sobota, 18 czerwca 2011

037 ROZDZIAŁ: Porcelana

 You may say I'm a dreamer,
But I'm not the only one.
I hope some day you'll join us
And the world will be as one...
John Lenon

Nigdy nie chciałam widzieć szkoły w takim stanie. Kamienie i odłamki szkła obsypały podłogę. Co chwila potykałam się o większe kawałki muru. Na ścianach wisiały puste ramy. Ich lokatorzy ukryli się gdzieś lub obserwowali ciekawsze sceny w innych częściach szkoły.
W środku niewiele się już działo. Walka przeniosła się na błonia. Zauważyłam wielu rannych. Niektórzy kuśtykali w stronę skrzydła szpitalnego, inni leżeli w bezruchu. Nie chciałam o tym myśleć. Nie chciałam widzieć już ciał.
Weszłam do Sali Wejściowej. Klepsydra Slytherinu była roztrzaskana. Na podłogę wysypywały się z niej zielone, ozdobne kamyczki. Dlaczego akurat taki los spotkał dom węża?Już nie było nikogo z nich po naszej stronie...
Spojrzałam na ogromne wrota. Jedno skrzydło było wyłamane. Leżało teraz na kamiennej posadzce. Tyle razy przechodziłam przez te drzwi. Tyle wspomnień, tyle zdarzeń, tylu ludzi, których trzymałam za rękę. Wtedy nie przyszłoby mi do głowy, że ten widok tak zaboli.
Wyszłam na dziedziniec. Walka trwała. Niektórzy pojedynkowali się w parach, inni w większych, bardziej zbitych grupach. Ciemną noc rozjaśniały błyski różnokolorowych iskier. Gwiazdy i księżyc spowiły grube warstwy deszczowych chmur. Rozejrzałam się. Chciałam wiedzieć, że moi bliscy są bezpieczni. Jednak dym i pyłu był zbyt gęsty. Nie dostrzegłam nikogo...
Czułam się bezradna i bezbronna. Wiedziałam, że nie mogę podejść bliżej. Czarownica bez różdżki była nikim.
Zerwał się ostry wiatr. Poczułam zapach krwi. Metaliczna woń drażniła moje nozdrza. Owinęłam się szczelniej swetrem. Słyszałam krzyki. Roznosiły się po całych błoniach, odbijały o ścianę Zakazanego Lasu i powracały do moich uszu.
To było potworne. Tam byli ludzie. Jeszcze żywi ludzie ze swoimi marzeniami, planami, systemami wartości. Każdy z nich miał swoją historię. Każdy był kimś, każdy miał kogoś, kto będzie za nim tęsknił. Nie tylko ci dobrzy. Nawet źli mieli swoje idee.
Nagle ich zauważyłam. Walczyli na skraju Lasu. Śmierciożerca, w którym rozpoznałam Dołohowa, miał ogromną przewagę nad przeciwnikiem. Remus Lupin leżał na ziemi. Dyszał ciężko. W jego oczach czaił się ból. Nie miał już sił wstać. Dołohow wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w mojego ojca. Na jego twarzy zagościł ironiczny uśmiech. Snob iskier ugodził go w pierś. Moich uszu dobiegł krzyk.
Czułam ból. Ból w sercu. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam biec przed siebie. Nie myślałam racjonalnie. Nie obchodziło mnie nic. Potykałam się o własne nogi. Chwyciłam duży kamień i niespodziewanie skoczyłam na plecy śmierciożercy.
- Co jest? - usłyszałam jego zdziwiony głos. - Złaź ze mnie gówniaro.
Widziałam jak jego różdżka wypada z dłoni. Szarpał się. Nigdy nie czułam tego co teraz. To już nie była adrenalina. Budziły się we mnie niesamowite instynkty. Chciałam czuć jego krew. Splotłam nogi w pasie i wbiłam piety w jego podbrzusze. Krzyczał. Chciałam krzyczeć wraz z nim. Wszystko dochodziło do mnie jak przez mgłę. Nie interesowało mnie nic, co działo się wokół. Uderzyłam po raz pierwszy.
- Nie zabierzesz mi tego! - wrzasnęłam i uderzyłam po raz drugi.
- Nie zabierzesz mi życia! - Trzecie uderzenie.
- Nie zabierzesz mi zdrowia! - Czwarte uderzenie.
Poczułam rdzawy zapach. Szkarłatna posoka plamiła moje dłonie. Spływała po jego twarzy i wsiąkała na wieki w piaszczysty grunt. Ostre krawędzie kamienia kaleczyły moją dłoń. Nasza krew się połączyła.
Kręciło mi się w głowie. Nic się nie liczyło. Tylko ten kamień - narzędzie zbrodni zastępujące moją różdżkę. Tylko ten kamień - moje prymitywne narzędzie zbrodni. Widziałam coraz mniej wyraźnie. Pot spływający z czoła zalewał moje oczy. Kształty stawały się zamazane.
Czułam życie, swoje jak i Dołohowa. Czułam życie, wszystkich, których on go pozbawił. Czułam, że mogę, czułam że mam do tego prawo, czułam że muszę.
- Ginny, opanuj się. - Nie wiem czy to szept czy jęk. Nie wiem kto do mnie mówi.
Piąte uderzenie - za mojego ojca.
Szóste uderzenie - za moją matkę.
Siódme uderzenie - za utracone dzieciństwo.
Ósme uderzenie... ale tym razem to mnie zabolało. Anthonin zachwiał się niebezpiecznie i nieprzytomny opadł na ziemię. Roztrzaskanie podbródka na twardym kamieniu było jak zimny prysznic. Dołohow się nie ruszał. Leżał twarzą do ziemi. Jego czarne włosy skleiła czerwona maź. Śmierdział mieszanką potu i krwi. Nie oddychał.
Zabiłaś człowieka - przeszło mi przez myśl. - Nigdy już nie zmyjesz jego krwi z dłoni.
Nie wiem co wtedy czułam. Strach? Złość? Radość? Ulgę?
Na kolanach doczołgałam się do Remusa. Leżał na wznak. Był przytomny, jednak na jego twarzy malował się grymas bólu. Oddychał ciężko, jakby każdy wdech sprawiał, że cierpiał niemiłosiernie.
- Nie umieraj - jęknęłam. - Nie wolno ci... Przecież obiecałeś.
Oparłam twarz na jego torsie. Załkałam głośno. Po moich policzkach popłynęły strumienie gorących łez. Nigdy nie czułam takiej pustki jak teraz. Dlaczego tak szybko tracę to, co uda mi się osiągnąć? Dlaczego czuję się pustą skorupą? Chcę się uwięzić. Chcę zamknąć się w pustej ciasnej klatce, dostać wzorce zachowań i żyć tak, jak chcą tego inni. Nie chcę już myśleć, nie chcę już cierpieć...
Teraz znów byłam dzieckiem. Miałam prawo do płaczu i rozpaczy. Poczułam jego dłoń na mojej głowie. Gładził moje włosy. Dlaczego ta chwila nie mogła trwać wiecznie? Otwarty bunt był niepotrzebny. Nie musiałam krzyczeć i wymachiwać rękami. Wiedziałam, że on już na zawsze rozgościł się w moim sercu. Tylko dlaczego tylko tam? Chciałam go mieć przy sobie. Chciałam mieć w nim wsparcie. Chciałam, aby podał mi rękę, kiedy się przewrócę. Chciałam, aby mnie trzymał. Chciałam, aby rozmawiał ze mną otwarcie o przeszłości. Chciałam... Chciałam tak wiele, a miałam to, czego nie chciałam.
- Cicho... - Usłyszałam jego szept.
Podniosłam wzrok. Spojrzałam na jego przymrużone oczy. Kącik jego ust podniósł się niezauważalnie. Dopiero teraz zauważyłam jaka jestem do niego podobna. Prawie identyczny kształt nosa, lekko wysunięty podbródek i delikatnie zarysowane kości policzkowe.
Czułym ruchem odgarnęłam z jego czoła mokre od potu włosy.
- Wezmę cię do zamku - szepnęłam, brudząc jego twarz krwią. Była dosłownie wszędzie.
- Nie, Ginny - jęknął niewyraźnie. - Już za późno...
- Nie prawda - zaprzeczyłam cicho.
Nie odpowiedział. Przytuliłam się do niego. A życie toczyło się dalej. Może ktoś właśnie kochał się po raz pierwszy? Może ktoś przychodził na ten pokręcony świat? Może ktoś wyciągał z lodówki pozostałości obiadu? Może ktoś zarywał noc, aby nauczyć się na jutrzejszy test? Może ktoś upijał się do nieprzytomności? Może ktoś myślał o mnie?
- Ginevro... schowaj się...
Z jego piersi wydostał się potworny kaszel. Z ust wypłynęła strużka krwi. Jego krwi, mojej krwi... Starłam ją wierzchem dłoni. Świadomość tego, co miałam teraz na rękach bolała jeszcze bardziej.
- Nie mogę - szepnęłam. - Zabiłam człowieka... Nie mogę stanąć wśród ludzi. Nie mogę spojrzeć w oczy Neville'a...
- O kim ty mówisz...?
- O Nessi... mojej kochanej Nessi. Ona...
- Przykro mi... Wiem, co to znaczy stracić przyjaciela.
Resztkami sił podniósł rękę i otarł z mojego policzka łzy. Jego palce były zimne i drżały.
- Ginny - szepnął tak cicho, że musiałam się pochylić, aby coś usłyszeć. - Wybaczysz mi?
Nie zastanawiałam się. Odpowiedź była prosta, wręcz oczywista.
- Tak... tato... Ale powiedz mi, skąd wziąłeś odwagę, aby wybaczyć mamie to, że była śmierciożercą?
- Widzisz Ginny, jeśli kogoś kochasz, to wybaczysz mu wszystkie kłamstwa... nawet jeśli boli, nawet jeśli już nigdy mu nie zaufasz tak, jak ufałaś kiedyś...
Moje usta musnęły delikatnie jego wargi. Poczułam jak coś we mnie zrywa się do lotu, pozostawiając pustkę, którą już nic nie zapełni.

     Pamiętam jak mama patrzyła na mnie i głaskała po policzku. Była młoda. Jej rude włosy łaskotały mój piegowaty nosek. Zawsze powtarzała, że jestem jej największym skarbem, że popełniła wiele błędów, że chciałaby cofnąć czas. Pamiętam, że maiła na lewym przedramieniu dziwny znak. Bałam się go. Czasami się poruszał, czasami narzekała, że ją boli.
Pewnego ranka mnie nie przywitała...
Tata dużo płakał. Nie mógł znieść tego, że tek bardzo przypominam mu mamę. Co dziennie odwiedzali nas wujek Syriusz i wujek James, ciocia Lily wpadała rzadziej.
Raz w miesiącu spędzałam dwa dni u wujka Syriusza. Przez duże okna jego domu obserwowałam ogromny księżyc na nocnym niebie. Zastanawiałam się, dlaczego nie mogę podziwiać go z tatą. Wujek był kochany. Opowiadał mi bajki, a czasami śpiewał kołysanki.
Pamiętam też chłopca. Miał czarne włosy i obserwował mnie zielonymi oczami. Pamiętam, że ciocia Lily miała takie same. Pamiętam, że miał na imię Harry.
To życie mogło trwać, jednak nie trwało...
Pewnego ranka obudziłam się w zupełnie innym miejscu. Obcy ludzie, obce miejsca, obce przedmioty. Nie miałam nic ze swojego życia. Nawet najmniejszej zabawki.
Po dwunastu latach znów ich spotkałam - nie poznałam. Nie poznałam tatusia, nie poznałam wujka Syriusza, nie poznałam mojej mamusi patrząc na własne odbicie w lustrze...
* * *
Przepraszam, ale teraz nawet ja nie jestem w stanie nic powiedzieć. Wybaczcie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci