sobota, 16 lipca 2011

042 ROZDZIAŁ: Zapieczętowane wspomnienia

 Twój wątły umysł ogarnie szał,
Zbyt dużo wrażeń na pierwszy raz.
Kasia Kowalska

Ów pudełko przerażało mnie. Wiedziałam, że otwieranie zapieczętowanych wspomnień zawsze sprawia ból. Biesy wynurzają się z zapomnianych zakamarków naszego umysłu i sprawiają, że zaczynamy źle postrzegać świat. Czasami tracimy wszelką radość życia, czasami białe staje się czarne, a czarne staje się białe, czasami obwiniamy się za coś, czego nie zrobiliśmy. Z jednej strony ludzie chcą dla nas dobrze, chcą abyśmy pamiętali, chcą abyśmy opowiadali to później naszym potomkom. Oni nie zdają sobie sprawy, że my tego nie chcemy, oni nie zdają sobie sprawy, że zamykają nas w więzieniach bez krat, oni nie zdają sobie sprawy, że wiążą kulę u naszych nóg...
- Ginny - usłyszałam głos Eddiego. - Znów się wyłączyłaś?
- Przepraszam, mówiłam, że jestem zmęczona. Zamyśliłam się.
- Otworzysz?
- Tak...
Podniosłam szarą pokrywkę i uśmiechnęłam się pod nosem. Na wierzchu leżała biała koperta, a na niej pochyłym, niewyraźnym pismem zostało zapisane moje imię w pełnej formie.
- Widzisz, jednak dla ciebie - rzekł Eddie z bladym uśmiechem.
- Nieprawda. Reszta jest twoja.
Podałam mu zapieczętowaną kopertę i kolejne pudełko. Tym razem mniejsze. Chwycił je niezgrabnie i położył obok siebie. Dłonie mu drżały.
- Otwórz, proszę - szepnął, nie patrząc mi w oczy.
- Nie mogę...
- Proszę.
Ujęłam białą kopertę w drżące ręce. Chudymi palcami przełamałam pieczęć i wyjęłam lekko pożółkły pergamin. Rozwinęłam go i westchnęłam głośno. Spojrzałam na Eddiego, a ten delikatnie kiwnął głową.
Hogwart, 23 kwietnia 1998roku
Drogi Eddie,
Wiesz dobrze, że nie jestem najlepszy w wyrażaniu uczuć. Nigdy nie byłem dobrym ojcem i nie będę Cię za to przepraszać, bo przez niespełna trzydzieści siedem lat się tego nie nauczyłem. Nie wiem jak zakończy się ta bitwa, jednak mam szczerą nadzieję, że Ty wyjdziesz z niej cało, zakończysz nauki na uzdrowiciela i w końcu zaznasz szczęścia.
Całe życie kochałem Twoją matkę, jednak nie mogłem jej wybaczyć tego, co zrobiła. Oboje jesteśmy winni, ale to Ty najbardziej cierpiałeś. Byłem zły na Lily, że nie zostawiła dla Ciebie nawet krótkiego listu, że nie powiedziała mi co mam robić. Potem wszystko działo się zbyt szybko. Gdyby nie Twoja babcia, to nie wiem do czego byłbym zmuszony. Wiesz dlaczego wysłałem Cię do Beuxbaton? Bałem się Twojej reakcji, kiedy spotkasz Harry'ego Pottera, nie chciałem dostarczać Ci kolejnego cierpienia. wtedy myślałem, że tak będzie dla Ciebie lepiej.
Nie wiedziałem co szykuje mi przyszłość, dlatego ściągnąłem Cię do Hogwartu. Chyba chciałem naprawić wszystkie krzywdy. Kiedy przychodziłeś do mojego gabinetu i opowiadałeś o wszystkim co się wydarzyło, kiedy opowiadałeś o niej, wtedy przypomniało mi się moje życie, moje lata szkolne. Historia zatoczyła koło. Ty byłeś mną, ona była Lily, Potter był swoim ojcem. Nigdy nie powinieneś jej okłamywać. Zrób wszystko aby ją odzyskać. Schowaj dumę, zrób coś, czego ja nie potrafiłem.
Eddie, jestem z Ciebie dumny. Wiedz, że nie było dnia, w którym bym o Tobie nie myślał.
Twój ojciec - Severus

Kątem oka dostrzegłam na policzkach Eddiego samotną łzę. Starłam ją wierzchem dłoni. Przez chwilę myślałam, że mnie odtrąci. Nie zrobił tego.
- Przykro mi - szepnęłam.
- Wiem, mi też jest przykro, że straciłaś ojca, choć dopiero co go poznałaś - odpowiedział, po czym ujął moją dłoń.
- Dużo rozmawialiśmy już wcześniej. Od zawsze czułam, że jest między nami nieopisana więź.
-Skąd w tobie tyle siły?
- Nie wiem. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Chyba naprawdę jestem zmęczona.
- Otworzysz to drugie pudełko?
Bez słowa kiwnęłam głową. To już nie było zaczarowane. Bez problemu uniosłam wieczko. Wyjęłam ze środka wisiorek na srebrnym łańcuszku. Nie był mały, jego średnica mogła mieć nawet jeden cal. W centralnym punkcie znajdował się niebieski kamień opleciony mozaiką srebrnych, różnokształtnych liści. Podałam go Eddiemu a na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech.
- Nie ma żadnej kartki - rzekłam.
- Nie jest potrzebna. Należał do mojej babci. Zajmowała się mną, kiedy byłem mały, ale to chyba wiesz. Weź go...
- Nie, to pamiątka dla ciebie.
- Babcia dostała go od męża zamiast pierścionka zaręczynowego. Zawsze powtarzała, że turkus jest amuletem kobiet. Obdarza właścicielkę świeżością umysłu, siłą i opanowaniem. Chroni przed wypadkami i nieszczęściami, a podarowany ukochanej zapewnia szczere, niezależne i czyste uczucie. Podobno gdy blednie i szarzeje oznacza to, że jego właścicielce grozi choroba.
- Eddie, ja nie...
- Cicho. - Poczułam jak wkłada mi do ręki błyskotkę. Zacisnął na niej moje palce. - Załóż go. Mam za bardzo zesztywniałe palce.
Wykonałam jego prośbę i po chwili na mojej szyi znalazł się piękny kamień.
- Jestem zawiedziona - zażartowałam. - Myślałam, że od razu zrobi się szary.
- Nie gadaj głupot, teraz będzie tylko lepiej.
Nachyliłam się i musnęłam delikatnie jego wargi.
- Muszę iść - szepnęłam. - Mama na mnie czeka. Ale niedługo przyjdę, choćby jutro.
- Ginny, mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę?
- Słucham.
- Za cztery dni jest pogrzeb mojego ojca i... uzdrowiciele się zgodzili, ale nie dam rady iść o własnych siłach. Bill obiecał, że mi pomoże, ale chciałbym abyś też była ze mną.
- Oczywiście, że będę. Twój ojciec uratował mi życie, a ja nie miałam okazji mu podziękować.
Pożegnałam się z Eddiem i opuściłam salę. Mama siedziała na tym samym krześle. Miałam wrażenie, że myślami jest gdzieś indziej.
- Przepraszam, że tak długo - rzekłam, a ona zaskoczona podskoczyła na krześle.
- Nic nie szkodzi. Rozmawiałam z pewną dziewczyną.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie, a ja podniosłam ze zdziwienia brwi.
- Z kim?
- Jest chora, leży w szpitalu od kilku miesięcy.
- Mamo, czy ty wiesz, że... - zaczęłam.
- Ale jesteś blada - przerwała mi. - Wracajmy do domu. Najpierw coś zjesz, a potem się prześpisz.

Po zjedzeniu kolacji wzięłam prysznic i zamknęłam się w swoim pokoju. Przykryłam się do połowy kołdrą i wyjęłam list. Powiodłam palcem po moim imieniu wypisanym pochyłymi literami. Przełamałam pieczęć i wyjęłam z koperty pergamin. Rozprostowałam go i od razu wiedziałam, że jego autorem nie był Snape. Pismo różniło się od tego, które widniało na liście do Eddiego. Było zgrabniejsze, bardziej kobiece i delikatne. Wstrzymałam oddech i zaczęłam czytać.
Kochana córeczko,
wiem, że los nas rozdzieli, wiem że nigdy nie będzie dane nam się spotkać. Czuję, ze zaraz umrę. Urodziłam Cię zaledwie tydzień temu, a już pcham się do paszczy lwa. Jestem zbyt dumna, aby pozwolić Alecto mną pomiatać. Choć może wydać Ci się to niemożliwe, to kiedyś naprawdę się lubiłyśmy. To dla niej porzuciłam moja najdroższą przyjaciółkę - Lizawietę. Nie chcę Ci tego tłumaczyć. To wszystko jest skomplikowane. Piszę ten list tylko w jednym celu. Czuję się tak, jakbym nie dorosła do roli matki. Zawsze lubiłam imprezy, spotkania, podwieczorki i zakupy. Nie miej mi tego wszystkiego za złe, że marzyłam o innym życiu. Jednak bez względu na wszystko bardzo, ale to bardzo Cię kocham i będę kochać gdziekolwiek będę. Opiekuj się tatą. Pomóż mu znaleźć szczęście.
Twoja mama.

Po moich policzkach popłynęły łzy. A tak sobie obiecałam być silna. Załkałam głośno i uderzyłam pięścią w poduszkę. Co ona sobie myślała pisząc te słowa? Cały czas myślałam, że mnie kochała, że zależało jej na mnie, że zależało jej na Remusie.
Dusiłam się własnymi łzami, kiedy drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Usłyszałam kroki. Ktoś usiadł obok mnie i pogładził moje włosy. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w smutne zapłakane oczy George'a. Łzy utrzymywały się w nich przez cały czas. Bez słowa wtuliłam się w jego tors i załkam jeszcze głośniej.
- Chcesz się wygadać? - zapytał, gładząc moje plecy.
- Nie wiem...
- Możesz spróbować.
- Kiedy dowiedziałam się, że nie jesteście moją prawdziwą rodziną, wmawiałam sobie, że moja biologiczna mama bardzo mnie kochała. Że umarła w imię wspaniałego i wielkiego dobra. Poświęciła coś, abym ja mogła być szczęśliwa.
- A tak nie było?
- Nie.
Bez słowa podałam mu list. Zawahał się na chwilę, jednak zaczął czytać. Nie spieszył się. Nie chciał pominąć żadnego szczegółu.
- Skąd masz ten list? - zapytał, nie spuszczając z oczu pochyłych liter.
- Snape mi go dał. Przyjaźnili się. Pewnie zostawiła go u niego.
- Uważasz, że mógł go przeczytać?
- Nie...
- Wiesz, że nie wiem, co ci powiedzieć?
- Nie dziwię się. Muszę się z tym pogodzić. To wy jesteście moją prawdziwą rodziną.
Na jego twarzy zagościł niewyraźny uśmiech.
- George... - zaczęłam niepewnie. - Jeśli będziesz chciał pogadać, to...
- Dzięki. Zapamiętam.
Ucałował mnie w policzek, przykrył kołdrą i odłożył list na szafkę nocną obok wisiorka.
- Dobranoc, Ginny - szepnął, wychodząc z pokoju i gasząc samotną świecę.
Pokój pogrążył się w ciemności, a ja zasnęłam szybciej niż się spodziewałam.
* * *
Jest tyle osób, którym chciałabym zadedykować ten post. Mam nadzieję, że nie pogniewacie się z powodu grupowej dedykacji? Po pierwsze ARS, bo jest naprawdę wspaniałą osobą. I wiesz co? Zaczęłam robić ten szablon. Mów mi Dobra Samarytanka Elfaba. Po drugie Ros, bo zgodziła się poprawiać moje literówki. A jak wiecie jest z tym sporo roboty. Po trzecie V., bo ja wiem, że ona kocha moją twórczość. No i sama jest kochana. Niedługo również rozpoczynamy naszą kampanię. Szczegóły poznacie później. Po czwarte Jaenelle: skarbie możesz się opanować? Przecież Eddie jest boski...
No i jeszcze zapraszam na Here-we-go. Myślę, ze wystarczy spojrzeć niżej, aby wiedzieć o kim jest to opowiadanie. Jego akcja dzieje się dwa lata przed Ginevrą.
No i najważniejsza informacja. W następną niedzielę wyjeżdżam, więc nowy rozdział pojawi się po powrocie (prawdopodobnie 2 lub 3 sierpnia). Mogłabym dodać zaraz przed, jednak nie chcę aby zrobił się bałagan z komentarzami. Lubię mieć wszystko pod kontrolą. Ale już dziś możecie przeczytać zapowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci