Nie mam nic, czego ty nie możesz mieć.
Kasia Kowalska
Kasia Kowalska
- Jak tu pięknie - woła Galinda. Wiruje wkoło, aż kreci jej się w głowie. Oszołomiona pada w wysoką trawę. Nie przestaje się śmiać.
- Och, to najcudowniejsza wiosna, jaką kiedykolwiek widziałam – wyznaje Nessi.
Ma
racje. Długie aksamitne pasma mchu zwieszają się z czubków drzew niczym
zielone wstęgi babiego lata. Na gałęziach kwitną białe i różowe kwiaty.
Wokół nich latają barwne motyle, trzepocząc małymi skrzydełkami.
Delikatny wietrzyk zwiewa ich płatki na nasze uśmiechnięte twarze.
Wdychamy ich słodki aromat.
Nessi
podbiega do mnie i wpina mi we włosy śliczną herbacianą różę. Poprawia
mi koronki na spódnicy i układa moje długie rude włosy. Kilka pasemek
opada niesfornie na ramiona. Reszta łaskocze mnie po odsłoniętych
plecach.
- Wyglądasz wspaniale – szepcze. Obracam się, aby pokazać jej kreację w pełnej okazałości.
- Nessi, przeszłaś samo siebie. - Słyszę chichot Galindy, dobiegający z wysokich źdźbeł trawy.
- W przyszłości dostaniesz ślubną – oświadcza z powagą. - Z długim trenem, welonem i mnóstwem koronek i falbanek.
- Nie przesadzaj, będę wyglądać jak potwór – śmieję się.
-
Idzie! - krzyczy Galinda zrywając się z trawy. Zdejmuje buty i pędzi
ścieżką, wprost do pobliskiego gaju. - Choć Nessi! Oni chcą być pewnie
sami.
- Glindzia, Glindzia, zaczekaj głupolu na mnie!
Biegły
ramię w ramię. Zostawiły mnie samą z setkami kolorowych motyli. Jeden z
nich przysiadł na mojej piegowatej dłoni. Chciałam zapamiętać każdą
plamkę na jasnych skrzydełkach.
Wtedy
dostrzegłam jego. Szedł wolnym krokiem. Kwiaty wydawały mu się kłaniać.
Pozdrawiał je wszystkie delikatnym skinieniem głowy. Ciepły wiatr
rozwiewał jego czarne rozwierzgane włosy. Podszedł do mnie i objął moją
twarz. Spojrzałam w jego głębokie zielone oczy. Złożyłam na jego ustach
czuły pocałunek.
- Czekałam – jęknęłam z udawanym niezadowoleniem. - Dlaczego się nie pośpieszyłeś?
- Coś mnie zatrzymało – odpowiedział. - Pilna sprawa.
- Mogę zapytać jaka?
- Musiałem zabić mojego brata.
Próbuje się cofnąć, jednak on chwyta mnie mocno za ramiona. Jego twarz wykrzywia się w ironicznym grymasie.
- Morderca! - krzyczę i kopię go z całej siły w kolano.
Puszcza
mnie. Moje ciało traci równowagę i uderza z głuchym łoskotem na twarde
podłoże. Słyszę chrzest kości. Pod dłońmi nie czuję ani jednego źdźbła,
tylko zimną gładką powierzchnię. Ogród znika, motyle rozpływają się w
powietrzu, delikatne kroki Galindy i Nessi zmieniają się w głośny tupot
dochodzący zza drewnianych drzwi.
Do pokoju wpadł tłum osób. Tłoczyli się przy mnie.
- Ginny, co się stało? - W głosie Remusa słychać narastającą panikę. - Jesteś cała.
Próbowałam pozbierać się z posadzki, jednak uniemożliwił mi to ból żeber. Jęknęłam cicho.
- Niech lepiej się nie rusza – usłyszałam głos mojego starszego barta Billa. - Może ma coś złamane.
- Dajcie jej trochę powietrza! - krzyczy kobieta, która przez tyle lat uważała się za moją matkę.
Ktoś
otworzył okno. Czuję na twarzy podmuch wiosennego wiatru. Wydawało mi
się, ze jest noc. Jednak teraz uświadomiłam sobie, ze promienie słońca
grzeją moją spoconą twarz. Powinnam coś powiedzieć, wziąć się w garść.
- Bolą mnie żebra – szepnęłam cicho. - Miałam koszmar i...
- Już dobrze – odpowiedział Remus patrząc mi prosto w oczy. Kogo w nich widział? Ginny, czy Ginevrę?
Bez
słowa wyciągnął różdżkę. Przyłożył ja do moich pogruchotanych kości i
szepnął odpowiednią formułkę. Poczułam mocne ukłucie, po czym wszystko
minęło.
- Coś jeszcze? - zapytał z troską.
Pokręciłam
przecząco głową. Byłam mocno osłabiona. Głowa sama opadała mi na jego
ramię. Chciałam spać. Nic więcej. Tylko i wyłącznie spać.
Nachyliła
się nade mną jeszcze jedna osoba. Znałam tę kobietę. Nimfadora Tonks a
teraz już Lupin. Jej włosy były koloru fioletowego. Krótkie i sterczące
na wszystkie strony. W niebieskich oczach czaiła się niepewność.
- Ginny – szepnęła. - Jesteś cała spocona. Pomogę ci wziąć prysznic.
Nie miałam siły protestować. Razem z Remusem pomogła mi wstać i dojść do łazienki.
Siedziałam
wyprostowana jak struna, kiedy wycierała i rozczesywała moje krótkie
włosy. Dużo mówiła. Zresztą Tonks zawsze dużo mówiła. Nie sprawiało jej
problemów opowiadanie o głupotach i prowadzenie monologów. Sprawnie
wcierała słodko pachnącą odżywkę.
- Zobaczysz, jak wyschną będą lśniące i mocne - powiedziała, po czym zaczęła szukać czegoś w kosmetyczce.
-
Ty chyba nie potrzebujesz odżywki - odezwałam się po raz pierwszy. Na
jej twarzy zagościł uśmiech. Widocznie na to czekała. Na jedną małą
reakcję, że jednak żyję i ją słyszę.
- Nie, nie potrzebuję. To kosmetyki Fleur. Zostawiła je dla ciebie ostatnim razem.
- Nie pamiętam aby była...
-
Nic dziwnego. Pewnie nie wiele rzeczy pamiętasz. Remus, on... to znaczy
ja nie chcę go usprawiedliwiać... on przychodził codziennie. Zresztą
nadal to robi.
Tonks
wyjęła małe kolorowe pudełeczko. Otworzyła je i nabrała na palec trochę
białej mazi. Rozsmarowała mi ją na twarzy. Pachniała świeżymi
truskawkami.
-
Nawilżający - rzekła szybko. - Fleur zostawiła tu prawdziwe skarby.
Gdyby nie to, że jestem metamorfomagiem to wypaprałabym wszystkie te
kolorowe cacka.
- Tonks - zaczęłam nieśmiało. - Mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście. O co tylko chcesz.
- Kiedy Remus powiedział ci, że jestem jego córką?
Zapadła
długa chwila milczenia. Kobieta odłożyła krem i usiadła obok mnie.
Wahała się przez moment, jednak odważyła się chwycić mnie za rękę. Nie
protestowałam. Spojrzała mi prosto w oczy. Nigdy nie widziałam w niej
takiej determinacji i pewności siebie.
-
Po śmierci Syriusza. Był wtedy załamany. Mówił dużo rzeczy. O tobie
i... twojej matce. Nie byliśmy przecież parą. A nawet jeśli, to przecież
nie mógłby tego wiecznie okrywać.
- Nie przeszkadzało ci to? - zapytałam cicho.
-
Nie... Nawet byłam na niego zła. Jak mógł być na tyle gruboskórny, że
potrafił uczyć w Hogwarcie swoją córkę, która o niczym nie miała
pojęcia. Nie wyobrażałam sobie, jak mógł patrzeć ci w oczy.
Zaakceptowałam to tylko dlatego, że obiecał, że to rozwiąże. Mówił, że
dowiesz się prawdy. Nikt z nas nie myślał, ze dojdzie do takiej
tragedii..
-
Nie zrobiłam tego tylko ze względu na to kłamstwo - naprostowałam
szybko. - Złożyło się na to wiele czynników. Po prostu sobie nie
poradziłam z natłokiem myśli. Naprawdę nie chciałam, aby... aby... aby
to się tak skończyło.
- Skończyło?
-
Tonks, proszę powiedz mi co takiego się stało. Co to było za zaklęcie?
Kto mi pomógł i... dlaczego widziałam wspomnienie śmierci matki.
Kobieta
wzięła głęboki wdech. Puściła moją dłoń i podeszła do okna. Wyjrzała
przez nie i z powrotem usiadła obok. Jej wzrok utkwił w drewnianej
posadzce. Wyglądała jakby miała za chwilę zwymiotować.
-
Alecto posłużyła się czarną magią. To było wyjątkowo paskudne zaklęcie.
Twoje narządy wewnętrzne i kości zaczęły się zmniejszać. Żołądek,
płuca, nerki... Gdyby nie Snape, to pewnie...
- Snape? Severus Snape? Widziałam go we wspomnieniu. Był z moja matką, kiedy ona... umierała.
- Tylko dlatego ci pomógł, bo kiedyś się przyjaźnili.
- Obiecał jej. Obiecał, że nie pozwoli mi się poddać.
- Ginny, wiesz że on jest...
- Wiem - przerwałam jej. - To nie zmienia faktu, że uratował mi życie.
- Tak, nie zmienia. Remus chciał mu podziękować.
Uśmiechnęłam się gorzko pod nosem.
- Pewnie na nic się to nie zdało - rzekłam.
- Nie wiem, Remus mi nic nie powiedział.
Kiwam
delikatnie głową. Jestem zmęczona. Zbyt dużo wrażeń, jak na jeden
dzień. Najpierw ten sen, teraz rozmowa. Znów mi się nie chcę. Czuję się
wyczerpana do granic możliwości. Bez słowa wtulam twarz w poduszkę. Chcę
spać, spać, spać, nic nie musieć robić, tylko spać.
- Ginny - usłyszałam jej lekko wystraszony głos. - dobrze się czujesz?
Nie odpowiadam. Zaciskam powieki i pogrążam się w gęstej obojętności. Moich uszu dobiega jeszcze dźwięk zamykanych drzwi...
Następne
dni są mieszanką dźwięków i obrazów. Czasami mam ochotę na długie
rozmowy. Opowiadam Fredowi i Georgowi o wszystkim, co wydarzyło się w
szkole. Przekazuje Billowi podziękowania dla Fleur. Czasami nawet
potrafię odezwać się do fałszywych rodziców. Siedzę z nimi na werandzie i
jem obiad. Radzę sobie z widelcem i łyżeczką. Krojenie to nadaj ciężka
sprawa. Innymi razy jestem nie do życia. Zostaję cały dzień we pokoju.
Nie chcę jeść, pic, ubrać się, ani nawet na chwilę stanąć na nogi. Nie
odzywam się do nikogo. Wpatruję się w sufit, choć nie widzę na nim barw.
Zdarza mi się wyłączyć zupełnie. Nie słyszę co do mnie mówią i nie
widzę, choć moje oczy pozornie patrzą.
Mam wrażenie, że tak już będzie zawsze. Ten stan nie minie. Gorsze dni będą przewijać się przez cały mój życiorys.
Są
takie chwile, kiedy rozmyślam o Hogwarcie. Martwię się o Neville'a,
który musi się ukrywać. Martwię się o Lunę, od której nie mam żadnych
wieści. Martwię się o Galindę i jej zły stan zdrowia. Martwię się o
Nessi, która została w szkole bez swojej największej przyjaciółki.
Martwię się o Demelzę, która zbyt często pakuje się w kłopoty. Martwię
się o Eddiego, który... nie stop. On sobie poradzi. Nie wolno mi o nim
myśleć.
Boję
się kalendarza. Czas płynie, dni mijają. Niedługo zacznie się maj.
Ciepłe słoneczne dni będą na porządku dziennym. Ptaki zaczną hałasować
coraz głośniej, a ogród pokryje dywan różnobarwnych kwiatów.
***
Dla Carmenovej. Ty wiesz skarbie, że Cię kocham :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz