Kiedy otarłem łzy, byłem już innym człowiekiem.
Éric-Emmanuel Schmitt
A
jeśli już nie będzie już dane spotkać się w tym życiu? Jeśli umrzemy,
nie wyjaśniwszy sobie całej sprawy? Jeśli nigdy nie powiem ci, że cię
kochałam? Byłam szczęśliwa w twoich ramionach, byłam szczęśliwa całując
twoje usta, byłam szczęśliwa gładząc twój policzek. Ale już nie
potrafię...
Twój
ojciec wygrał ze Snape'em, ale ty przegrałeś... Jak sądzisz, dlaczego?
To Eddie jest o wiele lepszy od swojego ojca? A może ty jesteś gorszy od
Jamesa? A może to ja... A może po prostu nasze życie jest inne niż
naszych rodziców. Może wca;le nie jesteśmy do nich tak podobni jak
wszyscy nam wmawiają?
Teraz stoję na przeciw ciebie, a ty ratujesz świat. Twoje zaklęcie uderza w zielony snob światła. Wygrasz... czuję to.
Wschodzi
słońce. Zaczarowana kopuła jeszcze nigdy nie była tak piękna. Wstaje
czerwone słońce. Zaczarowana kopuła jeszcze nigdy nie była tak mroczna.
Krew leje się z nieba. Ofiary prześladują mnie, gdy tylko zamykam oczy.
Widzę ich twarze. Słysze ich głosy. Czuje ich myśli.
Tom
Riddle padł na posadzkę z pustymi rękami. Jego ciało skurczyło się i
zwiotczało. Z podobnej do głowy węża twarzy zniknęły wszelkie wyrazy.
Zagościła na niej pustka. Był martwy...
Harry
trzymał w dłoniach dwie różdżki. Stał i prężył dumnie pierś, a może
tylko mi się tak zdawało? Wszyscy zamarli na sekundę, a potem wybuchła
dzika wrzawa.
Pierwsi
przybiegli Ron z Hermioną, ich krzyki mogłyby zbudzić każdego. Ktoś
pchnął mnie w jego stronę. Wpadłam w jego ramiona i poczułam tak znajomy
zapach. Kręciło mi się w głowie. To było dla mnie zbyt wiele. Mój
organizm nie był w stanie zapanować nad zmęczeniem.
- Gdzie Snape? - szepnęłam bez namysłu. Moje oczy zamknęły się mechanicznie. Oparłam czoło o jego tors.
- Spokojnie Ginny, on nie był zły, on tylko...
- Wiem - przerwałam mu. - Gdzie, gdzie on jest?
- Skąd? Powinienem o czymś...
- Gdzie on jest? - powtórzyłam i mogłam przysiąc, że zrobiłam to jeszcze wiele razy zanim uzyskałam odpowiedź.
- On... nie żyje.
Kolana
się pode mną ugięły. Opadłam w gęstą nicość. Znów czułam ból, ten
nieopisany... Uderzyłam czołem o posadzkę. Nie przytrzymał mnie. Nessi
miała rację... Nessi zawsze miała rację...
Nikt
nie zwracał na mnie uwagi. Snułam się po zamku. Życie jest chwila. Tej
nocy działo się stanowczo za wiele. Widziałam śmierć. Widziałam krew i
zło, a co więcej sama brudziłam sobie dłonie karmazynową cieczą. Zabiłam
człowieka... Jednak za kim tęsknić będę bardziej? Za tym śmierciożercą,
moim ojcem, Nessi czy Fredem? Czym jest śmierć?
Weszłam
do sali, w której złożono wszystkie ciała poległych. Po policzkach
spłynęły mi łzy. Zbyt wielu... Niektórzy mieli towarzystwo. Inni leżeli
tak blisko siebie, że miałam wrażenie, że nie da się ich rozdzielić.
Uklęknęłam
obok Remusa i Tonks. Ich dłonie dotykały się delikatnie. Niezgrabie
chwyciłam je obie. To było okropne uczucie. Patrzeć na ludzi, którzy już
nigdy nie otworzą oczu. Oglądać ich blade twarze. Kim tak naprawdę
byli?
- Żegnajcie, nigdy was nie zapomnę, byliście...
Nie
dałam rady. Nie mogłam dobrać słów. wszystko wydawało się być takie
głupie i infantylne. Nie miały one najmniejszego sensu. Wstałam tak
szybko, że zakręciło mi się w głowie. I wtedy ją dostrzegłam. Demelza
Robins pochylała się nad ciałem młodego chłopaka. Serce stanęło w mojej
piersi.
Podeszłam do niej i uklęknęłam obok.
- Demelza - szepnęłam.
Uniosła głowę i otarła łzy z policzka.
-
Kochał mnie - zaczęła, patrząc mi głęboko w oczy. - Kiedyś chciał
umówić się ze mną do Hogsmeade. Powiedziałam mu wtedy, że nie lubię
chłopców z blond włosami - pogładziła jego jasne pukle. - A on mi na to,
że jak dziewczyna ma krótkie, to też głupio wygląda. Obraziłam się...
Ale wiesz co Ginny? On nie powinien tu leżeć, to moja miejscówka. Nie
miałam już sił. Widziałam jak obok mnie walczył profesor Flitwick z
jakimś śmierciożercą. Słaniałam się na nogach i w pewnym momencie
potknęłam się o większy kamień. Stałam dokładnie między nimi. Przodem do
zielonego światła. Leciało zaskakująco wolno. A wiesz co jest w tym
wszystkim najzabawniejsze? Najpierw pomyślałam o tobie. Ha! Będziemy kwita! krzyczała moja podświadomość. Żadna z nas nie dotrzymała słowa. I
nagle, nie wiadomo skąd pojawił się on. Stanął bardzo blisko mnie. Nasz
twarze dzieliło zaledwie kilka cali. Jego usta przybrały słodki
kształt, pochylił się w moją stronę. Myślałam, że mnie pocałuje. Myliłam
się... Przewrócił mnie, a w jego oczach zgasło światło. Umarł tyłem do
świata. Tyłem do tego nieszczęsnego, niesprawiedliwego i cholernego
świata! Czułam na sobie jego ciężar, słodki ciężar miłości,
niespełnionych marzeń i pragnień. Jego włosy łaskotały mój nos. Nie wiem
ile to trwało. Nikogo nie obchodziło dwoje uczniów, dwoje szarych
Gryfonów pchających się przed szereg. Szeptałam mu różne rzeczy?
Myślisz, że mnie słyszał? W pewnym momencie usłyszałam kroki i głos, tak
znajomy głos. Neville wołał nas po imieniu: Demelza i Colin. Zdjął ze
mnie jego ciało i zapłakał. Słone krople paliły moje serce. Nie
poruszyłam się. Zawołał jeszcze jednego chłopaka. Powiedział, że trzeba
nas stąd zabrać. Tamten nachylił się nade mną i krzyknął, że żyję.
Dziwnie się czułam, kiedy to usłyszałam. Neville uklęknął obok i
poklepał mnie delikatnie po policzku. Usiadłam, a potem samodzielnie
stanęłam na nogach. Nie patrzyłam na ich głupie miny. Chciałam jeszcze
raz zobaczyć miejsce, w którym Colin mi się oświadczył. Chociaż nie,
chwila, co ja mówię... Przecież nigdy tego nie zrobił. Mieliśmy zaledwie
siedemnaście lat. Dlaczego pomyślałam, ze jestem już staruszką?
Zapadła
chwila milczenia. Z jej oczu już nie płynęły łzy. Unikałam jej wzroku,
rozglądając się po twarzach wszystkich obecnych tutaj osób. Czułam
zapach niespełnionych marzeń i pragnień, czułam ból i strach, który
towarzyszył im w czasie śmierci, czułam radość, którą musieli zostawić
na tym świecie.
Widziałam Remusa, widziałam Tonks, widziałam Nessi, widziałam Freda. Widziała, choć najchętniej wykułabym sobie oczy.
- Demelzo - szepnęłam, chwytając ją za rękę. - Błagam, zwolnij mnie z obietnicy.
- Co? - spojrzała na mnie pytająco.
- Nie mogę grać, nie mogę zostać w Anglii, nie mogę już tak żyć...
Zacisnęła
palce na mojej dłoni. Czułam jak jej paznokcie wbijają się w
pokaleczoną skórę. Dolna warga zaczęła mi drżeć. Była pierwszą osobą,
której to powiedziałam.
- A co z Hogwartem? Co z egzaminami?
- Wrócę tu, zaliczę ten ostatni rok, ale potem...
- Wyjedziesz z nim?
- Kiedyś obiecał mi, że pokaże mi Francję.
- A co z tymi wszystkim, którzy tu zostają?
Wzruszyłam
ramionami, po czym wstałam z podłogi. Po plecach przeszedł mi dreszcz.
Spojrzałam przed siebie, na rzęsach zatańczyły słone krople łez.
-
Przecież nie odetnę się od nich zupełnie. Będę pisać i odwiedzać. Ale
ja też jestem tylko człowiekiem. Muszę zatroszczyć się o własne
szczęście.
Demelza położyła dłoń na moim ramieniu.
- Ty chyba też czujesz się potwornie staro - szepnęła.
Uśmiechnęłam się słabo i oparłam policzek na jej chudych palcach. Moje łzy zmywały krew Collina z jej dłoni.
Stoły
w Wielkiej Sali na powrót stanęły w odpowiednich miejscach, jednak nikt
się tym nie przejmował. Pomieszali się wszyscy, nauczyciele, uczniowie,
duchy, rodzice, centaury a nawet domowe skrzaty.
Przy
jednym stole ujrzałam Neville'a. Otoczony był gromadą wielbicieli.
Miecz Gryffindora leżał na stole obok talerza. Klepali go po plecach i
wyrażali zachwyty. Jednak ja dobrze wiedziałam, co męczy chłopaka. W
jego oczach czaił się smutek i żal. Oddałby pewnie wszystko, aby zamiast
tego grona była tu ta jedna dziewczyna...
Minęłam
troje Malfoyów, cisnących się do siebie, w obawie, że zaraz ktoś ich
stad wyrzuci. Nie byli tu może mile widziani, ale nikt nie zwracał na
nich szczególnej uwagi.
Dostrzegłam
Harry'ego. Błądził wzrokiem po twarzach. Może kogoś szukał? A może
liczył, że ktoś doda mu otuchy. Może to powinnam być ja? Jednak zanim
zdążyłam podejść, u jego boku pojawiła się Luna. Minęłam ich bez słowa.
Stanęłam
za plecami płaczącej kobiety. Twarz ukrywała w dużej bawełnianej
chustce, próbowała stłumić szloch. Jej ramiona poruszały się
niespokojnie. Była sama. Gdzie się podziała reszta?
Usiadłam po jej prawej stronie. Po moich policzkach popłynęły łzy. Zamrugałam gwałtownie, aby je powstrzymać. Nie wyszło...
- Mamo... - szepnęłam cichutko.
Zerwała
się jak poparzona. Nasze oczy spotkały się na moment. Nawet nie wiem
kiedy znalazłam się w jej objęciach. Łkałam jak małe dziecko.
Przyciskała moją twarz do swojej piersi, słyszałam przyspieszone bicie
jej serca. Gładziła moje włosy, prawie tak jak dawniej.
- Przepraszam - jęknęłam. - Przepraszam za wszystko... Tak bardzo mi wstyd...
- Cicho, kochanie. To ja powinnam przeprosić...
Kręciło
mi się w głowie, nie byłam w stanie utrzymać swojej świadomości. Tego
wszystkiego było za wiele. Przestałam czuć. Nogi, ręce, to wszystko
jakby nie należało do mnie. Gdyby nie silny uścisk mamy, pewnie
zsunęłabym się z ławki i roztrzaskała głowę o kamienną posadzkę.
- Ginny... - usłyszałam jeszcze jak przez mgłę.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz