sobota, 19 lutego 2011

024 ROZDZIAŁ: Koniec i początek

Wybacz, że mówię, wybacz kiedy nie...
Wybacz rozsądek, albo kiedy mniej...
Wybacz na drodze, każdej kusz i śmierć,
Wybacz, że dzieci, dzieciom rodzą się.
(Andrzej Piaseczny)
  
Gęste chmury zasłoniły słońce. Wydawały się kłębić coraz niżej, coraz bliżej naszych głów. Wróble latały bardzo blisko ziemi i taplały się w kałuży po wczorajszym deszczu. Powietrze było duszne. Ciężko mi było normalnie oddychać. O kilka stopni podniosła się również temperatura.
Pogładziłam opuszkami palców powierzchnię kryształowych korali od Luny.
Wolność…
Tylko wiatr jest wolny. Może znaleźć się wszędzie. Wniknąć w najdrobniejsze szparki i otwory. Raz przyjemny i delikatny, potrafi ukoić ból psychiczny i fizyczny, Częściej jednak niebezpieczny, niszczy wszystko na co się natknie. Nie doceniamy go, a przecież to on wprawia w ruch wszystko co nas otacza. Kiedy napotykamy go na swojej drodze, próbujemy z nim walczyć, stawiać mu opór, jednak zawsze przychodzi taki czas, że uświadamiamy sobie, iż dalsza walka nie ma sensu. Poddajemy się mu i pozwalamy, aby robił z nami co chce.
Tylko czy właśnie tym jest wolność? Niedocenioną siłą destrukcji?
Przeskoczyłam leniwie niewielką kałużę. Zachwiałam się lekko i rozłożyłam ramiona aby utrzymać równowagę. Nie przewróciłam się, na szczęście.
Na jednej z ławek dostrzegłam Nessi i Neville’a. Dziewczyna siedziała na jego kolanach i szeptała mu coś do ucha. Po chwili oboje wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.
Oparłam się plecami o pień pobliskiego dębu. Nie powinnam ich obserwować, wkradać się do ich prywatnej chwili. Z jednej strony byłam szczęśliwa widząc radosnego Neville’a. Był moim przyjacielem, o tak, był nim bez względu na nasze sprzeczki i wymiany zdań. Jednak z drugiej… Ufałam Nessi. Powtarzałam to sobie za każdym razem jak ją widziałam.
Zobaczyłam jak Ślizgonka nachyla się, aby powiedzieć mu coś jeszcze, kiedy Neville gwałtownie obrócił głowę i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Poczułam w sercu ukłucie zazdrości. Odwróciłam wzrok i wtedy po moim policzku popłynął strumień łez. Na korze drzewa wygrawerowano serduszko, a w nim inicjały G.W.+H.P.
 
Dziewczyna położyła się na nagrzanej trawie. Splotła dłonie na szyi i zamknęła powieki. Jej klatka piersiowa podnosiła się wolno i równo. Była spokojna, po prostu spokojna.
- Może zostawimy jakiś znak dla przyszłych pokoleń? – zaproponował chłopak po chwili.
Na ustach Ginny pojawił się mimowolny uśmiech, jednak jej ciało się nie poruszyło.
Harry westchnął głęboko. Znał dokładnie jej zagrywki. Najpierw udaje, że nie słyszy a potem jest zła, że on się nie odzywa. Pochylił się nad nią i dmuchnął jej ciepłe powietrze do ucha. Dziewczyna zachichotała.
- Przestań – jęknęła. – Wiesz, że mam łaskotki.
- Ale, to ty mnie nie słuchasz – stwierdził, dając jej lekkiego pstryczka w nos.
I tak oto na korze dużego, starego dębu pojawiło się wydrapane serduszko, a w nim tylko kilka znaków: G.W.+H.P.”
 
Ze wściekłością uderzyłam pięścią w pień drzewa. Miałam wrażenie, że wyrzuciłam go już z mojego serca. Myliłam się… wspomnienia wracały. Nawiedzały mnie w najmniej spodziewanym momencie.
- Dla przyszłych pokoleń? – szepnęłam do siebie. – Chyba żartujesz.
Wyjęłam z kieszeni różdżkę i wycelowałam nią w ogromne drzewo.
- Ginny? – usłyszałam za plecami zatroskany głos. – Dobrze się czujesz? To tylko…
Nie dałam jej zakończyć wypowiedzi. Macnęłam różdżką i pomyślałam formułkę zaklęcia. Symbol na drzewie w jednej chwili zamienił się w zarys jaskółki z rozłożonymi skrzydłami.
- Jejku, ale mnie wystraszyłaś, myślałam że chcesz podpalić to drzewo, albo coś w tym stylu.
Odwróciłam się na pięcie. Naprzeciw mnie stała Nessi, a kilka metrów za nią Neville. Na jej ładnej twarzy widniał delikatny różowy rumieniec, natomiast kasztanowe loki były w nieładzie.
Nic nie odpowiedziałam. Wyminęłam ją dużym łukiem i poszłam w stronę zamku.
Skoro kolejny raz zakończyłam miłość z Harrym, to najwyższy czas wyjaśnić sobie wszystko z Eddie’em.
 
Nie miałam zamiaru dyskutować w bibliotece. Zresztą Eddie najwyraźniej też nie. Bez słowa udaliśmy się do jego prywatnych komnat. Pamiętałam to miejsce, byłam tu kiedy naprawiał moją rękę - mały pokój z jasnymi ścianami, których nie zdobił żaden obraz. W rogu stała szafka obstawiona flakonami, a na przeciwległej stronie duże łóżko nakryte szarą, atłasową kołdrą.
Usiedliśmy obok siebie na łóżku. Teraz nie wiedziałam od czego zacząć. Jakaś cześć mnie nie chciała nic wiedzieć.
- Pytaj – zaczął zachęcająco mężczyzna. –Czuje, że to będzie długi wieczór.
Wypuściłam ze świstem powietrze.
- Jesteśmy parą, prawda? – zaczęłam niewinnie.
- Oczywiście, że tak. Tego chciałaś się dowiedzieć?
- Nie… Obiecaj mi, że nie będziemy mieć przed sobą tajemnic.
Spojrzał mi prosto w oczy. W jego spojrzeniu czaiły się uczucia, których nie byłam w stanie wytłumaczyć i określić. Był jednocześnie smutny i radosny, odważny i tchórzliwy, pracowity i leniwy, mściwy i dobroduszny. To była istna parada paradoksów.
- Obiecuję – oświadczył po dłuższej chwili. – A teraz powiedz, co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego jesteś tak podobny do Snape’a? – zapytałam na jednym wydechu.
Eddie utkwił spojrzenie w jednym z wielu flakonów stojących na szafce. Wiedziałam, że myślami jest gdzieś indziej, daleko ode mnie.
- Nie jestem podobny… - szepnął.
Z rozdrażnieniem przewróciłam oczami. Już chciałam wstać, kiedy on chwycił mnie za nadgarstek.
- Zaczekaj – rzekł spokojnie. – Ja dotrzymuję danego słowa. Zrozum, nie lubię o tym mówić. Spróbuj mnie zrozumieć.
- Rozumiem – odrzekłam, akcentując dokładnie każdą głoskę.
- Jesteśmy… rodziną…
Moje oczy zrobiły się kilkakrotnie większe. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Rodziną? Oni rodziną? Mój chłopak, mój kochany Eddie jest z rodziny Snape’a - mężczyzny, który zabił Dumbledore’a?
- Spokojnie, nie rób takiej miny – kontynuował. – Przecież nie jestem dzieckiem z nieprawego łoża – zachichotał nerwowo.
- Weź, nawet tak nie żartuj – jęknęłam.
- Nie nazywam się Snake, tylko Snape. Przepraszam, powinienem powiedzieć ci od razu. Bałem się twojej reakcji i… Jesteśmy daleką rodziną. Jestem synem kuzyna jego ojca. W dodatku dalekiego kuzyna. Snape dowiedział się, że znam się na tym i owym i sprowadził mnie tu. Nie powiem, zaproponował niezłą pensję, a domy we Francji nie są takie tanie.
- Ja… przepraszam, że na ciebie naskoczyłam. Nie powinnam wyciągać pochopnych wniosków.
Z zawstydzeniem opuściłam głowę. Czułam jak moje policzki robią się szkarłatne. Wbiłam wzrok w paproch kurzu leżący na drewnianej podłodze. Jak mogłam tak na niego naskoczyć?  Poczułam na plecach dotyk jego długich, chudych palców.
- Nic się nie stało – usłyszałam jego odpowiedź, byłam pewna, że kąciki jego warg uniosły się delikatnie.
- Eddie… - zaczęłam niewinnie i podniosłam głowę. Nasze wargi dzieliło dosłownie kilka cali. – Pocałuj mnie.
Mężczyzna nie ociągał się długo. Wyjął różdżkę i zgasił większość świeczek. Komnatę spowił mrok. Z łatwością uniósł moje ciało i położył na łóżku. Pod opuszkami czułam delikatny atłas.
- Ja nie wiem, czy…
Jednak nie dane było mi dokończyć. Nasze usta spotkały się w długim i namiętnym pocałunku. Nigdy wcześniej tego nie czuła. Nie potrafiłam opisać doznań, które mi teraz towarzyszyły. Jego język pieścił podniebienie, a zęby czule chwytały moją wargę. Długimi palcami zaczął odpinać guziki mojego sweterka. Zrzucił go ze mnie po chwili. Nie pozostałam mu dłużna. Obnażyłam jego blady tors, na którym widniały stróżki białego potu.
Jęknęłam cicho, kiedy jego ciepłe wargi dotknęły moich piersi. Obsypywał je tysiącami pocałunków. Schodził coraz niżej. Chichotałam cicho, kiedy jego język muskał mój pępek.
- Przestań… - jęknęłam. – Mam łaskotki.
Najwyraźniej spodobało mu się to jeszcze bardziej. Nie zwlekałam długo. Rozpięłam rozporek jego spodni, aby dać mu do zrozumienia, że chcę więcej, dużo więcej.
Słyszałam mój przyśpieszony oddech i jego ciche jęki.
Wiliśmy się nadzy po łóżku. Pożądaliśmy nawzajem swoich ciał, swoich wad i zalet. W ty momencie nic się nie liczyło. Czułam go w sobie, a on wiedział, że we mnie jest jego miejsce.
Piekła mnie skóra od żaru, który wzbudzał swoim dotykiem. Tak miało być już zawsze. Do końca świata i jeszcze dłużej. Nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia, tylko Eddiego, tylko mojego pierwszego mężczyznę…
***
Dla Elizz, mojego prywatnego psychologa. Dziękuję Ci za wszystko :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci