czwartek, 30 czerwca 2011

039 ROZDZIAŁ: Nieistniejący plan

Kiedy wszystko szło źle, sztuka polegała na tym, by znaleźć sposób, żeby zaczęło iść dobrze.
Ken Follet

 

Wszystko działo się zbyt szybko. Zagryzałam dolną wargę, kiedy słyszałam jęki Eddiego. Łzy same płynęły mi po policzkach. Mogłam sobie tylko wyobrazić jego ból, przypominając sobie własne cierpienia. Doskonale wiedziałam do czego jest zdolna Alecto, znała zaklęcia, których ja nigdy nie chciałam używać.
Poczułam w ustach rdzawy, nieprzyjemny smak. Przegryzłam wargę do krwi.
- Ginny - usłyszałam głos. Po chwili ktoś położył mi rękę na ramieniu. - Jesteś ranna...
Odwróciłam się na pięcie i stanęłam oko w oko z Hermioną. Widziałam na jej twarzy zatroskanie i smutek. Spod powiek płynęły łzy. Całe policzki miała umorusane i posiniaczone.
- Nic mi nie jest - szepnęłam, ocierając krew.
- Masz roztrzaskaną głowę. Może pani Pomfrey...
- Nie - przerwałam jej. - Pani Pomfrey ma teraz ręce pełne roboty. Inni bardziej potrzebują pomocy ode mnie.
- Tak, ale...
- Nie ma żadnego ale, jasne? To jest wojna, nie będziemy sobie zaprzątać głowy każdym głupim zadrapaniem i siniakiem, Hermiono.
- Ginny, mogę cie o coś zapytać?
Wzruszyłam ramionami. Domyśliłam się o co, albo raczej o kogo jej chodzi.
- Kim jest ten chłopak? - Dziewczyna szybko odwróciła głowę, wstydziła się tego, że wtyka nos w nie swoje sprawy. Nie chciałam jej zdradzać szczegółów. To nie czas i miejsce na to.
- Eddie S... Snape...
- Zabawna zbieżność nazwisk. - Hermiona zaśmiała się nerwowo.
Spojrzałam jej prosto w oczy. Głęboko, bardzo głęboko. Zrozumiała. Na jej twarzy malowało się zszokowanie. Zapadła chwila ciszy. Niewygodne milczenie zagęszczało ciężką atmosferę.
- Nie możliwe... - jęknęła. - Ale skąd?
- Nie teraz... - szepnęłam. - Nie chcę o tym mówić.
- Kochasz go?
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Kątem oka dostrzegłam Neville'a biegnącego w naszą stronę. Jego twarz pokryta była zaschnięta krwią. Tej nocy nikt nie miał łatwo. Potykał się o własne nogi i kamienie leżące na podłodze.
- Śmierciożercy... - wydyszał. - Zbliżają się do zamku. .. Jest z nimi Hagrid...
Nie wiem kto ruszył pierwszy, ja czy Hermiona. Jednak po chwili zostałam w tyle. Moja kondycja była nadal w opłakanym stanie. W zasadzie nie rozumiałam, po co tam biegnę. Przecież mogłam wejść do skrzydła, usiąść obok Eddiego i zasnąć trzymając jego dłoń. Jednak coś w mojej podświadomości kazało mi pędzić przed siebie. Nie wolno mi było się zatrzymać.
Wybiegliśmy na dziedziniec. Przepchnęliśmy się przez tłumy uczniów, aurorów i członków Zakonu Feniksa. Stanęłam jak wryta. Nie byłam w stanie zrobić kroku. Wyglądali jak czarna mgła. Ich peleryny tańczyły na wietrze i wtapiały się w panującą ciemność. Na czele stąpał on. Choć jego twarz byłą trupio blada, to i tak z daleka można było wyczuć emanującą od niego nienawiść. Czerwone oczy przeszywały moje ciało... Musiałam odwrócić wzrok. Spojrzałam na Hagrida. Widać było, że nie działa zgodnie ze swoją wolą. Jęczał głośno. Jego kroki odbijały się echem o ścianę Zakazanego Lasu za jego plecami.
Dopiero wtedy dostrzegłam kolejną osobę. Harry Potter... martwa kukiełka na jego rękach. Gorące krople spływały z brody olbrzymiego gajowego i opadały na bladą twarz Wybrańca. To nie mogło się tak skończyć, nie mógł tak po prostu odejść po raz kolejny bez słowa...
- NIE!!! - Mój własny krzyk rozdzierał gardło. Jego pogłos jeszcze długo unosił się w powietrzu.
Bez zastanowienia ruszyłam z miejsca, jednak jakaś obca siła chwyciła mnie w tali. Chciałam biec, chciałam rzucić się z pięściami i kamieniami na te potwory.
- Ginny, uspokój się. - Znałam ten głos, słyszałam go od blisko siedemnastu lat.
Zasłoniłam twarz rękami i załkałam głośno. Jak on mógł umrzeć? Przecież mieliśmy sobie tyle do powiedzenia. Tyle spraw trzeba było wyjaśnić. Przecież nikt nam nie bronił zostać przyjaciółmi. A teraz był tam. Leżał twarzą do ziemi i nie oddychał. Przecież to on był naszą jedyną nadzieją, on był TYM chłopcem. Skoro miał zamiar zginąć, to po co w ogóle wybierał się na tą wyprawę. Gdyby został, może wszystko potoczyłoby się inaczej...
- Nie!
- Nie!
- Nie!
Ile znaczyły krzyki tych wszystkich ludzi. Kochali go, wszyscy go kochaliśmy, jednak było za późno. Nasze zawodzenia nic by tu nie dały...
Krzyki wyzwoliły odwagę wśród innych. Uczniowie, nauczyciele, aurorzy, członkowie Zakonu, wszyscy obrzucali obelgami śmierciożerców i byli gotowi do kolejnego starcia.
- CISZA! - Po moich plecach przeszły ciarki.
Sam Wiesz Kto podniósł różdżkę. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. Nie byłam w stanie wydobyć z gardła żadnego odgłosu. Coś mnie blokowało.
- Złóż go u moich stóp Hagridzie - kontynuował. - Tam jest jego miejsce!Widzicie?
Przerażający mężczyzna przechadzał się tam i z powrotem obok miejsca, w którym leżał Harry.
- Harry Potter nie żyje! - Te słowa jak nóż przebiły moje serce. - Dotarło to do was w końcu? Był nikim! Chłopcem, który żądał, aby inni poświęcali się za niego.
- Ciebie pokonał! - Usłyszałam głos Rona po prawej stronie.
Czar przestał działać. We wszystkich na powrót zebrała się odwaga i agresja skierowana przeciw śmierciożercom. Nie trwało to jednak długo. Ponowne huknięcie stłumiło nasze głosy. Czułam, że ktoś cały czas trzyma moja dłoń. Mój... tata. Spojrzałam mu prosto w oczy. Czaił się w nich strach i ból. Na policzkach nadal świeciły krople łez. Gdybym miała w sobie tyle odwagi, aby móc się do niego przytulić. Gdybym miała tyle siły co Ron i potrafiła przerwać milczenie i powiedzieć mu, jak bardzo go kocham i jak strasznie jest mi przykro.
- Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - kontynuował Sam - Wiesz - Kto. - Zginał próbując ratować własną skórę.
Tego było za wiele. Ktoś pchnął mnie z całej siły. Ledwo utrzymałam równowagę. To Neville przeciskał się przez tłum. Nacierał prosto na przywódcę śmierciożerców.
- Stój! - wrzasnęłam, przerywając barierę.
Było już za późno. Sam - Wiesz - Kto rozbroił go bez największego problemu. Neville upadł na ziemię trafiony zaklęciem.
- Któż to? - zapytał cicho głosem przypominającym syk węża. - Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już dawno przegrana?
- Panie, to Neville Longbottom - odpowiedziała mu czarnowłosa kobieta. Była to Bellatriks. - Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom. Syn tych aurorów, pamiętasz?
- Ach tak, pamiętam - syknął, patrząc z góry na Neville'a, który podniósł się z ziemi, samotny miedzy obrońcami zamku śmierciożercami. - Ale ty jesteś czarodziejem czystej krwi, nieprawdaż chłopcze?
- I co z tego? - zapytał. Jego głos nie zadrżał, za to ja trzęsłam się na całym ciele.
- Okazałeś męstwo i odwagę, byłbyś dobrym śmierciożercą.
- Po moim trupie... Gwardia Dumbledore'a!
Ponownie odzyskaliśmy mowę. Mogliśmy krzyczeć i zawodzić, mogliśmy wykrzykiwać okropne obelgi, mogliśmy... tylko jaki był tego sens? Harry'emu już nic życia nie zwróci.
Sam - Wiesz - Kto machnął różdżką. Z jednego z roztrzaskanych okien zamku wyleciało coś co przypominało martwego ptaka i opadło na jego trupio bladą dłoń. Po chwili rozprostował przedmiot i naszym oczom ukazała się stara, wyświechtana Tiara Przydziału.
Nagle zadrapnęłam jej dotknąć. To ona wiele lat temu dotykała włosów moich rodziców, moich prawdziwych rodziców. To oni założyli ją na głowę, kiedy pierwszy raz przyjechali do szkoły. To ona odkryła w mojej matce Ślizgonkę, a w ojcu dzielnego Gryfona.
- W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału - wysyczał, a krew w moich żyła zmroziła się na dobre. - Wszyscy uczniowie zostaną przydzieleni do jednego domu. Domu założonego przez mojego czcigodnego przodka.
Wycelował różdżką w Neville'a i wcisnął mu na głowę Tiarę, tak że zakrył mu oczy. I nagle nakrycie stanęło w płomieniach. Zacisnęłam powieki. Nie potrafiłam patrzeć na języki ognia, które unosiły w powietrze jego krzyk. Przeraźliwy skowyt, sprawiał, że rozbolała mnie głowa. Mój przyjaciel, mój kochany, najlepszy przyjaciel.
Pamiętasz, jak zaprosiłeś mnie na bal, kiedy byłam w trzeciej klasie? Byłam na ciebie zła, bo nie mogłam iść z Harrym, nie miałam serca ci odmawiać...
Pamiętasz, jak kradliśmy ten cholerny miecz? Ty wierzyłeś, że nam się uda. W głębi serca zaufałeś Nessi. Już wtedy coś do niej czułeś.
Pamiętasz, jak mieliśmy szlaban w Zakazanym Lesie? Byłeś taki dzielny...
Kiedy otworzyłam oczy, jego głowa nadal paliła się jak pochodnia. Byłam pewna, że nie minęła nawet chwila.
I nagle szala się przechyliła. Moich uszu dobiegł krzyk i uderzenia kopyt pędzących w galopie. Ze ściany Lasu wyłonił się tuzin centaurów. Naciągnęli cięciwy i zaatakowali gradem strzał. Śmierciożercy rozpierzchli się po całej polanie.
- Jak nie teraz, to kiedy? - zapytałam cicho, patrząc na różdżkę Remusa, którą cały czas miałam ze sobą.
Czułam się, jakby to był plan. Gotowy, ułożony pieczołowicie plan. Przecież razem z GD spędziliśmy długie noce na obmyślaniu strategi bojowej. A może to był sen? A może nawet takiego snu nie miałam? Jednym mocnym ruchem wyrwałam się z uścisku ojca i ruszyłam w stronę Neville'a. Skupiłam się i rzuciłam zaklęcie uwolnienia spod Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara spadła mu z głowy. Nasz wzrok spotkał się tylko na chwilę, dosłownie jedną, krótką chwilę...
Neville ukucnął i wyjął z Tiary srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią. Ruszył tak szybko, że omal mnie nie przewrócił. Widziałam dokładnie jego cel. Widziałam ogromnego węża i wiedziałam co mam zrobić.
- Drętwota! - wrzasnęłam w tym samym momencie, w którym mój przyjaciel uniósł klingę połyskującą w świetle księżyca i odrąbał nią głowę wielkiego gada. Cielsko Nagini upadło z głuchym łoskotem tuz pod stopami rozwścieczonego właściciela.
I nagle rozległ się wrzask Hagrida.
- HARRY! HARRY! GDZIE JEST HARRY!
Zapanował chaos. Śmierciożercy uciekali przed centaurami. Nie myślałam, nie mogłam zaprzątać sobie głowy. Wokół mnie tańczyły różnobarwne iskry, promienie i zaklęcia. Każde z nich mogło być śmiertelne. Ktoś pociągnął mnie za ramie. Sprzymierzeńcy wycofywali się do wnętrza.
- Dalej Ginny - usłyszałam głos Luny. - Nie stój jak głupia.
Zauważyłam Hermionę. Miotała rozpaczliwie zaklęciami w Bellatriks. Nawet tak dobra czarownica jak ona nie miała szans. Luna doskonale wiedziała, co trzeba zrobić. Jednym susem znalazłyśmy się u boku przyjaciółki.
- Trzy na jedną? - zaśmiała się szyderczo Bellatriks. - To trochę nie sprawiedliwe.
I nagle jedno z jej morderczych zaklęć świsnęło tuż obok mojego ramienia. Dzielił mnie cal od śmierci...

- Tato, widziałeś tą rybkę? Chciałabym mieć złotą rybkę. Spełniałaby moje wszystkie życzenia.
- A jakie masz życzenia, skarbie?
- Chciałabym, abyśmy zawsze byli razem i... - Nagle mała ruda dziewczynka zasłoniła usta piegowatą dłonią.
- Co się stało, kochanie?
- Teraz już się nie spełni... - po jej policzkach popłynęły strumienie łez. - Tatusiu, co ja zrobiłam...

- NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO!
Mama zrzuciła pelerynę i zaczęła pędzić w stronę Bellatriks. Chciałam coś krzyknąć, zatrzymać ją, złapać za rękę i kazać się uspokoić. Przecież zaraz i ona mogła...
- Z DROGI! - krzyknęła, odpychając Lunę.
Przystąpiła do walki. Coś drgnęło w moim sercu. Ona też była moja matką. Ona mnie wychowała, pocieszała, opatrywała kolana, czasami krzyczała. Miałam dwie matki... Po jednej nosiłam imię, po drugiej zachowanie.
Widziałam to w jej oczach, widziałam furie i złość. Determinacje, która sprawiła, że zrodziła się walka na śmierć i życie. Nie było tu miejsca na zawieszenie broni i białe flagi.
- Co się stanie z twoimi dziećmi, kiedy cię zabiję? - wrzasnęła Bellatriks, ogarnięta szałem mordu. Tańczyła i robiła uniki wśród nacierających na nią grotów. - Kiedy mamusia połączy się ze swoim Fredziem?!
- Już nigdy nie tkniesz moich dzieci!
- Ona nawet nie jest twoją córką!
Bellatriks zaniosła się szyderczym śmiechem. Zaklęcie mamy przemknęło pod wyciągniętą ręką i ugodziło ją prosto w pierś, prosto w serce...
Szyderczy śmiech umilkł, oczy wyszły na wierzch i runęła na posadzkę.
Za moimi plecami ktoś zawył z wściekłości. Zakręciło mi się w głowie. Nie odwróciłam się, bałam się... Jego kroki rozbrzmiewały echem. Zbliżał się, a przeszkody na drodze trzeba usuwać.
- Nie! - ten głos był kiedyś taki słodki. - Protego!
Teraz musiałam się odwrócić. Stał tam. Zaledwie kilka cali od swojego największego wroga. Harry Potter został przywitany okrzykami przerażenia, radości i zaskoczenia.
I nagle zapadła cisza. Wszystkie oczy były wpatrzone właśnie w nich... To oni teraz grali główne role.
***
Dla Ga, IzisJames i ARS. Bo są zawsze szczere w tym co piszą. A ich komentarze miały zostać wykorzystane przeciwko mnie pod ostatnim postem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci