poniedziałek, 16 maja 2011

032 ROZDZIAŁ: Gdzie iść dalej?

Nie mam nic, czego ty nie możesz mieć.
Kasia Kowalska



- Jak tu pięknie - woła Galinda. Wiruje wkoło, aż kreci jej się w głowie. Oszołomiona pada w wysoką trawę. Nie przestaje się śmiać.
- Och, to najcudowniejsza wiosna, jaką kiedykolwiek widziałam – wyznaje Nessi.
Ma racje. Długie aksamitne pasma mchu zwieszają się z czubków drzew niczym zielone wstęgi babiego lata. Na gałęziach kwitną białe i różowe kwiaty. Wokół nich latają barwne motyle, trzepocząc małymi skrzydełkami. Delikatny wietrzyk zwiewa ich płatki na nasze uśmiechnięte twarze. Wdychamy ich słodki aromat.
Nessi podbiega do mnie i wpina mi we włosy śliczną herbacianą różę. Poprawia mi koronki na spódnicy i układa moje długie rude włosy. Kilka pasemek opada niesfornie na ramiona. Reszta łaskocze mnie po odsłoniętych plecach.
- Wyglądasz wspaniale – szepcze. Obracam się, aby pokazać jej kreację w pełnej okazałości.
- Nessi, przeszłaś samo siebie. - Słyszę chichot Galindy, dobiegający z wysokich źdźbeł trawy.
- W przyszłości dostaniesz ślubną – oświadcza z powagą. - Z długim trenem, welonem i mnóstwem koronek i falbanek.
- Nie przesadzaj, będę wyglądać jak potwór – śmieję się.
- Idzie! - krzyczy Galinda zrywając się z trawy. Zdejmuje buty i pędzi ścieżką, wprost do pobliskiego gaju. - Choć Nessi! Oni chcą być pewnie sami.
- Glindzia, Glindzia, zaczekaj głupolu na mnie!
Biegły ramię w ramię. Zostawiły mnie samą z setkami kolorowych motyli. Jeden z nich przysiadł na mojej piegowatej dłoni. Chciałam zapamiętać każdą plamkę na jasnych skrzydełkach.
Wtedy dostrzegłam jego. Szedł wolnym krokiem. Kwiaty wydawały mu się kłaniać. Pozdrawiał je wszystkie delikatnym skinieniem głowy. Ciepły wiatr rozwiewał jego czarne rozwierzgane włosy. Podszedł do mnie i objął moją twarz. Spojrzałam w jego głębokie zielone oczy. Złożyłam na jego ustach czuły pocałunek.
- Czekałam – jęknęłam z udawanym niezadowoleniem. - Dlaczego się nie pośpieszyłeś?
- Coś mnie zatrzymało – odpowiedział. - Pilna sprawa.
- Mogę zapytać jaka?
- Musiałem zabić mojego brata.
Próbuje się cofnąć, jednak on chwyta mnie mocno za ramiona. Jego twarz wykrzywia się w ironicznym grymasie.
- Morderca! - krzyczę i kopię go z całej siły w kolano.
Puszcza mnie. Moje ciało traci równowagę i uderza z głuchym łoskotem na twarde podłoże. Słyszę chrzest kości. Pod dłońmi nie czuję ani jednego źdźbła, tylko zimną gładką powierzchnię. Ogród znika, motyle rozpływają się w powietrzu, delikatne kroki Galindy i Nessi zmieniają się w głośny tupot dochodzący zza drewnianych drzwi.
Do pokoju wpadł tłum osób. Tłoczyli się przy mnie.
- Ginny, co się stało? - W głosie Remusa słychać narastającą panikę. - Jesteś cała.
Próbowałam pozbierać się z posadzki, jednak uniemożliwił mi to ból żeber. Jęknęłam cicho.
- Niech lepiej się nie rusza – usłyszałam głos mojego starszego barta Billa. - Może ma coś złamane.
- Dajcie jej trochę powietrza! - krzyczy kobieta, która przez tyle lat uważała się za moją matkę.
Ktoś otworzył okno. Czuję na twarzy podmuch wiosennego wiatru. Wydawało mi się, ze jest noc. Jednak teraz uświadomiłam sobie, ze promienie słońca grzeją moją spoconą twarz. Powinnam coś powiedzieć, wziąć się w garść.
- Bolą mnie żebra – szepnęłam cicho. - Miałam koszmar i...
- Już dobrze – odpowiedział Remus patrząc mi prosto w oczy. Kogo w nich widział? Ginny, czy Ginevrę?
Bez słowa wyciągnął różdżkę. Przyłożył ja do moich pogruchotanych kości i szepnął odpowiednią formułkę. Poczułam mocne ukłucie, po czym wszystko minęło.
- Coś jeszcze? - zapytał z troską.
Pokręciłam przecząco głową. Byłam mocno osłabiona. Głowa sama opadała mi na jego ramię. Chciałam spać. Nic więcej. Tylko i wyłącznie spać.
Nachyliła się nade mną jeszcze jedna osoba. Znałam tę kobietę. Nimfadora Tonks a teraz już Lupin. Jej włosy były koloru fioletowego. Krótkie i sterczące na wszystkie strony. W niebieskich oczach czaiła się niepewność.
- Ginny – szepnęła. - Jesteś cała spocona. Pomogę ci wziąć prysznic.
Nie miałam siły protestować. Razem z Remusem pomogła mi wstać i dojść do łazienki.

Siedziałam wyprostowana jak struna, kiedy wycierała i rozczesywała moje krótkie włosy. Dużo mówiła. Zresztą Tonks zawsze dużo mówiła. Nie sprawiało jej problemów opowiadanie o głupotach i prowadzenie monologów. Sprawnie wcierała słodko pachnącą odżywkę.
- Zobaczysz, jak wyschną będą lśniące i mocne - powiedziała, po czym zaczęła szukać czegoś w kosmetyczce.
- Ty chyba nie potrzebujesz odżywki - odezwałam się po raz pierwszy. Na jej twarzy zagościł uśmiech. Widocznie na to czekała. Na jedną małą reakcję, że jednak żyję i ją słyszę.
- Nie, nie potrzebuję. To kosmetyki Fleur. Zostawiła je dla ciebie ostatnim razem.
- Nie pamiętam aby była...
- Nic dziwnego. Pewnie nie wiele rzeczy pamiętasz. Remus, on... to znaczy ja nie chcę go usprawiedliwiać... on przychodził codziennie. Zresztą nadal to robi.
Tonks wyjęła małe kolorowe pudełeczko. Otworzyła je i nabrała na palec trochę białej mazi. Rozsmarowała mi ją na twarzy. Pachniała świeżymi truskawkami.
- Nawilżający - rzekła szybko. - Fleur zostawiła tu prawdziwe skarby. Gdyby nie to, że jestem metamorfomagiem to wypaprałabym wszystkie te kolorowe cacka.
- Tonks - zaczęłam nieśmiało. - Mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście. O co tylko chcesz.
- Kiedy Remus powiedział ci, że jestem jego córką?
Zapadła długa chwila milczenia. Kobieta odłożyła krem i usiadła obok mnie. Wahała się przez moment, jednak odważyła się chwycić mnie za rękę. Nie protestowałam. Spojrzała mi prosto w oczy. Nigdy nie widziałam w niej takiej determinacji i pewności siebie.
- Po śmierci Syriusza. Był wtedy załamany. Mówił dużo rzeczy. O tobie i... twojej matce. Nie byliśmy przecież parą. A nawet jeśli, to przecież nie mógłby tego wiecznie okrywać.
- Nie przeszkadzało ci to? - zapytałam cicho.
- Nie... Nawet byłam na niego zła. Jak mógł być na tyle gruboskórny, że potrafił uczyć w Hogwarcie swoją córkę, która o niczym nie miała pojęcia. Nie wyobrażałam sobie, jak mógł patrzeć ci w oczy. Zaakceptowałam to tylko dlatego, że obiecał, że to rozwiąże. Mówił, że dowiesz się prawdy. Nikt z nas nie myślał, ze dojdzie do takiej tragedii..
- Nie zrobiłam tego tylko ze względu na to kłamstwo - naprostowałam szybko. - Złożyło się na to wiele czynników. Po prostu sobie nie poradziłam z natłokiem myśli. Naprawdę nie chciałam, aby... aby... aby to się tak skończyło.
- Skończyło?
- Tonks, proszę powiedz mi co takiego się stało. Co to było za zaklęcie? Kto mi pomógł i... dlaczego widziałam wspomnienie śmierci matki.
Kobieta wzięła głęboki wdech. Puściła moją dłoń i podeszła do okna. Wyjrzała przez nie i z powrotem usiadła obok. Jej wzrok utkwił w drewnianej posadzce. Wyglądała jakby miała za chwilę zwymiotować.
- Alecto posłużyła się czarną magią. To było wyjątkowo paskudne zaklęcie. Twoje narządy wewnętrzne i kości zaczęły się zmniejszać. Żołądek, płuca, nerki... Gdyby nie Snape, to pewnie...
- Snape? Severus Snape? Widziałam go we wspomnieniu. Był z moja matką, kiedy ona... umierała.
- Tylko dlatego ci pomógł, bo kiedyś się przyjaźnili.
- Obiecał jej. Obiecał, że nie pozwoli mi się poddać.
- Ginny, wiesz że on jest...
- Wiem - przerwałam jej. - To nie zmienia faktu, że uratował mi życie.
- Tak, nie zmienia. Remus chciał mu podziękować.
Uśmiechnęłam się gorzko pod nosem.
- Pewnie na nic się to nie zdało - rzekłam.
- Nie wiem, Remus mi nic nie powiedział.
Kiwam delikatnie głową. Jestem zmęczona. Zbyt dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Najpierw ten sen, teraz rozmowa. Znów mi się nie chcę. Czuję się wyczerpana do granic możliwości. Bez słowa wtulam twarz w poduszkę. Chcę spać, spać, spać, nic nie musieć robić, tylko spać.
- Ginny - usłyszałam jej lekko wystraszony głos. - dobrze się czujesz?
Nie odpowiadam. Zaciskam powieki i pogrążam się w gęstej obojętności. Moich uszu dobiega jeszcze dźwięk zamykanych drzwi...

Następne dni są mieszanką dźwięków i obrazów. Czasami mam ochotę na długie rozmowy. Opowiadam Fredowi i Georgowi o wszystkim, co wydarzyło się w szkole. Przekazuje Billowi podziękowania dla Fleur. Czasami nawet potrafię odezwać się do fałszywych rodziców. Siedzę z nimi na werandzie i jem obiad. Radzę sobie z widelcem i łyżeczką. Krojenie to nadaj ciężka sprawa. Innymi razy jestem nie do życia. Zostaję cały dzień we pokoju. Nie chcę jeść, pic, ubrać się, ani nawet na chwilę stanąć na nogi. Nie odzywam się do nikogo. Wpatruję się w sufit, choć nie widzę na nim barw. Zdarza mi się wyłączyć zupełnie. Nie słyszę co do mnie mówią i nie widzę, choć moje oczy pozornie patrzą.
Mam wrażenie, że tak już będzie zawsze. Ten stan nie minie. Gorsze dni będą przewijać się przez cały mój życiorys.
Są takie chwile, kiedy rozmyślam o Hogwarcie. Martwię się o Neville'a, który musi się ukrywać. Martwię się o Lunę, od której nie mam żadnych wieści. Martwię się o Galindę i jej zły stan zdrowia. Martwię się o Nessi, która została w szkole bez swojej największej przyjaciółki. Martwię się o Demelzę, która zbyt często pakuje się w kłopoty. Martwię się o Eddiego, który... nie stop. On sobie poradzi. Nie wolno mi o nim myśleć.
Boję się kalendarza. Czas płynie, dni mijają. Niedługo zacznie się maj. Ciepłe słoneczne dni będą na porządku dziennym. Ptaki zaczną hałasować coraz głośniej, a ogród pokryje dywan różnobarwnych kwiatów.
***
Dla Carmenovej. Ty wiesz skarbie, że Cię kocham :* 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci