Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy.
(Elektryczne gitary – Dzieci)
Spotkania
GD odbywały się regularnie. Choć miałam wrażenie, że niektórzy
uczniowie stracili już zapał. Jeszcze przed świętami mieliśmy
mnóstwo nowych członków, którzy teraz się wykruszyli. Z tego co
wiem, stwierdzili że nie chcą mieć do czynienia z rodzeństwem
Carrow.
Na
kolejnym spotkaniu ćwiczyliśmy zaklęcie rozbrajające.
-
Parvati, wykonujesz zły ruch nadgarstka – rzekłam spokojnie,
pokazując jej jeszcze raz poprawną wersję.
Popatrzyła
na mnie tak, jakbym właśnie paskudnie ją obraziła.
-
Nie czuj się taka ważna – syknęła.
-
Słucham? – zamurowało mnie.
- To
co słyszałaś. Każdy wie, że trzymasz stronę śmierciożerców.
Otworzyłam
szeroko oczy. Nie miałam pojęcia, co jej odpowiedzieć. Zgryźliwe
uwagi na pewno nie zdałyby egzaminu.
-
Mogłabyś się chociaż tak nie afiszować – stwierdziła
jadowicie.
-
Jeśli mówisz o Eddie’em… - zaczęłam rozdrażniona.
-
Tak, dokładnie o nim. Spacery po błoniach, żarty, uśmiechy a
jeszcze rok temu byłaś wielką miłością Harry’ego Pottera.
-
Parvati, przestań – usłyszałam za plecami głos Galindy.
-
Następna się odezwała… - szepnęła pod nosem Gryfonka.
Spojrzałam
porozumiewawczo na Ślizgonkę. Byłam jej ogromnie wdzięczna.
- Co
się dzieje? – zapytał Neville, podchodząc do nas.
-
Nic – odpowiedziałam równocześnie z Galindą.
Parvati
spojrzała na mnie groźnie.
-
Czy ty tego nie widzisz? – rzuciła w stronę chłopaka. – Ona
nas sprzedaje!
Odwróciłam
się na pięcie. Nie miałam zamiaru tego słuchać. Z
niekontrolowanymi łzami w oczach wybiegłam z Pokoju Życzeń.
Słyszałam jeszcze za plecami głos Galindy, zignorowałam ją.
Dawno
tyle nie płakałam. Ba! Nigdy tyle nie płakałam. Byłam twarda,
byłam…
Wiedziałam,
gdzie iść. Skierowałam swoje kroki w kierunku biblioteki. Była
tam jedyna osoba, która mnie rozumiała. Przy nim nie musiałam
udawać. Mogłam płakać, śmieć się, żartować.
Bez
słowa przekroczyłam próg biblioteki. Zauważyłam, że Pince
przygląda mi się mściwym wzrokiem. Od kiedy zaczęłam chodzić z
Eddie’em wpisała się na listę nienawidzących mnie osób.
Przeszłam
między półkami do działu ksiąg o zielarstwie. Neville zdążył
mnie poinformować, że mój chłopak zajmuje się tą sekcją.
Widziałam
go z daleka. W zamyśleniu wertował kartki jakiegoś opasłego
tomiska. Lekko zgarbiona stanęłam na przeciwko niego. Podniósł
zaskoczony wzrok.
-
Ginny – wydusił z siebie. – Co się stało?
Jednym
ruchem odrzucił książkę na stolik. Wtuliłam się w jego ciepły,
okryty grubym swetrem, tors. Załkałam głośno. Eddie objął mnie
ramieniem, a drugą ręką gładził moje rude włosy.
-
Cicho – próbował mnie uspokoić. – Już dobrze.
Czułam
się lepiej. W jego ramionach przeszłość nie miała znaczenia.
Byłam spokojna i bezpieczna. Nie obchodziło mnie to, co działo się
wokół. Był tylko on, tylko Eddie. Nigdy wcześniej tego nie
odczuwałam. Nawet Harry tak na mnie nie działał. Nie chciałam go
puścić. Tak miało być już na wieki.
Po
chwili mężczyzna uniósł mój podbródek. Spojrzał mi prosto w
załzawione oczy. Przyzwyczaiłam się już do koloru jego tęczówek,
nie działały na mnie tak jak kiedyś.
Patrzyłam
jak zahipnotyzowana, jak jego twarz zbliża się do mojej, jak jego
wargi muskają moje suche usta.
-
Nie płacz – szepnął. – Nie lubię jak się smucisz.
Chwycił
moją twarz w swoje ciepłe dłonie i kciukiem otarł łzy.
-
Wieczorem idę w nasze tajne miejsce, chcesz się przyłączyć? –
zapytał, gładząc delikatnie mój obsypany piegami policzek.
Kiwnęłam
głową na znak zgody.
Wieczorem,
nie zwracając uwagi na baczne obserwacje moich współlokatorek,
ubrałam się w luźne spodnie i maminy sweter. Już chciałam
wychodzić z sypialni, kiedy mój wzrok napotkał mały pakunek na
szafce nocnej. Od razu przypomniałam sobie co to jest.
Podeszłam
do stolika i chwyciłam prezent w dłonie.
- W
końcu do zauważyłaś! – usłyszałam głos Demelzy. –
Przyniosłam go z Pokoju Życzeń, kiedy ty… wyszłaś wcześniej.
-
Dziękuję – odpowiedziałam cicho.
Koleżanka
bez słowa wyszła z sypialni.
Prezent
był od Luny. Dała mi go przed wyjazdem razem z dziennikiem, który
teraz spoczywał w torbie.
Pociągnęłam
delikatnie za czerwona kokardkę. Rozwinęłam żółty, świąteczny
papier i wyjęłam białe pudełko. Podniosłam pokrywkę, a moim
oczom ukazały się piękne, szklane korale. Nie byłoby w nich nic
niezwykłego, gdyby nie to, że w każdej kuli zatopiona była inna,
zaczarowana figurka ptaka. Wszystkie hipnotyzująco latały po swoich
akwariach. Rozpoznałam tylko nieliczne gatunki.
W
moich oczach, drugi raz w ciągu jednego dnia, stanęły łzy. Za
nikim nie tęskniłam tak, jak za Luną. Była moim światłem,
moją latarnią i fabryką optymizmu. Najchętniej sama ruszyłabym
jej na pomoc, jednak nie byłam aż tak głupia. Aż za dobrze znałam
swoje ograniczone możliwości. Jakaś niewielka część mnie
wierzyła, że ktoś jej pomoże. Tym kimś będzie Harry Potter. On
przecież zawsze jest tam, gdzie wszyscy prócz mnie go potrzebują.
Zamrugałam
gwałtownie, nie mogłam pozwolić sobie na tyle słabości. Dopiero
po chwili zauważyłam, że w pudełku jest jeszcze liścik.
Odczytałam go powoli.
Kochana
Ginny!
Wesołych
świąt! Mam nadzieję, że prezent Ci się spodobał. Wpadłam na
ten pomysł, kiedy widziałam Cię na błoniach. Karmiłaś okruchami
chleba wróble. Pewnie tego nie pamiętasz, jesteś zbyt zaradna, aby
przywiązywać wagę do takich szczegółów. Właśnie to nas różni.
Jesteś
realistką, a ja idealistką.
Pewnie
wiesz, że ptaki są symbolem wolności. Mam nadzieję, że i Ty
swoją odzyskasz.
Nie
chcę Cię przekreślać, wiesz przecież, że zaakceptuję wszystko
co zrobisz. Chcę tylko, abyś była szczęśliwa.
Do
zobaczenia w styczniu:
Luna
-
Bądź dzielna, Luno – szepnęłam. – Wierzę, że będzie
dobrze. Wyjdziesz z tego piekła.
Bez
zastanowienia zapięłam korale i spojrzałam w lustro. Wyglądały
dość… jakby to ująć? Niepospolicie – tak, to dobre słowo.
Błądziłam
między półkami zapomnianych książek. Choć nadal nie byłam tym
specjalnie zainteresowana, to jednak teraz miałam jakiś cel.
Musiałam znaleźć coś, co pomogłoby mi otworzyć ten głupi
dziennik. W sumie to sama nie wiedziałam czego chcę, może lepiej
byłoby dać sobie z nim spokój?
-
Skąd wzięłaś te korale? – zapytał Eddie, odrywając się od
zapełnionych półek. Najwyraźniej zdał sobie sprawę z mojej
obecności.
-
Dostałam od Luny.
- Są
bardzo… ciekawe.
-
Nie podobają ci się?
-
Nie, tego nie powiedziałem. Mam tylko nadzieję, że nie odlecisz –
dodał, przyglądając się biżuterii. – Jeśli założysz je na
lekcje, to na pewno rozproszysz wszystkich nauczycieli.
Uśmiechnęłam
się delikatnie, po czym przyznałam mu rację.
Po
chwili dostrzegłam cienką, lekko wystającą z szeregu książkę.
Wspięłam się na palce i zdjęłam ją z półki. Na oprawionej w
szkarłatną skórę okładce, wygrawerowano złoty tytuł: Oblicze
Księżyca. Nigdzie nie dostrzegłam autora.
Przewertowałam
szybko kartki, wprawiając w ruch pyły kurzu znajdujące się między
stronami. Kichnęłam mimowolnie. W środku znajdował się podarty z
jednej strony pergamin. Na pierwszy rzut oka wydawał się być
pusty, jednak kiedy odwróciłam go na drugą stronę, moje oczy
zrobiły się kilkakrotnie większe. Był to fragment listu. Osoba,
która go pisała musiała się nieźle śpieszyć i denerwować.
Pismo z każdym słowem wydawało się być coraz bardziej
nieczytelne i pochyłe.
Chciałam
go odłożyć, bo przecież nie wypada czytać cudzej korespondencji,
ale z drugiej strony… Adresat i nadawca już pewnie od wielu lat
nie żyją, a mi przyda się trochę rozrywki.
Nie
było daty i nagłówka, najwyraźniej ktoś je oderwał już dużo
wcześniej. Oparłam się plecami o regał i zaczęłam
rozszyfrowywać nabazgrane litery.
Hogwart,
21 marca 1977 roku
Droga
Ginevro!
Nigdy
nie pisałem listu do kobiety, w której się zakochałem. Ba! Ja
nigdy nie zakochałem się w kobiecie. Byłem zauroczony, to
oczywiste i normalne, ale nigdy do nikogo nie czułem tego, co do
Ciebie.
Jesteś
piękna. Tak wiem, to tylko puste słowa, które słyszysz od
większości chłopaków w szkole. To dziwne, że ja jeszcze do nich
nie należę. Wolę obserwować Cię z boku. Schylać się, kiedy
przechodzisz, udając że spadło mi na podłogę pióro. Wstydzę
się swoich uczuć. Przecież możesz mieć każdego, więc czemu
miałabyś mieć mnie?
W
tym liście mógłbym Ci powiedzieć prawdę, o tym kim jestem.
Jednak nie potrafię, nie potrafię przyznać się do tego nawet
przed samym sobą. Wiem, że nikt nie przeczyta tego listu. Bo nawet
jeśli ktoś będzie znał to miejsce, to miną wieki zanim przeszuka
wszystkie księgi ze zbioru. Cóż za ironia. Kiedyś umrę, a Ty
nigdy nie dowiesz się o moich uczuciach.
Ginevro,
gdybyś wiedziała co się za mną dzieje…
Dalszej
treści nie było. Kartka została w tym miejscu udarta,
najprawdopodobniej przez samego adresata. Przeczytałam wszystko
jeszcze raz i wtedy to zauważyłam.
-
Eddie – krzyknęłam bardziej do pergaminu, niż do mężczyzny. –
Eddie!
-
Co? Co się stało? – zapytał podchodząc.
-
Zobacz sam. – Podałam mu list.
Czytał
go w skupieniu. Co jakiś czas na jego twarzy gościł delikatny
uśmiech. Najwyraźniej treść go rozbawiła.
-
Chodzi ci o to, że ta kobieta miała tak na imię jak ty? –
zapytał, zerkając na mnie z ukosa.
-
Nie! Skup się i przeczytaj jeszcze raz.
Wykonał
moje polecenie. Marszczył czoło i przymrużył oczy.
-
Masz rację, ten facet był nieźle zakochany.
-
Eddie, czy ty myślisz? Mówiłeś mi, że prócz dyrektora nikt nie
wie o tej bibliotece.
-
Tak, ale ten list musiał być włożony wcześniej i…
-
Wcześniej! Eddie, do cholery, spójrz na datę. To było zaledwie
dwadzieścia lat temu!
Mężczyzna
podniósł brwi i spojrzał mi prosto w oczy.
-
Jakim cudem…?
* *
*
Z
dedykacją dla Megan
:*
Z
notki jestem zadowolona, choć chyba ma zbyt wiele dialogów.
Tajemniczość tego rozdziału mnie naprawdę urzekła. ^^"
OdpowiedzUsuń