(Khalil Gibran)
Dni
stały się coraz cieplejsze. Promienie słońca delikatnie łaskotały
twarze. Nieba nie spowijała nawet najdrobniejsza, biała, puchata
chmurka. Wszystko było spokojne i pobudzone do życia. Wszystko z
wyjątkiem kilku odważnych bohaterów, wszystko oprócz uczniów Hogwartu,
których czekały egzaminy za niecałe dwa miesiące.
-
Nie rozumiem, jak możesz tak to wszystko zlewać. - Oburzyła się
Hermiona przy śniadaniu. Wbiła widelec w jajecznicę i obrzuciła
wszystkich karcącym spojrzeniem.
-
Przecież się uczę! - wydusił z siebie Ron, połykając kęs grzanki. - Na
przykład wczoraj przez dwie godziny powtarzaliśmy z Harrym eliksiry.
-
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, Ron - rzekła dziewczyna, po czym
spojrzała mi prosto w oczy. - Poza tym, dla odmiany nie mówiłam do
ciebie. Ginny, przestań tyle solić, to szkodzi.
Zrezygnowana odłożyłam drewnianą solniczkę i podniosłam ręce w geście poddania.
- Wybacz, zapomniałam, że powinnam żywić się sałatą, ogórkiem i pomidorem.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Sól szkodzi każdemu. Harry, słyszysz co mówię? Sól szkodzi k a ż d e m u.
-
Masz chyba zły dzień - rzekł Ron z pełnymi ustami maminej konfitury. -
Rozumiem, że się denerwujesz egzaminami i w ogóle, ale świat nie kończy
się na nauce.
Hermiona
spojrzała na niego gniewnie. Jej twarz stała się purpurowa, a oddech
mocno przyspieszył. Świdrowała wzrokiem całą naszą trójkę.
-
Świat się tam zaczyna - oświadczyła. - Kiedy jesteś dzieckiem najpierw
się uczysz, prawda? Poznajesz świat, stawiasz pierwsze kroki, klecisz
pierwsze słowa.
- W takim razie mój zaczął się w innym miejscu... - szepnął Ron.
Dziewczyna
już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, kiedy do kuchni wszedł Bill. Na
jego twarzy widać było radość związaną z ciążą jego żony. W oczach
czaiły się iskierki, których dawno nie widziałam. Spojrzał na nas, po
czym usiadł na jednym z licznych krzeseł.
- Hej - przywitał się. - Taki piękny dzień, a wy dopiero co śniadanie jecie?
- Każdego ranka wkuwamy zaklęcia - zażartował Ron.
- Nie kpij ze mnie - syknęła Hermiona, po czym chwyciła solniczkę i wsypała prawie połowę jej zawartości do swojej jajecznicy.
- Hermiono - zaczęłam powoli. - Sól szkodzi każdemu. Słyszysz, k a ż d e m u.
- Dajcie mi święty spokój. Co cię do nas sprowadza, Bill?
- Jeśli przeszkodziłem wam w rozmowie, to...
- Nie! - przerwałam mu równocześnie z Ronem i Harrym.
-
To znaczy, ta rozmowa powtarza się codzienne - dodałam. - Egzaminy tuż
tuż, a nie każdemu chce się uczyć w taką pogodę. Do tego dochodzi zdrowe
odżywianie, aby mózg był chłonny jak gąbka.
- A wiesz, że nasiąknięta gąbka robi się ciężka? - zapytał Ron, podkradając pomidora z talerza Hermiony.
- Tobie to nie grozi - skwitowałam. - Och Bill, przepraszam, nie chcieliśmy cię zignorować. To przez eliksiry.
- Niech ci Edward pomoże, w końcu to syn Snape'a - rzekł Harry.
- A może ty mi pomożesz, jesteś synem Lily - powiedziałam niezbyt miłym tonem.
-
Dajcie spokój - oświadczył Bill. - Obiecałem pomóc ojcu. Zajmie nam to
jakąś godzinkę, a potem możecie wybrać się ze mną do Muszelki. Trochę
morskiego powietrza dobrze wam zrobi. Poza tym, Fleur upiekła wczoraj
ciasto.
- Jestem za - oznajmiłam szybko. - Będę mogła zostać na noc?
- Ginny, to było niestosowne - zaczęła Hermiona. - Każdy wie, że mieszka tam twój chłopak i... a może wszyscy możemy zostać?
Bill
spojrzał na nią ze zdziwieniem, jego lewa brew uniosła się delikatnie.
Natomiast na twarzy Hermiony zagościł piękny uśmiech. Doskonale zdawałam
sobie sprawę, że sama jest zmęczona i potrzebuje chwili wytchnienia.
- Jasne, że możecie, jeśli tylko mama...
-
Daj spokój - rzekł Ron, wstając od stołu. - Wszyscy jesteśmy dorośli.
No, może oprócz Ginny. Ale ona pewnie do łóżka się przykuje więc się jej
nie pozbędziesz.
- Nie bądź głupi, Ronaldzie.
Zapakowaliśmy
najpotrzebniejsze rzeczy, głównie bieliznę i coś do spania, no i jedną
książkę w razie czego. Co prawda nikt prócz Hermiony nie przewidywał w razie czego.
Byliśmy nastawieni na dobrą zabawę i odpoczynek od... w zasadzie nie
wiem od czego. Nauki? Codzienności? A może tego nieustającego uczucia
pustki po stracie Freda?
George
nie dał się namówić. Nie ważne kto z nas próbował, odpowiedź
pozostawała taka sama. Nie. Jasne, wyraźne - nie. Argumenty były różne,
lecz żaden do mnie nie przemawiał. On ewidentnie unikał towarzystwa
rodziny i przyjaciół. Jednak, co by dało zmuszanie? Chyba tylko odwrotny
efekt.
Ucałowaliśmy mamę, obiecując, że będziemy się grzecznie zachowywać, a Fleur na pewno nie dostanie przez nas białej gorączki.
-
Bill, uważaj na nich - zaczęła mama. - Pamiętnej, że Ginny musi jeść
dużo warzyw, a po obiedzie przespać się chwilę. Ron niech nie opycha się
słodyczami. Harry powinien mniej słodzić herbatę, natomiast Hermiona
niech nie czyta do późna przy słabym świetle, bo jeszcze sobie oczy
popsuje.
-
Spokojnie mamo, na pewno damy sobie radę - sprostował szybko mój
najstarszy brat, po czym chwycił mnie za rękę. - Hermiono, mogłabyś
naprowadzić Rona? Lepiej, aby się nie rozszczepił.
Chłopak
spojrzał na niego groźnie, ale nie sprzeciwiał się, kiedy dziewczyna
ujęła jego dłoń. Po chwili już ich nie było. Harry także poszedł w ich
ślady.
- Gotowa? - zapytał Bill.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową.
Po
chwili straciłam grunt pod stopami. Nigdy nie lubiłam uczucia
towarzyszącego w trakcie teleportacji. Czułam, jak obca siła przepycha
moje ciało przez grubą rurę. Mimowolnie poluźniłam uścisk, jednak Bill
nie stracił panowania. Chwycił mnie mocniej.
I
nagle wszystko ustało, a na twarzy poczułam ostry powiew wiatru. W
powietrzu czułam morską sól. Moich uszu dobiegł odgłos fal, uderzających
o spadzisty klif. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, potarłam
ją dłońmi. Koszulka na krótki rękaw nie dawała mi dostatecznej ochrony
przed zimnem.
- Wszystko gra? - zapytał mój brat, nadal obejmując mnie ramieniem.
- Tak, chłodno tutaj.
- To normalne. Zawsze wieje od strony morza. Idziemy?
Spojrzałam
na małą chatkę na zboczu morskiego urwiska. W jego pobielanych wapnem
ścianach tkwiły jasne muszelki o różnorodnych kształtach i rozmiarach.
Przed nim znajdował się mały ogródek, a na idealnie wypielonych
grządkach piętrzyły się dywany różnokolorowych kwiatów.
Harry,
Ron i Hermiona brnęli przez złoty piasek w stronę drzwi wejściowych.
Bez słowa poszliśmy za nimi. Poczekali na nas na eleganckiej
wycieraczce.
- Miło wrócić tutaj jako wolny, odmieniony człowiek - rzekła Hermiona, obserwując ptaki, które pojawiły się na horyzoncie.
Ron i Harry przytaknęli jej bez słowa.
Bill
nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Gestem ręki zaprosił nas do
środka. Już w progu dało się słyszeć rozmowę dobiegającą z kuchni.
- Och Eduardo, jaki z ciebie wyśmienity kucharz. Gdyby Bill miał choć trochę twojego talentu...
- Ile razy mam ci mówić, że nie jestem Eduardo tylko Eddie?
- Daj spokój...
Eddie
odpowiedział jej coś w języku francuskim na co ona, jak wywnioskowałam z
tonu jej głosu, nieźle się zezłościła. To ciekawe, że tak nietrudno
wyłapać przekleństwa.
W
dwóch krokach przeszłam przez mały, dobrze oświetlony salon z widokiem
na morze i wpadłam do kuchnie. Poczułam zapach świeżych ziół. Ich wiązki
piętrzyły się obok okna.
- Ginny - rzekła zaskoczona Fleur, a jej twarz nabrała łagodniejszych rysów.
Eddie
odwrócił się na pięcie i spojrzał mi w oczy. Podszedł dwa kroki, objął
ramieniem i ucałował delikatnie w sine z zimna wargi.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko czwórce gości? - Usłyszałam pytanie Billa, kierowane do Fleur. - Zostaną na dwa dni.
- Oczywiście że nie. A George?
Mój najstarszy brat pokręcił tylko głową. Kobieta westchnęła cicho.
Dopiero
teraz zauważyłam jej lekko zaokrąglony brzuszek, który próbowała skryć
pod niebieską, sięgającą kolan sukienką. Długie, blond włosy spięła w
luźny kok, a pojedyncze kosmyki opadały na kark. Czasem chciałam mieć
choć trochę jej urody. Odrobinę gładkiej cery nieskalanej piegami.
Zgrabne, a nie przeraźliwie chude nogi. No i piersi. Ładny, kształtny
biust przyciągający uwagę mężczyzn.
Oderwałam
wzrok od Fleur w momencie, kiedy do kuchni weszła trójka przyjaciół.
Przywitali się, a mojej uwadze nie uszedł uścisk dłoni Eddiego i
Harry'ego.
-
Ale Bill, gdzie oni będą spać? Przecież mamy tylko trzy sypialnie.
Jedna nasza, druga Eduarda, a trzecia... cóż trzecia jest trochę
przepełniona moimi sukienkami i butami.
- Zrobiłaś z niego garderobę? - zdziwiła się Hermiona.
- Tak wyszło. Lubię wszystko widzieć.
-
Możemy spać na ziemi w salonie - zaproponował Harry. - Jesteśmy do tego
przyzwyczajeni. To znaczy Hermiona może zająć kanapę - dodał widząc na
sobie wzrok Rona.
-
No to wszystko wyjaśnione - rzekłam, po czym wzięłam jedną z soczyście
czerwonych truskawek leżących na talerzyku. Poczułam w ustach jej słodki
smak.
- A ty? - spytał Ronald, zerkając groźnie na Eddiego.
- Daj spokój, to chyba oczywiste. Nie wiesz, że mój stan zdrowia nie pozwala mi spać na podłodze?
- Pierwsze słyszę... Zmieścisz się na kanapie z Hermioną. Poza tym wykorzystujesz skutki choroby wtedy, kiedy ci wygodnie.
- Oszalałeś? Poza tym, nie będę spać w jednym pomieszczeniu z wami.
- A to niby dlaczego? - oburzył się Ron, ostro gestykulując rękoma. - W czym ci niby przeszkadzamy?
-
Uspokójcie się! - zbeształ nas Bill. - Ron, nie gadaj takich głupot.
Poza tym, Ginny sama potrafi zdecydować o sobie i na pewno nie
potrzebuje do tego twojej pomocy. A w pokoju Eddiego jest dość duże
łóżko, więc nie widzę powodu, aby miała się ściskać tutaj. I postaraj
się czasami uszanować jej decyzję.
Z
niewielkiego okienka na piętrze roznosił się widok na morze. Siedziałam
na parapecie, obejmując kolana rękoma. Moje czoło opierało się o zimną
szybę. Przymrużonymi oczami obserwowałam trójkę przyjaciół stojących na
brzegu. Przez uchylone okno dobiegł mnie rozbawiony krzyk Hermiony, szum
fal obijających się o krawędź klifu i skrzek białych mew.
Po
błękitnym niebie sunęły białe obłoczki, wyglądające jak bita śmietana.
Co jakiś czas przysłaniały słońce, jednak były zbyt delikatne, aby
przyćmić jego blask. Tak samo było ze mną. Byłam zbyt słaba i naiwna,
aby im dorównać. Wielka Trójca była słońcem. Wielką, ognistą gwiazdą, a ja tylko gęsto skłębioną parą wodną.
Załkałam
cicho, jednak po moim policzku nie popłynęła nawet najmniejsza łza.
Zasłoniłam twarz dłońmi. Nie miałam już sił. Potrzebowałam choć chwili
zapomnienia i zatracenia. Tylko jednej, króciutkiej chwili.
Nagle
usłyszałam skrzyp otwieranych drzwi. Nie spojrzałam w tamtą stronę, nie
śledziłam kroków mężczyzny. Zatrzymał się tak blisko, że czułam na
ramieniu jego ciepły oddech.
-
Już nie śpisz? - zapytał, po czym chwycił moje nadgarstki i odsłonił
twarz. Spojrzałam w jego zielone oczy. Uśmiechnął się delikatnie.
- Moja niemowlęca drzemka trwa zazwyczaj pół godziny - rzekłam cicho. - Chyba, że przerywają ją głupie sny.
- Koszmary?
-
Nie, koszmary mnie nie budzą i zazwyczaj przychodzą w nocy. W dzień
widzę twarze. Tysiące twarzy, wszystkie mówią jednocześnie. Nie
rozróżniam głosów, nie rozumiem słów.
-
To minie... Ja widzę ojca, czasami razem z matką. Widzę przeszłość i
ludzi, który utraciłem. Kobiety, mężczyźni, znajomi, przyjaciele i...
- I?
-
I ci, na których mi zależało, jednak im nie zależało na mnie -
odpowiedział, a jego wzrok utkwiony był gdzieś na linii horyzontu. -
Chcesz o tym posłuchać?
- Nie, jeśli ty nie chcesz o tym mówić.
- Będziemy mieć dużo czasu.
- Tak, będziemy go mieć.
- Ginny, - zaczął nieśmiało - mogę cię o coś zapytać? Tylko błagam, nie wyciągaj pochopnych wniosków i nie gniewaj się.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. Eddie powiedział mi wszystko. Zdradził największe sekrety a ja? Nadal byłam tajemnicą.
- Co czujesz do Pottera?
Coś
skrzypnęło. To moje serce stało się cięższe, a drewniany parapet nie
mógł unieść mojego ciężaru. Wstałam, zrobiłam kilka kółek po pokoju, po
czym usiadłam na nieposłanym łóżku. Szukałam słów, słów, które jakiś
czas temu uszykowałam na tą okazję. Zniknęły. Musiały wypaść z mojej
głowy w trakcie teleportacji.
- Wiesz, że to z tobą pragnę być - zaczęłam ostrożnie.
Już
otwierał usta, jednak przerwałam mu gestem dłoni. Wskazałam miejsce
obok siebie. Usiadł i nieśmiało objął mnie ramieniem. Teraz mogłam
mówić.
-
Harry jest moim dzieciństwem. Jest okresem w życiu, którego tak
strasznie nie chcę odrzucać. Tam mam mamę, tatę i sześcioro braci. Kiedy
na niego patrzę, widzę siebie. Małą, piegowatą, rozczochraną
dziewczynkę, oblewającą się szkarłatnym rumieńcem na jego widok. Był
moim rycerzem na białym rumaku. Tak bardzo chciałam mu się odwdzięczyć
za wszystko, tak bardzo chciałam być godna Harry'ego Pottera.
- A pomyślałaś kiedyś, czy on jest godny ciebie? - spytał, odganiając z mojego czoła kosmyk rudych włosów.
- Cóż za skromność, mój drogi. A ty jesteś mnie godny?
- Ja cię nigdy nie zostawię - odpowiedział.
Łowy
nigdy się nie kończą. Przez miliardy lat wschodzi na granatowe niebo
tylko raz w miesiącu. Jest blada i głodna, jej złowrogie oko czujne,
zęby gotowe kąsać. Gwiazdy umykają przed nią niczym spłoszone owce.
Włada całym nocnym nieboskłonem.
W
nowiu, kiedy Bogini Łowów śpi, stada gwiazd wracają na swoje pastwiska,
za każdym razem przekonane, że bestia odeszła już na zawsze.
Nieprzygotowane na jej powrót, wiecznie głodnej, wiecznie polującej.
Kiedy
otworzyłam oczy było jasno. Jednak to nie słońce sprawiało, że na
drewnianej podłodze pojawiła się blada łuna światła. To księżyc świecił w
całej swojej osłonie. Był ogromny, mogłam obserwować wszystkie kratery,
które wieki temu stworzyły meteoryty, uderzające w jego tajemniczą
powierzchnię.
Odtrąciłam
kołdrę i wstałam z łóżka. Stanęłam w jego blasku. Zabolało... Coś w
środku ukuło moje serce. Mimowolnie chwyciłam się za lewą pierś. Uczucie
nie było takie złe. Delikatny dreszcz przebiegł mi po karku.
- Remusie - szepnęłam. - Dziś byłbyś potworem.
Okręciłam
się wokół własnej osi. Jeden, i drugi, i trzeci... a potem w drugą
stronę, aby nie zakręciło mi się w głowie. Moje stopy sunęły
bezszelestnie po drewnianej podłodze. Nagle zapragnęłam być na zewnątrz.
Stać na piaszczystej plaży i pozwolić, aby spienione fale moczyły moje
chude łydki.
W dwóch krokach pokonałam odległość dzielącą mnie od łóżka.
- Eddie - szepnęłam, trącając go delikatnie w ramię. Wyglądał tak pięknie, kiedy spał. - Wstawaj śpiochu.
Przeciągnął
się i otworzył oczy. Lekko skołowany spojrzał na moją twarz pogrążoną w
blasku księżyca. Niespodziewanie usiadł, odtrącając kołdrę.
- Źle się czujesz? - zapytał.
- Wypchaj się - fuknęłam.
Na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech, bez słowa ucałował moje wargi.
- Wybacz - szepnął. - To po jakie licho mnie budzisz w środku nocy?
- Idę na plażę i pomyślałam sobie, że zechcesz mi towarzyszyć - oświadczyłam.
- Zwariowałaś? Teraz? Nie ma mowy, ja się stąd nie ruszam.
- To oznacza, że jednak pójdę sama.
Wstałam
z łóżka i pomału podeszłam do drzwi. Sięgnęłam klamkę, kiedy usłyszałam
jego ciche kroki. Uśmiechnęłam się tryumfalnie pod nosem.
- Weź chociaż sweter - rzekł, podając mi wełniane nakrycie.
- Zmieniłeś zdanie? - spytałam od niechcenia.
-
Mam cichą nadzieję, wyperswadować ci to jeszcze przed zejściem z klifu.
Jeszcze jedno pytanie, jak zamierzasz przejść przez salon z Potterem,
twoim cholernie przewrażliwionym bratem i Hermioną, która pewnie nadal
czyta jakieś opasłe tomisko?
Wzruszyłam
ramionami i otworzyłam drzwi. Wąski korytarz pogrążony był w mroku.
Wolno podeszłam do schodów i wyjrzałam przez balustradę.
- Nie sądzę, aby Hermiona jeszcze czytała. Chyba, że po ciemku.
Eddie bez słowa wyciągnął różdżkę.
- Lumos - szepnął, po czym oświetlił mi drewniane stopnie.
Najchętniej
zbiegłabym z klifu z dzikiem wrzaskiem. Jednak nie chciałam obudzić
towarzystwa znajdującego się w Muszelce. Czułam chłodny wiatr na
policzkach. Było mi zimno, owinęłam się szczelniej swetrem. Moich uszu
dobiegł szum fal obijających się o brzeg.
Chwyciłam Eddiego za rękę i razem zeszliśmy stromym urwiskiem.
- W świetle księżyca wszystko wygląda piękniej - rzekł.
- Pełnia ukazuje twoje prawdziwe oblicze.
***
A
jednak dziś. Nawet się cieszę, bo przynajmniej za tydzień dodam notkę,
która będzie rozgrywać się we wrześniu. A tak w ogóle, czy Wy też
leniliście się przez te dwa miesiące?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz