A może jesteśmy jedynie czyimś wspomnieniem?
(Stanisław Lec)
Kiedy
stoję obok dwóch białych trumien coś ściska mi gardło. Ludzie płaczą, a
ich szczere łzy opadają na piaszczyste podłoże. Słone krople wsiąkają w
brudną ziemię i pozostają tam już na zawsze. Życie jest zbyt krótkie,
aby martwić się drobnymi niepowodzeniami, życie jest zbyt krótkie, aby
ubolewać nad jednym niezdanym egzaminem. Bo jeśli nawet byś go zdał, to i
tak nie uchroni cię on przed śmiercią.
Rudowłosa
dziewczynka szła niepewnie korytarzem. Jej kroki stukały cicho o
kamienną powierzchnię. Czuła gulę w gardle, która uniemożliwiała jej
normalne oddychanie. Głowa bolała ją od kotłujących się myśli. Czy każdy
rok szkolny będzie się dla niej kończył tak samo? Czy w każdym będzie
musiała utracić nowego przyjaciela?
W
pewnym momencie minęła Harry'ego. Zarumieniła się, kiedy przywitał się z
nią. Mogła się założyć, że wraca z miejsca, do którego ona dąży.
Stanęła
przed drzwiami gabinetu profesora Lupina. Zapukała cicho, jednak nikt
jej nie odpowiedział. Powtórzyła czynność kilkakrotnie, jednak bez
efektu. Westchnęła zrezygnowana. Pod jej powiekami zatańczyły dwie słone
krople. Odszedł bez pożegnania...
- Ginny - usłyszała za plecami tak znajomy głos.
Odwróciła
się mechanicznie i stanęła oko w oko z Remusem Lupinem. Wyglądał, jakby
postarzał się w jedną noc o kilka lat. Na twarzy miał kilka świeżych
ran, a pod oczami siniaki demaskujące zmęczenie. W ręku trzymał skórzaną
walizkę.
- Chciałam się z panem pożegnać - rzekła szybko, ocierając rękawem łzy płynące po policzku.
- Wejdziesz na chwilę? - zapytał nie spuszczając z oczu jej twarzy.
- Tak, oczywiście, panie profesorze.
Lupin
otworzył drzwi, po czym puścił ją przodem. Po raz ostatni zajęli
miejsce przy jego biurku. Po raz ostatni zaparzył herbaty.
- Dlaczego pan odchodzi? - zapytała w końcu.
- Widzisz Ginny, to nie jest takie proste. Są ludzie, którym przeszkadza, że ich dziecko uczy ktoś taki jak ja.
- Przecież to nieludzkie.
- Nieludzka jest moja przemiana.
Jej
oczy zrobiły się kilkakrotnie razy większe. Pełne wargi wygięła w
nieuzasadnionym grymasie, a spod powiek wypłynęły strumienie łez.
- Proszę tak... nie mówić... - wyjąkała.
Remus bez słowa podał jej chusteczkę i ujął jej rączkę swoimi długimi, chudymi palcami. Jego dłonie były zimne.
- Nie płacz, Ginny. Kiedyś to wszystko zrozumiesz, kiedyś jak będziesz starsza.
- Polubiłam pana - szepnęła, a na jej twarzy pojawił się szkarłatny rumieniec.
Jego
wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu, jednak w oczach czaił się
ogromny żal i smutek. Już otworzył usta aby coś powiedzieć, jednak
zrezygnował w ostatniej chwili.
-
Ucz się pilnie - powiedział, po czym upił ostatni łyk herbaty i wstał. -
Nie wpadaj w kłopoty i nigdy nie trać wiary, rozumiesz? Nigdy.
- Rozumiem...
Lupin podszedł do dziewczynki i uścisnął ją delikatnie.
- Spotkamy się jeszcze? - zapytała, nie mogąc powstrzymać łkania.
- Kiedyś na pewno - rzekł, po czym w czułym geście włożył kosmyk jej włosów za ucho.
Wtedy
mnie nie oszukał. Spotkaliśmy się jeszcze nie raz. Nasze ścieżki
zbiegały się ze sobą. Mieliśmy tyle okazji, aby rozmawiać, jednak żadnej
tak do końca nie wykorzystaliśmy. A później stała się katastrofa.
Gdybym dowiedziała się wszystkiego od niego, gdyby tylko znalazł w sobie
odwagę i powiedział mi prawdę.
Pierwsza
garść ziemi opada na białą trumnę. A za nią kolejna i kolejna. Nie
zdążyłam go uratować. Nie zdążyłam powiedzieć mu, jak bardzo go
polubiłam. Nie da się wymazać wszystkich emocji i uczuć. Gdyby udało mu
się przeżyć, gdyby on i Tonks mogli być z nami, to czy świat nie
wydawałby się lepszy? Czy moglibyśmy stworzyć rodzinę? Nie... Dla nas
było już za późno, jednak Teddy, on stracił coś najbardziej
wartościowego. Oboje to straciliśmy...
Szybkim
krokiem ruszyłam w stronę bramy cmentarza. Zbyt wiele pogrzebów jak na
tak krótki czas. Zbyt wielu przyjaciół, znajomych, a nawet wrogów musimy
chować. Nie potrafię sobie teraz wyobrazić kim będę jutro, kim będę za
miesiąc, kim będę za rok.
Gdybym tylko mogła choć przez moment ich zobaczyć...
Syriuszu,
zginąłeś jako pierwszy, a twoja śmierć była jak bomba z opóźnionym
zapłonem. Teraz to czuję, czuję jak nigdy. Wiem, że byłeś dla mnie kimś
wyjątkowym, wiem, że ja byłam kimś takim dla ciebie. Wiesz, gdybyśmy się
spotkali, to poszlibyśmy na szklankę ognistej i powiedziałbyś mi
jeszcze raz: Ginny, najczęściej złe rzeczy spotykają dobrych ludzi.
Rudowłosa
dziewczyna otworzyła oczy. Przeklęła, kiedy okazało się, że nadal trwa
noc. Otarła z czoła krople zimnego potu i podeszła do okna. Odsłoniła
ciężkie kotary i otworzyła je. Poczuła na twarzy podmuch letniego
wiatru. W pokoju była sama. Hermiona miała się zjawić za kilka dni.
Po
chwili usłyszała ciche kroki. Ktoś nacisnął na klamkę i uchylił
delikatnie drzwi. Odwróciła się mechanicznie i dostrzegła zarys męskiej
sylwetki. Po długich włosach rozpoznała Syriusza Blacka.
Wszedł do pokoju i bez słowa usiadł na łóżku.
- Coś nie tak? - spytała cicho. - To kolejny głupi sen? Zaraz wyciągniesz pewnie siekierę...
-
Chyba jesteś jeszcze mocno zaspana - odpowiedział, po czym wskazał
miejsce obok siebie. Zawahała się, jednak spełniła jego prośbę.
-
Mam pokój dokładnie nad tobą - kontynuował. - Zawsze słyszałem odgłosy
stąd. Możesz to sobie wyobrazić? Goście mojej matki potrafili robić
dziwne rzeczy...
Ginny
wyobraziła sobie wszystkie te piękne kobiety w długich, drogich
sukniach i mężczyzn w koszulach z żabotami, którzy za dnia udawali
dżentelmenów, a w nocy przemieniali się w dzikie bestie. Na jej twarzy
zagościł niewyraźny grymas, wzdrygnęła się delikatnie.
- Żartujesz? - wydusiła w końcu.
Syriusz uśmiechnął się przyjaźnie. Otaczała ich ciemność, nie widzieli dokładnie rysów swoich twarzy.
- Mówiłaś przez sen - rzekł po chwili.
- Faktycznie musisz dobrze wszystko słyszeć.
- Rzucałaś się po łóżku, gdybyś była starsza, dodałbym że jestem na to wyczulony.
Na jej twarzy zagościł szkarłatny rumieniec, którego Black nie mógł zobaczyć.
- Miałam koszmar - szepnęła. - Boję się tego, co możne się teraz wydarzyć.
- Wszyscy się boimy...
-
Wiem, ale ja... ja nie potrafię tego opisać. Mam złe przeczucia. Ciągle
śnią mi się niekończące się schody. W pewnym momencie brakuje stopni,
jednak widzę przed sobą dalszą drogę. No i drzwi, białe, otwarte
kamienne drzwi. Chcę skoczyć, mam wrażenie, że to nic trudnego, przecież
odległość nie jest aż tak ogromna. Jednak spadam w przepaść. Najgorsze
jest to, że nie mogę się obudzić. Moje ciało opada na leśną polanę. Jest
noc, a wszystkie drzewa spowija jasny blask pełni księżyca. W oddali
słyszę wycie. Jest coraz bliżej... Nie mogę się ruszać. Jestem pewna, że
zaraz ujrzę wilka, albo coś podobnego, jednak z zarośli wychodzi
człowiek. Za każdym razem podchodzi coraz bliżej, jednak nigdy nie
dostrzegłam jego twarzy.
-
Może to wcale nie wróży nic złego? Nie mam w zwyczaju wierzyć w
proroctwa, jednak wstyd się przyznać, ale chodziliśmy z Jamesem na
wróżbiarstwo. Większość lekcji przespałem, jednak ten temat utkwił mi w
pamięci. Może to przez wygłupy w czasie tej lekcji? No nie ważne...
- I tak nie wierzę w to, co powiesz.
- Dlaczego?
-
Bo będziesz chciał mnie uspokoić - rzekła, wstając z miejsca i
podchodząc do okna. Spojrzała na idealnie okrągły księżyc. Gdzieś, w jej
podświadomości rozległo się wycie. Jednak nie wydawało się być groźne,
wręcz przeciwnie.
-
Wszystko to ma związek z przyszłością - zaczął Syriusz. - Wspinaczka po
schodach oznacza trud, a upadek straty. Jednak otwarte drzwi
wszystkiemu przeczą, bo oznaczają zysk. Natomiast blask pełni księżyca w
ciemnościach to trudności. Wycie, to kolejna zapowiedź nieszczęścia. A
człowiek bez twarzy to element naszej osobowości, który musimy
zaakceptować, a jeśli zajdzie potrzeba - zmienić. Zazwyczaj oznacza to,
czego nie rozumiemy lub się boimy.
- Nie pomogłeś mi, wiesz? Utwierdziłeś mnie tylko w przekonaniu, że wisi nade mną jakieś idiotyczne fatum...
- Może warto się przygotować?
- Powinnam o czymś wiedzieć?
- Nie...
Zatrzasnęła okno i naciągnęła z powrotem ciężkie, grube zasłony. Pokój spowiła nieprzenikniona ciemność.
Fred,
mój kochany braciszku. Pamiętam jak spojrzałeś mi w oczy po raz
ostatni. Mam wrażenie, jakby to było tak dawno... Przeczuwałeś to,
wiedziałeś, że nie wrócisz. Chcę móc cię przytulić, usłyszeć twój
śmiech, ucałować twoje piegowate policzki.
Całą
Norę spowił blask świec. Girlandy mieniły się wszystkimi z możliwych
barw, a sztuczny śnieg na oknach dodawał świątecznej atmosferze więcej
uroku. W całym pomieszczeniu unosił się zapach wypieków i świeżej
choinki.
Pięcioletnia
dziewczynka siedziała przy kominku i opowiadała swojemu Misiowi, o
prezentach, które ma nadzieję zastać następnego ranka w dużej skarpecie.
Jej
rodzice obserwowali ją z delikatnym uśmiechem. Nie dawali rady spełnić
każdej zachcianki dzieci, ale starali się, aby maluchy dorastały w
ciepłym domu z rodzinną atmosferą.
Po
chwili do małej podszedł jeden z bliźniaków. Usiadł po jej prawicy i
wyszczerzył zęby. Dziewczynka nie przerywała rozmowy z Misiem.
- Mam nadzieję, że nie poprosiłaś znów o list z Hogwartu - rzekł, po czym pociągnął ją za warkoczyk.
- Fred, to boli! - załkała.
- Nie jestem Fred, tylko George - oświadczył wypinając dumnie pierś, na której widniało duże "G".
- Kłamiesz.
- Skąd ta pewność?
- Po prostu to wiem...
Chłopiec
objął ją ramieniem, po czym złożył na jej policzku, głośnego całusa.
Dziewczynka wzdrygnęła się i zrobiła urażoną minę. Chciała go odepchnąć,
jednak nie miała tyle siły. Poddała się i położyła głowę na jego barku.
- A ty nie chcesz jechać do Hogwartu? - spytała po chwili.
- Oczywiście, że chcę. Wiesz, że ja i George będziemy tam najbardziej szanowanymi Gryfonami?
- Mówiłam, że jesteś Fred...
Nessi,
dlaczego miałabyś nie dotrzymać obietnicy? Pamiętasz ją jeszcze? Miałam
mieć najpiękniejszą suknię ślubną. Ale nie chcę być egoistką. Daruję ci
tą kreację, ale Neville... nie daruję ci, że go zostawiłaś.
Postać
skąpana w promieniach porannego słońca, szła powoli przez błonia
Hogwartu. Pocierała ręce, aby choć trochę się rozgrzać. Ciszę zakłócał
jedynie szelest splamionych złotem liści. Po chwili usiadła na
pobliskiej ławce i odtrąciła z twarzy długie rude włosy.
- Nie zimno ci? - usłyszała za plecami głupie pytanie.
Odwróciła
głowę. Obserwowały ją brązowe oczy Nassarozy. Dziewczyna miała na sobie
obszerną ciepłą pelerynę z wyszytym liściastym wzorem. Ginny posunęła
się na brzeg, robiąc jej miejsce obok. Ślizgonka zawahała się przez
chwilę, po czym zasiadła. Rozpięła zapinkę i niewiele myśląc okryła
sąsiadkę. Ich ramiona zetknęły się.
- Dzięki - szepnęła Gryfonka.
- Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam cię na nogach o tak wczesnej porze - rzekła ta druga.
- Mogłabym powiedzieć to samo o tobie. Nigdy nie śpię długo. Za to moi bracia... ci to najchętniej wstawaliby w południe.
- Glindzia też tak ma. Jak chcę ją wyciągnąć z łóżka o ósmej, to wścieka się potwornie.
Zapadła dłuższa chwila milczenia. Spojrzały sobie w oczy.
- Nie zdradziłyśmy was - szepnęła Nessi. - Też chcemy zakończenia wojny. Jeśli myślisz, że Ślizgonów ona bawi, to...
- Nie, nie sądzę tak. To chyba jakaś psychoza tłumu.
-
Tak, ja też zawsze sądziłam, że Gryfoni to puste osiłki, które potrafią
tylko szarżować i chwalić się, jacy to są paskudnie honorowi.
Colin,
chcę jeszcze raz ograć cię w szachy, a potem zjemy tyle czekoladowych
żab, że rozbolą nas brzuchy. Powiem Demelzie, że jeśli cię pocałuje,
to... sama nie wiem, ale ona na pewno się zgodzi.
- Szach mat - rzekła dziewczyna, po czym jej konik roztrzaskał króla przeciwnika.
- Nie mam z tobą żadnych szans... - westchnął chłopak, po czym zaczął zbierać figurki.
- Daj spokój Colin, może jeszcze jedna partia?
- Ok, ale ja pierwszy wybieram kolor - rzekł szybko.
Ginny kiwnęła głową na znak zgody. Gryfon zastanowił się przez chwilę.
- Niech będą czarne - rzekł. - Pasują do mojego parszywego humoru.
Dziewczyna
uśmiechnęła się delikatnie, po czym przegryzła czekoladową żabę.
Poczuła jak delikatna masa rozpływa się w jej ustach.
- Znasz legendę o szachach? - spytała, przełykając słodycz.
- Jasne,
była w mojej książce od matematyki. Podobno wymyślono je w Indiach.
Legenda głosi, że władca tego państwa był tak zachwycony tą grą, że
postanowił nagrodzić jej twórcę, proponując mu, by sam wymyślił sobie
nagrodę. Wynalazca był na tyle sprytny, że wymyślił taki oto układ.
Poprosił o jedno ziarno pszenicy za pierwsze pole szachownicy, dwa
ziarnka za drugie, a za każde następne dwa razy więcej ziarn niż za pole
poprzednie. Jak sądzisz, czy jeśli władca zebrał by ziarno z całego
kraju, to dałby radę wynagrodzić wynalazcę?
-
Colin, nie bądź głupi. To czarodzieje wymyślili grę w szachy. Szachy to
nie jest zwykła gra. To jest Gra. Mugole nie daliby rady wpaść na coś
tak genialnego. Pion na F4.
- Czy aby nie przesadzasz? Koń na C3. W takim razie, jaka jest wasza wersja? Nie było władcy Indii i inteligentnego twórcy?
-
Oczywiście, że nie. Szachy wymyślił stary czarodziej. Podobno był
smutnym pustelnikiem i brakowało mu rozrywki. On grał białymi,
prawdziwymi żołnierzami, podporządkowującymi się graczowi i wierzącymi w
jego kompetencje. Czarne, to co innego. One współpracowały tylko ze
sobą. Podobno nadal nie są do końca oswojone...
- Tak, jasne, może konik zaraz mi podpowie co mam zrobić. Wieża na H5.
- Dama na H5. Chyba musisz więcej myśleć.
- Dzięki za komplement.
-
Poprzez partię szachów można przedstawić dowolną intrygę. Wtedy
zwycięzcą zostaje ten, kto potrafi naprawdę grać. Znajomość zasad to
tylko wstęp do wojny. Szachy to nie poker. Pion na B5.
- A ty kim jesteś na szachownicy? - zapytał w końcu Colin.
- Ja? chyba jestem pionkiem... Pion na D1.
- A kim staje się pionek, kiedy przejdzie całą planszę?
- Królową... - szepnęła z roztargnieniem.
- Czyżby? - zaśmiał się dość ironicznie. - A ja myślałem, że dowolną figurą.
Ginny za późno ugryzła się w język. Była zła na siebie, że palnęła taką głupotę. Teraz pewnie jest uważana za kompletną idiotkę.
- Jak dla mnie jesteś koniem - stwierdził, patrząc jej głęboko w oczy.
- Chyba mnie przeceniasz... Koń to figura zwinna i szybka.
- Tak, a do tego nieprzewidywalna. Koń na E7. Szach mat.
Tonks,
z tobą załatwiłam chyba wszystkie sprawy, ale Teddy... Uważam, że
powinnaś jeszcze milion razy powiedzieć mu, że go kochasz, przytulać go i
przeżywać z nim wszystkie ważne wydarzenia. Kto mu doradzi w sprawie
dziewczyn? Czy ten obowiązek spadnie na jego starsza siostrę?
Młoda
kobieta postawiła tacę z posiłkiem na szafce nocnej. Lekko
zaniepokojonym wzrokiem spojrzała na leżącą w jasnej pościeli
dziewczynę. Dziś miała ten gorszy dzień. Położyła jej dłoń na czole. Nie
miała gorączki.
- Zjesz trochę zupy kalafiorowej? - spytała, rozkładając serwetkę.
- Tonks. - Usłyszała jej ciche szepnięcie.
-
Tak? Pomóc ci usiąść? - Bez słowa podeszła do dziewczyny i pociągnęła
za ramiona. Ułożyła poduszkę i oparła jej zmęczone ciało.
- Tonks... Proszę, zabij mnie.
Oczy
Nimfadory stały się kilkakrotnie większe. Po policzkach popłynęły łzy.
Jeszcze nigdy nie poczuła uderzenia tak wielkiego żalu. Nigdy nie
przypuszczała, że w tak młodej osobie może czaić się taka myśl.
- Ginny, o czym ty mówisz? - wydusiła z siebie. - Nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego.
- Dlaczego? Bo jestem córką Remusa?
- Nie, bo ja nie jestem mordercą. Nie mam prawa kończyć życia niewinnych osób.
- A jeśli ktoś zginie w trakcie akcji?
- To co innego. Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Szczególnie, kiedy działasz w obronie własnej lub kogoś, kogo kochasz.
Tonks
rozłożyła serwetkę na klatce piersiowej dziewczyny, po czym nabrała na
łyżkę trochę zupy. Nie był to jednak najlepszy pomysł, wszystko rozlało
się na pościel.
- Daj spokój - jęknęła Ginny. - Sama potrafię zjeść.
Dziewczyna niezgrabnie ujęła łyżkę.
- Co mówią uzdrowiciele? - spytała w końcu.
- Mówią, że potrzeba czasu, abyś doszła do siebie.
- Mam wrażenie, że to nigdy nie nastąpi... Ale... Tonks, czy ja będę mogła zajść w ciążę?
Kobieta
spuściła głowę. Wstała z krzesła i podeszła do okna. Wyglądała tak,
jakby właśnie zobaczyła tam coś interesującego. Westchnęła głośno.
- Nie wiem... - szepnęła.
Szklana
miska upadła z głuchym brzękiem na podłogę. Roztrzaskała się na tysiące
kawałków, niczym marzenia i plany młodej Gryfonki.
Profesorze
Snape, powiem wprost - dziękuję. Za co? Za uratowanie mi życia. No i
miał pan rację, wtedy byłam szalona. Dobrze, że w porę ktoś zareagował,
tym kimś był pana syn.
Severus
Snape przewrócił oczami, po czym spojrzał na rudowłosą dziewczynę
siedzącą na krześle. Wyglądała fatalnie. Blada cera wydawała się być
wręcz przezroczysta, piegi zniknęły. Pod oczami malowały się purpurowe
sińce.
- On mi kazał - wyjąkała po chwili.
- Kto? - W głosie dyrektora można było wyczuć nutkę napięcia.
- Tom, to znaczy... - zawahała się. Nie wiedziała jak właściwie go nazwać.
Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową.
-
Nie bądź śmieszna – prawie wypluł te słowa. – Uważasz, że Czarny Pan
nie ma lepszych rzeczy do roboty, tylko zabawę z szesnastoletnią
uczennicą?
Jej
oczy prawie wyszły z orbit. Zbladła jeszcze bardziej. Właśnie zdradziła
mu swój największy sekret, a on potraktował ją jak głupią idiotkę.
- Nie wierzy mi pan? – zapytała, bliska płaczu.
- Pewnie zbyt wiele wypiłaś. Nie muszę wspominać, że złamałaś tym samym kolejne zasady regulaminu?
- Ale… Proszę pana, ja nie kłamię.
- Jeśli faktycznie nie kłamiesz, to znaczy, że jesteś szalona.
- Nie jestem szalona! – krzyknęła trochę zbyt głośno.
Tom, spojrzałabym ci w oczy, uśmiechnęła się, a potem zdmuchnęła całą siłą płuc.
A
jego cienkie macki zaciskają się na jej umyśle. Trzyma się tak mocno,
że ona nie jest w stanie sama się uwolnić. Dziewczynka pochyla się nad
podręcznikiem z eliksirów. Nie chce, aby ktokolwiek zauważył jej
niecodzienne zachowanie.
Nie martw się - słyszy w swojej głowie. - Nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Jesteś tylko jedną z wielu uczennic.
- Dla ciebie też jestem jedną z wielu? - pyta lekko zasmucona.
Nie,
dla mnie jesteś kimś wyjątkowym. Zostaw te książki i pergamin. Później
to dokończysz. Musisz coś dla mnie zrobić. - Ton jego głosu zmienił się w
zimny i szorstki. Nie było dyskusji.
Wstała z krzesła, choć nie do końca była pewna czy całkowicie z własnej woli.
- Co mam zrobić? - zapytała.
- Napisać tę pracę do końca - usłyszała Demelzę gdzieś w oddali, a może całkiem blisko?
Tom nigdy jej nie rozkazywał. Nie musiał, wiedział, że i tak wszystko dla niego zrobi...
Tych
ludzi już ze mną nie było. Gdzie teraz są? Co znajduje się po tej
drugiej stronie? Czy obserwują mnie? Czy będą mi pomagać w chwili
zwątpienia? Czy kiedykolwiek dadzą mi jakiś znak, którą drogą mam
podążać? Czy jeszcze ich zobaczę? No i kim tak właściwie jest Śmierć...?
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz