wtorek, 5 lipca 2011

040 ROZDZIAŁ: Słowa niepotrzebne


Kiedy otarłem łzy, byłem już innym człowiekiem.

Éric-Emmanuel Schmitt

A jeśli już nie będzie już dane spotkać się w tym życiu? Jeśli umrzemy, nie wyjaśniwszy sobie całej sprawy? Jeśli nigdy nie powiem ci, że cię kochałam? Byłam szczęśliwa w twoich ramionach, byłam szczęśliwa całując twoje usta, byłam szczęśliwa gładząc twój policzek. Ale już nie potrafię...
Twój ojciec wygrał ze Snape'em, ale ty przegrałeś... Jak sądzisz, dlaczego? To Eddie jest o wiele lepszy od swojego ojca? A może ty jesteś gorszy od Jamesa? A może to ja... A może po prostu nasze życie jest inne niż naszych rodziców. Może wca;le nie jesteśmy do nich tak podobni jak wszyscy nam wmawiają?
Teraz stoję na przeciw ciebie, a ty ratujesz świat. Twoje zaklęcie uderza w zielony snob światła. Wygrasz... czuję to.
Wschodzi słońce. Zaczarowana kopuła jeszcze nigdy nie była tak piękna. Wstaje czerwone słońce. Zaczarowana kopuła jeszcze nigdy nie była tak mroczna. Krew leje się z nieba. Ofiary prześladują mnie, gdy tylko zamykam oczy. Widzę ich twarze. Słysze ich głosy. Czuje ich myśli.
Tom Riddle padł na posadzkę z pustymi rękami. Jego ciało skurczyło się i zwiotczało. Z podobnej do głowy węża twarzy zniknęły wszelkie wyrazy. Zagościła na niej pustka. Był martwy...
Harry trzymał w dłoniach dwie różdżki. Stał i prężył dumnie pierś, a może tylko mi się tak zdawało? Wszyscy zamarli na sekundę, a potem wybuchła dzika wrzawa.
Pierwsi przybiegli Ron z Hermioną, ich krzyki mogłyby zbudzić każdego. Ktoś pchnął mnie w jego stronę. Wpadłam w jego ramiona i poczułam tak znajomy zapach. Kręciło mi się w głowie. To było dla mnie zbyt wiele. Mój organizm nie był w stanie zapanować nad zmęczeniem.
- Gdzie Snape? - szepnęłam bez namysłu. Moje oczy zamknęły się mechanicznie. Oparłam czoło o jego tors.
- Spokojnie Ginny, on nie był zły, on tylko...
- Wiem - przerwałam mu. - Gdzie, gdzie on jest?
- Skąd? Powinienem o czymś...
- Gdzie on jest? - powtórzyłam i mogłam przysiąc, że zrobiłam to jeszcze wiele razy zanim uzyskałam odpowiedź.
- On... nie żyje.
Kolana się pode mną ugięły. Opadłam w gęstą nicość. Znów czułam ból, ten nieopisany... Uderzyłam czołem o posadzkę. Nie przytrzymał mnie. Nessi miała rację... Nessi zawsze miała rację...

Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Snułam się po zamku. Życie jest chwila. Tej nocy działo się stanowczo za wiele. Widziałam śmierć. Widziałam krew i zło, a co więcej sama brudziłam sobie dłonie karmazynową cieczą. Zabiłam człowieka... Jednak za kim tęsknić będę bardziej? Za tym śmierciożercą, moim ojcem, Nessi czy Fredem? Czym jest śmierć?
Weszłam do sali, w której złożono wszystkie ciała poległych. Po policzkach spłynęły mi łzy. Zbyt wielu... Niektórzy mieli towarzystwo. Inni leżeli tak blisko siebie, że miałam wrażenie, że nie da się ich rozdzielić.
Uklęknęłam obok Remusa i Tonks. Ich dłonie dotykały się delikatnie. Niezgrabie chwyciłam je obie. To było okropne uczucie. Patrzeć na ludzi, którzy już nigdy nie otworzą oczu. Oglądać ich blade twarze. Kim tak naprawdę byli?
- Żegnajcie, nigdy was nie zapomnę, byliście...
Nie dałam rady. Nie mogłam dobrać słów. wszystko wydawało się być takie głupie i infantylne. Nie miały one najmniejszego sensu. Wstałam tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. I wtedy ją dostrzegłam. Demelza Robins pochylała się nad ciałem młodego chłopaka. Serce stanęło w mojej piersi.
Podeszłam do niej i uklęknęłam obok.
- Demelza - szepnęłam.
Uniosła głowę i otarła łzy z policzka.
- Kochał mnie - zaczęła, patrząc mi głęboko w oczy. - Kiedyś chciał umówić się ze mną do Hogsmeade. Powiedziałam mu wtedy, że nie lubię chłopców z blond włosami - pogładziła jego jasne pukle. - A on mi na to, że jak dziewczyna ma krótkie, to też głupio wygląda. Obraziłam się... Ale wiesz co Ginny? On nie powinien tu leżeć, to moja miejscówka. Nie miałam już sił. Widziałam jak obok mnie walczył profesor Flitwick z jakimś śmierciożercą. Słaniałam się na nogach i w pewnym momencie potknęłam się o większy kamień. Stałam dokładnie między nimi. Przodem do zielonego światła. Leciało zaskakująco wolno. A wiesz co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Najpierw pomyślałam o tobie. Ha! Będziemy kwita! krzyczała moja podświadomość. Żadna z nas nie dotrzymała słowa. I nagle, nie wiadomo skąd pojawił się on. Stanął bardzo blisko mnie. Nasz twarze dzieliło zaledwie kilka cali. Jego usta przybrały słodki kształt, pochylił się w moją stronę. Myślałam, że mnie pocałuje. Myliłam się... Przewrócił mnie, a w jego oczach zgasło światło. Umarł tyłem do świata. Tyłem do tego nieszczęsnego, niesprawiedliwego i cholernego świata! Czułam na sobie jego ciężar, słodki ciężar miłości, niespełnionych marzeń i pragnień. Jego włosy łaskotały mój nos. Nie wiem ile to trwało. Nikogo nie obchodziło dwoje uczniów, dwoje szarych Gryfonów pchających się przed szereg. Szeptałam mu różne rzeczy? Myślisz, że mnie słyszał? W pewnym momencie usłyszałam kroki i głos, tak znajomy głos. Neville wołał nas po imieniu: Demelza i Colin. Zdjął ze mnie jego ciało i zapłakał. Słone krople paliły moje serce. Nie poruszyłam się. Zawołał jeszcze jednego chłopaka. Powiedział, że trzeba nas stąd zabrać. Tamten nachylił się nade mną i krzyknął, że żyję. Dziwnie się czułam, kiedy to usłyszałam. Neville uklęknął obok i poklepał mnie delikatnie po policzku. Usiadłam, a potem samodzielnie stanęłam na nogach. Nie patrzyłam na ich głupie miny. Chciałam jeszcze raz zobaczyć miejsce, w którym Colin mi się oświadczył. Chociaż nie, chwila, co ja mówię... Przecież nigdy tego nie zrobił. Mieliśmy zaledwie siedemnaście lat. Dlaczego pomyślałam, ze jestem już staruszką?
Zapadła chwila milczenia. Z jej oczu już nie płynęły łzy. Unikałam jej wzroku, rozglądając się po twarzach wszystkich obecnych tutaj osób. Czułam zapach niespełnionych marzeń i pragnień, czułam ból i strach, który towarzyszył im w czasie śmierci, czułam radość, którą musieli zostawić na tym świecie.
Widziałam Remusa, widziałam Tonks, widziałam Nessi, widziałam Freda. Widziała, choć najchętniej wykułabym sobie oczy.
- Demelzo - szepnęłam, chwytając ją za rękę. - Błagam, zwolnij mnie z obietnicy.
- Co? - spojrzała na mnie pytająco.
- Nie mogę grać, nie mogę zostać w Anglii, nie mogę już tak żyć...
Zacisnęła palce na mojej dłoni. Czułam jak jej paznokcie wbijają się w pokaleczoną skórę. Dolna warga zaczęła mi drżeć. Była pierwszą osobą, której to powiedziałam.
- A co z Hogwartem? Co z egzaminami?
- Wrócę tu, zaliczę ten ostatni rok, ale potem...
- Wyjedziesz z nim?
- Kiedyś obiecał mi, że pokaże mi Francję.
- A co z tymi wszystkim, którzy tu zostają?
Wzruszyłam ramionami, po czym wstałam z podłogi. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Spojrzałam przed siebie, na rzęsach zatańczyły słone krople łez.
- Przecież nie odetnę się od nich zupełnie. Będę pisać i odwiedzać. Ale ja też jestem tylko człowiekiem. Muszę zatroszczyć się o własne szczęście.
Demelza położyła dłoń na moim ramieniu.
- Ty chyba też czujesz się potwornie staro - szepnęła.
Uśmiechnęłam się słabo i oparłam policzek na jej chudych palcach. Moje łzy zmywały krew Collina z jej dłoni.

Stoły w Wielkiej Sali na powrót stanęły w odpowiednich miejscach, jednak nikt się tym nie przejmował. Pomieszali się wszyscy, nauczyciele, uczniowie, duchy, rodzice, centaury a nawet domowe skrzaty.
Przy jednym stole ujrzałam Neville'a. Otoczony był gromadą wielbicieli. Miecz Gryffindora leżał na stole obok talerza. Klepali go po plecach i wyrażali zachwyty. Jednak ja dobrze wiedziałam, co męczy chłopaka. W jego oczach czaił się smutek i żal. Oddałby pewnie wszystko, aby zamiast tego grona była tu ta jedna dziewczyna...
Minęłam troje Malfoyów, cisnących się do siebie, w obawie, że zaraz ktoś ich stad wyrzuci. Nie byli tu może mile widziani, ale nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi.
Dostrzegłam Harry'ego. Błądził wzrokiem po twarzach. Może kogoś szukał? A może liczył, że ktoś doda mu otuchy. Może to powinnam być ja? Jednak zanim zdążyłam podejść, u jego boku pojawiła się Luna. Minęłam ich bez słowa.
Stanęłam za plecami płaczącej kobiety. Twarz ukrywała w dużej bawełnianej chustce, próbowała stłumić szloch. Jej ramiona poruszały się niespokojnie. Była sama. Gdzie się podziała reszta?
Usiadłam po jej prawej stronie. Po moich policzkach popłynęły łzy. Zamrugałam gwałtownie, aby je powstrzymać. Nie wyszło...
- Mamo... - szepnęłam cichutko.
Zerwała się jak poparzona. Nasze oczy spotkały się na moment. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w jej objęciach. Łkałam jak małe dziecko. Przyciskała moją twarz do swojej piersi, słyszałam przyspieszone bicie jej serca. Gładziła moje włosy, prawie tak jak dawniej.
- Przepraszam - jęknęłam. - Przepraszam za wszystko... Tak bardzo mi wstyd...
- Cicho, kochanie. To ja powinnam przeprosić...
Kręciło mi się w głowie, nie byłam w stanie utrzymać swojej świadomości. Tego wszystkiego było za wiele. Przestałam czuć. Nogi, ręce, to wszystko jakby nie należało do mnie. Gdyby nie silny uścisk mamy, pewnie zsunęłabym się z ławki i roztrzaskała głowę o kamienną posadzkę.
- Ginny... - usłyszałam jeszcze jak przez mgłę.
* * *

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci