poniedziałek, 11 lipca 2011

041 ROZDZIAŁ: Ciemna strona rzeczywistości

Może warto czasem więcej dać,
Niż próbować uciec jeszcze raz.
Warto znów razem być...
Kasia Kowalska

Gorące promienie słońca kuły zamknięte powieki, łaskotały moje piegowate policzki. Niechętnie otworzyłam oczy. Przeciągnęłam się jak kotka i usiadłam. Byłam w swoim pokoju. Otaczały mnie znajome ściany i meble. Przez oparcie krzesła przewieszona była suknia, którą miałam na balu u Slughorna. Ale co ona tam do diabła robiła?
Wstałam z łóżka i otworzyłam okno. Świeże powietrze uderzyło w moje nozdrza. Delikatny wiatr rozwiał moje włosy, a moich uszu dobiegł świergot wróbli. Uśmiechnęłam się delikatnie. Zapowiadał się naprawdę piękny i słoneczny dzień.
Uszykowałam sobie czyste ubranie i udałam się do łazienki.

Moje kroki odbijały się echem po ścianach Nory. Schody skrzypiały cichutko. Moje mokre włosy kleiły się do pobladłych policzków. Wszędzie panowała cisza, choć wiedziałam, że w kuchni siedzi moja rodzina. Była późna godzina, dochodziło prawie południe.
Weszłam do największego pomieszczenia w domu. Wszyscy domownicy utkwili we mnie swoje spojrzenie.
- Cześć - przywitałam się. - Jest już Remus, mieliśmy iść razem na kawę...
Nagle wszystko zaczyna się walić. Niestabilna wieża, którą ustawiłam rozsypuje się na wszystkie strony. Jej kawałki są tak małe, że nie jestem w stanie ich pozbierać. Ranią mnie ostre krawędzie. Przecinają moją skórę i pozostawiają rany, które już nigdy się nie zabliźnią. Szkarłatna krew płynie po moim ciele. Chcę się odwrócić, chcę wejść po tych cholernych schodach i wrócić na górę, chcę schować się pod ciepłą kołdrą i przespać resztę życia.
Cofam się...
Zimne dłonie chwytają mnie za ramiona i utrzymują ciało w pozycji stojącej. Nie pozwalają mi upaść, nie pozwalają mi się ruszyć.
- Puść mnie - szepnęłam. - Chcę wrócić do łóżka.
- Uspokój się, najpierw zjedz śniadanie.
Męskie głos sprawił, że włosy na mojej głowie stanęły dęba. Spojrzałam prosto w jego zielone oczy. Harry Potter miał czelność mnie dotykać po tym wszystkim.
- Powiedziałam, puść mnie... - Uderzyłam pięściami w jego tors, zachwiał się lekko.
Nagle ktoś chwycił mnie w tali i odwrócił. Stanęłam twarzą w twarz z tatą. Nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach tyle smutku i cierpienia. Bez zastanowienia wtuliłam się w jego miękki sweter. Czułam jak gładzi moje włosy.
- Już dobrze - szepnął. - Wszystko będzie dobrze.
- Co z nim? - wychrypiałam. - Co z Eddiem?
Ojciec domyślał się, ze o niego zapytam, westchnął cicho.
- Jest w szpitalu - rzekł. - Bill był u niego dwa razy.
- Chcę się z nim zobaczyć - powiedziałam bez zastanowienia.
- Nie pójdziesz sama - wtrąciła się mama.
Dopiero teraz zauważyłam w jakim jest stanie. Miała czerwone od płaczu oczy, a policzki przybrały niezdrowy, blady kolor. W rękach trzymała koronkową chusteczkę. Teraz wiedziałam kogo brakuje przy stole. Fred i George... Pod powiekami zatańczyły łzy, ale nie miałam już siły płakać.
Puściłam ojca i podeszłam do mamy. Chwyciłam jej dłoń. Zadrżała.
- To choć ze mną - szepnęłam cicho.
Spojrzała mi prosto w oczy i kiwnęła delikatnie głową.

Nie wiem który już raz przeczesywałam włosy. Cały czas byłam śpiąca. Oczy same mi się zamykały, a dopiero co zjedzone śniadanie ciążyło na żołądku niczym nieproszony gość.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Pewnie mama jest już gotowa.
- Już idę - odpowiedziałam odkładając szczotkę.
Wtem drzwi się otworzyły. W lustrze zauważyłam nieproszonego gościa. Harry Potter wszedł po cichu do mojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. W rękach trzymał nieduże, szare pudełko.
- Mogę wejść? - zapytał.
- Już to zrobiłeś...
- Wiesz, kiedy byliśmy tu ostatni raz, to...
- Przestań - przerwałam mu. - To na mnie nie działa.
- Możemy porozmawiać?
- Nie wiem, czy mamy o czym. Ale skoro jest ci to potrzebne, dobrze, ale jak wrócę ze szpitala... albo najlepiej jutro rano, bo pewnie będę zmęczona.
- Co się z tobą dzieje? - Spojrzał mi prosto w oczy.
- Pisałam do ciebie listy. Przez cały czas tęskniłam i czekałam na jakakolwiek wiadomość. Nie przyszło nic, kompletnie nic...
- Wiesz, że ja...
- Nie przerywaj mi. Nie mogłam o tobie zapomnieć. Karciłam się w duchu za to, że patrzę na innych chłopców, uważałam że to jest zdrada. Ale nic nie poradzę na to, że...
- Że się zakochałaś.
- Nie jestem już tą samą osobą, Harry. Zbyt wiele się wydarzyło. Zbyt wiele kłamstw.
- Ja nigdy cię nie okłamałem.
Zapadła chwila milczenia. Atmosfera zrobiła się gęsta i napięta. Obserwowaliśmy się wzajemnie, czekaliśmy aż ten drugi popełni błąd.
- Ginny? - Usłyszałam z kuchni krzyk mamy. - Idziesz?
- Tak, już schodzę - odpowiedziałam wymijając Harry'ego.
- Zaczekaj. - Chłopak chwycił mnie za rękę. Przeszedł mnie dreszcz.
- Snape przed śmiercią powiedział mi, że mam ci to dać - wręczył mi pudełko. Chwyciłam je bez słowa. Nie było ciężkie. - Mówił, że będziesz wiedzieć komu to przekazać.
- Otwierałeś? - spytałam oschle.
- Nie, jest zaczarowane.
- Czyli próbowałeś...
Bez pożegnania minęłam mężczyznę, za którego kiedyś oddałabym życie. Teraz był tylko kolejnym problemem.

Biel na długim korytarzu mnie przytłaczała. Mijali nas uzdrowiciele w zielonych klitach, spieszący się do swoich pacjentów. Szpital był przepełniony. Po wojnie trafiło tu wiele ofiar bitwy jak i innych zamieszek.
Westchnęłam głośno, kiedy stanęłyśmy przed drzwiami oznaczonymi numerem sto dziewiętnaście. Poczułam na ramieniu dłoń mamy. Serce podeszło mi do gardła.
- Poczekam tu na ciebie - powiedziała. - Pozdrów go i...
- Na pewno przekażę.
Kiwnęła głową i nacisnęła za mnie na klamkę. Najchętniej weszłabym do środka z zamkniętymi oczami, jednak znając moje szczęście potknęłabym się w progu. Znalazłam się w niewielkiej białej salce. Na przeciwko mnie było czyste okno ze świeżą firanką, której zapach unosił się w całym pomieszczeniu. Przy lewej ścianie stało łóżko wykonane z metalowych prętów a obok małą szafka z jasnego drewna.
Wstrzymałam oddech, kiedy wśród białej pościeli zauważyłam Eddiego. Jego twarz nabrała jaśniejszych barw. Powieki miał przymknięte i sine, a wargi suche. Jego pierś unosiła się w przyspieszonym rytmie. Podeszłam cichutko i przysiadłam na krześle stojącym obok.
Obserwowałam go w milczeniu. Jego dolna warga drżała. Bałam się go dotknąć, bałam się go zbudzić. Nie chciałam płakać, miałam dosyć łez.
Dlaczego wybrałam właśnie jego? Co miał takiego, czego brakowało Harry'emu? Przecież nie chodziło tylko o tą pamiętną noc, nie chodziło o nasze ciała splecione w dzikim tańcu namiętności. Harry był inny... był dobry i honorowy. Jednak zawsze byłam dla niego na trzecim miejscu. Po pierwsze zbawienie świata, po drugie przyjaciele, po trzecie, ta ruda dziewczynka, która od tak dawna chodzi za nim krok w krok.
Nagle Eddie się poruszył. Zerwałam się z krzesła na równe nogi, a on podniósł ociężałe powieki. Jego zielone oczy błądziły po suficie. Dostrzegłam w nich iskierki bólu. Skrzywił się lekko, kiedy jego noga poruszyła się pod kołdrą.
Kiedy jego spojrzenie padło na mojej zmieszanej twarzy uśmiechnął się lekko.
- Hej - szepnęłam, odwzajemniając gest. Ponownie usiadłam na krześle i pogładziłam jego szorstki policzek. - Nigdy nie widziałam cię nieogolonego...
Mężczyzna wyciągnął w moją stronę rękę. Ujęłam ją delikatnie.
- Jak się czujesz? - spytałam, po czym zamrugałam gwałtownie.
- Teraz dużo lepiej...
- Przestań czarować - jęknęłam. - Powiedz szczerze. Wiem do czego jest zdolna Alecto i... obroniłeś mnie więc ja...
- Cicho. - Zacisnął palce na mojej dłoni. - Nie obwiniaj się. Nie wolno ci. Za jakieś dwa tygodnie wypiszą mnie za szpitala, ale moje nogi już nigdy nie będą do końca sprawne. Więc jeśli uznasz, że ...
- Nie bądź idiotą. Ja sama jestem chodzącym złomem.
- Wiesz, że byłem okropny? Kiedy pierwszy raz cię ujrzałem, to poczułem przysłowiowe motylki w brzuchu. Pytałem o ciebie ojca. Powiedział mi wszystko. Ginny, ja wiedziałem kto jest twoimi prawdziwymi rodzicami. Chodziłem za tobą. To dlatego byłem zawsze przy tobie, kiedy potrzebowałaś pomocy. Uratowałem cię przed Goyle'em, poskładałem twoja rękę po klątwie Amycusa. Wykorzystywałem cię, kiedy Neville leżał chory w szpitalu, a potem dbałem tylko o swój tyłek, kiedy razem z Nassarozą szłyście po lek dla Galindy. A kiedy rozpoczęła się bitwa, to siedziałem cicho w swoim gabinecie i...
Zapadła chwila milczenia. Jego uścisk lekko się poluźnił.
- Lepiej ci? - spytałam. - Kiedy to powiedziałeś?
- Tak... lepiej.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Bolało, jednak byłam na to przygotowana. Wiedziałam, że ukrywa więcej rzeczy, nie wierzyłam w przypadki. Pamiętałam dokładnie, kiedy uratował mnie przed brudnymi łapskami Goyle'a. Nie zachowywał się racjonalnie. Był nerwowy, ale szybko odzyskał panowanie.
- Kiedyś zapytałam, dlaczego się o mnie troszczysz - szepnęłam. - Nie odpowiedziałeś.
- Kiedy zapytałaś, czy jestem śmierciożercą, też nie odpowiedziałem.
- Ale to sprawdziłam sama po kilku miesiącach. - Uśmiechnęłam się blado.
- Tak i nawet nie komentowałaś.
- Bo dosłownie nie było co. Eddie, czy wiedziałeś, że Snape jest szpiegiem?
- Nie rozmawialiśmy o tym, ale... sam nie wiem. Czasami byłem wściekły, że stoi po ich stronie, ale bałem się jego reakcji. Czasami miałem wrażenie, że się między nami lepiej układa. Rozmawialiśmy i... Jednak widziałem zmagania Gwardii. Widziałem determinację i siłę w twoich oczach, coś mnie tknęło i pokazałem ci bibliotekę. Chociaż tak mogłem pomóc.
- Pomogłeś mi cię przejrzeć.
- Widziałem jak bierzesz książkę. Domyślałem się, że masz ten głupi dziennik. Chciałem abyś sama odkryła prawdę. Nie wiedziałem, że będą tego takie skutki.
- Gdybyśmy tylko mogli cofnąć czas...
Na jego twarzy zagości niewyraźny uśmiech.
- A ty jak się czujesz? - spytał patrząc mi w oczy.
- Jestem zmęczona. Spałam przez trzy dni z króciutkimi przerwami, których nawet nie pamiętam. A teraz najchętniej położyłabym się obok ciebie.
- Proszę bardzo.
- Przestań, mama na mnie czeka.
- Nieźle gotuje. Też masz taki talent?
- Nie... zaraz, skąd wiesz, że dobrze gotuje? - spytałam lekko zaskoczona.
- Bill przyniósł mi raz obiad - odpowiedział, patrząc mi w oczy. -  Dobry z niego kumpel.
- Cieszę się, że się dogadujecie.
- Ma piękną żonę.
- Fleur? Jasne, czemu mnie nie dziwi, że się tu przyczłapała.
- Jesteś zazdrosna?
- Nie! - zaprzeczyłam zbyt szybko.
Jego wargi wygięły się w niewyraźnym uśmiechu. Wyciągnął rękę i pogładził mnie po piegowatym policzku.
- To on powiedział mi, że mój ojciec nie żyje, ale do ostatniej chwili pozostał wierny ideom Dumbledore'a.
Spuściłam głowę i zamknęłam powieki. Byłam wdzięczna Billowi za wszystko co zrobił. Zastanawiałam się, czy sama bym podołała. Czy miałabym siłę, aby wyznać Eddiemu prawdę?
- Mam coś dla ciebie - szepnęłam. - Twój... ojciec kazał ci to przekazać.
- Tobie kazał?
- Nie. Harry był przy nim, kiedy umierał i Snape powiedział, że ma to dać mi, że ja będę wiedzieć co z tym zrobić.
Wzięłam z szafki nocnej niewielkie pudełko i postawiłam je sobie na kolanach. Eddie przyglądał się mu z zainteresowaniem, jednak w jego zielonych oczach dostrzegłam ból i smutek. Niechciane zmory przeszłości wdzierały się do jego umysłu.
- Nie musimy tego otwierać dzisiaj - szepnęłam.
- Daj spokój, podnieś wieko. - Jego głos drżał.
- Jest zamknięte.
- Ale ty znasz zaklęcie.
Wyciągnęłam różdżkę. Zaskakujące, że cały miałam przy sobie tą Remusa. Nie leżała mi dobrze w dłoni. Będę musiała ją wymienić.
Skupiłam się, wykonałam wymagany ruch nadgarstka i szepnęłam zaklęcie - to samo, którym kiedyś otworzyłam dziennik Eddiego.
* * *
Dla Ros. Bo opowiadań o Ginny nigdy za wiele. No i jak dojdzie do tego rozdziału, to znaczy że nie piszę tak paskudnie :P
Wiem, że miała być długa rozmowa z Harrym. Na razie musicie zadowolić się Eddiem. Obiecuję, że z Potterem będą jeszcze dyskusję prowadzić. No i chyba przesadziłam z dialogami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci