Za dużo rzeczy łączy ich.
By odejść i osobno zacząć żyć.
(Ania Dąbrowska)
Brniesz
za daleko, lepiej się wycofaj. Działając pochopnie, popełnisz
wiele pomyłek. Trzymaj język za zębami, bo inaczej powtórzysz
błąd swojej matki. Uważaj na wodnika, ona zaufała i się
zawiodła. Twój ojciec ci pomoże, ale wpierw ty musisz pomóc jemu.
zdaj się na niego, a on odpłaci ci się tym samym. On zna cię
najlepiej, choć odnosisz inne wrażenie…
Zbyt
wiele pytań. Zbyt wiele pytań rodzących nowe pytania. Chcę
odpowiedzi. Jasnej odpowiedzi. Jednej odpowiedzi. Nie chcę myśleć.
Nie chcę analizować głupich przepowiedni i jeszcze głupszych
historii. Liczy się tu i teraz. Liczy się walka o przetrwanie,
którą toczę co dnia wraz z wiernymi członkami GD. Oni są żywi,
oni są realni, oni są ze mną.
Drżącymi
dłońmi chwyciłam dziennik oprawiony w czarną skórę. Obejrzałam
go dokładnie z każdej strony. Teraz albo nigdy. Nigdy…
Z
jednej z szuflad komody wyciągam opasłą książkę. Otwieram ją w
zaznaczonym wcześniej miejscu i dokładnie studiuję wszystko, co
zostało tam zapisane. Powtarzam w myślach niezbyt skomplikowaną
regułkę. Boję się. Strach ogarnia całe moje ciało. Ale prócz
lęku jest ciekawość. Znacznie większa niż trwoga. Adrenalina
buzuje w moich żyłach. Teraz wiem, że powinnam zażyć te głupie
leki.
Przez
kilka minut przekładam różdżkę z jednej ręki do drugiej. Wiem,
że to zmieni moje życie. Wiem i nadal tego chce.
Przytykam
końcówkę do cienkiego sznureczka. Szepczę zaklęcie. Cichutki
brzdęk, sprawia, że po moich plecach przechodzi dreszcz. Linka się
rozwiązuje i opada na ziemię. Wije się przez chwilę niczym
cieniutki waż. Po chwili jednak zamiera. Odkładam różdżkę i
otwieram dziennik. Zapisane jest tylko kilka pierwszych stron.
11
sierpnia 1990 roku
Postanowiłem
to wszystko zapisać. Dlaczego? Sam nie wiem. Po prostu wiem, że
musze to zapisać. Ale może zacznę od początku. Tylko gdzie jest
początek? Nigdy nie byłem w tym dobry. Ok. Przedstawię się. W
razie jakbym kiedyś był sławny, a ten dziennik znajdą po mojej
śmierci, to muszą jakoś rozszyfrować, że jest mój. Ot co!
Nazywam
się Edward Snape i mam jedenaście lat. Nie lubię tego imienia,
dlatego moja babcia wymyśliła zdrobnienie Eddie. Tak jest o wiele
lepiej. Od pierwszego września zaczynam naukę w Akademii Magii
Beauxbatons. Mieszkam w Anglii, ale mój ojciec stwierdził, że
Hogwart nie jest dobrą szkołą dla mnie. Dlaczego? Sam nie wiem…
Może dlatego, że on tam uczy? Nigdy nie miałem z nim dobrych
kontaktów więc, lepiej dla mnie, że będę daleko od niego.
Francuskiego
uczę się razem z babcią odkąd pamiętam. Może miał on takie
plany już od samego początku?
Kotłuje
się we mnie tyle pytań. Jestem zagubiony. Szczególnie w trakcie
wakacji, bo ojciec jest w domu. Nie rozmawia ze mną za dużo. Nie
potrafimy znaleźć wspólnego języka.
Pamiętam,
jak kiedyś zapytałem go o mamę. Spojrzał na mnie posępnie i
powiedział, że nie ma zamiaru o tym mówić. Stwierdził, że
jestem za mały na tą opowieść. Tamtego dnia przestałem go darzyć
jakąkolwiek sympatią.
No
ale co zrobić. Babcia zawsze mówi, że rodziców sobie nie
wybieramy. Muszę kończyć, bo woła mnie na obiad. Ciekawe co
przygotowała tym razem.
W
tym momencie zapominam jak się oddycha. Czytam dalej, ale nie
kontroluję już funkcji życiowych.
16
lipca 1990 roku
Stało
się. Bo przecież kiedyś musiało. Dowiedziałem się całej
prawdy. W sumie przez głupotę. Ojciec jak zwykle zamknął się w
bibliotece. Podszedłem do babci i zapytałem czemu on mnie tak
nienawidzi. Czy może mu coś zrobiłem?
Nigdy
nie zapomnę jak wtedy na mnie spojrzała. W jej oczach czaił się
strach, smutek, zwątpienie… sam nie wiem co jeszcze. Powiedziała,
że mam usiąść koło niej i słuchać uważnie. No i nigdy nie
mówić ojcu, że zdradziła mi całą prawdę.
Moją
matką była jakaś tam Lily Evans. To po niej miałem te sraczkowato
zielone oczy. Podobno przyjaźniła się z moim ojcem w dzieciństwie.
Jednak w piątej klasie się pokłócili. Babcia nie wiedziała z
jakiego powodu. Powiedziała tylko, że od tamtego czasu Lily zaczęła
spotykać się z największym wrogiem taty – Jamesem Potterem.
Tata
była załamany. Kochał ją, a ona traktowała go jak powietrze. Nie
chciała nawet rozmawiać o ich wspólnych zainteresowaniach –
eliksirach.
Skończyli
szkołę. Moja matka wyszła za maż za Jamesa. Planowali założyć
rodzinę, jednak pewnego dnia okropnie się pokłócili. Babcia nie
ma pojęcia o co. Lily pojawiła się w drzwiach, a tata nie umiał
odmówić jej schronienia. Kobieta zdradziła swojego męża.
Kiedy
było widać, że jest w ciąży nie zaprzeczała i nie ukrywała
przed Jamesem kto jest ojcem dziecka. Potter musiał ją najwyraźniej
bardzo kochać. Wybaczył ten „niewinny” skok w bok, jednak pod
jednym warunkiem. To mój ojciec miał się zająć mną, kiedy
przyjdę na świat.
Po
dziewięciu miesiącach podrzuciła mnie pod drzwi. Nie zostawiła
żadnego listu, żadnej wiadomości, kompletnie nic. Nie chciała
mieć ze mną nic wspólnego. Chciała zapomnieć.
Rok
później urodziła chłopca. Nazwała go Harry. A później, cóż…
później umarła. A raczej została zamordowana.
Nie
powinienem tego pisać. W ogóle nie powinienem o tym myśleć, ale
nie żałuje jej. Nie jest mi szkoda kobiety, która mnie urodziła.
Naprawdę…
Moje
oczy wychodzą z orbit. Cała zawartość żołądka podchodzi mi do
gardła. Takie rzeczy zdarzają się w książkach a nie w
normalnym życiu. Realni ludzie nie maja czasu na zabawy w
podmienianie i zamienianie dzieci. To przecież głupie i amoralne.
Został
jeszcze jeden wpis. Jeden wpis, w którym Edward Snape powinien
zaprzeczyć wszystkiemu. Wszystkiemu…
4
lutego 1994 roku
Dlaczego?
Dlaczego właśnie dzisiaj? Dlaczego w ogóle?
Byłem
szczęśliwy. Wstałem wcześnie rano i przyjmowałem życzenia
urodzinowe od kolegów. Popędziłem na śniadanie w oczekiwaniu na
pocztę. Byłem kompletnie zaszokowany, bo przyleciała tylko jedna
sowa. W dodatku był tam list od ojca. Żadnego prezentu od babci.
Rozwinąłem
pergamin i wtedy zatrzymał się czas. Moja babcia, moja kochana
babcia Eileen umarła. Nie raczyli mnie nawet poinformować o
nawrocie jej choroby. Nie miałem jak się z nią pożegnać.
Płakałem, bo co miałem zrobić?
Babcia
zawsze była przy mnie. Ojciec pracował, widywałem go tylko raz w
roku, a ona… Ona gotowała mi obiady, uczyła mnie podstaw
czarnoksięstwa, grała w gargulki, opowiadała bajki. Zawsze
podkreślała, że jestem jej największym szczęściem.
To
ona kazała mi kłamać, nie wolno było mi powiedzieć, kto jest
moimi prawdziwymi rodzicami. Wymyśliła bajkę o dalekiej rodzinie
jej męża – Tobiasza. To akurat było wyjątkowo głupie. Nigdy go
nie poznałem, zginął przed moimi narodzinami, ale i tak
wiedziałem, że pochodził z rodziny mugoli.
Czułem
pustkę. Nie mam już nikogo, nikogo…
Jaki
ma sens to, co tu napisałem? Te trzy bezwartościowe wpisy, które
nie mówią o mnie nic nadzwyczajnego. Nie zmienią przecież
niczyich uczuć…
Noc,
ciemna noc. Na niebie nie ma gwiazd, nie ma księżyca – wszystko
przykryły chmury. Wszystko spowiła mgła. Spoglądam na zegarek,
jednak nie do końca wiem która jest godzina. Odrzucam go bezmyślnie
na łóżko.
Wstaję
i wychodzę z sypialni, później schodami w dół i jestem w pokoju
wspólnym. Może po raz ostatni? Nie widzę nikogo, choć wiem
dokładnie, że wszyscy widzą mnie.
Idę
korytarzem, moje kroki odbijają się echem po kamiennej ścianie.
Nie ma nic, nie mam nic…
Bo
kiedy nagle zdajesz sobie sprawę, ze nie jesteś tym, kogo kazano ci
grać przez blisko siedemnaście lat, kiedy nagle zdajesz sobie
sprawę, że brutalnie zabrałaś życie komuś innemu, kiedy zdajesz
sobie sprawę, że ludzie, których najbardziej kochałaś cię
oszukali, kiedy zdajesz sobie sprawę, że mężczyzna, któremu się
oddałaś jest bratem innego mężczyzny, którego kochasz, a nade
wszystko trzeci mężczyzna, którego również kochasz, chce
wykończyć tego drugiego i całą twoją oszukaną rodzinę, wtedy…
Wtedy wiesz, że to koniec.
Z
jednym niepowodzeniem jesteś sobie w stanie poradzić. Zawsze można
łyknąć wspaniałe leki Eddiego. A co jeśli wszystko nawarstwia
się w ciągu doby? Wystarczą dwadzieścia cztery godziny, aby
zrujnować ci życie. Skoro więc da się je zburzyć, dlaczego więc
by go również nie zakończyć? Piękny czas… Pełen bólu,
cierpienia i strachu. Idealne podsumowanie twojego fałszywego życia.
Krzyczę.
Mój wrzask rozdziera mi gardło. Jednak to nic nie daje, nie czuję
satysfakcji. Przykładam różdżkę do krtani.
-
Dalej idiotko! – wydzieram się na dużą cześć szkoły. – Tu
jestem!
-
Ginevra…
-
Ginny…
-
Weasley…
Zamilkłam.
Zmęczona, zaczęłam ciężko dyszeć. Moja pierś unosiła się
coraz szybciej. Dopiero po chwili usłyszałam kroki. Kto będzie tym
szczęśliwcem? Och Tom, wiem że tu jesteś…
Na
korytarz wpada spocona Alecto Carrow. Przez chwilę rozgląda się
nerwowo. Spodziewałam się jej, nie wiem dlaczego, ale coś w mojej
podświadomości podpowiadało mi, że to właśnie będzie ona. Och
Harry, szkoda że nam nie wyszło…
Spojrzała
na mnie swoimi paciorkowatymi oczami i uśmiechnęła się
ironicznie. Przez moment byłam tak zdesperowana, że prawie
odwzajemniłam gest. Och Eddie, jesteś głupim kłamcą…
-
Proszę, proszę – zaczęła. – Spieszy ci się gdzieś?
-
Tak – odpowiedziałam bez namysłu. – Na drugą stronę.
-
Chcesz zadać mamusi kilka pytań?
Wzruszyłam
ramionami. Wycelowałam różdżką w jej lewą pierś. Gryfonka
nigdy nie poddaje się bez walki, prawda Harry? Szkoda tylko, że nie
byłam wystarczająco szybka, aby ją zablokować.
Eddie,
spróbuj uratować mnie tym razem, a chyba cię uduszę – zdążyłam
pomyśleć.
Fala
bólu ogarnęła całe moje ciało. Przeżyłam już różne rzeczy,
ale nigdy nie coś takiego… Dlaczego śmierć musi tak boleć?
-
Mocno boli, Ginevro? – zapytał Snape, podchodząc do pościelonego
na szaro łóżka.
Leżała
w nim chuda kobieta. Jej długie rude włosy rozwiane były na całej
poduszce. Jej twarz tak mocno zbladła, że prawie nie można było
na niej dostrzec mnóstwa piegów.
- Da
się przeżyć – odpowiedziała.
-
Mówiłem ci, abyś nie zadzierała z Alecto.
-
Och Severusie, chyba nie wierzysz w tą głupią wróżbę, tego
Cygana z Pokątnej? Uważaj na wodnika… Cóż za zbieg
okoliczności, ze Alecto jest wodnikiem.
-
Uspokój się, wiesz że nie o to mi chodzi.
Kobieta
uśmiechnęła się lekko, jednak w jej oczach tlił się ból.
Starała się zapanować nad zbierającymi się pod powiekami łzami.
Mężczyzna
odwrócił się do niezbyt dużego kotła i zaczął mieszać zgodnie
z ruchem wskazówek zegara.
-
Zasłużyłam sobie – przerwała chwilę milczenia Ginevra. – Nie
powinnam odmawiać Czarnemu Panu.
- To
prawda – rzekł bezbarwnie. – Jemu się nie odmawia, jednak nie
mogę sobie wyobrazić jak idziesz do Potterów i…
-
Błagam cię nie kończ… Wiesz, że on by tego nie zniósł. To
jego przyjaciele i…
-
Przestań ciągle o nim mówić! – przerwał jej. – Pomyśl choć
raz o sobie.
-
Severusie, jeśli kiedyś zakochasz się tak naprawdę, to będziesz
wiedzieć, że twoja osoba zejdzie na drugi plan.
-
Mówisz, jakbyście byli małżeństwem z długim pożyciem.
Kobieta
zaśmiała się cicho.
- Z
czego się znów śmiejesz!? – oburzył się Snape.
- Z
ciebie…
-
Nie bądź taka cwana.
-
Znam cię nie od dziś i nie od wczoraj. Gdybym była niemiła, to
zapytałabym jak się miewa Edward.
-
Żałuję czasami, że ci o tym powiedziałem.
-
Żałujesz? Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
-
Przyjaciel to duże słowo. Nie bądź taka naiwna.
- No
wiesz. – Ginevra udała obrażoną minę. – Nie nazywam tak
każdego.
-
Możemy zmienić temat?
-
Oczywiście. Co chcesz wiedzieć? Może uda mi się wyprzedzić twoje
pytanie. Nadal nie umiem gotować, a w sprzątaniu jestem jeszcze
gorsza niż byłam – jeśli to w ogóle jest możliwe.
- A
co u małej? Ma już jakieś imię?
-
Nie, nie ma. Remus upiera się przy Annie, ale to strasznie
pospolite. Prawda?
-
Tak, nie będzie pasować do jej urody.
-
Naśmiewasz się czy flirtujesz? Wiesz, że jest do mnie podobna.
Severus
nic nie odpowiedział. Ginevra udawała pełnie życia. Wiedział, że
klątwa Alecto wyniszcza jej organizm od środka. Jak miał
wytłumaczyć przyjaciółce, że już nigdy nie przytuli swojej
córeczki?
-
Wiesz co u Weasleyów? – zapytała po chwili.
-
Pytasz, dlaczego oddali swoją córkę?
Kiwnęła
tylko głową, najwyraźniej nadeszła kolejna faza bólu.
-
Nie mam pojęcia. Może zrozumieli, że Doylowie zajmą się nią
lepiej? Mała jest chora. Weasleyowie nie mieliby pieniędzy, aby ją
nakarmić a co dopiero, aby kupić potrzebne leki.
-
Ale to jest okropne! – oburzyła się Ginevra. – Wiesz, że obie
dziewczynki urodziły się jedenastego sierpnia? Ja i Molly leżałyśmy
w jednej sali. Uzdrowiciele śmiali się, że wyglądają jak
bliźniaczki. Rude i piegowate.
-
Tak i bezimienne.
-
Nie kpij ze mnie. Arthur chciał nazwać córeczkę Melena, a ten
najstarszy chłopiec, nie pamiętam imienia, stwierdził że powinna
to być Fabla.
-
Melena albo Fabla? Nie wiem co gorsze… Skąd oni w ogóle biorą
takie po…
Nie
zdążył dokończyć. Krzyk Ginevry przerwał jego wypowiedź. Po
jej czole ciekły stróżki zimnego potu. Rude pukle przykleiły się
do prawie przezroczystej skory na kościstych policzkach.
-
Umrę, prawda? – zapytała ledwo łapiąc oddech.
-
Tak… - Po policzku mężczyzny popłynęła samotna łza. Starł ją
pośpiesznie. – Wybacz mi… przyjaciółko. Nie potrafiłem ci
pomóc.
-
Musisz mi coś obiecać – jęknęła.
Kiwnął
tylko głowa i chwycił jej zimną dłoń.
-
Powiedz mu, że naprawdę chciałam się zmienić…
-
Powiem, możesz być tego pewna.
- A
co do mojej córeczki, to błagam cię, nie pozwól jej się nigdy
poddać. Miej na nią oko, jak mnie zabraknie. Opowiedz jej kiedyś o
mnie, jeśli on nie będzie w stanie. Powiedz jej, że umarłam jako
śmierciożerca…
-
Nie prawda, umierasz jako sprawiedliwa, szlachetna kobieta.
Zapadła
chwila milczenia. Mężczyzna wytarł jej czoło suchym ręcznikiem.
-
Żegnaj Severusie, mój jedyny przyjaciółko – szepnęła, po czym
zamknęła oczy już na zawsze.
-
Żegnaj Ginevro, moja jedyna przyjaciółko…
***
Ten
świr każe wszystkim wyjść na pole i mówi: wybiorę jedno z was,
jedno z was umrze. Każdy myśli, że to na pewno nie będzie on,
ponieważ są nas tysiące i statystycznie jest to mało
prawdopodobne. Ale świr przechadza się i przygląda się nam po
kolei. Kiedy zbliża się do mnie waha się i uśmiecha, a potem
celuje palcem w moją pierś i mówi: ty. Przezywam szok, nie mogę
uwierzyć, że właśnie mnie wybrał. Ale przecie sama tego
chciałam.
Podaje
mi łyk wody. Delikatnie kładzie mokrą flanelę na moim czole.
Potem mówi:
-
Kochała cię.
Słowa
jak dwie krople krwi spadające na śnieg.
Pamiętam
jak ssał moją pierś. To było tak niedawno. Leżeliśmy w tym
ogromnym łóżku pościelonym szarą kołdrą. Obiecał, że
zostanie ze mną do samego końca. Zmusiłam go do złożenia tej
obietnicy… A później się zaręczyliśmy. Nieoficjalnie, ale
zawsze. Powiedziałam mu, że chcę zostać jego żona. Śmiał się.
Wspomnienie jego uśmiechu nadal budzi we mnie chęć życia. Ale to
już było, to jest przeszłość.
Jakby
światła gasły kolejno, jedno po drugim.
Krople
deszczu spadają miękko na piasek i na bose stopy. A tata nadal
buduje zamek przed domem. Oboje z Ronem nabieramy wody z pobliskiej
kałuży i wlewamy ją do fosy. A potem, kiedy wschodzi słońce,
umieszczamy flagi na wieżyczkach, aby łopotały na wietrze. Mama
przynosi nam lody. Smakują jak świeże truskawki…
Pamiętam
Syriusza. Najjaśniejszą gwiazdę na niebie. Lecz nie moim. Już
niczyim. Zgasł tak szybko, tak łatwo.
Kilka
lat temu, a wydaje się jakby były to wieki, wszedł w nocy do
pokoju na Grimmauld Place 12. Hermiona jeszcze wtedy nie przyjechała.
Byłam sama. Znów miałam koszmary. Pewnie usłyszał mój krzyk.
Czemu akurat on? Usiadł na skraju łóżka i spojrzał mi w oczy.
Wiem, co przeszłaś – szepnął. Miałam czternaście lat, jednak
czułam, że moja dusza jest kompletnie zużyta.
Był
i zgasł. Jak my wszyscy.
Zapach
Harry’ego unosi się nad poduszką. Drzwi zamykają się z cichym
skrzypnięciem po to, aby po chwili otworzył je ktoś inny.
Co
się stało z częścią mej duszy, którą zabrał dla siebie Tom?
Co
mam dalej czynić z tym, co mi pozostało?
Dlaczego
czuję od Harry’ego zło i gniew Toma? Czy i w nim jest jego
cząstka? Czy dlatego go tak kocham?
Kim
właściwie jest Harry? Małym zagubionym dzieckiem, tylko czy nie
większym ode mnie?
W
wieku jedenastu lat zniknęłam w Komnacie Tajemnic, kiedy miałam
dwanaście lat pociąg zaatakował dementor. A jako czternastolatka
walczyłam ze śmierciożercami w Ministerstwie.
Umierałam
przez całe życie…
-
Jestem ci wdzięczny.
- Za
co?
-
Dobrze wiesz.
Docierają
do mnie tylko fragmenty zdań. Słowa chowają się w szczelinach,
znikają na wiele godzin, a potem wzlatują z powrotem i kładą się
na mojej piersi.
Spadam.
Nie chcę spadać. Boję się. Nie mogę chwycić żadnej myśli. Jak
drzewo gubiące liście. Pył, blask, deszcz.
-
Myślisz, że ona nas słyszy?
- Na
pewno.
- Bo
mowie jej różne rzeczy.
-
Jakie?
-
Nie twoja sprawa!
Mały
ptaszek przenosi górę z piasku po jednym ziarenku. Bierze ziarenko
raz na milion lat, a kiedy cała góra zostaje przeniesiona ptaszek
układa ją z powrotem. Właśnie tak długo trwa wieczność.
Rozbite
korale.
Uwolnione
ptaki.
Trzepot
ich skrzydeł. Potem nic. Nic. Chmury suną po nocnym niebie. Znów
nic. Światło księżyca zagląda przez okno, pada na mnie, wnika we
mnie.
Chwile.
Wszystkie
zgromadzone w tej jednej.
***
Notka
z dedykacją dla Adrianny, bo jutro ma osiemnaste urodziny
Nie
bić, nie mordować i nie nasyłać mafii. Ja to wyjaśnię. To
znaczy, tu już nie ma za dużo do wyjaśniania, ale to nie koniec.
Naprawdę. Mam nadzieje, ze ten post się podobał, bo ja przyznam
szczerze, ze jestem z niego zadowolona. Nie będę ukrywać, ze od
początku chciałam napisać to wspomnienie.
A
tak na marginesie, to tu kończy się semestr drugi.
Życzę
wam także wesołych świąt! Smacznego jajka (lub tak jak w moim
przypadku tylko żółtka), rodzinnej atmosfery i mokrego dyngusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz