piątek, 22 kwietnia 2011

030 ROZDZIAŁ: Wyścig po wolność

Za dużo rzeczy łączy ich.
By odejść i osobno zacząć żyć.
(Ania Dąbrowska) 
 
 
Brniesz za daleko, lepiej się wycofaj. Działając pochopnie, popełnisz wiele pomyłek. Trzymaj język za zębami, bo inaczej powtórzysz błąd swojej matki. Uważaj na wodnika, ona zaufała i się zawiodła. Twój ojciec ci pomoże, ale wpierw ty musisz pomóc jemu. zdaj się na niego, a on odpłaci ci się tym samym.  On zna cię najlepiej, choć odnosisz inne wrażenie…
 
Zbyt wiele pytań. Zbyt wiele pytań rodzących nowe pytania. Chcę odpowiedzi. Jasnej odpowiedzi. Jednej odpowiedzi. Nie chcę myśleć. Nie chcę analizować głupich przepowiedni i jeszcze głupszych historii. Liczy się tu i teraz. Liczy się walka o przetrwanie, którą toczę co dnia wraz z wiernymi członkami GD. Oni są żywi, oni są realni, oni są ze mną.
 
Drżącymi dłońmi chwyciłam dziennik oprawiony w czarną skórę. Obejrzałam go dokładnie z każdej strony. Teraz albo nigdy. Nigdy…
Z jednej z szuflad komody wyciągam opasłą książkę. Otwieram ją w zaznaczonym wcześniej miejscu i dokładnie studiuję wszystko, co zostało tam zapisane. Powtarzam w myślach niezbyt skomplikowaną regułkę. Boję się. Strach ogarnia całe moje ciało. Ale prócz lęku jest ciekawość. Znacznie większa niż trwoga. Adrenalina buzuje w moich żyłach. Teraz wiem, że powinnam zażyć te głupie leki.
Przez kilka minut przekładam różdżkę z jednej ręki do drugiej. Wiem, że to zmieni moje życie. Wiem i nadal tego chce.
Przytykam końcówkę do cienkiego sznureczka. Szepczę zaklęcie. Cichutki brzdęk, sprawia, że po moich plecach przechodzi dreszcz. Linka się rozwiązuje i opada na ziemię. Wije się przez chwilę niczym cieniutki waż. Po chwili jednak zamiera. Odkładam różdżkę i otwieram dziennik. Zapisane jest tylko kilka pierwszych stron.
 
11 sierpnia 1990 roku
Postanowiłem to wszystko zapisać. Dlaczego? Sam nie wiem. Po prostu wiem, że musze to zapisać. Ale może zacznę od początku. Tylko gdzie jest początek? Nigdy nie byłem w tym dobry. Ok. Przedstawię się. W razie jakbym kiedyś był sławny, a ten dziennik znajdą po mojej śmierci, to muszą jakoś rozszyfrować, że jest mój. Ot co!
Nazywam się Edward Snape i mam jedenaście lat. Nie lubię tego imienia, dlatego moja babcia wymyśliła zdrobnienie Eddie. Tak jest o wiele lepiej. Od pierwszego września zaczynam naukę w Akademii Magii Beauxbatons. Mieszkam w Anglii, ale mój ojciec stwierdził, że Hogwart nie jest dobrą szkołą dla mnie. Dlaczego? Sam nie wiem… Może dlatego, że on tam uczy? Nigdy nie miałem z nim dobrych kontaktów więc, lepiej dla mnie, że będę daleko od niego.
Francuskiego uczę się razem z babcią odkąd pamiętam. Może miał on takie plany już od samego początku?
Kotłuje się we mnie tyle pytań. Jestem zagubiony. Szczególnie w trakcie wakacji, bo ojciec jest w domu. Nie rozmawia ze mną za dużo. Nie potrafimy znaleźć wspólnego języka.
Pamiętam, jak kiedyś zapytałem go o mamę. Spojrzał na mnie posępnie i powiedział, że nie ma zamiaru o tym mówić. Stwierdził, że jestem za mały na tą opowieść. Tamtego dnia przestałem go darzyć jakąkolwiek sympatią.
No ale co zrobić. Babcia zawsze mówi, że rodziców sobie nie wybieramy. Muszę kończyć, bo woła mnie na obiad. Ciekawe co przygotowała tym razem.
 
W tym momencie zapominam jak się oddycha. Czytam dalej, ale nie kontroluję już funkcji życiowych.
 
16 lipca 1990 roku
Stało się. Bo przecież kiedyś musiało. Dowiedziałem się całej prawdy. W sumie przez głupotę. Ojciec jak zwykle zamknął się w bibliotece. Podszedłem do babci i zapytałem czemu on mnie tak nienawidzi. Czy może mu coś zrobiłem?
Nigdy nie zapomnę jak wtedy na mnie spojrzała. W jej oczach czaił się strach, smutek, zwątpienie… sam nie wiem co jeszcze. Powiedziała, że mam usiąść koło niej i słuchać uważnie. No i nigdy nie mówić ojcu, że zdradziła mi całą prawdę.
Moją matką była jakaś tam Lily Evans. To po niej miałem te sraczkowato zielone oczy. Podobno przyjaźniła się z moim ojcem w dzieciństwie. Jednak w piątej klasie się pokłócili. Babcia nie wiedziała z jakiego powodu. Powiedziała tylko, że od tamtego czasu Lily zaczęła spotykać się z największym wrogiem taty – Jamesem Potterem.
Tata była załamany. Kochał ją, a ona traktowała go jak powietrze. Nie chciała nawet rozmawiać o ich wspólnych zainteresowaniach – eliksirach.
Skończyli szkołę. Moja matka wyszła za maż za Jamesa. Planowali założyć rodzinę, jednak pewnego dnia okropnie się pokłócili. Babcia nie ma pojęcia o co. Lily pojawiła się w drzwiach, a tata nie umiał odmówić jej schronienia. Kobieta zdradziła swojego męża.
Kiedy było widać, że jest w ciąży nie zaprzeczała i nie ukrywała przed Jamesem kto jest ojcem dziecka. Potter musiał ją najwyraźniej bardzo kochać. Wybaczył ten „niewinny” skok w bok, jednak pod jednym warunkiem. To mój ojciec miał się zająć mną, kiedy przyjdę na świat.
Po dziewięciu miesiącach podrzuciła mnie pod drzwi. Nie zostawiła żadnego listu, żadnej wiadomości, kompletnie nic. Nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Chciała zapomnieć.
Rok później urodziła chłopca. Nazwała go Harry. A później, cóż… później umarła. A raczej została zamordowana.
Nie powinienem tego pisać. W ogóle nie powinienem o tym myśleć, ale nie żałuje jej. Nie jest mi szkoda kobiety, która mnie urodziła. Naprawdę…
 
Moje oczy wychodzą z orbit. Cała zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Takie rzeczy zdarzają się  w książkach a nie w normalnym życiu. Realni ludzie nie maja czasu na zabawy w podmienianie i zamienianie dzieci. To przecież głupie i amoralne.
Został jeszcze jeden wpis. Jeden wpis, w którym Edward Snape powinien zaprzeczyć wszystkiemu. Wszystkiemu…
 
4 lutego 1994 roku
Dlaczego? Dlaczego właśnie dzisiaj? Dlaczego w ogóle?
Byłem szczęśliwy. Wstałem wcześnie rano i przyjmowałem życzenia urodzinowe od kolegów. Popędziłem na śniadanie w oczekiwaniu na pocztę. Byłem kompletnie zaszokowany, bo przyleciała tylko jedna sowa. W dodatku był tam list od ojca. Żadnego prezentu od babci.
Rozwinąłem pergamin i wtedy zatrzymał się czas. Moja babcia, moja kochana babcia Eileen umarła. Nie raczyli mnie nawet poinformować o nawrocie jej choroby. Nie miałem jak się z nią pożegnać. Płakałem, bo co miałem zrobić?
Babcia zawsze była przy mnie. Ojciec pracował, widywałem go tylko raz w roku, a ona… Ona gotowała mi obiady, uczyła mnie podstaw czarnoksięstwa, grała w gargulki, opowiadała bajki. Zawsze podkreślała, że jestem jej największym szczęściem.
To ona kazała mi kłamać, nie wolno było mi powiedzieć, kto jest moimi prawdziwymi rodzicami. Wymyśliła bajkę o dalekiej rodzinie jej męża – Tobiasza. To akurat było wyjątkowo głupie. Nigdy go nie poznałem, zginął przed moimi narodzinami, ale i tak wiedziałem, że pochodził z rodziny mugoli.
Czułem pustkę. Nie mam już nikogo, nikogo…
Jaki ma sens to, co tu napisałem? Te trzy bezwartościowe wpisy, które nie mówią o mnie nic nadzwyczajnego. Nie zmienią przecież niczyich uczuć…
 
Noc, ciemna noc. Na niebie nie ma gwiazd, nie ma księżyca – wszystko przykryły chmury. Wszystko spowiła mgła. Spoglądam na zegarek, jednak nie do końca wiem która jest godzina. Odrzucam go bezmyślnie na łóżko.
Wstaję i wychodzę z sypialni, później schodami w dół i jestem w pokoju wspólnym. Może po raz ostatni? Nie widzę nikogo, choć wiem dokładnie, że wszyscy widzą mnie.
Idę korytarzem, moje kroki odbijają się echem po kamiennej ścianie. Nie ma nic, nie mam nic…
Bo kiedy nagle zdajesz sobie sprawę, ze nie jesteś tym, kogo kazano ci grać przez blisko siedemnaście lat, kiedy nagle zdajesz sobie sprawę, że brutalnie zabrałaś życie komuś innemu, kiedy zdajesz sobie sprawę, że ludzie, których najbardziej kochałaś cię oszukali, kiedy zdajesz sobie sprawę, że mężczyzna, któremu się oddałaś jest bratem innego mężczyzny, którego kochasz, a nade wszystko trzeci mężczyzna, którego również kochasz, chce wykończyć tego drugiego i całą twoją oszukaną rodzinę, wtedy… Wtedy wiesz, że to koniec.
Z jednym niepowodzeniem jesteś sobie w stanie poradzić. Zawsze można łyknąć wspaniałe leki Eddiego. A co jeśli wszystko nawarstwia się w ciągu doby? Wystarczą dwadzieścia cztery godziny, aby zrujnować ci życie. Skoro więc da się je zburzyć, dlaczego więc by go również nie zakończyć? Piękny czas… Pełen bólu, cierpienia i strachu. Idealne podsumowanie twojego fałszywego życia.
Krzyczę. Mój wrzask rozdziera mi gardło. Jednak to nic nie daje, nie czuję satysfakcji. Przykładam różdżkę do krtani.
- Dalej idiotko! – wydzieram się na dużą cześć szkoły. – Tu jestem!
 
- Ginevra…
- Ginny…
- Weasley…
 
Zamilkłam. Zmęczona, zaczęłam ciężko dyszeć. Moja pierś unosiła się coraz szybciej. Dopiero po chwili usłyszałam kroki. Kto będzie tym szczęśliwcem? Och Tom, wiem że tu jesteś…
Na korytarz wpada spocona Alecto Carrow. Przez chwilę rozgląda się nerwowo. Spodziewałam się jej, nie wiem dlaczego, ale coś w mojej podświadomości podpowiadało mi, że to właśnie będzie ona. Och Harry, szkoda że nam nie wyszło…
Spojrzała na mnie swoimi paciorkowatymi oczami i uśmiechnęła się ironicznie. Przez moment byłam tak zdesperowana, że prawie odwzajemniłam gest. Och Eddie, jesteś głupim kłamcą…
- Proszę, proszę – zaczęła. – Spieszy ci się gdzieś?
- Tak – odpowiedziałam bez namysłu. – Na drugą stronę.
- Chcesz zadać mamusi kilka pytań?
Wzruszyłam ramionami. Wycelowałam różdżką w jej lewą pierś. Gryfonka nigdy nie poddaje się bez walki, prawda Harry? Szkoda tylko, że nie byłam wystarczająco szybka, aby ją zablokować.
Eddie, spróbuj uratować mnie tym razem, a chyba cię uduszę – zdążyłam pomyśleć.
Fala bólu ogarnęła całe moje ciało. Przeżyłam już różne rzeczy, ale nigdy nie coś takiego… Dlaczego śmierć musi tak boleć?
 
- Mocno boli, Ginevro? – zapytał Snape, podchodząc do pościelonego na szaro łóżka.
Leżała w nim chuda kobieta. Jej długie rude włosy rozwiane były na całej poduszce. Jej twarz tak mocno zbladła, że prawie nie można było na niej dostrzec mnóstwa piegów.
- Da się przeżyć – odpowiedziała.
- Mówiłem ci, abyś nie zadzierała z Alecto.
- Och Severusie, chyba nie wierzysz w tą głupią wróżbę, tego Cygana z Pokątnej? Uważaj na wodnika… Cóż za zbieg okoliczności, ze Alecto jest wodnikiem.
- Uspokój się, wiesz że nie o to mi chodzi.
Kobieta uśmiechnęła się lekko, jednak w jej oczach tlił się ból. Starała się zapanować nad zbierającymi się pod powiekami łzami.
Mężczyzna odwrócił się do niezbyt dużego kotła i zaczął mieszać zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
- Zasłużyłam sobie – przerwała chwilę milczenia Ginevra. – Nie powinnam odmawiać Czarnemu Panu.
- To prawda – rzekł bezbarwnie. – Jemu się nie odmawia, jednak nie mogę sobie wyobrazić jak idziesz do Potterów i…
- Błagam cię nie kończ… Wiesz, że on by tego nie zniósł. To jego przyjaciele i…
- Przestań ciągle o nim mówić! – przerwał jej. – Pomyśl choć raz o sobie.
- Severusie, jeśli kiedyś zakochasz się tak naprawdę, to będziesz wiedzieć, że twoja osoba zejdzie na drugi plan.
- Mówisz, jakbyście byli małżeństwem z długim pożyciem.
Kobieta zaśmiała się cicho.
- Z czego się znów śmiejesz!? – oburzył się Snape.
- Z ciebie…
- Nie bądź taka cwana.
- Znam cię nie od dziś i nie od wczoraj. Gdybym była niemiła, to zapytałabym jak się miewa Edward.
- Żałuję czasami, że ci o tym powiedziałem.
- Żałujesz? Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaciel to duże słowo. Nie bądź taka naiwna.
- No wiesz. – Ginevra udała obrażoną minę. – Nie nazywam tak każdego.
- Możemy zmienić temat?
- Oczywiście. Co chcesz wiedzieć? Może uda mi się wyprzedzić twoje pytanie. Nadal nie umiem gotować, a w sprzątaniu jestem jeszcze gorsza niż byłam – jeśli to w ogóle jest możliwe.
- A co u małej? Ma już jakieś imię?
- Nie, nie ma. Remus upiera się przy Annie, ale to strasznie pospolite. Prawda?
- Tak, nie będzie pasować do jej urody.
- Naśmiewasz się czy flirtujesz? Wiesz, że jest do mnie podobna.
Severus nic nie odpowiedział. Ginevra udawała pełnie życia. Wiedział, że klątwa Alecto wyniszcza jej organizm od środka. Jak miał wytłumaczyć przyjaciółce, że już nigdy nie przytuli swojej córeczki?
- Wiesz co u Weasleyów? – zapytała po chwili.
- Pytasz, dlaczego oddali swoją córkę?
Kiwnęła tylko głową, najwyraźniej nadeszła kolejna faza bólu.
- Nie mam pojęcia. Może zrozumieli, że Doylowie zajmą się nią lepiej? Mała jest chora. Weasleyowie nie mieliby pieniędzy, aby ją nakarmić a co dopiero, aby kupić potrzebne leki.
- Ale to jest okropne! – oburzyła się Ginevra. – Wiesz, że obie dziewczynki urodziły się jedenastego sierpnia? Ja i Molly leżałyśmy w jednej sali. Uzdrowiciele śmiali się, że wyglądają jak bliźniaczki. Rude i piegowate.
- Tak i bezimienne.
- Nie kpij ze mnie. Arthur chciał nazwać córeczkę Melena, a ten najstarszy chłopiec, nie pamiętam imienia, stwierdził że powinna to być Fabla.
- Melena albo Fabla? Nie wiem co gorsze… Skąd oni w ogóle biorą takie po…
Nie zdążył dokończyć. Krzyk Ginevry przerwał jego wypowiedź. Po jej czole ciekły stróżki zimnego potu. Rude pukle przykleiły się do prawie przezroczystej skory na kościstych policzkach.
- Umrę, prawda? – zapytała ledwo łapiąc oddech.
- Tak… - Po policzku mężczyzny popłynęła samotna łza. Starł ją pośpiesznie. – Wybacz mi… przyjaciółko. Nie potrafiłem ci pomóc.
- Musisz mi coś obiecać – jęknęła.
Kiwnął tylko głowa i chwycił jej zimną dłoń.
- Powiedz mu, że naprawdę chciałam się zmienić…
- Powiem, możesz być tego pewna.
- A co do mojej córeczki, to błagam cię, nie pozwól jej się nigdy poddać. Miej na nią oko, jak mnie zabraknie. Opowiedz jej kiedyś o mnie, jeśli on nie będzie w stanie. Powiedz jej, że umarłam jako śmierciożerca…
- Nie prawda, umierasz jako sprawiedliwa, szlachetna kobieta.
Zapadła chwila milczenia. Mężczyzna wytarł jej czoło suchym ręcznikiem.
- Żegnaj Severusie, mój jedyny przyjaciółko – szepnęła, po czym zamknęła oczy już na zawsze.
- Żegnaj Ginevro, moja jedyna przyjaciółko…
***
Ten świr każe wszystkim wyjść na pole i mówi: wybiorę jedno z was, jedno z was umrze. Każdy myśli, że to na pewno nie będzie on, ponieważ są nas tysiące i statystycznie jest to mało prawdopodobne. Ale świr przechadza się i przygląda się nam po kolei. Kiedy zbliża się do mnie waha się i uśmiecha, a potem celuje palcem w moją pierś i mówi: ty. Przezywam szok, nie mogę uwierzyć, że właśnie mnie wybrał. Ale przecie sama tego chciałam.
Podaje mi łyk wody. Delikatnie kładzie mokrą flanelę na moim czole. Potem mówi:
- Kochała cię.
Słowa jak dwie krople krwi spadające na śnieg.
 
Pamiętam jak ssał moją pierś. To było tak niedawno. Leżeliśmy w tym ogromnym łóżku pościelonym szarą kołdrą. Obiecał, że zostanie ze mną do samego końca. Zmusiłam go do złożenia tej obietnicy… A później się zaręczyliśmy. Nieoficjalnie, ale zawsze. Powiedziałam mu, że chcę zostać jego żona. Śmiał się. Wspomnienie jego uśmiechu nadal budzi we mnie chęć życia. Ale to już było, to jest przeszłość.
Jakby światła gasły kolejno, jedno po drugim.
Krople deszczu spadają miękko na piasek i na bose stopy. A tata nadal buduje zamek przed domem. Oboje z Ronem nabieramy wody z pobliskiej kałuży i wlewamy ją do fosy. A potem, kiedy wschodzi słońce, umieszczamy flagi na wieżyczkach, aby łopotały na wietrze. Mama przynosi nam lody. Smakują jak świeże truskawki…
 
Pamiętam Syriusza. Najjaśniejszą gwiazdę na niebie. Lecz nie moim. Już niczyim. Zgasł tak szybko, tak łatwo.
Kilka lat temu, a wydaje się jakby były to wieki, wszedł w nocy do pokoju na Grimmauld Place 12. Hermiona jeszcze wtedy nie przyjechała. Byłam sama. Znów miałam koszmary. Pewnie usłyszał mój krzyk. Czemu akurat on? Usiadł na skraju łóżka i spojrzał mi w oczy. Wiem, co przeszłaś – szepnął. Miałam czternaście lat, jednak czułam, że moja dusza jest kompletnie zużyta.
Był i zgasł. Jak my wszyscy.
 
Zapach Harry’ego unosi się nad poduszką. Drzwi zamykają się z cichym skrzypnięciem po to, aby po chwili otworzył je ktoś inny.
Co się stało z częścią mej duszy, którą zabrał dla siebie Tom?
Co mam dalej czynić z tym, co mi pozostało?
Dlaczego czuję od Harry’ego zło i gniew Toma? Czy i w nim jest jego cząstka? Czy dlatego go tak kocham?
Kim właściwie jest Harry? Małym zagubionym dzieckiem, tylko czy nie większym ode mnie?
 
W wieku jedenastu lat zniknęłam w Komnacie Tajemnic, kiedy miałam dwanaście lat pociąg zaatakował dementor. A jako czternastolatka walczyłam ze śmierciożercami w Ministerstwie.
Umierałam przez całe życie…
 
- Jestem ci wdzięczny.
- Za co?
- Dobrze wiesz.
 
Docierają do mnie tylko fragmenty zdań. Słowa chowają się w szczelinach, znikają na wiele godzin, a potem wzlatują z powrotem i kładą się na mojej piersi.
Spadam. Nie chcę spadać. Boję się. Nie mogę chwycić żadnej myśli. Jak drzewo gubiące liście. Pył, blask, deszcz.
 
- Myślisz, że ona nas słyszy?
- Na pewno.
- Bo mowie jej różne rzeczy.
- Jakie?
- Nie twoja sprawa!
 
Mały ptaszek przenosi górę z piasku po jednym ziarenku. Bierze ziarenko raz na milion lat, a kiedy cała góra zostaje przeniesiona ptaszek układa ją z powrotem. Właśnie tak długo trwa wieczność.
Rozbite korale.
Uwolnione ptaki.
Trzepot ich skrzydeł. Potem nic. Nic. Chmury suną po nocnym niebie. Znów nic. Światło księżyca zagląda przez okno, pada na mnie, wnika we mnie.
Chwile.
Wszystkie zgromadzone w tej jednej.
***
Notka z dedykacją dla Adrianny, bo jutro ma osiemnaste urodziny
Nie bić, nie mordować i nie nasyłać mafii. Ja to wyjaśnię. To znaczy, tu już nie ma za dużo do wyjaśniania, ale to nie koniec. Naprawdę. Mam nadzieje, ze ten post się podobał, bo ja przyznam szczerze, ze jestem z niego zadowolona. Nie będę ukrywać, ze od początku chciałam napisać to wspomnienie.
A tak na marginesie, to tu kończy się semestr drugi.
Życzę wam także wesołych świąt! Smacznego jajka (lub tak jak w moim przypadku tylko żółtka), rodzinnej atmosfery i mokrego dyngusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci