czwartek, 18 sierpnia 2011

046 ROZDZIAŁ: Lepszy czas

Spróbuj choć raz odsłonić twarz i spojrzeć prosto w słońce.
Zachwycić się po prostu tak i wzruszyć jak najmocniej .
(Varius Manx)

Czas mijał. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy rozpoczął się czerwiec. Dni stały się dłuższe, a noce cieplejsze. Deszcz rzadko padał, co było niespotykane dla tej pory roku. Eddie wyszedł ze szpitala, chwilowo zamieszkał w Muszelce. Jak to sam stwierdził, morskie powietrze dobrze mu robi. Fleur zaszła w ciążę. Bill jest chyba najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Cały czas opowiada o swoim maleństwie. Twierdzi, że to będzie syn. Jego żona nie podziela tego zdania.
Harry i Hermiona nadal są u nas. Gryfonka stwierdziła, że za rok, jak skończy szkołę, wybierze się do Australii i odnajdzie tam rodziców. Natomiast Harry... cóż, on sam nie wie czego chce. To znaczy na pewno wie, że chce mnie. Wiem, że jego uczucia są w rozsypce. Jest zazdrosny o Eddiego.

Razem z Eddiem wybraliśmy się na Pokątną. Na ulicę wróciło dawne życie. Na szybach sklepów wisiały kolorowe plakaty, promujące nowinki i promocje, których klient nie mógł przegapić. Na wystawach piętrzyły się stosy najróżniejszych drobiazgów. Kociołki, słodycze, zioła a nawet nowa miotła wyścigowa - Bryza. Wokół niej zebrało się wielu czarodziejów z dziećmi, każdy najpewniej wiele by dał, aby przelecieć się na niej choć przez minutę. Ciekawe, czy więcej ode mnie.
- Tęsknisz za quidditchem? - wyrwał mnie z zamyślenia Eddie.
- A ty tęsknisz za Francją? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Nie czekając na jego odpowiedź, chwyciłam go pod ramię. Szliśmy wolno. Eddie mocno utykał na lewą nogę. Z prawą było nieznacznie lepiej.
- Jakie mamy plany? - zmienił temat.
- Po pierwsze i najważniejsze, muszę kupić nową różdżkę. Mama prosiła mnie, abyśmy wpadli do apteki i sklepu zielarskiego, a potem, cóż... potem możemy iść na lody.
- Niech będzie. Chociaż nie. Jeszcze do jednego sklepu wejdziemy.
- Jakiego?
- Potrzebujesz własnej sowy - oświadczył z poważną mina. - Jak wrócisz do szkoły musimy się jakoś normalnie kontaktować.
- Musisz mi o szkole przypominać? - jęknęłam cicho. - Teraz powinnam siedzieć nad książkami, a nie spacerować z tobą. Jak mam zaliczyć te głupie przedmioty skoro prawie wcale się nie uczę? Hermiona zmyje mi głowę, jak się dowie.
- No wiesz... Masz wrócić do Hogwartu na jeden rok a nie dwa. Ja skończę w tym czasie kurs na uzdrowiciela, a potem...
Eddie nie dokończył. Poczułam lekkie uderzenie w plecy i ledwo utrzymałam równowagę.
- Co do licha!? - syknęłam, odwracając się na pięcie.
Stanęłam twarzą w twarz z wysoką kobietą o długich brązowych włosach. Ubrana była w długą, ciemną suknię, a na stopach miała wysokie szpilki.
- Najmocniej państwa przepraszam - zaczęła, a w jej głosie dało się wyczuć słowiański akcent. - Zagapiłam się. Poza tym, strasznie wolno państwo szli i...
- Wolno? - zdenerwowałam się. Poczułam, jak żyła na moim czole zaczęła pulsować. - A jak mieliśmy iść szybciej?
- Uspokój się. - Usłyszałam przyciszony głos Eddiego.
Nagle twarz kobiety się zmieniła. Zdenerwowanie przemieniło się w zaskoczenie. Jej oczy stały się większe, a policzki nabrały lekko purpurowego odcieniu. Przyglądała mi się, jakby zobaczyła najciekawszą osobę na świecie.
- Przepraszam raz jeszcze - szepnęła. - Masz na imię Elisabeth?
- Nie... Musiała mnie pani z kimś pomylić.
- Och, proszę o wybaczenie.
Minęła nas powoli, nadal nie spuszczając z oczu mojej twarzy. Po chwili weszła do pobliskiego sklepu zielarskiego. Dałabym głowę, że wyjrzała jeszcze raz przez okno.
- Znasz ją? - zapytał Eddie.
- Nie, musiała mnie z kimś pomylić.
- Wyglądała na pewną siebie - stwierdził jeszcze.
- Tak, wyglądała... Ale nie mąćmy już sobie w głowach. Mieliśmy spędzić miły dzień.
Mężczyzna spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się ciepło, po czym pocałował czule.
- To gdzie chcesz iść najpierw, księżniczko?
- Nie mów tak na mnie, bo brzmi idiotycznie. Najpierw chcę kupić nową różdżkę.
- Twoja wola jest dla mnie rozkazem.
Nie rozmawialiśmy już o spotkanej kobiecie. Próbowałam o niej nie myśleć. Miałam dość zaprzątania umysłu błahostkami. Może okaże się to ważne. Kto wie, ale na dzień dzisiejszy nie ma najmniejszego znaczenia. Ginevra czy Elisabeth, a może jeszcze ktoś inny? Może po prostu Ginny Weasley, ruda, piegowata dziewczyna której świat pomału układa się w jedną całość.

Kawiarnia mieściła się na tyłach Pokątnej. Był to niewielki, zielony budynek z ozdobnymi, białymi ramami okiennymi i brązowymi parapetami. Przy stalowym płocie piętrzyły się kosze z kolorowymi kwiatami.
Większość stolików była zajęta. Czarodzieje korzystali ze słonecznego, ciepłego dnia i opuścili swoje domostwa. W dodatku każdy z nich łaknął odrobiny spokoju i relaksu po wojnie. Niejednemu cztery ściany przynosiły bolesne wspomnienia utraconych bliskich.
Usiedliśmy z Eddiem w rogu ogrodzenia. Zakupy położyłam na pobliskim krześle, a sama zajęłam miejsce tyłem do głównej ulicy. Zamówiliśmy dwie kawy mrożone i babeczki czekoladowe.
- W końcu - zaczął Eddie, kiedy kelnerka się oddaliła.
- Co w końcu? - spytałam lekko osłupiała.
- W końcu się uśmiechasz. To chyba nie za sprawą nowej różdżki, czy promocji w sklepie zielarskim.
- Nie uważasz, że byłoby samolubne z mojej strony umierać z żalu od rana do nocy?
- Uważam, że każdy z nas ma prawo do smutku, ale nie możemy zapomnieć o ludziach, którzy zostali tutaj z nami. Niektórym trzeba pomóc i pchnąć na dobre tory. Ale musimy pamiętać o tych, co zginęli.
- Ja mam Teda. Nie zostawię go. Jest moim bratem i ma prawo poznać w przyszłości historię ojca i matki. Choć sama nie do końca ich poznałam.
- A ja? Kogo ja mam pchnąć na dobre tory?
- Jak już skończysz ze mną? - spytałam, patrząc mu prosto w zielone oczy. - Kiedyś obiecałeś, że pokażesz mi Francję.
- Chcesz się tam wybrać na przyszłe wakacje?
Położyłam swoją dłoń na jego ręce i zacisnęłam palce. Kostki mi zbladły.
- Pamiętasz ten dzień, a raczej noc, kiedy po balu pokazałeś mi bibliotekę? Pamiętasz, co powiedziałeś o życiu? Mówiłeś, że oboje go przegramy, że między starymi woluminami mam szukać siebie. Mam odszukać kobietę, której ty nie będziesz mieć okazji poznać. Powiedziałeś, że największą wojnę toczę w sobie. Nadal tak uważasz?
Nie odpowiedział. Milczał i przyglądał mi się z mieszanką ciekawości i smutku.
- Nie chcę tam jechać na wakacje - kontynuowałam. - Chcę mieszkać w malowniczej wiosce w Normandii, codziennie na śniadanie jeść croissanty z dżemem i pić czarną kawę. Do obiadu smakować wino i cydr. A po sąsiedzku mieć farmę z czerwonymi krowami, a od ich właścicieli kupować mleko i ser.
Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Mięśnie twarzy jakby się rozluźniły.
- Zgodzę się ze wszystkim prócz tej zagrody z krowami. Może być kilka kilometrów dalej. Ale na przeciw? Wyobrażasz sobie ten... zapach.
Kiedy chciałam się usprawiedliwić pojawiła się kelnerka. Podała nam kawę i ciasto. Po chwili oddaliła się do kolejnych stolików.
- Te babeczki wyglądają jak bobki hipogryfa - stwierdził Eddie, przyglądając się im z zdwojoną ciekawością. Zachichotałam cicho.
- Proszę, kogo my tu mamy. - Usłyszałam za plecami tak doskonale znajomy głos.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na Lunę Lovegood. Dziewczyna była sama. Jej długie, blond włosy opadały swobodnie na plecy, a na sobie miała jasnoróżową sukienkę z bufiastymi rękawami.
- Cześć Luna - przywitałam się, wstając i cmoknęłam ją w policzek. - Usiądziesz z nami?
- Ale tylko na chwilę. Obiecałam tacie załatwić parę spraw na Pokątnej.
Dziewczyna zajęła miejsce obok mnie i rozejrzała się po twarzach gości lokalu.
- Widzę, że ludzie pomału zaczynają dochodzić do siebie - stwierdziła. - Ciekawe ile jeszcze czasu potrzeba, aby rany się zabliźniły.
- Myślę, że będą musiały upłynąć lata - rzekł Eddie, upijając łyk kawy. - To nie są takie wydarzenia, po których następnego ranka przechodzisz do porządku dziennego.
Zapadła krótka chwila milczenia. Delikatny wiatr rozwiał mi włosy. Odgarnęłam je odruchowo. Może i rany się zabliźnią, ale szramy zostaną już do końca życia.
- Podobno McGonagall ma zostać nową dyrektorką - kontynuowała Luna. - A Vector ma być jej zastępcą.
- Czyli kobiety będą rządzić Hogwartem? - spytał żartobliwie Eddie.
- Tak, na to wygląda. Nie czytaliście Proroka? Slughorn ma zostać jeszcze przez rok, natomiast szukają profesorów transmutacji, obrony przed czarną magią i mugoloznastwa. Nie potrafię sobie wyobrazić Hogwartu po naszym powrocie. Wszystko się zmieni.
- Może zmiany nie są wcale takie złe? - spytałam. - Może wcale nie należy się ich bać?
- Ginny... Czy myślałaś już nad swoją przyszłością? Teraz nie możesz grać i...
- Luna, proszę. Jest wiele zawodów, które mogę wykonywać i są związane z quidditchem. No nie patrz tak na mnie! Nie mówię, że mam gdzieś grę i już mi zupełnie przeszło. Nie. Tęsknię za miotłą, za wiatrem we włosach i Demelzą na boisku. Ale co mam poradzić? Zamknąć się w pokoju i znów popaść w stan apatii?
Na twarzy przyjaciółki zagościł delikatny uśmiech. Chwyciła mnie za rękę i spojrzała prosto w oczy.
- Taką cię lubię najbardziej - oświadczyła, po czym wbiła wzrok w lazurowe, niezmącone chmurami niebo.
- Ja chyba też taką lubię siebie najbardziej - stwierdziłam cicho. - Poza tym podjęliśmy decyzję. Jak skończę szkołę wyjeżdżamy do Francji.
- Tak będzie lepiej, prawda? - spytała, przymykając oczy i rozkoszując się ciepłymi słonecznymi promieniami.
- Tak, tak będzie lepiej. Ale wiesz dobrze, że będę was wszystkich odwiedzać co najmniej trzy razy w roku. No i będę pisać. Wiesz, jak kocham pisać listy.
- Powinnaś zacząć uczyć się języka - rzekła Luna, spoglądając na kieszonkowy zegarek. - Chyba chcesz się tam dogadać i znaleźć pracę.
Przewróciłam oczami zrezygnowana, a na twarzy Eddiego zagościł delikatny uśmiech.
- Najpierw zdam do siódmej klasy, a potem będę się uczyć francuskiego. Może znajdzie się w szkole jakiś przystojnym korepetytor.
- Jeśli sądzisz, że będę zazdrosny, tak jak ty o Fleur, to grubo się mylisz.
- No wiesz! Zaraz ta kawa wyląduje na twojej głowie.
Kątem oka dostrzegłam jak Luna wstaje z krzesła. Przysunęła je zgrabnie i uśmiechnęła się w naszą stronę.
- Muszę iść, ale Ginny, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
- Słucham.
- Mogłabyś spotkać się z Neville'em. On jest bardzo... przygnębiony. Stara się tego nie okazywać, a jak go pytam o Nessi to wymownie zmienia temat. Pomyślałam, że może ty na niego wpłyniesz jakoś... pozytywnie.
- Spróbuję. Spotkam się z nim w najbliższych dniach.
Luna kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym pożegnała się z nami odeszła w swoją stronę. Przyglądałam się jeszcze przez chwilę jej szczupłej sylwetce, ginącej w tłumie.

Kiedy wróciłam do domu niebo okryła warstwa szarości. Na horyzoncie wynurzył się księżyc. Jeszcze tylko kilka dni i nastanie pełnia. Drzewa zaszumiały złowrogo. W oddali usłyszałam cichy grzmot. Zbliżała się burza. Za wzgórzami kłębiły się czarne chmury.
- Już jestem! - krzyknęłam, kładąc torby z zakupami na kuchennym stole. - Jest tu w ogóle ktoś?
Spojrzałam na swoje dłonie. Pod paznokciami zebrała mi się czarna ziemia. Całe palce były ubrudzone od błota. Obejrzałam je dokładnie. Nie miałam pojęcia skąd to się wzięło.
Odkręciłam kurek przy zlewie. Zimna woda chłodziła moje dłonie. Jednak po chwili nabrała czerwonego zabarwienia. Poczułam metaliczny zapach krwi. Gęsta, ciepła posoka spływała po nadgarstkach i tworzyła ciemne plamy na posadzce. Wystraszona odskoczyłam do tyłu. Poślizgnęłam się i upadłam. Próbowałam się podnieść, jednak obca siła trzymała mnie na podłodze.
Zlew zaczął przeciekać. Krew wypływała z niego wąskim strużkami. Zaczęła zapełniać całe pomieszczenie. Moczyła moje ubranie.
Po chwili usłyszałam ciche kroki na schodach. Drewniane stopnie zaskrzypiały znajomo, jednak było w tym coś jeszcze. Przestroga. Ktoś wszedł do kuchni, ktoś obserwował moje plecy, ktoś...
Odwróciłam się mechanicznie. Moje serce stanęło, przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. Przede mną znajdowała się niska, krępa kobieta o rozbieganym spojrzeniu. Jej twarz była jeszcze bardziej blada niż przy naszym ostatnim spotkaniu.
Strach ogarnął całe moje ciało. Paraliżował mnie. Alecto Carrow była tutaj. Stałą na przeciw mnie, a w pobliżu nie było nikogo kto mógłby mi pomóc.
Klęczałam przed nią, a po moich policzkach popłynęły słone łzy.
- Niegrzeczna z ciebie dziewczynka - zaczęła, a na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - Zabiłaś Dołohowa. Nie spodziewałam się tego. Teraz jesteś taka jak my.
- Nieprawda! - krzyknęłam, a kosmyki moich włosów zanurzyły się we krwi. - To była wojna. Miałam do tego prawo!
- Nikt nie ma prawa kończyć cudzego życia. Nikt, rozumiesz? Ani ty, ani ja. Jednak różni nas to, że ty masz wyrzuty sumienia a ja nie... Cóż. Wolałabym cię zabić trochę inaczej. Najpierw usłyszeć twój krzyk i błaganie o litość. Ale trudno. Nie dajesz mi wyboru.
Po chwili wyciągnęła różdżkę i wymierzyła. Nie miałam już sił się bronić. Z mojej piersi wyrwał się przeraźliwy wrzask.
- Avada kedavra - krzyknęła i wystrzeliła wiązkę zielonego światła.
Trzask...
Moje ciało opadło na zimną, drewnianą podłogę. Z mojego czoła spływały krople potu. Pukle rudych kosmyków przykleiły się do zaczerwienionych policzków.
- Ginny - usłyszałam przerażony szept Hermiony. Jej twarz w blasku księżyca stała się złowrogo blada. Malował się na niej strach i zdziwienie. Odgarnęła kołdrę i podeszła do mnie. Położyła mi dłoń na ramieniu.
- Wszystko w porządku? - spytała.
- Tak, miałam koszmar. Hermiono, proszę powiedz mi, co się stało z Alecto?
- Jest w Azkabanie. Ginny, nic ci nie grozi. Ani tobie, ani Eddiemu.
- A jeśli ucieknie?
- Nie ucieknie, możesz być spokojna.
- Hermiono - zaczęłam, patrząc jej prosto w oczy. - Zabiłaś kogoś?
- Nie... Chyba bym nie potrafiła.
- Wiesz, że ja to zrobiłam? Chwyciłam kamień, naskoczyłam na Dołohowa i uderzyłam. Jeden, drugi, trzeci... nie potrafiłam przestać, nie mogłam się opanować. Jego krew plamiła mi dłonie. Czułam jej zapach. Bawiło mnie, kiedy słyszałam jego krzyk.
- Ginny, nie rozpamiętuj tego. Spróbuj o tym nie myśleć.
- Łatwo ci powiedzieć. Nie myślę, ale wszystko wraca, każdej nocy widzę krew. Rozumiesz? Każdej nocy.
* * *
Wiem, że możecie mieć różne zdanie na temat tego postu. Jest to ostatnia notka, którą napisałam przed wyjazdem nad morze. Reszta jest świeższa. Jeśli mogę się pochwalić, to mam siedem notek do przodu. Już nie mogę się doczekać aż je opublikuję. Jestem z nich zadowolona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci