sobota, 27 sierpnia 2011

047 ROZDZIAŁ: Niczym słońce

               Wierz w marzenia, bo w nich ukryte są bramy do wieczności.
(Khalil Gibran)

Dni stały się coraz cieplejsze. Promienie słońca delikatnie łaskotały twarze. Nieba nie spowijała nawet najdrobniejsza, biała, puchata chmurka. Wszystko było spokojne i pobudzone do życia. Wszystko z wyjątkiem kilku odważnych bohaterów, wszystko oprócz uczniów Hogwartu, których czekały egzaminy za niecałe dwa miesiące.
- Nie rozumiem, jak możesz tak to wszystko zlewać. - Oburzyła się Hermiona przy śniadaniu. Wbiła widelec w jajecznicę i obrzuciła wszystkich karcącym spojrzeniem.
- Przecież się uczę! - wydusił z siebie Ron, połykając kęs grzanki. - Na przykład wczoraj przez dwie godziny powtarzaliśmy z Harrym eliksiry.
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni, Ron - rzekła dziewczyna, po czym spojrzała mi prosto w oczy. - Poza tym, dla odmiany nie mówiłam do ciebie. Ginny, przestań tyle solić, to szkodzi.
Zrezygnowana odłożyłam drewnianą solniczkę i podniosłam ręce w geście poddania.
- Wybacz, zapomniałam, że powinnam żywić się sałatą, ogórkiem i pomidorem.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Sól szkodzi każdemu. Harry, słyszysz co mówię? Sól szkodzi k a ż d e m u.
- Masz chyba zły dzień - rzekł Ron z pełnymi ustami maminej konfitury. - Rozumiem, że się denerwujesz egzaminami i w ogóle, ale świat nie kończy się na nauce.
Hermiona spojrzała na niego gniewnie. Jej twarz stała się purpurowa, a oddech mocno przyspieszył. Świdrowała wzrokiem całą naszą trójkę.
- Świat się tam zaczyna - oświadczyła. - Kiedy jesteś dzieckiem najpierw się uczysz, prawda? Poznajesz świat, stawiasz pierwsze kroki, klecisz pierwsze słowa.
- W takim razie mój zaczął się w innym miejscu... - szepnął Ron.
Dziewczyna już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, kiedy do kuchni wszedł Bill. Na jego twarzy widać było radość związaną z ciążą jego żony. W oczach czaiły się iskierki, których dawno nie widziałam. Spojrzał na nas, po czym usiadł na jednym z licznych krzeseł.
- Hej - przywitał się. - Taki piękny dzień, a wy dopiero co śniadanie jecie?
- Każdego ranka wkuwamy zaklęcia - zażartował Ron.
- Nie kpij ze mnie - syknęła Hermiona, po czym chwyciła solniczkę i wsypała prawie połowę jej zawartości do swojej jajecznicy.
- Hermiono - zaczęłam powoli. - Sól szkodzi każdemu. Słyszysz, k a ż d e m u.
- Dajcie mi święty spokój. Co cię do nas sprowadza, Bill?
- Jeśli przeszkodziłem wam w rozmowie, to...
- Nie! - przerwałam mu równocześnie z Ronem i Harrym.
- To znaczy, ta rozmowa powtarza się codzienne - dodałam. - Egzaminy tuż tuż, a nie każdemu chce się uczyć w taką pogodę. Do tego dochodzi zdrowe odżywianie, aby mózg był chłonny jak gąbka.
- A wiesz, że nasiąknięta gąbka robi się ciężka? - zapytał Ron, podkradając pomidora z talerza Hermiony.
- Tobie to nie grozi - skwitowałam. - Och Bill, przepraszam, nie chcieliśmy cię zignorować. To przez eliksiry.
- Niech ci Edward pomoże, w końcu to syn Snape'a - rzekł Harry.
- A może ty mi pomożesz, jesteś synem Lily - powiedziałam niezbyt miłym tonem.
- Dajcie spokój - oświadczył Bill. - Obiecałem pomóc ojcu. Zajmie nam to jakąś godzinkę, a potem możecie wybrać się ze mną do Muszelki. Trochę morskiego powietrza dobrze wam zrobi. Poza tym, Fleur upiekła wczoraj ciasto.
- Jestem za - oznajmiłam szybko. - Będę mogła zostać na noc?
- Ginny, to było niestosowne - zaczęła Hermiona. - Każdy wie, że mieszka tam twój chłopak i... a może wszyscy możemy zostać?
Bill spojrzał na nią ze zdziwieniem, jego lewa brew uniosła się delikatnie. Natomiast na twarzy Hermiony zagościł piękny uśmiech. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że sama jest zmęczona i potrzebuje chwili wytchnienia.
- Jasne, że możecie, jeśli tylko mama...
- Daj spokój - rzekł Ron, wstając od stołu. - Wszyscy jesteśmy dorośli. No, może oprócz Ginny. Ale ona pewnie do łóżka się przykuje więc się jej nie pozbędziesz.
- Nie bądź głupi, Ronaldzie.

Zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, głównie bieliznę i coś do spania, no i jedną książkę w razie czego. Co prawda nikt prócz Hermiony nie przewidywał w razie czego. Byliśmy nastawieni na dobrą zabawę i odpoczynek od... w zasadzie nie wiem od czego. Nauki? Codzienności? A może tego nieustającego uczucia pustki po stracie Freda?
George nie dał się namówić. Nie ważne kto z nas próbował, odpowiedź pozostawała taka sama. Nie. Jasne, wyraźne - nie. Argumenty były różne, lecz żaden do mnie nie przemawiał. On ewidentnie unikał towarzystwa rodziny i przyjaciół. Jednak, co by dało zmuszanie? Chyba tylko odwrotny efekt.
Ucałowaliśmy mamę, obiecując, że będziemy się grzecznie zachowywać, a Fleur na pewno nie dostanie przez nas białej gorączki.
- Bill, uważaj na nich - zaczęła mama. - Pamiętnej, że Ginny musi jeść dużo warzyw, a po obiedzie przespać się chwilę. Ron niech nie opycha się słodyczami. Harry powinien mniej słodzić herbatę, natomiast Hermiona niech nie czyta do późna przy słabym świetle, bo jeszcze sobie oczy popsuje.
- Spokojnie mamo, na pewno damy sobie radę - sprostował szybko mój najstarszy brat, po czym chwycił mnie za rękę. - Hermiono, mogłabyś naprowadzić Rona? Lepiej, aby się nie rozszczepił.
Chłopak spojrzał na niego groźnie, ale nie sprzeciwiał się, kiedy dziewczyna ujęła jego dłoń. Po chwili już ich nie było. Harry także poszedł w ich ślady.
- Gotowa? - zapytał Bill.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową.
Po chwili straciłam grunt pod stopami. Nigdy nie lubiłam uczucia towarzyszącego w trakcie teleportacji. Czułam, jak obca siła przepycha moje ciało przez grubą rurę. Mimowolnie poluźniłam uścisk, jednak Bill nie stracił panowania. Chwycił mnie mocniej.
I nagle wszystko ustało, a na twarzy poczułam ostry powiew wiatru. W powietrzu czułam morską sól. Moich uszu dobiegł odgłos fal, uderzających o spadzisty klif. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, potarłam ją dłońmi. Koszulka na krótki rękaw nie dawała mi dostatecznej ochrony przed zimnem.
- Wszystko gra? - zapytał mój brat, nadal obejmując mnie ramieniem.
- Tak, chłodno tutaj.
- To normalne. Zawsze wieje od strony morza. Idziemy?
Spojrzałam na małą chatkę na zboczu morskiego urwiska. W jego pobielanych wapnem ścianach tkwiły jasne muszelki o różnorodnych kształtach i rozmiarach. Przed nim znajdował się mały ogródek, a na idealnie wypielonych grządkach piętrzyły się dywany różnokolorowych kwiatów.
Harry, Ron i Hermiona brnęli przez złoty piasek w stronę drzwi wejściowych. Bez słowa poszliśmy za nimi. Poczekali na nas na eleganckiej wycieraczce.
- Miło wrócić tutaj jako wolny, odmieniony człowiek - rzekła Hermiona, obserwując ptaki, które pojawiły się na horyzoncie.
Ron i Harry przytaknęli jej bez słowa.
Bill nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Gestem ręki zaprosił nas do środka. Już w progu dało się słyszeć rozmowę dobiegającą z kuchni.
- Och Eduardo, jaki z ciebie wyśmienity kucharz. Gdyby Bill miał choć trochę twojego talentu...
- Ile razy mam ci mówić, że nie jestem Eduardo tylko Eddie?
- Daj spokój...
Eddie odpowiedział jej coś w języku francuskim na co ona, jak wywnioskowałam z tonu jej głosu, nieźle się zezłościła. To ciekawe, że tak nietrudno wyłapać przekleństwa.
W dwóch krokach przeszłam przez mały, dobrze oświetlony salon z widokiem na morze i wpadłam do kuchnie. Poczułam zapach świeżych ziół. Ich wiązki piętrzyły się obok okna.
- Ginny - rzekła zaskoczona Fleur, a jej twarz nabrała łagodniejszych rysów.
Eddie odwrócił się na pięcie i spojrzał mi w oczy. Podszedł dwa kroki, objął ramieniem i ucałował delikatnie w sine z zimna wargi.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko czwórce gości? - Usłyszałam pytanie Billa, kierowane do Fleur. - Zostaną na dwa dni.
- Oczywiście że nie. A George?
Mój najstarszy brat pokręcił tylko głową. Kobieta westchnęła cicho.
Dopiero teraz zauważyłam jej lekko zaokrąglony brzuszek, który próbowała skryć pod niebieską, sięgającą kolan sukienką. Długie, blond włosy spięła w luźny kok, a pojedyncze kosmyki opadały na kark. Czasem chciałam mieć choć trochę jej urody. Odrobinę gładkiej cery nieskalanej piegami. Zgrabne, a nie przeraźliwie chude nogi. No i piersi. Ładny, kształtny biust przyciągający uwagę mężczyzn.
Oderwałam wzrok od Fleur w momencie, kiedy do kuchni weszła trójka przyjaciół. Przywitali się, a mojej uwadze nie uszedł uścisk dłoni Eddiego i Harry'ego.
- Ale Bill, gdzie oni będą spać? Przecież mamy tylko trzy sypialnie. Jedna nasza, druga Eduarda, a trzecia... cóż trzecia jest trochę przepełniona moimi sukienkami i butami.
- Zrobiłaś z niego garderobę? - zdziwiła się Hermiona.
- Tak wyszło. Lubię wszystko widzieć.
- Możemy spać na ziemi w salonie - zaproponował Harry. - Jesteśmy do tego przyzwyczajeni. To znaczy Hermiona może zająć kanapę - dodał widząc na sobie wzrok Rona.
- No to wszystko wyjaśnione - rzekłam, po czym wzięłam jedną z soczyście czerwonych truskawek leżących na talerzyku. Poczułam w ustach jej słodki smak.
- A ty? - spytał Ronald, zerkając groźnie na Eddiego.
- Daj spokój, to chyba oczywiste. Nie wiesz, że mój stan zdrowia nie pozwala mi spać na podłodze?
- Pierwsze słyszę... Zmieścisz się na kanapie z Hermioną. Poza tym wykorzystujesz skutki choroby wtedy, kiedy ci wygodnie.
- Oszalałeś? Poza tym, nie będę spać w jednym pomieszczeniu z wami.
- A to niby dlaczego? - oburzył się Ron, ostro gestykulując rękoma. - W czym ci niby przeszkadzamy?
- Uspokójcie się! - zbeształ nas Bill. - Ron, nie gadaj takich głupot. Poza tym, Ginny sama potrafi zdecydować o sobie i na pewno nie potrzebuje do tego twojej pomocy. A w pokoju Eddiego jest dość duże łóżko, więc nie widzę powodu, aby miała się ściskać tutaj. I postaraj się czasami uszanować jej decyzję.

Z niewielkiego okienka na piętrze roznosił się widok na morze. Siedziałam na parapecie, obejmując kolana rękoma. Moje czoło opierało się o zimną szybę. Przymrużonymi oczami obserwowałam trójkę przyjaciół stojących na brzegu. Przez uchylone okno dobiegł mnie rozbawiony krzyk Hermiony, szum fal obijających się o krawędź klifu i skrzek białych mew.
Po błękitnym niebie sunęły białe obłoczki, wyglądające jak bita śmietana. Co jakiś czas przysłaniały słońce, jednak były zbyt delikatne, aby przyćmić jego blask. Tak samo było ze mną. Byłam zbyt słaba i naiwna, aby im dorównać. Wielka Trójca była słońcem. Wielką, ognistą gwiazdą, a ja tylko gęsto skłębioną parą wodną.
Załkałam cicho, jednak po moim policzku nie popłynęła nawet najmniejsza łza. Zasłoniłam twarz dłońmi. Nie miałam już sił. Potrzebowałam choć chwili zapomnienia i zatracenia. Tylko jednej, króciutkiej chwili.
Nagle usłyszałam skrzyp otwieranych drzwi. Nie spojrzałam w tamtą stronę, nie śledziłam kroków mężczyzny. Zatrzymał się tak blisko, że czułam na ramieniu jego ciepły oddech.
- Już nie śpisz? - zapytał, po czym chwycił moje nadgarstki i odsłonił twarz. Spojrzałam w jego zielone oczy. Uśmiechnął się delikatnie.
- Moja niemowlęca drzemka trwa zazwyczaj pół godziny - rzekłam cicho. - Chyba, że przerywają ją głupie sny.
- Koszmary?
- Nie, koszmary mnie nie budzą i zazwyczaj przychodzą w nocy. W dzień widzę twarze. Tysiące twarzy, wszystkie mówią jednocześnie. Nie rozróżniam głosów, nie rozumiem słów.
- To minie... Ja widzę ojca, czasami razem z matką. Widzę przeszłość i ludzi, który utraciłem. Kobiety, mężczyźni, znajomi, przyjaciele i...
- I?
- I ci, na których mi zależało, jednak im nie zależało na mnie - odpowiedział, a jego wzrok utkwiony był gdzieś na linii horyzontu. - Chcesz o tym posłuchać?
- Nie, jeśli ty nie chcesz o tym mówić.
- Będziemy mieć dużo czasu.
- Tak, będziemy go mieć.
- Ginny, - zaczął nieśmiało - mogę cię o coś zapytać? Tylko błagam, nie wyciągaj pochopnych wniosków i nie gniewaj się.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. Eddie powiedział mi wszystko. Zdradził największe sekrety a ja? Nadal byłam tajemnicą.
- Co czujesz do Pottera?
Coś skrzypnęło. To moje serce stało się cięższe, a drewniany parapet nie mógł unieść mojego ciężaru. Wstałam, zrobiłam kilka kółek po pokoju, po czym usiadłam na nieposłanym łóżku. Szukałam słów, słów, które jakiś czas temu uszykowałam na tą okazję. Zniknęły. Musiały wypaść z mojej głowy w trakcie teleportacji.
- Wiesz, że to z tobą pragnę być - zaczęłam ostrożnie.
Już otwierał usta, jednak przerwałam mu gestem dłoni. Wskazałam miejsce obok siebie. Usiadł i nieśmiało objął mnie ramieniem. Teraz mogłam mówić.
- Harry jest moim dzieciństwem. Jest okresem w życiu, którego tak strasznie nie chcę odrzucać. Tam mam mamę, tatę i sześcioro braci. Kiedy na niego patrzę, widzę siebie. Małą, piegowatą, rozczochraną dziewczynkę, oblewającą się szkarłatnym rumieńcem na jego widok. Był moim rycerzem na białym rumaku. Tak bardzo chciałam mu się odwdzięczyć za wszystko, tak bardzo chciałam być godna Harry'ego Pottera.
- A pomyślałaś kiedyś, czy on jest godny ciebie? - spytał, odganiając z mojego czoła kosmyk rudych włosów.
- Cóż za skromność, mój drogi. A ty jesteś mnie godny?
- Ja cię nigdy nie zostawię - odpowiedział.

Łowy nigdy się nie kończą. Przez miliardy lat wschodzi na granatowe niebo tylko raz w miesiącu. Jest blada i głodna, jej złowrogie oko czujne, zęby gotowe kąsać. Gwiazdy umykają przed nią niczym spłoszone owce. Włada całym nocnym nieboskłonem.
W nowiu, kiedy Bogini Łowów śpi, stada gwiazd wracają na swoje pastwiska, za każdym razem przekonane, że bestia odeszła już na zawsze. Nieprzygotowane na jej powrót, wiecznie głodnej, wiecznie polującej.

Kiedy otworzyłam oczy było jasno. Jednak to nie słońce sprawiało, że na drewnianej podłodze pojawiła się blada łuna światła. To księżyc świecił w całej swojej osłonie. Był ogromny, mogłam obserwować wszystkie kratery, które wieki temu stworzyły meteoryty, uderzające w jego tajemniczą powierzchnię.
Odtrąciłam kołdrę i wstałam z łóżka. Stanęłam w jego blasku. Zabolało... Coś w środku ukuło moje serce. Mimowolnie chwyciłam się za lewą pierś. Uczucie nie było takie złe. Delikatny dreszcz przebiegł mi po karku.
- Remusie - szepnęłam. - Dziś byłbyś potworem.
Okręciłam się wokół własnej osi. Jeden, i drugi, i trzeci... a potem w drugą stronę, aby nie zakręciło mi się w głowie. Moje stopy sunęły bezszelestnie po drewnianej podłodze. Nagle zapragnęłam być na zewnątrz. Stać na piaszczystej plaży i pozwolić, aby spienione fale moczyły moje chude łydki.
W dwóch krokach pokonałam odległość dzielącą mnie od łóżka.
- Eddie - szepnęłam, trącając go delikatnie w ramię. Wyglądał tak pięknie, kiedy spał. - Wstawaj śpiochu.
Przeciągnął się i otworzył oczy. Lekko skołowany spojrzał na moją twarz pogrążoną w blasku księżyca. Niespodziewanie usiadł, odtrącając kołdrę.
- Źle się czujesz? - zapytał.
- Wypchaj się - fuknęłam.
Na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech, bez słowa ucałował moje wargi.
- Wybacz - szepnął. - To po jakie licho mnie budzisz w środku nocy?
- Idę na plażę i pomyślałam sobie, że zechcesz mi towarzyszyć - oświadczyłam.
- Zwariowałaś? Teraz? Nie ma mowy, ja się stąd nie ruszam.
- To oznacza, że jednak pójdę sama.
Wstałam z łóżka i pomału podeszłam do drzwi. Sięgnęłam klamkę, kiedy usłyszałam jego ciche kroki. Uśmiechnęłam się tryumfalnie pod nosem.
- Weź chociaż sweter - rzekł, podając mi wełniane nakrycie.
- Zmieniłeś zdanie? - spytałam od niechcenia.
- Mam cichą nadzieję, wyperswadować ci to jeszcze przed zejściem z klifu. Jeszcze jedno pytanie, jak zamierzasz przejść przez salon z Potterem, twoim cholernie przewrażliwionym bratem i Hermioną, która pewnie nadal czyta jakieś opasłe tomisko?
Wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi. Wąski korytarz pogrążony był w mroku. Wolno podeszłam do schodów i wyjrzałam przez balustradę.
- Nie sądzę, aby Hermiona jeszcze czytała. Chyba, że po ciemku.
Eddie bez słowa wyciągnął różdżkę.
- Lumos - szepnął, po czym oświetlił mi drewniane stopnie.

Najchętniej zbiegłabym z klifu z dzikiem wrzaskiem. Jednak nie chciałam obudzić towarzystwa znajdującego się w Muszelce. Czułam chłodny wiatr na policzkach. Było mi zimno, owinęłam się szczelniej swetrem. Moich uszu dobiegł szum fal obijających się o brzeg.
Chwyciłam Eddiego za rękę i razem zeszliśmy stromym urwiskiem.
- W świetle księżyca wszystko wygląda piękniej - rzekł.
- Pełnia ukazuje twoje prawdziwe oblicze.
***
A jednak dziś. Nawet się cieszę, bo przynajmniej za tydzień dodam notkę, która będzie rozgrywać się we wrześniu. A tak w ogóle, czy Wy też leniliście się przez te dwa miesiące?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci