Wybacz, że mówię, wybacz kiedy nie...
Wybacz rozsądek, albo kiedy mniej...
Wybacz na drodze, każdej kusz i śmierć,
Wybacz, że dzieci, dzieciom rodzą się.
Wybacz rozsądek, albo kiedy mniej...
Wybacz na drodze, każdej kusz i śmierć,
Wybacz, że dzieci, dzieciom rodzą się.
(Andrzej Piaseczny)
Gęste
chmury zasłoniły słońce. Wydawały się kłębić coraz niżej,
coraz bliżej naszych głów. Wróble latały bardzo blisko ziemi i
taplały się w kałuży po wczorajszym deszczu. Powietrze było
duszne. Ciężko mi było normalnie oddychać. O kilka stopni
podniosła się również temperatura.
Pogładziłam
opuszkami palców powierzchnię kryształowych korali od Luny.
Wolność…
Tylko
wiatr jest wolny. Może znaleźć się wszędzie. Wniknąć w
najdrobniejsze szparki i otwory. Raz przyjemny i delikatny, potrafi
ukoić ból psychiczny i fizyczny, Częściej jednak niebezpieczny,
niszczy wszystko na co się natknie. Nie doceniamy go, a przecież to
on wprawia w ruch wszystko co nas otacza. Kiedy napotykamy go na
swojej drodze, próbujemy z nim walczyć, stawiać mu opór, jednak
zawsze przychodzi taki czas, że uświadamiamy sobie, iż dalsza
walka nie ma sensu. Poddajemy się mu i pozwalamy, aby robił z nami
co chce.
Tylko
czy właśnie tym jest wolność? Niedocenioną siłą destrukcji?
Przeskoczyłam
leniwie niewielką kałużę. Zachwiałam się lekko i rozłożyłam
ramiona aby utrzymać równowagę. Nie przewróciłam się, na
szczęście.
Na
jednej z ławek dostrzegłam Nessi i Neville’a. Dziewczyna
siedziała na jego kolanach i szeptała mu coś do ucha. Po chwili
oboje wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.
Oparłam
się plecami o pień pobliskiego dębu. Nie powinnam ich obserwować,
wkradać się do ich prywatnej chwili. Z jednej strony byłam
szczęśliwa widząc radosnego Neville’a. Był moim przyjacielem, o
tak, był nim bez względu na nasze sprzeczki i wymiany zdań. Jednak
z drugiej… Ufałam Nessi. Powtarzałam to sobie za każdym razem
jak ją widziałam.
Zobaczyłam
jak Ślizgonka nachyla się, aby powiedzieć mu coś jeszcze, kiedy
Neville gwałtownie obrócił głowę i złożył na jej ustach
namiętny pocałunek.
Poczułam
w sercu ukłucie zazdrości. Odwróciłam wzrok i wtedy po moim
policzku popłynął strumień łez. Na korze drzewa wygrawerowano
serduszko, a w nim inicjały G.W.+H.P.
„Dziewczyna
położyła się na nagrzanej trawie. Splotła dłonie na szyi i
zamknęła powieki. Jej klatka piersiowa podnosiła się wolno i
równo. Była spokojna, po prostu spokojna.
-
Może zostawimy jakiś znak dla przyszłych pokoleń? –
zaproponował chłopak po chwili.
Na
ustach Ginny pojawił się mimowolny uśmiech, jednak jej ciało się
nie poruszyło.
Harry
westchnął głęboko. Znał dokładnie jej zagrywki. Najpierw udaje,
że nie słyszy a potem jest zła, że on się nie odzywa. Pochylił
się nad nią i dmuchnął jej ciepłe powietrze do ucha. Dziewczyna
zachichotała.
-
Przestań – jęknęła. – Wiesz, że mam łaskotki.
-
Ale, to ty mnie nie słuchasz – stwierdził, dając jej lekkiego
pstryczka w nos.
I
tak oto na korze dużego, starego dębu pojawiło się wydrapane
serduszko, a w nim tylko kilka znaków: G.W.+H.P.”
Ze
wściekłością uderzyłam pięścią w pień drzewa. Miałam
wrażenie, że wyrzuciłam go już z mojego serca. Myliłam się…
wspomnienia wracały. Nawiedzały mnie w najmniej spodziewanym
momencie.
-
Dla przyszłych pokoleń? – szepnęłam do siebie. – Chyba
żartujesz.
Wyjęłam
z kieszeni różdżkę i wycelowałam nią w ogromne drzewo.
-
Ginny? – usłyszałam za plecami zatroskany głos. – Dobrze się
czujesz? To tylko…
Nie
dałam jej zakończyć wypowiedzi. Macnęłam różdżką i
pomyślałam formułkę zaklęcia. Symbol na drzewie w jednej chwili
zamienił się w zarys jaskółki z rozłożonymi skrzydłami.
-
Jejku, ale mnie wystraszyłaś, myślałam że chcesz podpalić to
drzewo, albo coś w tym stylu.
Odwróciłam
się na pięcie. Naprzeciw mnie stała Nessi, a kilka metrów za nią
Neville. Na jej ładnej twarzy widniał delikatny różowy rumieniec,
natomiast kasztanowe loki były w nieładzie.
Nic
nie odpowiedziałam. Wyminęłam ją dużym łukiem i poszłam w
stronę zamku.
Skoro
kolejny raz zakończyłam miłość z Harrym, to najwyższy czas
wyjaśnić sobie wszystko z Eddie’em.
Nie
miałam zamiaru dyskutować w bibliotece. Zresztą Eddie najwyraźniej
też nie. Bez słowa udaliśmy się do jego prywatnych komnat.
Pamiętałam to miejsce, byłam tu kiedy naprawiał moją rękę -
mały pokój z jasnymi ścianami, których nie zdobił żaden obraz.
W rogu stała szafka obstawiona flakonami, a na przeciwległej
stronie duże łóżko nakryte szarą, atłasową kołdrą.
Usiedliśmy
obok siebie na łóżku. Teraz nie wiedziałam od czego zacząć.
Jakaś cześć mnie nie chciała nic wiedzieć.
-
Pytaj – zaczął zachęcająco mężczyzna. –Czuje, że to będzie
długi wieczór.
Wypuściłam
ze świstem powietrze.
-
Jesteśmy parą, prawda? – zaczęłam niewinnie.
-
Oczywiście, że tak. Tego chciałaś się dowiedzieć?
-
Nie… Obiecaj mi, że nie będziemy mieć przed sobą tajemnic.
Spojrzał
mi prosto w oczy. W jego spojrzeniu czaiły się uczucia, których
nie byłam w stanie wytłumaczyć i określić. Był jednocześnie
smutny i radosny, odważny i tchórzliwy, pracowity i leniwy, mściwy
i dobroduszny. To była istna parada paradoksów.
-
Obiecuję – oświadczył po dłuższej chwili. – A teraz powiedz,
co chcesz wiedzieć?
-
Dlaczego jesteś tak podobny do Snape’a? – zapytałam na jednym
wydechu.
Eddie
utkwił spojrzenie w jednym z wielu flakonów stojących na szafce.
Wiedziałam, że myślami jest gdzieś indziej, daleko ode mnie.
-
Nie jestem podobny… - szepnął.
Z
rozdrażnieniem przewróciłam oczami. Już chciałam wstać, kiedy
on chwycił mnie za nadgarstek.
-
Zaczekaj – rzekł spokojnie. – Ja dotrzymuję danego słowa.
Zrozum, nie lubię o tym mówić. Spróbuj mnie zrozumieć.
-
Rozumiem – odrzekłam, akcentując dokładnie każdą głoskę.
-
Jesteśmy… rodziną…
Moje
oczy zrobiły się kilkakrotnie większe. Nie mogłam uwierzyć w to,
co usłyszałam. Rodziną? Oni rodziną? Mój chłopak, mój kochany
Eddie jest z rodziny Snape’a - mężczyzny, który zabił
Dumbledore’a?
-
Spokojnie, nie rób takiej miny – kontynuował. – Przecież nie
jestem dzieckiem z nieprawego łoża – zachichotał nerwowo.
-
Weź, nawet tak nie żartuj – jęknęłam.
-
Nie nazywam się Snake, tylko Snape. Przepraszam, powinienem
powiedzieć ci od razu. Bałem się twojej reakcji i… Jesteśmy
daleką rodziną. Jestem synem kuzyna jego ojca. W dodatku dalekiego
kuzyna. Snape dowiedział się, że znam się na tym i owym i
sprowadził mnie tu. Nie powiem, zaproponował niezłą pensję, a
domy we Francji nie są takie tanie.
-
Ja… przepraszam, że na ciebie naskoczyłam. Nie powinnam wyciągać
pochopnych wniosków.
Z
zawstydzeniem opuściłam głowę. Czułam jak moje policzki robią
się szkarłatne. Wbiłam wzrok w paproch kurzu leżący na
drewnianej podłodze. Jak mogłam tak na niego naskoczyć? Poczułam
na plecach dotyk jego długich, chudych palców.
-
Nic się nie stało – usłyszałam jego odpowiedź, byłam pewna,
że kąciki jego warg uniosły się delikatnie.
-
Eddie… - zaczęłam niewinnie i podniosłam głowę. Nasze wargi
dzieliło dosłownie kilka cali. – Pocałuj mnie.
Mężczyzna
nie ociągał się długo. Wyjął różdżkę i zgasił większość
świeczek. Komnatę spowił mrok. Z łatwością uniósł moje ciało
i położył na łóżku. Pod opuszkami czułam delikatny atłas.
- Ja
nie wiem, czy…
Jednak
nie dane było mi dokończyć. Nasze usta spotkały się w długim i
namiętnym pocałunku. Nigdy wcześniej tego nie czuła. Nie
potrafiłam opisać doznań, które mi teraz towarzyszyły. Jego
język pieścił podniebienie, a zęby czule chwytały moją wargę.
Długimi palcami zaczął odpinać guziki mojego sweterka. Zrzucił
go ze mnie po chwili. Nie pozostałam mu dłużna. Obnażyłam jego
blady tors, na którym widniały stróżki białego potu.
Jęknęłam
cicho, kiedy jego ciepłe wargi dotknęły moich piersi. Obsypywał
je tysiącami pocałunków. Schodził coraz niżej. Chichotałam
cicho, kiedy jego język muskał mój pępek.
-
Przestań… - jęknęłam. – Mam łaskotki.
Najwyraźniej
spodobało mu się to jeszcze bardziej. Nie zwlekałam długo.
Rozpięłam rozporek jego spodni, aby dać mu do zrozumienia, że
chcę więcej, dużo więcej.
Słyszałam
mój przyśpieszony oddech i jego ciche jęki.
Wiliśmy
się nadzy po łóżku. Pożądaliśmy nawzajem swoich ciał, swoich
wad i zalet. W ty momencie nic się nie liczyło. Czułam go w sobie,
a on wiedział, że we mnie jest jego miejsce.
Piekła
mnie skóra od żaru, który wzbudzał swoim dotykiem. Tak miało być
już zawsze. Do końca świata i jeszcze dłużej. Nie potrzebowałam
niczego więcej do szczęścia, tylko Eddiego, tylko mojego
pierwszego mężczyznę…
***
Dla
Elizz, mojego prywatnego psychologa. Dziękuję Ci za wszystko :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz