Wiem że nic nie zmienię, bo to przeznaczenie.
(Ewelina Flinta)
Czułam
na plecach ciepły oddech Eddiego. Dawno tak dobrze nie spałam. Nie
śniło mi się nic. A może snem było wieczorne wydarzenie? Nie, na
pewno nie. On był taki realny, taki prawdziwy i… namiętny.
Wzbudzał we mnie pożądanie, którego w żaden sposób nie umiałam
opisać.
Przewróciłam
się na plecy i przeciągnęłam jak kotka. Z mojej twarzy nie
schodził szeroki uśmiech. Spojrzałam na mężczyznę leżącego
obok mnie. Z czułością pogładziłam jego czarne włosy. Wyglądał
tak słodko, kiedy spał.
-
Chcę zostać twoją żoną – szepnęłam bardzo cichutko. –
Wiesz, nie odpędzisz się teraz ode mnie. Będziemy szczęśliwi.
-
Serio? – usłyszałam jego rozbawiony głos. Pomyliłam się,
jednak nie spał.
Otworzył
szeroko swoje zielone oczy i popatrzył na mnie z szalonym błyskiem.
Mogłam
przysiąc, że znowu się zarumieniłam. Wyciągnął rękę i dał
mi czułego pstryczka w nos.
-
Jesteś słodka – rzekł.
-
Słodka? Nie masz pomysłu na bardziej kreatywne określenie? –
zażartowałam, robiąc obrażoną minę.
Nie
pozwolił mi zbyt długo się obrażać, złożył na moich ustach
czuły pocałunek.
-
Przepraszam – rzekł na swoje usprawiedliwienie. – Jestem jeszcze
w amoku.
- O,
nie dziwię się. Nie uwierzysz, ale tak się składa, że wiem, co
czujesz. Podejrzewam, że przypadkiem mam tak samo.
-
Podobało się? – zapytał całkowicie poważnie.
-
Oczywiście, co za głupie pytanie. Ale ja nie byłam twoją pierwszą
partnerką, prawda?
-
Nie, nie byłaś. Była taka jednak, która do pięt ci nie dorasta.
Zachichotałam
cicho. Poczułam jak jego ciepła dłoń łaskocze moje biodro pod
kołdrą.
-
Naprawdę chcesz zostać moją żoną?
- A
to są zaręczyny? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- A
widzisz pierścionek?
-
Nie, ale to nie…
Moją
wypowiedź przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałam na chłopaka ze
strachem. Czyżby się kogoś spodziewał?
Po
wyrazie jego twarzy mogłam stwierdzić, że jest równie zaskoczony.
Przyłożył wskazujący palec do ust, aby dać mi do zrozumienia, że
mam siedzieć cicho.
-
Kto tam? – rzucił w stronę drzwi.
-
Ja. – Wszędzie bym poznała ten głos. Severus Snape we własnej
osobie. Dyrektor szkoły, której uczennicą byłam nadal. Pytanie
tylko jak długo.
-
Spokojnie – szepnął Eddie - Nie zauważy cię. Schowaj się pod
pierzynę.
- Ty
chyba żartujesz? – syknęłam, ale mężczyzna bez większych
ceregieli przykrył mnie kołdrą. – I ani słowa.
Nie
byłabym sobą, gdybym nie patrzyła co robi.
-
Chwileczkę! – krzyknął w stronę drzwi, po czym w pośpiechu
zarzucił spodnie i koszulkę.
Dla
zasady poprawił włosy, co wywołało u mnie wybuch śmiechu. Rzucił
w moją stronę ostre spojrzenie. Zakryłam twarz dłonią.
Eddie
podszedł do drzwi uchylił je lekko i przywitał się z Snape’em.
- Co
tak długo? – zapytał tamten.
-
Co? Dopiero co wstałem. Późno się położyłem.
-
Jest dwunasta.
-
Serio? To znaczy wiem. Ale dzisiaj jest sobota, mam wolne.
-
Jest ktoś u ciebie? – zapytał podejrzliwie dyrektor. Dałabym
głowę, że wychylił się aby zerknąć w głąb pokoju.
Wstrzymałam
oddech. Lepiej aby nie widział unoszącej się kołdry.
- No
coś ty – zmieszał się Eddie. – Niby kto? Stara Minerwa, czy
Pince?
-
Wiesz, że potrafię poznać kłamstwo? Nie ważne. Jak się
ogarniesz to przyjdź do mnie do gabinetu. Nie musisz się śpieszyć.
Usłyszałam
trzask zamykanych drzwi i odrzuciłam pierzynę. Eddie podał mi
bieliznę. Kiwnęłam głową w podzięce.
-
Będziesz mieć nieprzyjemności? – zapytałam z troską.
-
Nie, na pewno nie. Jakoś się wykręcę – rzekł, zapinając mój
czarny biustonosz.
Odgarnął
z moich pleców gęste włosy i złożył na szyi pocałunek, po
którym ślad zostanie na dłużej. Przymrużyłam oczy i pozwoliłam
mojemu ciału zrelaksować się raz jeszcze.
Wieczorem
miałam się udać do Hagrida, na jego rozpowszechnioną już
imprezę. Uczniowie byli spragnieni odrobiny rozrywki, nie ważne pod
jakim hasłem mieliby się bawić. Ciężko było mi przyznać się
przed sobą, że się bałam. Bałam się reakcji rodzeństwa Carrow,
kiedy dowiedzą się, co się dzieje na terenie szkoły.
Nie
byłam zdziwiona, kiedy dostrzegłam chatkę Hagrida, a na niej
ogromny transparent z krzywo wymalowanym hasłem imprezy. Całość
oświetlało kilkanaście świec. Ich jasny blask oświetlał źdźbła
trawy. Przed domem zebrał się już spory tłum uczniów. Większość,
jak mniemałam, pewnie w ogóle nie popierała Harry’ego Pottera,
jednak zjawiła się łaknąc odrobiny rozrywki. Podniosłam ze
zdziwieniem prawą brew, kiedy spory tłum zaczął pakować się do
dwuizbowego budynku.
-
Ginny, zaczekaj! – usłyszałam za plecami znajomy, dziewczęcy
głos.
Odwróciłam
się na pięcie. W moją stronę biegła Galinda, Ślizgonka której
tak dawno nie wiedziałam. Miałam wrażenie, jakby schudła jeszcze
bardziej – jeśli w ogóle było to możliwe. Lekko zasapana,
stanęła naprzeciwko mnie.
-
Jednak jesteś – rzekła. – Nessi mówiła, że masz mieszane
uczucia co do tej imprezy.
-
Nie, nie mam mieszanych uczuć – zaczęłam, powoli akcentując
każde słowo. – Ja wiem, że to fatalny pomysł, a jak wszyscy
wpadniemy to…
-
Oj, nie pisz czarnych scenariuszy. Na pewno wszystko jakoś się
ułoży.
-
Jasne, może jak Snape nas zobaczy, to przyłączy się do imprezy –
rzekłam trochę zbyt sarkastycznie.
-
Skąd będzie niby wiedział co tu się dzieje? – zapytała
Galinda, ostro gestykulując.
- No
tak, masz rację, jak wyjrzy przez okno to na pewno nie zobaczy tłumu
dzieciaków wysypującego się z zamku.
-
Ok, masz rację.
Razem
przekroczyłyśmy próg chaty. Potwierdziły się moje
przypuszczenia. Wnętrze było zaczarowane. Nie był to już
jednoizbowy dom, lecz ogromna sala przyozdobiona tysiącami
ruszających się zdjęć Harry’ego. Pierwszy lot na miotle, razem
z Ronem i Hermioną, w dzień wyjazdu do domu, w Hogsmeade, na lekcji
opieki nad magicznymi stworzeniami i wiele, wiele innych. Miałam
wrażenie, że wszystkie pary zielonych oczu przyglądają mi się
krytycznie. Poczułam nieprzyjemną gulę w gardle. Dlaczego Hagrid
musiał wpaść na tak głupi pomysł?
Reszta
sali wydawała się być zupełnie zwyczajna. Długie stoły po
bokach, na których piętrzyły się talerze z różnymi przysmakami
gospodarza. Mało kto jadł. Zresztą nie było w tym nic dziwnego,
ponieważ krajanki w żaden sposób nie dało się ugryźć.
Poczułam
jak uginają się pode mną kolana. Ogarnęły mnie okropne wyrzuty
sumienia. Noc z Eddiem była czymś pięknym, spełnieniem moich
marzeń. Myślę, że to normalne wyobrażać sobie swój pierwszy
raz, jednak to było czymś więcej. Połączenie naszych dusz
nierozerwaną więzią. Choćby nie wiem co się działo, on na
zawsze zostanie w mojej pamięci.
Nawet
jeśli kiedyś wrócisz – szepnęłam w myślach w stronę zdjęcia
Harry’ego – a los będzie chciał nas ponownie złączyć, wiedz
że on zawsze będzie miedzy nami. Zawszę już będę was
porównywać. Zawsze…
-
Ginny – usłyszałam szept Galindy, poczułam jej kościstą dłoń
na ramieniu. – Dobrze się czujesz?
W
pomieszczeniu zaczęła rozbrzmiewać muzyka. Każda jej nuta w
pewnym sensie przypominała Harry’ego. Widać było, że ludzie się
odprężyli. Gawędzili beztrosko i popijali bliżej nieokreślone
napoje. Widziałam jak Hagrid opowiada grupce młodszych uczniów o
tym, jakim wspaniałym przyjacielem jest Potter. Ostro przy tym
gestykulował i śmiał się wniebogłosy. Nie uszło mojej
uwadze, że jest już mocno wstawiony.
Wspaniała
impreza – pomyślałam, szukając innych znajomych.
-
Tam jest Demelza – wyprzedziła mnie Galinda. – Chcesz do niej
podejść?
-
Nie – odpowiedziałam, przekrzykując wrzawę i coraz głośniejszą
muzykę. – Myślałam, że zobaczę Nessi i Neville’a.
-
Raczej jej nie zobaczysz – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
-
Co? Dlaczego? Przecież rozmawiałyśmy…
-
Jej matka nie żyje.
Moje
oczy zrobiły się kilkakrotnie większe. Przecież tak nie dawno o
niej rozmawiałyśmy i nic nie wskazywało na to, że jest z nią coś
nie tak.
-
Może lepiej porozmawiajmy na zewnątrz? – zaproponowała, po czym
chwyciła mnie za ramię i wyprowadziła z sali.
Zaczęło
się ściemniać. Niebo pokryło szare płótno, a gdzieniegdzie
można było dostrzec pojedyncze gwiazdy rozsiadające się na
nieboskłonie. Było cicho. Przeraźliwa cisza, która tylko wzmagała
strach przed tym co mogę usłyszeć. Wieczorny mróz uderzył w moją
twarz. Przeszły mnie ciarki.
-
Nie powinnam ci tego mówić – rzekła Galinda, kiedy razem
usiadłyśmy na pobliskim, płaskim kamieniu.
-
Wiesz, że ja nie naciskam – odpowiedziałam, po czym spojrzałam
jej prosto w smutne brązowe oczy. Czaiło się w nich ogromne
zmęczenia. Miałam wrażenie, że dziewczyna nie ma już na nic
siły. Najchętniej położyłaby się i przespała te okropne czasy.
-
Nessi nigdy by ci o tym nie powiedziała. Wstydzi się swojej
rodziny, jednak ja uważam że powinnaś wiedzieć. Jest bogata, to
nie ulega wątpliwości, jednak co jej po pieniądzach z takim ojcem?
Ślizgonka
wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt na szarym niebie.
Wydawało się jakby mówiła sama do siebie. Nie potrafiłam jej
przerwać, lub zapytać o cokolwiek.
- On
jest… - zawahała się. – Ginny, błagam nie mów o tym nikomu i
nie zmieniaj zdania o Nessi. Wiesz dobrze, że rodziny się…
-
Nie wybiera – dokończyłam za nią. – Spokojnie. Potrafię
dochować tajemnicy.
-
Ben Thropp jest śmierciożercą… Pracuje dla Sama – Wiesz –
Kogo.
-
Co?! – krzyknęłam trochę zbyt głośno.
To
było nierealne, niemożliwe i bzdurne. Nessi, ta wiecznie
uśmiechnięta Nessi jest córką śmierciożercy? Przez chwilę w
nią zwątpiłam. Pomyślałam o wszystkich szczegółach GD, które
zna. O tym, jak kiedyś siedziałyśmy na ławce, okryte jedną
peleryną i rozmawiałyśmy beztrosko jakbyśmy znały się od lat.
Uważaj
na wodnika, ona zaufała i się zawiodła.
-
Czy Nessi jest wodnikiem? – zapytałam bezmyślnie.
-
Nie, bykiem… O co ci teraz chodzi? – Galinda wyglądała na mocno
zmieszaną.
-
Nie ważne – zawstydziłam się.
-
Chcesz słuchać dalej, czy pytać mnie o głupoty?
-
Przepraszam, mów.
-
Nessi nie mieszkała z ojcem. Wyprowadziła się razem z matką trzy
lata temu, kiedy Sama - Wiesz – Kto odzyskał moc. Nie
chciała utrzymywać z nim kontaktu. On też nie nalegał. Wiedział,
ze jego plan się nie powiedzie.
-
Jaki plan? – zapytałam, kiedy Galinda zamilkła na chwilę.
-
Nie domyślasz się? Chciał aby była taka jak on, aby była
śmierciożercą.
Zabrakło
mi tchu. Gdybym nie siedziała, to najpewniej nogi same by się pode
mną ugięły. Zakręciło mi się w głowie.
-
Ale… - zaczęłam, głośno przełykając ślinę. – Skoro jej
matka nie żyje, to kto się teraz nią zajmie? Będzie musiała
wrócić do ojca?
-
Raczej nie… razem z mamą mieszkały u dziadków. Prawdopodobnie
Nessi dalej z nimi zostanie.
Pokiwałam
głową lekko uspokojona. Jednak ulga nie trwała długo, bo Galinda
zaczęła mówić dalej.
- On
zabił jej matkę. Pewnie znów pokłócili się o jej pieniądze.
Ban Thropp twierdzi, że po ślubie mają wspólny majątek, więc ma
prawo do połowy.
- W
sumie ma rację – szepnęłam. – Według prawa to on będzie
korzystać z pieniędzy aż Nessi nie osiągnie pełnoletniości, a
sama mówiłaś, że ona ma…
-
Urodziny w maju – dokończyła za mnie. – Wiesz Ginny, nie znamy
całej sytuacji. Może jej matka to przewidziała i zostawiła
stosowne dokumenty.
-
Miejmy nadzieję.
Zapadła
chwila milczenia, przerywana dźwiękami głośnej muzyki
dobiegającej z chatki. Jeśli faktycznie mieli tam mocny alkohol, to
powinnam tam jak najszybciej wrócić i utopić w nim smutki.
-
Czy jej matka wiedziała, że jest śmierciożercą? – zapytałam
cicho.
-
Tak, ale Nessi nie. To był dla niej szok.
-
Domyślam się.
Niebo
stało się granatowe. Pojawiło się na nim tysiące bezwstydnie
świecących gwiazd i księżyc. Nie był już w pełni, choć mylnie
sprawiał takie wrażenie. Teraz zbliżał się do nowiu. Za około
pół miesiąca zniknie, aby znów pojawić się w strasznej,
przybywającej fazie.
-
Ginny – zaczęła nieśmiało Galinda. – Muszę ci coś jeszcze
powiedzieć. Tym razem chodzi o ciebie, to znaczy o nas.
Spojrzałam
na nią zaskoczona. Nie miałam bladego pojęcia o co tak właściwie
może jej chodzić. Dostrzegłam, że jej twarz robi się coraz
bledsza. Blask księżyca odbijał się w jej lekko szklistych
oczach.
-
Dowiedziałam się niedawno, że my jesteśmy…
Nie
dokończyła. Kątem oka dostrzegłam jak jej przeraźliwie chude
ciało zsuwa się z kamienia i opada na zimną trawę. Usta nadal
były lekko rozszerzone, jakby nawet w tym stanie chciała dokończyć
swoją myśl. Ciężkie powieki opadły na jej oczy.
-
Glindzia! – krzyknęłam, klękając przy koleżance. – Glindzia,
błagam ocknij się.
Poklepałam
ją kilkakrotnie po policzkach. Nie było żadnej reakcji. Ogarnęła
mnie panika i uczucie beznadziei.
***
Początek
słodki, końcówka mniej. Zresztą nie ważne. Rozdział z dedykacją
dla Haven.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz