sobota, 6 sierpnia 2011

044 ROZDZIAŁ: Pogrzeb Mistrza

 Człowiek mógłby żyć samotnie przez całe życie. Ale chociaż sam mógłby wykopać swój własny grób, musi mieć kogoś, kto go pochowa.
(James Joyce)

Bill miał się zjawić u Eddiego wcześniej. Obiecał pomóc mu się ogolić i ubrać. Pewnie był zbyt dumny, aby pozwolić mi na te proste czynności. Trzeba przywyknąć do tego, że faceci mają inny tok myślenia. Boją się utracić miano silnych, niezawodnych osobistości.
Szłam korytarzem szpitala. Nie spieszyłam się, miałam trochę czasu do umówionej godziny. I wtedy dostrzegłam ją. Siedziała wyprostowana na jednym z krzeseł. Jej blond włosy opadały na strony książki, którą właśnie czytała. Nie miała makijażu. Jej piegi malowały się wyraźnie na lekko zaróżowionych policzkach. Miała na sobie czarne legginsy i długi sweter, a na stopach szare papcie. Było widać, że przytyła od naszego ostatniego spotkania.
Galinda Doyle podniosła wzrok i spojrzała na mnie zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
- Proszę, proszę... Panna Lupin we własnej osobie - rzekła, zamykając książkę.
- Nie jestem żadną panną Lupin, panno Weasley - skwitowałam, podchodząc do niej.
Podniosła się z krzesła i stanęła naprzeciw mnie. Była niższa o prawie pół głowy. Bez słowa przytuliłam ją do siebie.
- Tęskniłam za tobą, Ginny - szepnęła, a jej głos się załamał. - I za Nessi...
- Przykro mi - odpowiedziałam, choć zdawałam sobie sprawę, że mój żal niczego nie zmieni.
Nassaroza zginęła, umarła zabita przez ojca. Byłam przy tym widziałam jak śmiertelne zaklęcie ugodziło ją w plecy, czułam ciężar jej ciała na swoich barkach. Rozmawiałam z jej wspomnieniem. Złożyłam jej obietnicę i to nie jedną.
Galinda odepchnęła mnie delikatnie i usiadła ponownie na krześle, po czym wskazała miejsce obok. Zawahałam się, nie chciałam spóźnić się do Eddiego.
- Tylko chwilę - rzekła, jakby odgadując moje myśli.
Kiwnęłam głową i usiadłam.
- Co czytasz? - zagadnęłam w najgłupszy z możliwych sposobów.
- Uczę się eliksirów - odpowiedziała, wertując książkę.
- Po co?
- Nie dostałaś listu z Hogwartu?
- Nie otwieram ostatnio listów. Mam dość napływających kondolencji. Przytłaczają mnie. Mam wrażenie, że cały świat już wie, że nie jestem córką Weasleyów.
- To lepiej zacznij otwierać. Ja dostałam wczoraj rano sowę od McGonagall. Napisała, że jako tymczasowa dyrektorka zarządziła, że egzaminy są przeniesione na sierpień. Przypomnę ci, że od nich zależy, czy zdamy do następnej klasy.
- Od marca nie było mnie w Hogwarcie - rzekłam, lekko zdenerwowana.
- Co ty nie powiesz, mnie też nie było. Ale ja w porównaniu do ciebie uczyłam się pilnie już od kwietnia. A ty co wtedy robiłaś? Gapiłaś się w sufit?
- Nie oceniaj mnie...
- Ech, przepraszam. W każdym razie możemy nie zdać jednego przedmiotu. Czyli masz możliwość olania wróżbiarstwa. A jak nam się nie uda to trudno... Powtórzymy klasę.
- Łatwo ci powiedzieć, ja nawet nie wiem co chcę robić w przyszłości... Moje marzenia i plany trafił szlag.
- Który nazywa się Alecto - dodała cierpko.
- Nie, który nazywa się Moja Własna Głupota.
- Nie oceniaj się tak surowo.
- I kto to mówi...
- Każdy czasem popełnia błędy. Myślisz, że jak się dowiedziałam, co ci się stało to było mi łatwo? Myślałam, że to moja wina, że nie potrzebnie ci mówiłam, kto jest twoimi biologicznymi rodzicami.
- Wiesz, że to nie to... - szepnęłam.
- Wiem, że jestem winna po części. Ale wiem też, że już tego nie zmienimy. Dzieci tak często płacą za grzechy rodziców...
- Nie rozmawiajmy o tym. Nie chcę płakać. Przede mną kilka pogrzebów więc...
Wstałam mechanicznie i odwróciłam się do niej plecami. Nie miałam jej za złe żadnego z tych gorzkich słów.
- Ginny - usłyszałam po chwili. - Przykro mi z powodu twojego brata.
- To był twój brat.
- Nie... ja jestem jedynaczką.
- Wiem, że rozmawiałaś z mamą. - Nie patrzyłam jej w oczy. - Mówiła mi, choć nie chciała ujawnić szczegółów. Powiedz mi, wiedziała kim jesteś? Przedstawiłaś się jej?
- Zobaczyłam ją jak siedziała przed salą, w której leży Eddie. Płakała. Podeszłam do niej i zapytała, czy coś się stało, czy mogę jakoś pomóc. Spojrzała na mnie i na pewno poznała. Chwyciła mnie za rękę i powiedziała, że straciła syna, ale nie chce stracić też córki. Mówiła, że chciałaby tak wiele zmienić, tyle rzeczy przemyśleć i naprawić.
- Chciałaby mieć ciebie zamiast mnie?
- Nie. Chciałaby mieć nas obie. Choć rozumie doskonale, że dla mnie rodzicami są Susan i John. Kocham ich, a oni kochają mnie. Jednak nie mają nic przeciwko temu, abym poznała moją prawdziwą rodzinę. Pewnie jeszcze kilka lat temu byliby źli, ale teraz jestem dorosła.
- Rozumiem, a teraz przepraszam, ale...
- Musisz pędzić do Eddiego - dokończyła za mnie.
- Dziś jest pogrzeb jego ojca.
- To pewnie kolejna długa historia.
- Wpadnę do ciebie niedługo. Jeśli mogę.
- Za jakieś dwa tygodnie wypisują mnie do domu. Nie uwierzysz, ale czuję się już naprawdę dobrze.
- Cieszę się - szepnęłam, po czym cmoknęłam ją w policzek. Uśmiechnęła się delikatnie i pozwoliła mi odejść.

Zapukałam delikatnie do sali, w której leżał Eddie.
- Proszę - usłyszałam z wnętrza jego smutny głos.
Uchyliłam cichutko drzwi i zajrzałam do środka. Nie mogłam okazać, jak bardzo zabolał mnie jego widok, nawet jeśli czułam jak serce w moim wnętrzu rozpada się na tysiące drobnych kawałeczków. Eddie siedział na wózku, a jego nogi wygięte były pod dziwnym kątem. Ubrany był na czarno. Bill stał z boku. Spojrzał na mnie i kiwnął głową, aby dodać otuchy.
Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym podeszłam do mojego chłopaka. Ucałowałam go delikatnie w suche wargi. Wisiorek, który od niego dostałam dotknął jego torsu.
- Jesteś gotowy? - szepnęłam mu do ucha.
- A mam inne wyjście?
- Zawsze mamy inne wyjście.
- To nie brzmi, jak twoje słowa - rzekł cicho.

Zaczęło padać. Duże, zimne krople opadały na mój dekolt i spływały pod szatą. Nad cmentarzem zebrały się gęste chmury. Ich nieprzenikniona warstwa przykryła lazurowe niebo i złote słońce. Nie przyszło wielu. Żył samotnie, umierał samotnie.
Pod jednym z wiązów stali Harry, Hermiona i Ron. Deszcz wymywał łzy z twarzy dziewczyny. Widziałam, jak mój brat chwyta ją za rękę. Dostrzegłam na sobie zielone oczy Pottera. Mechanicznie chwyciłam Eddiego za dłoń.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby pożegnać tego mężczyznę. W swoim życiu wyrządził wiele krzywd, jednak odpokutował za wszystkie. Nie rozpamiętujmy już zła i cierpienia, przypomnijmy sobie, co zrobił dobrego...

Moje ciało opadło bezwładnie na posadzkę. Nie mogłam złapać tchu. Dusiłam się. Czułam jak się tak, jakby moje płuca związane zostały grubym sznurem. Zawartość mojego żołądka podniosła się. Otworzyłam usta, jednak nic z nich nie wypłynęło. Wszystko zatkało się w przełyku.
- I co teraz? - Słyszę szyderczy głos Alecto. - Mocno boli? Wyglądasz jakbyś zaraz miała...
- Alecto! - Znam ten głos. Jednak nigdy nie słyszałam, aby jego właściciel był tak wściekły.
- Och, wybacz Severusie, chyba posunęłam się za daleko. Trudno, już nic na to nie poradzisz.
Kobieta wymierza mi ostrego kopniaka w plecy.
Mój kręgosłup łamie się na dwie części. Chcę krzyczeć, jednak nie mogę. Moje gardło odmawia mi posłuszeństwa. Ból jest tak ogromny. Dlaczego nie mogę zemdleć? Dlaczego jestem cały czas przytomna? Czy sama tego chciałam? Kto jest winny temu, co właśnie się wydarzyło?
Nagle moje ciało się podnosi. Frunę nad kamienną podłogą. Przestaję czuć cokolwiek. Zapominam swojego imienia, zapominam, gdzie jestem, zapominam kim jestem. Obca siła kładzie mnie w jednym miejscu, a może nadal lewituję?
Chcę coś powiedzieć, jednak głos utkwił mi w gardle. Moja żuchwa jest nieruchoma, a język jakby zbyt duży, aby pomieścić się w jamie ustnej.

- Severus Snape, uratował ci życie - słyszę głos Kobiety. Głos kobiety, która też już nie żyję. - Remus chciał mu podziękować.
- Ale Remus też już nie żyje.
- Ginny, o czym ty mówisz?...

Deszcz pada coraz mocniej. Eddie zaciska swoją dłoń na moich palcach. Bill podtrzymuje mnie za ramiona. Nogi mam jak z waty. Ledwo udaje mi się utrzymać równowagę. Widzę jak w naszą stronę zmierza Percy. Najwyraźniej widział, że coś jest nie tak. Niski mężczyzna mówił dalej. Pozostawił pustkę, której nikt nie wypełni... Wszystkie drzewa i nagrobki wirowały. Zrobiło mi się niedobrze.
- Ginny - usłyszałam szept Billa. - Co z tobą? Choć odejdziemy kawałek jeśli ci słabo.
Percy znalazł się obok szybciej niż myślałam. Przytrzymał mnie za prawe ramię.
- Spokojnie, zostanę z Eduardem... - Usłyszałam głos Fleur. Dochodził jak przez mgłę. Chciałam ją poprawić, przecież Eddie tego nie lubi, jednak nie dałam rady otworzyć ust.
Moje nogi się plątały. Ledwo szłam, prowadzona przez dwójkę braci. A już myślałam, że ten stan się nie powtórzy. Rozbolały mnie skronie. Natłok myśli wzniecił pożar w mojej głowie. Jęknęłam.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę... Oddychaj.
Nagrobki zniknęły. Opierałam się o zimny, mokry od deszczu płot. Niespodziewanie zwymiotowałam na trawnik. Opuściłam nisko głowę. Czułam, jak Percy podtrzymuje mnie za talię. Krew zaczęła napływać mi do mózgu. Drzewa znów stały na swoim miejscu. Oddychałam głęboko. Wyprostowałam się pomału.
- Już lepiej? - zapytał Bill, w jego głosie wyczułam nutkę zmartwienia.
- To nie powinno się stać - szepnęłam.
- Daj spokój. - Percy podał mi chusteczkę. Otarłam usta. - Każdy mógł nie wytrzymać.
- Ale to dopiero początek. Za dwa dni pogrzeb Remusa i Tonks, a za trzy Nessi, a potem jeszcze Fred. Myślisz, że moje reakcje będą inne? To dla mnie zbyt wiele...
- Masz prawo zasłabnąć.
- Myślałam, że jestem silniejsza. Przeliczyłam się. Poza tym, miałam nadzieje, że te wszystkie ataki empatii już się skończyły.
- Wiesz dobrze, że to nie takie proste. Depresji nie leczy się przez miesiąc czy dwa.
- Wrócisz tam? - spytał Bill, podając mi moją tiarę.
- Tak, muszę dla niego.
Odgarnęłam z czoła mokre kosmyki i założyłam czarne nakrycie. Kiedy znów stanęłam u boku Eddiego, deszcz przestał padać, a mocny wiatr odgonił część ciemnych chmur.
- Przepraszam, że cię tutaj ciągnąłem - szepnął, chwytając mnie za rękę.
- Nie masz mnie za co przepraszać. Już mi lepiej.
Obserwowałam jak drewniana trumna zanurza się w wcześniej wykopanym dole. Mokra ziemia opada na nią, po chwili tworzy się niewielki kopczyk. Severus Snape zakończył swoją podróż.
***
Dla Carmenovej, jesteś najlepsza, ale to chyba wiesz. I nie waż się więcej znikać. Tęskniłam...
No i jeszcze dziękuję tajemniczej osóbce, która jest sprawcą piątej gwiazdki. Niech się przyzna ta osobistość. Kara jej nie ominie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci