I'm not meant to live alone
Turn this house into a home
Turn this house into a home
Whotney Houston
Nie
chciałam wracać do szkoły. Nie chciałam być w Wielkiej Sali razem z
moimi przyjaciółmi. Nie obchodziło mnie to, ze śmierciożercy wycofali
się do lasu, a Harry gdzieś zniknął. Wszystko działo się wbrew mojej
woli. Czyjeś obce ręce nie zwracały uwagi na moje protesty. Wzięły mnie
siłę i nie ugięły się, kiedy wbiłam w nie swoje zęby.
Krzyczałam.
Po moich policzkach płynęły łzy. Zaczęło się dziwne życie. Zdawało mi
się, ze ogarnęła mnie gęsta mgła. Pogrążała mnie w ciężkiej i bez
wyjścia samotności.
Siedziałam
pod ścianą. W ręce ściskałam podłużny przedmiot. Nie należał do mnie.
Właściwie nie wiem, jak znalazł się w moich dłoniach.
Ludzie
mnie omijali. Mieli swoje sprawy. Opatrywali rany, szukali zmarłych,
starali się nie myśleć. Też chciałam być potrzebna, też chciałam wstać i
pomóc w przenoszeniu ciał. Chciałam dostarczyć tu Dołohowa. Trzymałabym
za kostki i ciągnęła po kamiennej posadzce. Jego skóra pomału
schodziłaby z twarzy i klatki piersiowej. Później rozcięłabym mu brzuch i
wyjęła wszystkie wnętrzności. Zbezcześciłabym jego zwłoki. Byłabym
potworem.
Usłyszałam
kroki. Obok mnie ukucnął chłopak. Nie chciałam go widzieć, nie chciałam
aby ze mną rozmawiał, nie chciałam mu tego mówić.
- Ginny - zaczął. - Może powinnaś umyć ręce?
Podniosłam wzrok. Neville trzymał w rękach Miecz Godryka Gryffindora.
- Zabiłam... - szepnęłam.
Położył mi dłoń na ramieniu. Nie chciałam jego dotyku. Nie mogłam tego znieść, nie mogłam... Nie zasługiwałam na współczucie.
- Ginny, pomyśl ilu on zabił.
- I co? To mnie usprawiedliwia? Nie miałam prawa...
- Kogo?
- Dołohowa. Zakatowałam go kamieniem.
- To jego różdżka?
Spojrzałam na przedmiot, który miałam w rękach. Wiedziałam do kogo należy. Jasne drewno, średnia długość, niezbyt giętka.
- Nie - szepnęłam. - To mojego taty...
Nic nie odpowiedział. Zapadła niewygodna chwila milczenia.
- Gdzie jest Nessi? - przerwał niepotrzebnie.
- Neville, ona... ja... ja jej nie obroniłam. Miałam mieć nad nią pieczę, ale...
- Co chcesz powiedzieć?
- Nassaroza nie żyje - wydusiłam z siebie jednym tchem.
Chłopak
zbladł a na jego czarnych rzęsach zatańczyły krople słonych łez. Nigdy
nie widziałam go w takim stanie. Nigdy na jego twarzy nie malował się
taki żal i smutek. Tak wiele przeszedł w życiu, tak wiele stracił.
- Przykro mi... - szepnęłam, wstając z posadzki. Podeszłam do niego i spojrzałam mu prosto w oczy. - Przepraszam...
- Najpierw widzisz śmierć przyjaciółki, a potem sama zabijasz człowieka - rzekł bezbarwnie.
Jego
słowa zraniły mnie dogłębnie. Jednak wybaczyłam mu od razu, zanim
zdążył przeprosić. Wiedziałam co czuje. Wiedziałam, jak to jest stracić
kogoś bardzo bliskiego. Niespodziewanie przytulił mnie z całej siły.
Oparł czoło na moim ramieniu i zaszlochał głośno. Wspieraj Neville'a. Kochaj go jak brata i pomóż mu odzyskać radość życia.
Chyba
powinnam być silna. Nie potrafiłam. Po moich policzkach płynęły łzy.
Nie umiałam go pocieszyć, nie potrafiłam mówić rzeczy, w które nie
wierzyłam. Bo jak ma być dobrze? Jak ma się wszystko ułożyć?
Nie
wiem jak długo to trwało. Nie wiem, kiedy uwolniłam się z objęć
Neville'a. Nie mogłam znieść jego zapłakanych oczu... Poza tym musiałam
coś zrobić. Musiałam odnaleźć Eddiego, dotrzymać ostatniego słowa, które
dałam Nessi.
- Musimy poszukać ocalałych - szepnęłam, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z Wielkiej Sali.
Wszędzie
było pusto. Nie wiem, gdzie podziali się śmierciożercy. Bitwa nie mogła
przecież już się skończyć. Potykając się na większych odłamkach brnęłam
przed siebie, Co jakiś czas mijałam uczniów, aurorów i członków Zakonu
Feniksa. Żaden z nich nie był skory uświadomić mi co się stało. Miałam
nadzieję nie wpaść na nikogo z mojej rodziny.
Weszłam do zachodniego skrzydła. To tam rezydował mój
Eddie. Tutaj nie było śladu bitwy. W niektórych ramach kłębiły się
mieszkańcy wielu obrazów i dyskutowali zawzięcie na temat ofiar i
poległych.
- Trochę szkoda tego chłopca - usłyszałam głos jednego z mężczyzn. - Nie miał nawet siedemnastu lat. Nie powinno go tu być.
- Obronił tą dziewczynę - odezwała się kobieta w kwiecistej sukni. - To takie romantyczne...
- Tak... życie tej dziewczyny będzie teraz bardzo romantyczne...
- Był Gryfonem, takie szarże są u nich normalne.
Nie
chciałam wiedzieć o kim mówią, jednak byłam pewna, że wcześniej czy
później się dowiem. Prawie siedemnastoletni Gryfon. Znałam go. Na pewno
dobrze go znałam.
- Szukasz tu czegoś? - usłyszałam za plecami ironiczny głos.
Serce
podeszło mi do gardła. Co ja sobie w ogóle myślałam, kiedy tu szłam?
Nie chciałam się odwracać. Chciałam uciec. Popędzić przed siebie co sił i
nigdy tu nie wracać. Wszystko we mnie łomotało. Zachowywałam się jak
tchórz. Nie miałam zamiaru nawet stanąć do walki. Nie zasługiwałam na
czerwonozłote barwy, które z dumą nosiłam.
-
Och Ginevro, nie myślałam, że tak szybko dojdziesz do siebie -
powiedziała Alecto, po czym zaśmiała się głośno. - Cały czas nie mogę
zrozumieć dlaczego Severus ci pomógł. Powinnam poinformować Czarnego
Pana, ale ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Ciekawe jaką później
wymierzy mu karę... będę musiała to zobaczyć. A po za tym, podziękowałaś
kochanemu dyrektorowi? A co u tatusia? Uczesałaś mu futerko w czasie
ostatniej pełni?
-
Zamknij się - syknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie. Spojrzałam
kobiecie prost w paciorkowate oczy. Przez chwilę pojawiło się w nich
zwątpienie.
Poczułam się pewniej. Wyciągnęłam różdżkę i wymierzyłam w kobietę.
- Chyba żartujesz - stwierdziła, robiąc krok w moją stronę. - Chcesz pomścić mamusię? Już raz próbowałaś. Jaki był tego skutek?
- Nie chciałam wtedy z tobą walczyć...
- A co, przywitać się w akcie desperacji?
- Chciałam, abyś mnie zabiła. Teraz wiem, że muszę żyć. Mam misję.
- Gadasz jak skończona wariatka. Powinni cie zamknąć, ale nie martw się. Nie zrobią tego. Zostanie z ciebie tylko pył.
Zagrałam nieuczciwie. Zanim Alecto zdążyła wyciągnąć różdżkę, moje zaklęcie uderzyło ją w pierś. Zachwiała się niezauważalnie.
- Żartujesz? - zdziwiła się nadal nie mogąc powstrzymać śmiechu. - Jakim cudem jesteś w szóstej klasie?
Popatrzyłam
na magiczną pałeczkę i wtedy zrozumiałym. Ona nie była moja. Należała
do Remusa. Nie potrafiłam wydobyć z niej odpowiednie silnej mocy. Alecto
mogłam jedynie połaskotać. Przeklęłam pod nosem. Było po mnie. Równie
dobrze mogłam się w tej chwili przed nią położyć. Na szczęście
opanowałam łzy. Jeszcze tego by brakowało, abym się rozkleiła.
Alecto
machnęła różdżką. Z jej końca wyleciały czerwone iskry. Zdążyłam się
obronić, jednak nie utrzymałam równowagi. Moje pośladki uderzyły o
kamienną posadzkę.
- Już na ziemi? - zapytała drwiąco.
Chciałam
być dzielna. Może za kilkanaście minut te portrety będą mówić o mnie?
Głupio, jak moi bliscy usłyszą, że zginęłam ze spuszczoną głową.
Rzuciłam
jeszcze jedno zaklęcie rozbrajające. Moje oczy stały się kilkakrotnie
razy większe, kiedy pierś Alecto uderzył ogromny snob czerwonych iskier.
Różdżka wyleciała jej z ręki, a ona sama pofrunęła wprost na kamienną
ścianę. Uderzyła o nią plecami. Nie ruszała się.
Odwróciłam
się gwałtownie i omal nie krzyknęłam. Eddie stał z wyciągniętą. Jego
ubranie było podarte i brudne. Czarne włosy w kompletnym nieładzie, a w
jednym miejscu nawet lekko podpalone, okalały jego pociągłą twarz.
Patrzył na mnie swoimi najcudowniejszymi zielonymi oczami, a wargi
wygiął w delikatnym uśmiechu. Nigdy nie był tak podobny do Snape'a,
nigdy nie był tak piękny, nigdy nie kochałam go mocniej.
Podszedł do mnie i uklęknął obok. Przeczesał palcami moje ścięte włosy.
- Ile jeszcze razy mam cię ratować? - zapytał.
Nie
odpowiedziałam. Splotłam mu ręce na szyi i spojrzałam prosto w oczy. Po
chwili go pocałowałam. Czułam dreszcze , czułam ogień, czułam miłość.
- Uspokój się - rzekł, odpychając mnie delikatnie.
Oparłam
czoło o jego ramię. Byłam bezpieczna, wiedziałam, ze mogę na niego
liczyć. Nie musiałam pytać, po której stanął stronie. Wiedziałam...
Czułam jak gładzi delikatnie moje plecy.
- Przepraszam cię Ginny... - szepnął mi do ucha. Tak dawno nie słyszałam swojego imienia z jego ust. Brzmiało tak pięknie...
-
Gdybym wiedział,m że tak to przeżyjesz - kontynuował. - Powiedziałbym
ci od razu. Wstydziłem się, rozumiesz? Zwątpiłem w ciebie, myślałem że
jak się dowiesz, to...
- Cicho - jęknęłam. - Nic nie mów. Porozmawiamy póź...
Nie
zdążyłam dokończyć. Najpierw pojawił się dym, a później mocna siła
pchnęła mnie na kamienny mur. To nie ja przyjęłam na siebie zaklęcie. To
Eddie w ostatniej chwili zdążył mnie zasłonić. Moje ciało uderzyło z
ogromną prędkością. Poczułam ból. Miałam wrażenie, że mój kręgosłup
roztrzaskał się na tysiące kawałków. Odłamki muru posypały się na moją
głowę. Poczułam metaliczny zapach, oczy zalały się krwią. Nie mogłam ich
zamknąć, gdybym to zrobiła, to prawdopodobnie zasnęłabym już na zawsze.
Otrząsnęłam
się jak najszybciej umiałam. Prawie podniosłam się na nogi, kiedy
usłyszałam krzyk. Nigdy nie czułam takiego bólu. Nawet wtedy, kiedy sama
byłam ofiarą Alecto. Jego głos podrażniał każdy mój nerw.
- Jeszcze jesteś całą? - usłyszałam jej głos.
Chciałam
być teraz obok Eddiego, jednak nie mogłam się ruszyć, cały czas
mierzyła mnie różdżką. W jej oczach czaił się obłęd. Teraz była zdolna
do wszystkiego.
Eddie
już nie krzyczał. Albo stracił przytomność, albo... nie, tego bym nie
zniosła. Po moich policzkach płynęły łzy. Chciałam go przytulić,
chciałam, pocałować jego usta, chciałam chwycić jego dłoń i nie puszczać
aż do przybycia uzdrowicieli.
- I co teraz? - kontynuowała. - Avada...
Zacisnęłam powieki. Żałowałam, że nie mogę być bliżej Eddiego.
Pamiętam,
jak jego usta delikatnie ssały płatek mojego ucha. Łaskotał go
językiem. Śmiałam się... ta chwila była taka piękna, beztroska i...
...i
wtedy Alecto upadła. Zielony promień uderzył w sufit. Za jej plecami
stał Bill. Był skupiony, a zarazem wystraszony. Stał tak przez chwilę,
po czym podbiegł do mnie.
- Ginny - szarpnął mnie za ramiona. - Jesteś cała? Krwawisz...
- Nic mi nie jest...
Wyrwałam
mu się bez ostrzeżenia i na kolanach przeczołgałam się do Eddiego.
Oddychał. Jego pierś unosiła się nierównomiernie. Chwyciłam go za rękę.
Jego twarz nie zdradzała żadnych niepokojących klątw, jednak kiedy
spojrzałam na jego nogi, o mało nie zwymiotowałam. Całe spodnie splamiła
czerwona posoka. W powietrzu unosił się metaliczny zapach, który
drażnił moje nozdrza.
- Eddie - szepnęłam, odgarniając mokre włosy z jego spoconego czoła.
Jego
oczy pomału się otworzyły. Przez chwilę błądził po suficie, jednak
kiedy dostrzegł moją twarz, kąciki jego warg uniosły się delikatnie.
-
Chyba zwariowałem - zacharczał. - Widzę cię bez zębów, z roztrzaskaną
głową i zalaną krwią twarzą, a nadal twierdzę, że jesteś najpiękniejsza
na świecie.
- Nie gadaj głupot... - jęknęłam.
Podniósł
rękę i zaczął błądzić palcami po mojej twarz. Wycierał moje łzy i krew
płynącą z rany na głowie. Przejechał kciukiem po moich wargach.
- Pocałujesz mnie jeszcze raz? - zapytał cicho.
- Zostawcie te czułości - usłyszałam głos Billa. - Potrzebujesz pomocy.
Spojrzałam
na niego z wdzięcznością. Reszta nie miała znaczenia. Mój ojciec miał
rację... jeśli kogoś kochamy, to jesteśmy w stanie wybaczyć mu wszystko,
nawet największe kłamstwo. Zawdzięczałam Eddiemu tak wiele. Tak często
ratował mi zdrowie, honor i życie. Potrafił zaakceptować wszystkie moje
odloty, wszystkie głupoty i dziwactwa. Teraz moja kolej...
- Co z Alecto? - zapytałam, kiedy Bill wyczarował nosze.
- Co to w ogóle za pytanie? Zostawimy ją tu. Pewnie się ocknie za jakąś godzinę.
Kiwnęłam
delikatnie głowa i dźwignęłam się na nogi. Byłam zmęczona. Najchętniej
sama zostałabym w skrzydle szpitalnym, jednak wiedziałam, że to jeszcze
nie koniec.
* * *
Nie wiem jak Wy, ale ja zaczynam nowe życie. Jedyne co mnie trzyma przy starym to ten blog.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz