Kiedy wszystko szło źle, sztuka polegała na tym, by znaleźć sposób, żeby zaczęło iść dobrze.
Ken Follet
Ken Follet
Wszystko
działo się zbyt szybko. Zagryzałam dolną wargę, kiedy słyszałam jęki
Eddiego. Łzy same płynęły mi po policzkach. Mogłam sobie tylko wyobrazić
jego ból, przypominając sobie własne cierpienia. Doskonale wiedziałam
do czego jest zdolna Alecto, znała zaklęcia, których ja nigdy nie
chciałam używać.
Poczułam w ustach rdzawy, nieprzyjemny smak. Przegryzłam wargę do krwi.
- Ginny - usłyszałam głos. Po chwili ktoś położył mi rękę na ramieniu. - Jesteś ranna...
Odwróciłam
się na pięcie i stanęłam oko w oko z Hermioną. Widziałam na jej twarzy
zatroskanie i smutek. Spod powiek płynęły łzy. Całe policzki miała
umorusane i posiniaczone.
- Nic mi nie jest - szepnęłam, ocierając krew.
- Masz roztrzaskaną głowę. Może pani Pomfrey...
- Nie - przerwałam jej. - Pani Pomfrey ma teraz ręce pełne roboty. Inni bardziej potrzebują pomocy ode mnie.
- Tak, ale...
- Nie ma żadnego ale, jasne? To jest wojna, nie będziemy sobie zaprzątać głowy każdym głupim zadrapaniem i siniakiem, Hermiono.
- Ginny, mogę cie o coś zapytać?
Wzruszyłam ramionami. Domyśliłam się o co, albo raczej o kogo jej chodzi.
-
Kim jest ten chłopak? - Dziewczyna szybko odwróciła głowę, wstydziła
się tego, że wtyka nos w nie swoje sprawy. Nie chciałam jej zdradzać
szczegółów. To nie czas i miejsce na to.
- Eddie S... Snape...
- Zabawna zbieżność nazwisk. - Hermiona zaśmiała się nerwowo.
Spojrzałam
jej prosto w oczy. Głęboko, bardzo głęboko. Zrozumiała. Na jej twarzy
malowało się zszokowanie. Zapadła chwila ciszy. Niewygodne milczenie
zagęszczało ciężką atmosferę.
- Nie możliwe... - jęknęła. - Ale skąd?
- Nie teraz... - szepnęłam. - Nie chcę o tym mówić.
- Kochasz go?
Nie
zdążyłam odpowiedzieć. Kątem oka dostrzegłam Neville'a biegnącego w
naszą stronę. Jego twarz pokryta była zaschnięta krwią. Tej nocy nikt
nie miał łatwo. Potykał się o własne nogi i kamienie leżące na podłodze.
- Śmierciożercy... - wydyszał. - Zbliżają się do zamku. .. Jest z nimi Hagrid...
Nie
wiem kto ruszył pierwszy, ja czy Hermiona. Jednak po chwili zostałam w
tyle. Moja kondycja była nadal w opłakanym stanie. W zasadzie nie
rozumiałam, po co tam biegnę. Przecież mogłam wejść do skrzydła, usiąść
obok Eddiego i zasnąć trzymając jego dłoń. Jednak coś w mojej
podświadomości kazało mi pędzić przed siebie. Nie wolno mi było się
zatrzymać.
Wybiegliśmy
na dziedziniec. Przepchnęliśmy się przez tłumy uczniów, aurorów i
członków Zakonu Feniksa. Stanęłam jak wryta. Nie byłam w stanie zrobić
kroku. Wyglądali jak czarna mgła. Ich peleryny tańczyły na wietrze i
wtapiały się w panującą ciemność. Na czele stąpał on. Choć jego twarz
byłą trupio blada, to i tak z daleka można było wyczuć emanującą od
niego nienawiść. Czerwone oczy przeszywały moje ciało... Musiałam
odwrócić wzrok. Spojrzałam na Hagrida. Widać było, że nie działa zgodnie
ze swoją wolą. Jęczał głośno. Jego kroki odbijały się echem o ścianę
Zakazanego Lasu za jego plecami.
Dopiero
wtedy dostrzegłam kolejną osobę. Harry Potter... martwa kukiełka na
jego rękach. Gorące krople spływały z brody olbrzymiego gajowego i
opadały na bladą twarz Wybrańca. To nie mogło się tak skończyć, nie mógł
tak po prostu odejść po raz kolejny bez słowa...
- NIE!!! - Mój własny krzyk rozdzierał gardło. Jego pogłos jeszcze długo unosił się w powietrzu.
Bez
zastanowienia ruszyłam z miejsca, jednak jakaś obca siła chwyciła mnie w
tali. Chciałam biec, chciałam rzucić się z pięściami i kamieniami na te
potwory.
- Ginny, uspokój się. - Znałam ten głos, słyszałam go od blisko siedemnastu lat.
Zasłoniłam
twarz rękami i załkałam głośno. Jak on mógł umrzeć? Przecież mieliśmy
sobie tyle do powiedzenia. Tyle spraw trzeba było wyjaśnić. Przecież
nikt nam nie bronił zostać przyjaciółmi. A teraz był tam. Leżał twarzą
do ziemi i nie oddychał. Przecież to on był naszą jedyną nadzieją, on
był TYM chłopcem. Skoro miał zamiar zginąć, to po co w ogóle wybierał
się na tą wyprawę. Gdyby został, może wszystko potoczyłoby się
inaczej...
- Nie!
- Nie!
- Nie!
Ile
znaczyły krzyki tych wszystkich ludzi. Kochali go, wszyscy go
kochaliśmy, jednak było za późno. Nasze zawodzenia nic by tu nie dały...
Krzyki
wyzwoliły odwagę wśród innych. Uczniowie, nauczyciele, aurorzy,
członkowie Zakonu, wszyscy obrzucali obelgami śmierciożerców i byli
gotowi do kolejnego starcia.
- CISZA! - Po moich plecach przeszły ciarki.
Sam
Wiesz Kto podniósł różdżkę. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. Nie
byłam w stanie wydobyć z gardła żadnego odgłosu. Coś mnie blokowało.
- Złóż go u moich stóp Hagridzie - kontynuował. - Tam jest jego miejsce!Widzicie?
Przerażający mężczyzna przechadzał się tam i z powrotem obok miejsca, w którym leżał Harry.
-
Harry Potter nie żyje! - Te słowa jak nóż przebiły moje serce. -
Dotarło to do was w końcu? Był nikim! Chłopcem, który żądał, aby inni
poświęcali się za niego.
- Ciebie pokonał! - Usłyszałam głos Rona po prawej stronie.
Czar
przestał działać. We wszystkich na powrót zebrała się odwaga i agresja
skierowana przeciw śmierciożercom. Nie trwało to jednak długo. Ponowne
huknięcie stłumiło nasze głosy. Czułam, że ktoś cały czas trzyma moja
dłoń. Mój... tata. Spojrzałam mu prosto w oczy. Czaił się w nich strach i
ból. Na policzkach nadal świeciły krople łez. Gdybym miała w sobie tyle
odwagi, aby móc się do niego przytulić. Gdybym miała tyle siły co Ron i
potrafiła przerwać milczenie i powiedzieć mu, jak bardzo go kocham i
jak strasznie jest mi przykro.
-
Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - kontynuował
Sam - Wiesz - Kto. - Zginał próbując ratować własną skórę.
Tego
było za wiele. Ktoś pchnął mnie z całej siły. Ledwo utrzymałam
równowagę. To Neville przeciskał się przez tłum. Nacierał prosto na
przywódcę śmierciożerców.
- Stój! - wrzasnęłam, przerywając barierę.
Było już za późno. Sam - Wiesz - Kto rozbroił go bez największego problemu. Neville upadł na ziemię trafiony zaklęciem.
-
Któż to? - zapytał cicho głosem przypominającym syk węża. - Kto zgłosił
się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie
walczył nadal, choć bitwa jest już dawno przegrana?
-
Panie, to Neville Longbottom - odpowiedziała mu czarnowłosa kobieta.
Była to Bellatriks. - Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom.
Syn tych aurorów, pamiętasz?
-
Ach tak, pamiętam - syknął, patrząc z góry na Neville'a, który podniósł
się z ziemi, samotny miedzy obrońcami zamku śmierciożercami. - Ale ty
jesteś czarodziejem czystej krwi, nieprawdaż chłopcze?
- I co z tego? - zapytał. Jego głos nie zadrżał, za to ja trzęsłam się na całym ciele.
- Okazałeś męstwo i odwagę, byłbyś dobrym śmierciożercą.
- Po moim trupie... Gwardia Dumbledore'a!
Ponownie
odzyskaliśmy mowę. Mogliśmy krzyczeć i zawodzić, mogliśmy wykrzykiwać
okropne obelgi, mogliśmy... tylko jaki był tego sens? Harry'emu już nic
życia nie zwróci.
Sam
- Wiesz - Kto machnął różdżką. Z jednego z roztrzaskanych okien zamku
wyleciało coś co przypominało martwego ptaka i opadło na jego trupio
bladą dłoń. Po chwili rozprostował przedmiot i naszym oczom ukazała się
stara, wyświechtana Tiara Przydziału.
Nagle
zadrapnęłam jej dotknąć. To ona wiele lat temu dotykała włosów moich
rodziców, moich prawdziwych rodziców. To oni założyli ją na głowę, kiedy
pierwszy raz przyjechali do szkoły. To ona odkryła w mojej matce
Ślizgonkę, a w ojcu dzielnego Gryfona.
-
W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału - wysyczał, a
krew w moich żyła zmroziła się na dobre. - Wszyscy uczniowie zostaną
przydzieleni do jednego domu. Domu założonego przez mojego czcigodnego
przodka.
Wycelował
różdżką w Neville'a i wcisnął mu na głowę Tiarę, tak że zakrył mu oczy.
I nagle nakrycie stanęło w płomieniach. Zacisnęłam powieki. Nie
potrafiłam patrzeć na języki ognia, które unosiły w powietrze jego
krzyk. Przeraźliwy skowyt, sprawiał, że rozbolała mnie głowa. Mój
przyjaciel, mój kochany, najlepszy przyjaciel.
Pamiętasz,
jak zaprosiłeś mnie na bal, kiedy byłam w trzeciej klasie? Byłam na
ciebie zła, bo nie mogłam iść z Harrym, nie miałam serca ci odmawiać...
Pamiętasz,
jak kradliśmy ten cholerny miecz? Ty wierzyłeś, że nam się uda. W głębi
serca zaufałeś Nessi. Już wtedy coś do niej czułeś.
Pamiętasz, jak mieliśmy szlaban w Zakazanym Lesie? Byłeś taki dzielny...
Kiedy otworzyłam oczy, jego głowa nadal paliła się jak pochodnia. Byłam pewna, że nie minęła nawet chwila.
I
nagle szala się przechyliła. Moich uszu dobiegł krzyk i uderzenia kopyt
pędzących w galopie. Ze ściany Lasu wyłonił się tuzin centaurów.
Naciągnęli cięciwy i zaatakowali gradem strzał. Śmierciożercy
rozpierzchli się po całej polanie.
- Jak nie teraz, to kiedy? - zapytałam cicho, patrząc na różdżkę Remusa, którą cały czas miałam ze sobą.
Czułam
się, jakby to był plan. Gotowy, ułożony pieczołowicie plan. Przecież
razem z GD spędziliśmy długie noce na obmyślaniu strategi bojowej. A
może to był sen? A może nawet takiego snu nie miałam? Jednym mocnym
ruchem wyrwałam się z uścisku ojca i ruszyłam w stronę Neville'a.
Skupiłam się i rzuciłam zaklęcie uwolnienia spod Pełnego Porażenia
Ciała. Płonąca Tiara spadła mu z głowy. Nasz wzrok spotkał się tylko na
chwilę, dosłownie jedną, krótką chwilę...
Neville
ukucnął i wyjął z Tiary srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią.
Ruszył tak szybko, że omal mnie nie przewrócił. Widziałam dokładnie jego
cel. Widziałam ogromnego węża i wiedziałam co mam zrobić.
-
Drętwota! - wrzasnęłam w tym samym momencie, w którym mój przyjaciel
uniósł klingę połyskującą w świetle księżyca i odrąbał nią głowę
wielkiego gada. Cielsko Nagini upadło z głuchym łoskotem tuz pod stopami
rozwścieczonego właściciela.
I nagle rozległ się wrzask Hagrida.
- HARRY! HARRY! GDZIE JEST HARRY!
Zapanował
chaos. Śmierciożercy uciekali przed centaurami. Nie myślałam, nie
mogłam zaprzątać sobie głowy. Wokół mnie tańczyły różnobarwne iskry,
promienie i zaklęcia. Każde z nich mogło być śmiertelne. Ktoś pociągnął
mnie za ramie. Sprzymierzeńcy wycofywali się do wnętrza.
- Dalej Ginny - usłyszałam głos Luny. - Nie stój jak głupia.
Zauważyłam
Hermionę. Miotała rozpaczliwie zaklęciami w Bellatriks. Nawet tak dobra
czarownica jak ona nie miała szans. Luna doskonale wiedziała, co trzeba
zrobić. Jednym susem znalazłyśmy się u boku przyjaciółki.
- Trzy na jedną? - zaśmiała się szyderczo Bellatriks. - To trochę nie sprawiedliwe.
I nagle jedno z jej morderczych zaklęć świsnęło tuż obok mojego ramienia. Dzielił mnie cal od śmierci...
- Tato, widziałeś tą rybkę? Chciałabym mieć złotą rybkę. Spełniałaby moje wszystkie życzenia.
- A jakie masz życzenia, skarbie?
- Chciałabym, abyśmy zawsze byli razem i... - Nagle mała ruda dziewczynka zasłoniła usta piegowatą dłonią.
- Co się stało, kochanie?
- Teraz już się nie spełni... - po jej policzkach popłynęły strumienie łez. - Tatusiu, co ja zrobiłam...
- NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO!
Mama
zrzuciła pelerynę i zaczęła pędzić w stronę Bellatriks. Chciałam coś
krzyknąć, zatrzymać ją, złapać za rękę i kazać się uspokoić. Przecież
zaraz i ona mogła...
- Z DROGI! - krzyknęła, odpychając Lunę.
Przystąpiła
do walki. Coś drgnęło w moim sercu. Ona też była moja matką. Ona mnie
wychowała, pocieszała, opatrywała kolana, czasami krzyczała. Miałam dwie
matki... Po jednej nosiłam imię, po drugiej zachowanie.
Widziałam
to w jej oczach, widziałam furie i złość. Determinacje, która sprawiła,
że zrodziła się walka na śmierć i życie. Nie było tu miejsca na
zawieszenie broni i białe flagi.
-
Co się stanie z twoimi dziećmi, kiedy cię zabiję? - wrzasnęła
Bellatriks, ogarnięta szałem mordu. Tańczyła i robiła uniki wśród
nacierających na nią grotów. - Kiedy mamusia połączy się ze swoim
Fredziem?!
- Już nigdy nie tkniesz moich dzieci!
- Ona nawet nie jest twoją córką!
Bellatriks
zaniosła się szyderczym śmiechem. Zaklęcie mamy przemknęło pod
wyciągniętą ręką i ugodziło ją prosto w pierś, prosto w serce...
Szyderczy śmiech umilkł, oczy wyszły na wierzch i runęła na posadzkę.
Za
moimi plecami ktoś zawył z wściekłości. Zakręciło mi się w głowie. Nie
odwróciłam się, bałam się... Jego kroki rozbrzmiewały echem. Zbliżał
się, a przeszkody na drodze trzeba usuwać.
- Nie! - ten głos był kiedyś taki słodki. - Protego!
Teraz
musiałam się odwrócić. Stał tam. Zaledwie kilka cali od swojego
największego wroga. Harry Potter został przywitany okrzykami
przerażenia, radości i zaskoczenia.
I nagle zapadła cisza. Wszystkie oczy były wpatrzone właśnie w nich... To oni teraz grali główne role.
***
Dla Ga, IzisJames i ARS. Bo są zawsze szczere w tym co piszą. A ich komentarze miały zostać wykorzystane przeciwko mnie pod ostatnim postem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz