wolności. Mam nadzieję, że i Ty swoją odzyskasz.
Nie chcę Cię przekreślać, wiesz przecież, że zaakceptuję wszystko co zrobisz. Chcę tylko, abyś była szczęśliwa.
Do zobaczenia w styczniu:
Luna
 
- Bądź dzielna, Luno – szepnęłam. – Wierzę, że będzie dobrze. Wyjdziesz z tego piekła.
Bez zastanowienia zapięłam korale i spojrzałam w lustro. Wyglądały dość… jakby to ująć? Niepospolicie – tak, to dobre słowo.
 
Błądziłam między półkami zapomnianych książek. Choć nadal nie byłam tym specjalnie zainteresowana, to jednak teraz miałam jakiś cel. Musiałam znaleźć coś, co pomogłoby mi otworzyć ten głupi dziennik. W sumie to sama nie wiedziałam czego chcę, może lepiej byłoby dać sobie z nim spokój?
- Skąd wzięłaś te korale? – zapytał Eddie, odrywając się od zapełnionych półek. Najwyraźniej zdał sobie sprawę z mojej obecności.
- Dostałam od Luny.
- Są bardzo… ciekawe.
- Nie podobają ci się?
- Nie, tego nie powiedziałem. Mam tylko nadzieję, że nie odlecisz – dodał, przyglądając się biżuterii. – Jeśli założysz je na lekcje, to na pewno rozproszysz wszystkich nauczycieli.
Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym przyznałam mu rację.
Po chwili dostrzegłam cienką, lekko wystającą z szeregu książkę. Wspięłam się na palce i zdjęłam ją z półki. Na oprawionej w szkarłatną skórę okładce, wygrawerowano złoty tytuł: Oblicze Księżyca. Nigdzie nie dostrzegłam autora.
Przewertowałam szybko kartki, wprawiając w ruch pyły kurzu znajdujące się między stronami. Kichnęłam mimowolnie. W środku znajdował się podarty z jednej strony pergamin. Na pierwszy rzut oka wydawał się być pusty, jednak kiedy odwróciłam go na drugą stronę, moje oczy zrobiły się kilkakrotnie większe. Był to fragment listu. Osoba, która go pisała musiała się nieźle śpieszyć i denerwować. Pismo z każdym słowem wydawało się być coraz bardziej nieczytelne i pochyłe.
Chciałam go odłożyć, bo przecież nie wypada czytać cudzej korespondencji, ale z drugiej strony… Adresat i nadawca już pewnie od wielu lat nie żyją, a mi przyda się trochę rozrywki.
Nie było daty i nagłówka, najwyraźniej ktoś je oderwał już dużo wcześniej. Oparłam się plecami o regał i zaczęłam rozszyfrowywać nabazgrane litery.
 
Hogwart, 21 marca 1977 roku
Droga Ginevro!
Nigdy nie pisałem listu do kobiety, w której się zakochałem. Ba! Ja nigdy nie zakochałem się w kobiecie. Byłem zauroczony, to oczywiste i normalne, ale nigdy do nikogo nie czułem tego, co do Ciebie.
Jesteś piękna. Tak wiem, to tylko puste słowa, które słyszysz od większości chłopaków w szkole. To dziwne, że ja jeszcze do nich nie należę. Wolę obserwować Cię z boku. Schylać się, kiedy przechodzisz, udając że spadło mi na podłogę pióro. Wstydzę się swoich uczuć. Przecież możesz mieć każdego, więc czemu miałabyś mieć mnie?
W tym liście mógłbym Ci powiedzieć prawdę, o tym kim jestem. Jednak nie potrafię, nie potrafię przyznać się do tego nawet przed samym sobą. Wiem, że nikt nie przeczyta tego listu. Bo nawet jeśli ktoś będzie znał to miejsce, to miną wieki zanim przeszuka wszystkie księgi ze zbioru. Cóż za ironia. Kiedyś umrę, a Ty nigdy nie dowiesz się o moich uczuciach.
Ginevro, gdybyś wiedziała co się za mną dzieje…
 
Dalszej treści nie było. Kartka została w tym miejscu udarta, najprawdopodobniej przez samego adresata. Przeczytałam wszystko jeszcze raz i wtedy to zauważyłam.
- Eddie – krzyknęłam bardziej do pergaminu, niż do mężczyzny. – Eddie!
- Co? Co się stało? – zapytał podchodząc.
- Zobacz sam. – Podałam mu list.
Czytał go w skupieniu. Co jakiś czas na jego twarzy gościł delikatny uśmiech. Najwyraźniej treść go rozbawiła.
- Chodzi ci o to, że ta kobieta miała tak na imię jak ty? – zapytał, zerkając na mnie z ukosa.
- Nie! Skup się i przeczytaj jeszcze raz.
Wykonał moje polecenie. Marszczył czoło i przymrużył oczy.
- Masz rację, ten facet był nieźle zakochany.
- Eddie, czy ty myślisz? Mówiłeś mi, że prócz dyrektora nikt nie wie o tej bibliotece.
- Tak, ale ten list musiał być włożony wcześniej i…
- Wcześniej! Eddie, do cholery, spójrz na datę. To było zaledwie dwadzieścia lat temu!
Mężczyzna podniósł brwi i spojrzał mi prosto w oczy.
- Jakim cudem…?
* * *
Z dedykacją dla Megan :*
Z notki jestem zadowolona, choć chyba ma zbyt wiele dialogów.

1 komentarz:

Ginowaci