Marzenia zwykle się spełniają, ale nie tak i nie wtedy, kiedy tego pragniemy.
Maria Dąbrowska
Schowałam
list najgłębiej jak się dało. Zastanawiałam się, dlaczego Snape w ogóle
chciał, abym go przeczytała. Najprostszym rozwiązaniem był fakt, że nie
znał jego treści. Nie wiedział ile bolesnych słów moja rodzicielka
zawarła w tych kilkudziesięciu linijkach.
Następnego
poranka wyglądałam jak potwór. Moje włosy nie układały się w żaden
możliwy sposób, każdy z nich wyginał się w inną stronę, a pod oczami
znajdowały się sińce po ciężkiej nocy i płaczu.
O
świcie zeszłam do kuchni. Przy stole siedział tylko mój ojciec. Sączył
pomału kawę i czytał wczorajszy numer "Proroka Codziennego". Przez
chwilę nie zauważył, że się pojawiłam. Był zbyt skupiony, próbował
oderwać się choć na chwilę od otaczającego go świata, od problemów i
spraw, które coraz bardziej go przytłaczały. Dopiero teraz zauważyłam,
jak bardzo się postarzał w ciągu ostatniego roku.
- Dzień dobry - szepnęłam, a on podskoczył zdziwiony na krześle.
Odłożył gazetę, nie doczytując uprzednio artykułu i wskazał mi krzesło obok. Kiwnęłam głową i zajęłam miejsce.
- Już nie śpisz? - zapytał, po czym jeszcze gorącą wodą zalał mi torebkę herbaty.
- Miałam ciężką noc - rzekłam. - No i ta wczorajsza wizyta u Eddiego...
- Jak on się czuje?
- Jak typowy facet. Nie chce mnie martwić. Będę musiała trochę po naciskać na Billa. Poza tym urządził sobie niezłą spowiedź.
- To on cię zmartwił?
- Nie... nie powiedział prawie nic, czego bym się sama nie domyśliła.
- Nie chcesz o tym mówić?
- Nie za bardzo.
Zapadła
cisza. Wyciągnęłam torebkę herbaty z kubka i odłożyłam ją na mały
talerzyk. Upiłam niewielki łyk gorącego napoju. Zaszczypało mnie
podniebienie i język. Kątem oka dostrzegłam, że tata mnie bacznie
obserwuje. Coś leżało mu na sercu.
-
Ginny - zaczął, a ja podniosłam wzrok. - Muszę ci o czymś jeszcze
powiedzieć. Powinniśmy to zrobić wcześniej, jednak byłaś wtedy chora
i...
- Nie strasz mnie... Mam dość złych wieści - rzekłam.
-
Wtedy to nie było złe. Raczej dobra nowina... Jednak teraz, teraz
wszystko się zmieniło. Dwudziestego pierwszego marca Tonks urodziła syna
Remusa.
Odruchowo
zasłoniłam usta dłonią. Nie wiem, co czułam w tym momencie. Najpierw
szok, potem żal, potem smutek, a na końcu doszło do mnie, że Tonks nie
tylko urodziła syna Remusa, ale też mojego młodszego braciszka. Małego
chłopca, który nie będzie miał okazji nigdy poznać swoich prawdziwych
rodziców. Czemu było winne to dziecko, że przytrafiło mu się tyle zła,
kiedy miało zaledwie półtora miesiąca?
- Słabo ci? - Usłyszałam głos ojca. - Chcesz wyjść na powietrze?
- Nie... Po prostu jestem... wstrząśnięta...
-
Ma na imię Ted, po ojcu Tonks. Ted Remus Lupin. Mieszka teraz u
Andromedy, jest metamorfomagiem. Andromeda mówiła, że możesz go
odwiedzić kiedy chcesz. Wiedz, że nie jest ona w dobrym stanie. Ma tylko
swojego wnuka.
- Napiszę jej najpierw wiadomość.
- Jesteś gotowa?
- Oczywiście. To mój brat. Zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo.
- Jest w sumie coś jeszcze.
Spojrzałam na ojca zachęcająco.
- Harry jest jego ojcem chrzestnym.
Harry
Potter, wszędzie tylko Wielki Harry Potter... Czy ludzie naprawdę nie
widzą poza nim świata? Ja dostrzegłam i wydaje mi się lepszy niż ten, w
którym był on.
- Tato - zaczęłam niepewnie. - Wybierzesz się tam ze mną?
- Oczywiście, kochanie.
Stanęliśmy
przed dość dużym domem położonym miedzy wzgórzami. Z tej odległości
mogłam dostrzec zarys jeziora, malującego się w oddali. Równo
przystrzyżony, zielony trawnik mienił się w promieniach popołudniowego
słońca. Wokół ścieżki, na idealnie wypielonych grządkach, rosły
herbaciane róże.
Na
werandę prowadziły dwa niskie stopnie, a na niej znajdował się stół i
trzy krzesła. Ciepły wiatr rozwiewał strony starego "Proroka
Codziennego". Podskoczyłam, kiedy mój ojciec zapukał. Przełknęłam ślinę.
Poczułam jak w moim gardle tworzy się niewygodna gula. Drzwi otworzyły
się z głuchym skrzypnięciem. Stanął w nich stary skrzat domowy. Spojrzał
na nas swoimi dużymi, wyłupiastymi oczami.
- Dzień dobry. Byliśmy umówieni z panią Andromedą Tonks - zaczął mój ojciec.
- Proszę, pani czeka w salonie.
Weszliśmy
do niewielkiego przedsionka, a później drzwiami na korytarz. Nasze
kroki odbijały się echem, kiedy stąpaliśmy po drewnianej posadzce.
Ściany utrzymane były w jasnej tonacji, a z sufitu zwisały nieduże
żyrandole. Nie było żadnych obrazów, żadnych zdjęć. Czułam jakby ten dom
stracił duszę, jednak z drugiej strony wiedziałam, że gdzieś w jego
murach kryje się dziecko, które dopiero co stanie na przeciw wszystkim
przeciwnościom losu.
Skrzat
zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami, otworzył je, po czym wpuścił
nas do środka. Moim oczom ukazał się duży, dobrze oświetlony salon.
Ściany pomalowane były na brązowo. Na środku stały dwie sofy obite
kremową tapicerką i stół z wieloma zdobieniami. Po prawej stronie
znajdował się ceglany kominek a na nim bukiet róż.
Na
kanapie siedziała kobieta. Ubrana była na czarno, a jej ciemne włosy
kontrastowały z bladą cerą. Wygładziła spódnicę po czym wstała. Podeszła
do nas, a dywan tłumił odgłos jej stóp odzianych w buty na niewielkim
obcasie.
- Dziękuję, Bulpie - zwróciła się w stronę skrzata. - Możesz odejść.
Stworzenie
odwróciło się na pięcie i wymaszerowało z pokoju, zamykając za sobą
drzwi. Na ławie były uszykowane filiżanki, talerzyki i ciasto, a na
paterze piętrzyły się świeże owoce.
- Witam - rzekła podchodząc do nas i ściskając nam dłoń. - W końcu mogę cię lepiej poznać, Ginny.
- Dziękuję, ja... ja też się cieszę - szepnęłam.
- Siadajcie. Teddy zawsze śpi o tej porze, pewnie obudzi się za jakąś godzinę.
Zajęliśmy
miejsca na wygodnych kanapach. Spojrzałam na ojca niepewnie, a ten
tylko kiwnął głową. Wiedział doskonale, że Andromeda jest w zupełnej
rozsypce.
- Mamy coś wspólnego, Arturze - zaczęła kobieta pomału sącząc herbatę. - Oboje straciliśmy dziecko.
-
Przykro mi z powodu Nimfadory - rzekł ojciec, spuszczając wzrok.
Wiedziałam, że chce ukryć smutek, a może nawet łzy napływające do jego
oczu.
- A mi z powodu Freda. Pewnie jest wam z Molly bardzo ciężko.
- Mamy dla kogo żyć i ty też masz.
- Mam teraz tylko Teddy'ego.
- Masz aż Teddy'ego - poprawił ją mój tata.
Na twarzy Andromedy pojawił się krótki niewyraźny uśmiech. Spojrzała na mnie. Czułam, jak dokładnie lustruje mnie wzrokiem.
- Chcesz go zobaczyć? - zapytała w końcu. - Chodź ze mną na górę. Arturze, pozwolisz, że zostawimy cię na chwilę samego?
- Oczywiście. Ale i tak chcę później zobaczyć tego małego.
Ruszyłam za Andromedą. Prowadziła mnie schodami na pierwsze piętro.
- Więc to ty jesteś grzechem Remusa Lupina - rzekła, stając przed jednymi z drzwi.
- Słucham?
- Myślisz, że nie wiem?
-
Tego nie powiedziałam - odpowiedziałam lekko zdenerwowana. - Po prostu
nie zgadzam się z tym, co pani mówi. Tonks dowiedziała się o mnie zanim
byli parą. Nie ukrywał tego przed nią.
- Ale ja dowiedziałam się stosunkowo niedawno.
- Nie może mnie pani za to winić.
-
Mogę, ale nie powinnam. Wiem, że wiele przeszłaś, ale nie dziw się, że
nie rzucam ci się w ramiona i nie wyznaję, że od teraz możemy być
rodziną.
-
Nie jesteśmy rodziną i nigdy nią nie zostaniemy. Nie odbiorę pani
Teddy'ego, jeśli o to chodzi. Najpierw muszę skończyć szkołę, a później
prawdopodobnie wyjadę za granicę.
- Więc i ty go zostawisz?
- Nie. Nie zapomnę o nim i o mojej rodzinie. Nie planuję odciąć się od świata i udawać, że Ginevra Weasley już nie istnieje.
-
Podobasz mi się - stwierdziła, a na jej twarzy zagościł grymas. -
Myślałam, że pokażesz mi się jako bezbronne, płaczliwe, zranione
zwierzątko.
- Płaczę tylko przy bliskich - odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
- To dobrze, nie należy okazywać słabości przy tych, którzy nie są warci naszych łez.
- Zgadzam się z panią.
Po
chwili otworzyła drzwi i wpuściła mnie do niewielkiego, przestronnego
pokoiku. Ściany pokrywał kolor pomarańczowy, a na drewnianej posadzce
rozłożony był puchaty, żółty dywan. Meble były raczej ciemniejsze.
Niewielka szafka zastawiona pluszakami i regał z kolorowymi
książeczkami. Przy oknie stało łóżeczko. Oświetlały je promienie słońca.
Usłyszałam cichutki dźwięk podobny do gruchania.
- Podejdź do niego. - Usłyszałam głos Andromedy. - Zobaczymy jak zareaguje.
- Chciałaby pani, aby zapłakał?
- Nie masz o mnie pojęcia, więc nie wydawaj osądów.
Zrobiłam
kilka kroków i podeszłam do łóżka. Nachyliłam się i spojrzałam prosto w
miodowe oczy malutkiego chłopczyka o jasnej cerze. Na jego głowie
znajdowała się czupryna zielonych jak świeża trawa włosów. Na mojej
twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Dziecko spojrzało na mnie
niepewnie - byłam kimś obcym.
- Cześć malutki - szepnęłam. - Mam na imię Ginny i jestem twoją... siostrą.
Jego
wzrok wodził po pokoju, po czym zatrzymał się na chwilę na moich
włosach. Ich kolor go przyciągał. Wyciągnął rączkę, jakby chciał je
chwycić. Były jednak za krótkie, aby mógł tego dokonać.
- Niestety nic z tego - rzekłam. - Musiałam je ściąć. Jeszcze kilka miesięcy temu miałbyś co ciągnąć.
Wyciągnęłam
w jego kierunku moją chudą dłoń, a on zacisnął na niej swoje małe
paluszki. Po chwili stało się coś jeszcze bardziej niesamowitego.
Uśmiechnął się. Na jego twarzy zagościł najprawdziwszy, najszczerszy
uśmiech. Po moim policzku spłynęła samotna łza, jednak tym razem łza
szczęścia.
- Możesz go wziąć na ręce. Twój ojciec chciał go chyba zobaczyć.
- To chyba nie jest dobry pomysł.
- Boisz się?
- Tak...
Andromeda
uśmiechnęła się delikatnie na moje wyznanie, po czym podeszła do
łóżeczka. Na jej widok Teddy rozweselił się jeszcze bardziej.
- Podobno każda kobieta ma instynkt macierzyński - rzekła, gładząc wnuka po główce.
Widziałam jak malec unosi klatkę piersiową i opiera się na przedramionach. Po chwili opadł na miękki materac.
- Nie sądzę - odpowiedziałam. - Moja biologiczna matka go raczej nie miała.
- Może nie była gotowa.
Andromeda
wyciągnęła Teddy'ego z kolorowej pościeli i ułożyła go sobie wygodnie
na rękach. Po chwili jednak wyciągnął rączki w moją stronę. Kobieta
spojrzała na mnie zachęcająco, a ja tylko delikatnie kiwnęłam głowa.
Kiedy go ujęłam, poczułam miłość, która go przepełniała.
Rudowłosa dwunastolatka zapukała delikatnie do gabinetu profesora.
- Proszę? - usłyszała ciepły, znajomy głos.
Mogła
się jeszcze wycofać, mogła posłuchać mamy i tutaj nie przychodzić,
jednak jak miała to powstrzymać? Przecież profesor Lupin był taki dobry i
zawsze jej słuchał i pomagał. Raz nawet zabrała do niego trudne zadanie
z eliksirów, a ten bez słowa zasiadł z nią do pracy. Wtedy dostała
pierwsze P z tego przedmiotu. Nie powiedziała o tym żadnej koleżance,
one by tego nie zrozumiały.
Nacisnęła
lekko na klamkę i pchnęła drzwi. Jej wzrok padł na mężczyznę siedzącego
przy biurku. Był jednak smutniejszy niż zwykle.
- Dzień dobry Ginny - rzekł.
- Dzień dobry panie profesorze - odpowiedziała. - Nie przeszkadzam?
- Nie, skądże.
Usiadła nieśmiało na krześle i spojrzała prosto w jego miodowe oczy.
- Słyszałam, że uczy pan Harry'ego zaklęcia patronusa - powiedziała szybko.
Remus podniósł jedną brew. Był ciekaw do czego ona zmierza.
- Może mnie też by pan nauczył? - wypaliła szybko, po czym oblała się szkarłatnym rumieńcem.
Na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech.
- Masz ogromny potencjał, jednak jesteś jeszcze za młoda.
- Harry jest tylko o rok starszy! - zaprotestowała.
- Po co ci znajomość tego zaklęcia?
Spuściła wzrok i wbiła go w podłogę.
- Nie czuję się Gryfonką - szepnęła.
- Uważasz, że to zaklęcie ci w czymś pomoże?
- Chcę być po prostu odważniejsza...
- Masz jeszcze czas, aby udowodnić wszystkim swoją odwagę.
A pięć lat później zabiłam człowieka...
***
Wróciłam
z dwoma piegami na nosie. Mam jak zwykle parę spraw do omówienia. po
pierwsze jest mi wstyd, bo przez cały tydzień nie napisałam ani jednej
linijki. Oczywiście nie ma czym się martwić bo mam około czterech
rozdziałów naprzód.
Po
drugie byłam w końcu w kinie. Jestem odrobinkę zawiedziona. To znaczy
film był doby. Efekty pierwsza klasa, ale emocje i uczucia? Czasami na
prawdę wiele ich brakowało.
Po trzecie po tylu spamach pod notką tracę wiarę w ludzi.
Po czwarte czytam naprawdę wspaniałą książkę "Szklane księgi porywacza snów". Polecam serdecznie.
Pozdrawiam i do przeczytania za około tydzień. A co sądzicie obecnym szablonie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz