piątek, 3 czerwca 2011

035 ROZDZIAŁ: Splamione dłonie

 Nie jesteśmy przecież tacy,
Jacy w lustrze się widzimy.
Michał Bajor

Minuta minucie nie jest równa. Kiedy na coś czekamy, kiedy się o kogoś martwimy, wtedy ciągnie się w nieskończoność każda sekunda. A minuta ma sześćdziesiąt sekund. Czyli jedna minuta składa się z sześćdziesięciu wieczności.
Siedziałam na fotelu obitym szkarłatnym sztruksem. Starałam się oddychać spokojnie. Kontrolować każdy wdech i wydech. Myśleć o wszystkim, co dawało jakieś pozytywne szanse na zachowanie trzeźwego umysłu.
Nessi nerwowo krążyła wokół pokoju. Co chwila przysiadała na jakimś hamaku, jednak nigdy nie na dłużej niż kilka sekund, kilka wieczności.
- Dlaczego tu cały czas jesteś? – odezwała się po chwili.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na nią pytająco.
- Myślałam, że jak wszyscy wyjdą, to pójdziesz szukać Eddiego – wytłumaczyła.
- Remus kazał mi zostać – stwierdziłam.
- Tylko dlatego?
- Boję się Alecto – szepnęłam, mając nadzieję, że mnie nie usłyszała.
- Ach, rozumiem. Wiesz, trochę inaczej wyobrażałam sobie twoje przywitanie z Harrym. Myślałam, że rzucicie się sobie w ramiona i obiecacie wierność do końca życia. A tu nic. Ukradkowe spojrzenia i zero życzliwości. Dlaczego?
- Nie wiem…
- Tylko tyle?
- Chyba tak.
Zapadła długa chwila milczenia, zapadła długa wieczność milczenia. Może Nessi miała rację. Powinnam stąd wyjść i znaleźć odpowiedź na najważniejsze dla mnie pytanie? Kto powiedział, że od razu muszę wpaść w Alecto, a nawet jakby… Może faktycznie trochę mi zależało na spotkaniu z nią? Ale tylko trochę, odrobinkę.
Nagle, w najmniej spodziewanym momencie drzwi otworzyły się i do Pokoju Życzeń wpadł Harry, Ron i Hermiona.
- Co z Neville’em?! – krzyknęła Nessi, zanim zdążyłam coś powiedzieć.
Ron i Harry spojrzeli na nią pytająco. No tak. Ślizgonka pytająca o Gryfona to niecodzienny widok.
- Walczy – odpowiedziała jej Hermiona, tak jakby Nassaroza była kompletną idiotką i sama na to nie wpadła.
- Słuchajcie – zaczął nerwowo Harry, starając się nie patrzeć mi w oczy. – Musicie stąd wyjść, Chociaż na chwilę. Potem wrócicie.
- Już to widzę – syknęłam.
- Musisz tu wrócić…
- Niczego nie muszę.
Chwyciłam Nessi za rękę. Drżała niesamowicie. Choćbym nie wiem co chciała zrobić przez ten czas, to wiedziałam, że nie mogę jej zostawić.
- Trzymajmy się razem – powiedziałam, po czym popchnęłam ją lekko na wąskie schody.
Kiedy wyszłyśmy na korytarz o mało nie pisnęłam. Nigdy nie widziałam zamku w takim stanie. Ściany i sklepienia wstrząsały eksplozje. Pył szczypał mnie w oczy. Było go tak wiele, że nie opadał już na posadzkę. Mimowolnie spojrzałam przez okno i po chwili tego pożałowałam. Śmierciożercy byli coraz bliżej. Rozbłyski zielonego i czerwonego światła przyprawiały mnie o dreszcze. Bez zastanowienia wycelowałam różdżką w okno. Nessi zrobiła to samo.
Wymierzyłam i strzeliłam snopem czerwonych iskier w jedną z zakapturzonych postaci.
- Dzielna dziewczyna! – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się mechanicznie. Przez chmurę pyłu przedzierał się mężczyzna, w którym ledwo rozpoznałam Aberfortha. Jego siwe włosy rozwiane były na wszystkie strony. Prowadził grupkę uczniów.
- Przełamią mur północny – wysapał. – Mają własnych olbrzymów.
- Ginny – moich uszu dobiegł niespokojny głos Harry’ego. – Proszę, schowajcie się gdzieś. Wszystko będzie dobrze.
- Nic już nie będzie dobrze – odpowiedziała za mnie Nessi. – Nie jesteśmy tchórzami, Potter. Ab, widziałeś gdzieś Neville’a?
- Nie martw się o niego – odpowiedział, najwyraźniej znali się od dłuższego czasu. – Ma więcej szczęścia niż rozumu. Chodźcie, nie ma czasu do stracenia.
Karczmarz ruszył przed siebie. Po chwili jego sylwetka zniknęła w kurzu i popiele.
Tak często wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać wojna, jednak to przekraczało wszelkie wyimaginowania. Ludzie krzyczeli i miotali zaklęcia prawie na oślep. Gdzieś, kilka cali od mojej głowy świsnęły czerwone iskry. Nie miałam czasu się nimi przejąć.
- Ginny! – usłyszałam głos Nessi. Próbowała przekrzyczeć wrzawę panującą na korytarzu. – Biegnij do Eddiego. Ja sobie poradzę.
Kiwnęłam tylko delikatnie głową. Nie miałam czasu na rozmyślenia i zastanawianie się nad trafnością swoich decyzji.
- Zaczekaj. – Chwyciła mocno moją dłoń i spojrzała prosto w oczy. Wszystko stanęło. Słyszałam tylko jej cichutki głos. – Dziękuję ci. Pokazałaś mi jak żyć, aby nie wstydzić się za siebie. Dzięki tobie znalazłam miłość. Jesteś…
Jej wargi musnęły najpierw mój policzek, a później usta. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Jej czuły gest rozpalił ogień na mojej twarzy.
- Uspokój się – jęknęłam. – Wszystko będzie dobrze. Za chwile wracam. Neville musi gdzieś tu być.
Bałam się ją tu zostawić, ale nie było innego wyjścia. Najważniejsze był teraz Eddie. Musiałam go zobaczyć, porozmawiać, wyjaśnić tak wiele kwestii. A może nawet przytulić i pocałować? Może zapłakać w jego ramionach? Może zbluzgać? Może uderzyć z całek siły w twarz?
Ruszyłam przed siebie. Pył szczypał mnie w oczy. Biegłam na oślep. Trzask… Na schodach wpadłam w zakapturzonego mężczyznę. Pisnęłam mimowolnie. Wszystkie zmysły podpowiadały mi, że mam wyciągnąć różdżkę i stanąć do walki, jednak on mnie wyprzedził. Jego silna ręka pchnęła mnie na twardą posadzkę. Poczułam rdzawy zapach krwi i ból na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Pierwsza rana z wojny…
- Proszę, proszę – usłyszałam jego drwiący głos. – Kto by się spodziewał… Myślałem, że to nie miejsce dla tchórzy.
Podniosłam wzrok i uświadomiłam sobie, że on nie mówi do mnie. Patrzył na kogoś za moimi plecami, patrzył na Nessi. Czułam od niego smród alkoholu, był kompletnie pijany. Wyciągnął różdżkę i wycelował.
- Nie jestem tchórzem… tato – usłyszałam szept Nessi.
Chciałam się podnieść, stanąć w jej obronie, jednak moje ciało znów zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Nie teraz – błagałam w duchu. – Byle nie teraz. Korytarz zaczął wirować. Różdżka wypadła mi z ręki i poturlała się pod ścianę. Bałam się jak jeszcze nigdy.
Nagle ona znalazła się przy mnie. Uklęknęła i otarła z czoła krople potu.
- Jesteś cała? – zapytała, a w jej głosie wyczuwałam panikę.
- Ładnie tak ignorować ojca? – prychnął mężczyzna.
- To moja przyjaciółka. – Wyczułam, że Nessi stara się, aby jej głos brzmiał pewnie.
- Masz wyjątkowo nietrafionych przyjaciół. Najpierw ta podejrzana panna Doyle, a teraz ta tutaj… No nic, to nie moja sprawa. Wiedz, że nie jestem dziś w dobrym nastroju.
- Nigdy w nim nie byłeś – szepnęła.
- Co tam mruczysz?
- Nic…
- Jesteś taka sama jak matka. Opryskliwa, napuszona i najchętniej postawiłabyś sobie basen wypełniony szampanem.
Widziałam jak po jej policzku spływa łza. Słona kropla opadła na moją szyję pozostawiając palący ślad już na wieczność. Było mi jej żal. Tak potwornie żal…
- Nessi – szepnęłam. – Spróbuj go rozbroić, albo podaj mi swoją różdżkę.
- Co? – W jej oczach dostrzegłam panikę. – Nie mogę, to mój ojciec.
- Daj mi różdżkę. On by się nie zawahał. Jest śmierciożercą.
- Ale ja nie…
Nie zdążyła dokończyć. Błysnęło zielone światło. Jej ciało opadło na mnie bezwładnie. Coś było nie tak. Dlaczego nadal czułam jej zapach, choć jej usta nie poruszały się już w łagodnym uśmiechu. Jakim cudem wszyscy walczyli dalej. Przecież powinni się zatrzymać. Złożyć jej należyty hołd. Złożyć hołd jedynej Ślizgonce, która nie bała się stawić czoła Voldemortowi, nie bała się stawić czoła śmierciożercą, nie bała się stawić czoła swoim lękom.
Pamiętam, jak spotkałam ją po raz pierwszy. Było to nad jeziorem. Pamiętam jej rozwiane loki, kiedy wołała Galindę i uśmiechała się do niej słodko. Chwyciły się pod ramię i wydawało się, jakby nikt nie był w stanie ich rozdzielić. Myliły się. Jedną dopadła choroba, drugą Śmierć.
Pamiętam, jak spotkałam ją po raz drugi. To była ta pamiętna akcja. Odwróciły uwagę Snape’ea. Pamiętam jak powiedziała: Schowaj miecz, rycerzu Longbottom. Uśmiechała się wtedy tak słodko.
Pamiętam, jak spotkałam ją po raz trzeci. Siedziałyśmy razem na błoniach. Okryła nas swoim płaszczem, a ja opowiadałam o Gwardii Dumbledore’a. Wtedy jej zaufałam. Popatrzyłam w jej oczy i wszystko zrozumiałam. Wszystko stało się prostsze.
Pamiętam, jak zjawiła się na pierwszym spotkaniu GD. Pamiętam, jak martwiła się o Neville’a, kiedy ten był w szpitalu. Pamiętam, jak zaprojektowała i uszyła mi sukienkę. Pamiętam, jak dawała mi dobre rady dotyczące Eddiego. Pamiętam, jak całowała się z Neville’em. Pamiętam, jak poszłyśmy razem do Zakazanego Lasu. Pamiętam jak jej usta dotknęły moich warg kilka minut temu.

Nassaroza zachichotała głośno.
- Wytrzyj sobie spodnie, chyba nie zamierzasz tak iść na lekcje?
Widelec sam wypadł mi z ręki. Uderzył z głuchym brzdękiem o posadzkę. Wzięłam się za czyszczenie owsianki, jednak z każdym moim ruchem plama robiła się coraz większa.
Kątem oka dostrzegłam jak dziewczyna wyjmuje różdżkę.
- Daj spokój – jęknęłam. – Zaraz ją zmyję.
- Znam zaklęcie czyszczące – oświadczyła z dumą. – Mama mnie go nauczyła.
- Super – szepnęłam z nutką ironii.
Nessi machnęła pałeczką, po czym plama na moich spodniach zniknęła.
- Widzisz? – W jej głosi można było wyczuć dumę.
- Nie – burknęłam.
- No właśnie, bo jej nie ma. A teraz powiedz mi, co robiłaś z Eddie’em zeszłej nocy, że taka niewyspana jesteś?

Pamiętam każdy detal jej twarzy… Pamiętam i obraz ten będzie mnie nawiedzać co dnia i co noc. Bo przecież takie rzeczy nie mogą się zdarzać. Rodzice nie mogą mordować własnych dzieci. Rodzice nie mogą porzucać swoich dzieci. Rodzice nie mogą kłamać swoich dzieci. Rodzice nie mogą ignorować swoich dzieci. Rodzice też kiedyś byli dziećmi…
* * *
Dla Elizz. Moja kochana, baw się dobrze na tej wycieczce. Wiesz, że Ci zazdroszczę? A jak podam Ci mój adres to napiszesz mi kartkę?
Miał być w niedzielę jest dzisiaj.
Dodałam także zapowiedź kolejnego. Wybrałam mało ciekawe fragmenty, abyś mogła skupić się na kontemplowaniu włoskiej architektury i kuchni ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci