środa, 2 marca 2011

025 ROZDZIAŁ: Rozumem czy sercem?

Wiem że nic nie zmienię, bo to przeznaczenie.
(Ewelina Flinta)

Czułam na plecach ciepły oddech Eddiego. Dawno tak dobrze nie spałam. Nie śniło mi się nic. A może snem było wieczorne wydarzenie? Nie, na pewno nie. On był taki realny, taki prawdziwy i… namiętny. Wzbudzał we mnie pożądanie, którego w żaden sposób nie umiałam opisać.
Przewróciłam się na plecy i przeciągnęłam jak kotka. Z mojej twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Spojrzałam na mężczyznę leżącego obok mnie. Z czułością pogładziłam jego czarne włosy. Wyglądał tak słodko, kiedy spał.
- Chcę zostać twoją żoną – szepnęłam bardzo cichutko. – Wiesz, nie odpędzisz się teraz ode mnie. Będziemy szczęśliwi.
- Serio? – usłyszałam jego rozbawiony głos. Pomyliłam się, jednak nie spał.
Otworzył szeroko swoje zielone oczy i popatrzył na mnie z szalonym błyskiem.
Mogłam przysiąc, że znowu się zarumieniłam. Wyciągnął rękę i dał mi czułego pstryczka w nos.
- Jesteś słodka – rzekł.
- Słodka? Nie masz pomysłu na bardziej kreatywne określenie? – zażartowałam, robiąc obrażoną minę.
Nie pozwolił mi zbyt długo się obrażać, złożył na moich ustach czuły pocałunek.
- Przepraszam – rzekł na swoje usprawiedliwienie. – Jestem jeszcze w amoku.
- O, nie dziwię się. Nie uwierzysz, ale tak się składa, że wiem, co czujesz. Podejrzewam, że przypadkiem mam tak samo.
- Podobało się? – zapytał całkowicie poważnie.
- Oczywiście, co za głupie pytanie. Ale ja nie byłam twoją pierwszą partnerką, prawda?
- Nie, nie byłaś. Była taka jednak, która do pięt ci nie dorasta.
Zachichotałam cicho. Poczułam jak jego ciepła dłoń łaskocze moje biodro pod kołdrą.
- Naprawdę chcesz zostać moją żoną?
- A to są zaręczyny? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- A widzisz pierścionek?
- Nie, ale to nie…
Moją wypowiedź przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałam na chłopaka ze strachem. Czyżby się kogoś spodziewał?
Po wyrazie jego twarzy mogłam stwierdzić, że jest równie zaskoczony. Przyłożył wskazujący palec do ust, aby dać mi do zrozumienia, że mam siedzieć cicho.
- Kto tam? – rzucił w stronę drzwi.
- Ja. – Wszędzie bym poznała ten głos. Severus Snape we własnej osobie. Dyrektor szkoły, której uczennicą byłam nadal. Pytanie tylko jak długo.
- Spokojnie – szepnął Eddie - Nie zauważy cię. Schowaj się pod pierzynę.
- Ty chyba żartujesz? – syknęłam, ale mężczyzna bez większych ceregieli przykrył mnie kołdrą. – I ani słowa.
Nie byłabym sobą, gdybym nie patrzyła co robi.
- Chwileczkę! – krzyknął w stronę drzwi, po czym w pośpiechu zarzucił spodnie i koszulkę.
Dla zasady poprawił włosy, co wywołało u mnie wybuch śmiechu. Rzucił w moją stronę ostre spojrzenie. Zakryłam twarz dłonią.
Eddie podszedł do drzwi uchylił je lekko i przywitał się z Snape’em.
- Co tak długo? – zapytał tamten.
- Co? Dopiero co wstałem. Późno się położyłem.
- Jest dwunasta.
- Serio? To znaczy wiem. Ale dzisiaj jest sobota, mam wolne.
- Jest ktoś u ciebie? – zapytał podejrzliwie dyrektor. Dałabym głowę, że wychylił się aby zerknąć w głąb pokoju.
Wstrzymałam oddech. Lepiej aby nie widział unoszącej się kołdry.
- No coś ty – zmieszał się Eddie. – Niby kto? Stara Minerwa, czy Pince?
- Wiesz, że potrafię poznać kłamstwo? Nie ważne. Jak się ogarniesz to przyjdź do mnie do gabinetu. Nie musisz się śpieszyć.
Usłyszałam trzask zamykanych drzwi i odrzuciłam pierzynę. Eddie podał mi bieliznę. Kiwnęłam głową w podzięce.
- Będziesz mieć nieprzyjemności? – zapytałam z troską.
- Nie, na pewno nie. Jakoś się wykręcę – rzekł, zapinając mój czarny biustonosz.
Odgarnął z moich pleców gęste włosy i złożył na szyi pocałunek, po którym ślad zostanie na dłużej. Przymrużyłam oczy i pozwoliłam mojemu ciału zrelaksować się raz jeszcze.
 
Wieczorem miałam się udać do Hagrida, na jego rozpowszechnioną już imprezę. Uczniowie byli spragnieni odrobiny rozrywki, nie ważne pod jakim hasłem mieliby się bawić. Ciężko było mi przyznać się przed sobą, że się bałam. Bałam się reakcji rodzeństwa Carrow, kiedy dowiedzą się, co się dzieje na terenie szkoły.
Nie byłam zdziwiona, kiedy dostrzegłam chatkę Hagrida, a na niej ogromny transparent z krzywo wymalowanym hasłem imprezy. Całość oświetlało kilkanaście świec. Ich jasny blask oświetlał źdźbła trawy. Przed domem zebrał się już spory tłum uczniów. Większość, jak mniemałam, pewnie w ogóle nie popierała Harry’ego Pottera, jednak zjawiła się łaknąc odrobiny rozrywki. Podniosłam ze zdziwieniem prawą brew, kiedy spory tłum zaczął pakować się do dwuizbowego budynku.
- Ginny, zaczekaj! – usłyszałam za plecami znajomy, dziewczęcy głos.
Odwróciłam się na pięcie. W moją stronę biegła Galinda, Ślizgonka której tak dawno nie wiedziałam. Miałam wrażenie, jakby schudła jeszcze bardziej – jeśli w ogóle było to możliwe. Lekko zasapana, stanęła naprzeciwko mnie.
- Jednak jesteś – rzekła. – Nessi mówiła, że masz mieszane uczucia co do tej imprezy.
- Nie, nie mam mieszanych uczuć – zaczęłam, powoli akcentując każde słowo. – Ja wiem, że to fatalny pomysł, a jak wszyscy wpadniemy to…
- Oj, nie pisz czarnych scenariuszy. Na pewno wszystko jakoś się ułoży.
- Jasne, może jak Snape nas zobaczy, to przyłączy się do imprezy – rzekłam trochę zbyt sarkastycznie.
- Skąd będzie niby wiedział co tu się dzieje? – zapytała Galinda, ostro gestykulując.
- No tak, masz rację, jak wyjrzy przez okno to na pewno nie zobaczy tłumu dzieciaków wysypującego się z zamku.
- Ok, masz rację.
Razem przekroczyłyśmy próg chaty. Potwierdziły się moje przypuszczenia. Wnętrze było zaczarowane. Nie był to już jednoizbowy dom, lecz ogromna sala przyozdobiona tysiącami ruszających się zdjęć Harry’ego. Pierwszy lot na miotle, razem z Ronem i Hermioną, w dzień wyjazdu do domu, w Hogsmeade, na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami i wiele, wiele innych. Miałam wrażenie, że wszystkie pary zielonych oczu przyglądają mi się krytycznie. Poczułam nieprzyjemną gulę w gardle. Dlaczego Hagrid musiał wpaść na tak głupi pomysł?
Reszta sali wydawała się być zupełnie zwyczajna. Długie stoły po bokach, na których piętrzyły się talerze z różnymi przysmakami gospodarza. Mało kto jadł. Zresztą nie było w tym nic dziwnego, ponieważ krajanki w żaden sposób nie dało się ugryźć.
Poczułam jak uginają się pode mną kolana. Ogarnęły mnie okropne wyrzuty sumienia. Noc z Eddiem była czymś pięknym, spełnieniem moich marzeń. Myślę, że to normalne wyobrażać sobie swój pierwszy raz, jednak to było czymś więcej. Połączenie naszych dusz nierozerwaną więzią. Choćby nie wiem co się działo, on na zawsze zostanie w mojej pamięci.
Nawet jeśli kiedyś wrócisz – szepnęłam w myślach w stronę zdjęcia Harry’ego – a los będzie chciał nas ponownie złączyć, wiedz że on zawsze będzie miedzy nami. Zawszę już będę was porównywać. Zawsze…
- Ginny – usłyszałam szept Galindy, poczułam jej kościstą dłoń na ramieniu. – Dobrze się czujesz?
W pomieszczeniu zaczęła rozbrzmiewać muzyka. Każda jej nuta w pewnym sensie przypominała Harry’ego. Widać było, że ludzie się odprężyli. Gawędzili beztrosko i popijali bliżej nieokreślone napoje. Widziałam jak Hagrid opowiada grupce młodszych uczniów o tym, jakim wspaniałym przyjacielem jest Potter. Ostro przy tym gestykulował i śmiał się  wniebogłosy. Nie uszło mojej uwadze, że jest już mocno wstawiony.
Wspaniała impreza – pomyślałam, szukając innych znajomych.
- Tam jest Demelza – wyprzedziła mnie Galinda. – Chcesz do niej podejść?
- Nie – odpowiedziałam, przekrzykując wrzawę i coraz głośniejszą muzykę. – Myślałam, że zobaczę Nessi i Neville’a.
- Raczej jej nie zobaczysz – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
- Co? Dlaczego? Przecież rozmawiałyśmy…
- Jej matka nie żyje.
Moje oczy zrobiły się kilkakrotnie większe. Przecież tak nie dawno o niej rozmawiałyśmy i nic nie wskazywało na to, że jest z nią coś nie tak.
- Może lepiej porozmawiajmy na zewnątrz? – zaproponowała, po czym chwyciła mnie za ramię i wyprowadziła z sali.
Zaczęło się ściemniać. Niebo pokryło szare płótno, a gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze gwiazdy rozsiadające się na nieboskłonie. Było cicho. Przeraźliwa cisza, która tylko wzmagała strach przed tym co mogę usłyszeć. Wieczorny mróz uderzył w moją twarz. Przeszły mnie ciarki.
- Nie powinnam ci tego mówić – rzekła Galinda, kiedy razem usiadłyśmy na pobliskim, płaskim kamieniu.
- Wiesz, że ja nie naciskam – odpowiedziałam, po czym spojrzałam jej prosto w smutne brązowe oczy. Czaiło się w nich ogromne zmęczenia. Miałam wrażenie, że dziewczyna nie ma już na nic siły. Najchętniej położyłaby się i przespała te okropne czasy.
- Nessi nigdy by ci o tym nie powiedziała. Wstydzi się swojej rodziny, jednak ja uważam że powinnaś wiedzieć. Jest bogata, to nie ulega wątpliwości, jednak co jej po pieniądzach z takim ojcem?
Ślizgonka wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt na szarym niebie. Wydawało się jakby mówiła sama do siebie. Nie potrafiłam jej przerwać, lub zapytać o cokolwiek.
- On jest… - zawahała się. – Ginny, błagam nie mów o tym nikomu i nie zmieniaj zdania o Nessi. Wiesz dobrze, że rodziny się…
- Nie wybiera – dokończyłam za nią. – Spokojnie. Potrafię dochować tajemnicy.
- Ben Thropp jest śmierciożercą… Pracuje dla Sama – Wiesz – Kogo.
- Co?! – krzyknęłam trochę zbyt głośno.
To było nierealne, niemożliwe i bzdurne. Nessi, ta wiecznie uśmiechnięta Nessi jest córką śmierciożercy? Przez chwilę w nią zwątpiłam. Pomyślałam o wszystkich szczegółach GD, które zna. O tym, jak kiedyś siedziałyśmy na ławce, okryte jedną peleryną i rozmawiałyśmy beztrosko jakbyśmy znały się od lat.
Uważaj na wodnika, ona zaufała i się zawiodła.
- Czy Nessi jest wodnikiem? – zapytałam bezmyślnie.
- Nie, bykiem… O co ci teraz chodzi? – Galinda wyglądała na mocno zmieszaną.
- Nie ważne – zawstydziłam się.
- Chcesz słuchać dalej, czy pytać mnie o głupoty?
- Przepraszam, mów.
- Nessi nie mieszkała z ojcem. Wyprowadziła się razem z matką trzy lata temu, kiedy Sama  - Wiesz – Kto odzyskał moc. Nie chciała utrzymywać z nim kontaktu. On też nie nalegał. Wiedział, ze jego plan się nie powiedzie.
- Jaki plan? – zapytałam, kiedy Galinda zamilkła na chwilę.
- Nie domyślasz się? Chciał aby była taka jak on, aby była śmierciożercą.
Zabrakło mi tchu. Gdybym nie siedziała, to najpewniej nogi same by się pode mną ugięły. Zakręciło mi się w głowie.
- Ale… - zaczęłam, głośno przełykając ślinę. – Skoro jej matka nie żyje, to kto się teraz nią zajmie? Będzie musiała wrócić do ojca?
- Raczej nie… razem z mamą mieszkały u dziadków. Prawdopodobnie Nessi dalej z nimi zostanie.
Pokiwałam głową lekko uspokojona. Jednak ulga nie trwała długo, bo Galinda zaczęła mówić dalej.
- On zabił jej matkę. Pewnie znów pokłócili się o jej pieniądze. Ban Thropp twierdzi, że po ślubie mają wspólny majątek, więc ma prawo do połowy.
- W sumie ma rację – szepnęłam. – Według prawa to on będzie korzystać z pieniędzy aż Nessi nie osiągnie pełnoletniości, a sama mówiłaś, że ona ma…
- Urodziny w maju – dokończyła za mnie. – Wiesz Ginny, nie znamy całej sytuacji. Może jej matka to przewidziała i zostawiła stosowne dokumenty.
- Miejmy nadzieję.
Zapadła chwila milczenia, przerywana dźwiękami głośnej muzyki dobiegającej z chatki. Jeśli faktycznie mieli tam mocny alkohol, to powinnam tam jak najszybciej wrócić i utopić w nim smutki.
- Czy jej matka wiedziała, że jest śmierciożercą? – zapytałam cicho.
- Tak, ale Nessi nie. To był dla niej szok.
- Domyślam się.
Niebo stało się granatowe. Pojawiło się na nim tysiące bezwstydnie świecących gwiazd i księżyc. Nie był już w pełni, choć mylnie sprawiał takie wrażenie. Teraz zbliżał się do nowiu. Za około pół miesiąca zniknie, aby znów pojawić się w strasznej, przybywającej fazie.
- Ginny – zaczęła nieśmiało Galinda. – Muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Tym razem chodzi o ciebie, to znaczy o nas.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie miałam bladego pojęcia o co tak właściwie może jej chodzić. Dostrzegłam, że jej twarz robi się coraz bledsza. Blask księżyca odbijał się w jej lekko szklistych oczach.
- Dowiedziałam się niedawno, że my jesteśmy…
Nie dokończyła. Kątem oka dostrzegłam jak jej przeraźliwie chude ciało zsuwa się z kamienia i opada na zimną trawę. Usta nadal były lekko rozszerzone, jakby nawet w tym stanie chciała dokończyć swoją myśl. Ciężkie powieki opadły na jej oczy.
- Glindzia! – krzyknęłam, klękając przy koleżance. – Glindzia, błagam ocknij się.
Poklepałam ją kilkakrotnie po policzkach. Nie było żadnej reakcji. Ogarnęła mnie panika i uczucie beznadziei.
***
Początek słodki, końcówka mniej. Zresztą nie ważne. Rozdział z dedykacją dla Haven.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci