piątek, 2 września 2011

048 ROZDZIAŁ: Marzenia i sny

 Nie żałuję ani dnia, nie żałuję ani chwili.
Mimo burz, niepotrzebnych słów.
(P. Markowska)

Jesteśmy tym, kim świat chce abyśmy byli. Jesteśmy gatunkiem ludzkim, gatunkiem myślącym. Jesteśmy dobrem i złem. Jesteśmy miłością i nienawiścią. Jesteśmy pięknem i brzydotą. Jesteśmy tymi, dla których żyjemy i tymi, za których możemy umrzeć. Jesteśmy delikatni i twardzi. Jesteśmy wiotcy i sztywni. Jesteśmy ciągle krzyżującymi się przeciwieństwami, które umieszczają nas w nowych formach, które wpinają nas w ramy niechcianych schematów. Maska obojętności coraz bardziej wrzyna się w skórę. Pozostawia krwawe odciski, ropiejące pęcherze, których nie usunie żaden magiczny wywar.

-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Siedemnastka to nie byle co - rzekła mama podając mi ładnie opakowaną paczkę. - Nigdy nie myślałam, że czas przeleci tak szybko i nasza najmłodsza córeczka stanie się dorosłą kobietą.
Po twarzy mamy spłynęły łzy. Wyjęła z kieszeni fartucha dużą chustkę w grochy i zaszlochała w nią głośno.
- No i jeszcze to - dodał tata, całując mnie w oba policzki i wręczając kolejny prezent.
Ujęłam w dłonie drewniane pudełko i podniosłam jego pokrywkę. Z miękkiej, kremowej poduszki zdjęłam złoty zegarek na długim łańcuszku. Nie był nowy, jednak poprzedni właściciel musiał o niego dbać. Na jego zewnętrznej stronie wygrawerowane były fazy księżyca. Bez problemu odczytałam, że za kilka dni nastanie pełnia. Nacisnęłam na malutki przycisk i przedmiot otworzył się, ukazując białą tarczę z lekko pochyłymi czarnymi cyframi.
- Wiesz do kogo należał? - zapytał ojciec, kładąc mi rękę na ramieniu.
Pokręciłam przecząco głową.
- To zegarek Remusa.
- Mogłam się domyślić po fazach księżyca - szepnęłam.
- Jeśli nie jesteś...
- Nie - przerwałam szybko. - Wszystko gra. Dziękuję, że mi go daliście.

Życie to długa droga. Pełna krętych ścieżek i rozdroży bez drogowskazów. Czasami musisz przeskakiwać przez spróchniałe kłody, innym razem natrafiasz na rzekę. Szukasz mostu, jednak nigdzie go nie widzisz. Zamaczasz swoje nogi w jej zimnych wodach. Mrozi twoje łydki, stopy drętwieją... Dajesz radę wyjść, a po kilku krokach wpadasz w ślepą uliczkę. Odbijasz się o niewidzialną barierę, a po jej drugiej stronie są ludzie. Osoby, które były ważne w twoim życiu, jednak odeszły. Odeszły tam, gdzie ty jeszcze iść nie możesz. I co dalej? Stoisz na granicy życia i śmierci, a nikt nie chce cię przyjąć, nie należysz do żadnego świata.

Weszłam do dużego pokoju. Dominowały w nim ciepłe, kremowo-żółte barwy. Na przeciwko drzwi znajdowało się ogromne okno, w którym powiewały śnieżnobiałe firanki. Po lewej stało duże łoże z baldachimem, a po prawej szafa, komoda, regał zapełniony książkami i lustro w ozdobnej ramie. W rogu pomieszczenia ustawiono stolik z dwoma krzesłami. Na blacie były dwie filiżanki z parującym napojem, talerz z równo pokrojonym ciastem i ozdobny dzbanek.
Drzwi, znajdujące się na wschodniej ścianie, otworzyły się. Do pokoju wkroczyła Galinda Doyle. Jej pofarbowane na blond włosy były ścięte na krótko, na twarzy nie miała ani grama makijażu. Ubrana była w sięgającą kolan, niebieską sukienkę. Widać było, że przytyła. Przez cienki materiał nie dostrzegłam wystających kości.
- Widzę, że coś nas łączy - zaczęła. - Nam obu skrócono włosy bez naszej zgody.
- Nie przesadzaj, przecież ścięłaś je niedawno - rzekłam, po czym obie zasiadłyśmy przy stoliku. Galinda nałożyła sobie kawałek sernika.
- Mama mi je ścięła, dla jasności. Stwierdziła, że są zniszczone.
- Nie myślałaś, aby wrócić do naturalnego koloru?
- Rudy? O nie, wystarczą mi piegi. Wiesz, że kiedyś chciałam się ich pozbyć? Wyszła mi okropna, topniejąca wysypka.
- Nie pytam, czego użyłaś - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
- Nie pytaj, zresztą i tak ci nie powiem.
Zapadło milczenie. Nie czułam się skrępowana w jej towarzystwie. Z jednej strony znałam ją niecały rok, jednak z drugiej... Istniało między nami powiązanie, którego nie potrafiłam opisać w słowach.
- Galindo - zaczęłam. - Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin.
Podniosła swoje brązowe oczy znad kawałka ciasta i uśmiechnęła się szeroko.
- Też mam być taka poważna? - spytała. - Więc Ginevro, wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin. Życzę ci wszelkiej pomyślności i sukcesów w życiu osobistym jak i...
- Zawodowym - dokończyłam za nią. Przegryzła wargę.
- Wybacz mi - szepnęła. - Nie chciałam.
Chwyciłam ją za rękę. Obserwowałam samotną łzę, spływającą po jej piegowatym policzku. Kapnęła na cukier puder, pokrywający domowy wypiek.
- Nie wiem czy wiesz, ale sól szkodzi k a ż d e m u - powiedziałam.
- Chyba nie rozumiem... Nessi zawsze powtarzała, że jak będziemy mieć siedemnaście lat, to pojedziemy w jakąś niesamowitą podróż. Zapomniała jednak napomknąć, ze wtedy będzie mieć chłopaka, a ja nadal pozostanę sama jak palec. Kto by chciał kogoś takiego jak ja. Chyba tylko szaleniec.
- Nie mów tak, wyglądasz ślicznie w porównaniu do mnie. No i dużo lepiej się trzymasz. Masz ładne ciało, nie straszysz wystającymi żebrami i masz przed sobą całe życie. Jesteś zdrowa. A wiesz, o czym ja marzę? Chciałabym się zestarzeć. Tak porządnie. Mieć zmarszczki i siwe włosy, nosić okulary i bawełniana bieliznę. Rozwiązywać krzyżówki w bujanym fotelu i robić na drutach szaliki dla moich prawnuków. Chciałabym, aby Eddie był ze mną, co wieczór parzył herbatę i pomagał przy hasłach z jego dziedzin. Chciałabym, aby codziennie powtarzał mi, że mnie kocha.
- Ginny, przecież to nie jest niemożliwe.
- Spójrz na mnie i powtórz te słowa jeszcze raz.

Chcę cieszyć się każdą chwilą. Chce wierzyć, że wszystko jakoś się ułoży. Chcę marzyć i śnić. Dziękować i prosić. Chcę czuć gorącą krew w moich żyłach, dotyk na ramieniu i smak ust w pocałunku. Chcę żyć. Chcę żyć. Chcę żyć.

Express do Hogwartu pruł przez pola, lasy i łąki. Zaledwie trzy i pół godziny temu pożegnaliśmy się z rodzicami i wsiedliśmy do pociągu. Czekały nas niecałe cztery miesiące bez tych, na których nam zależało. Oparłam czoło o chłodną szybę i wyciągnęłam z kieszeni zegarek. Za dwa dni na nieboskłon wdrapie się Bogini Łowów.
Spojrzałam na dwie moje towarzyszki. Galinda pogrążona była w lekturze powieści, natomiast Demelza dyskretnie zerkała na swoją odznakę kapitana drużyny.
- Żałujesz, że wracasz do szkoły? - Usłyszałam pytanie Galindy. Dziewczyna zamknęła książkę i odłożyła ją na siedzenie obok.
- Nie - rzekłam pewnie. - Ciągle wszystko rozpoczynam, a nic nie kończę. To strasznie dziecinne. Muszę to zmienić.
- Eddie pewnie będzie usychać z tęsknoty - wtrąciła się Demelza. - Pożegnaliście się ładnie?

Spędzałam u Billa i Fleur co drugi weekend. Teorie były różne. Przyda mi się trochę spokoju, muszę spędzić czas z chłopakiem, potrzebuję seksu, jod dobrze wpływa na zdrowie, nadmorskie powietrze dodaje urody. W sumie zgadzałam się ze wszystkim. Tym oto sposobem, dwa razy w miesiącu trafiałam na odludną plażę.
- Co zrobisz we wrześniu? - zapytałam Eddiego, kiedy obserwowaliśmy zachód słońca.
- A co mam zrobić? Nie mogę nadużywać gościnności Billa i Fleur. Wrócę do domu mojego ojca i będę kontynuować ostatni rok kursów na uzdrowiciela.
- Będziesz szczęśliwy na Spinner's End?
- Jeśli tam posprzątam...
- Eddie. - Spojrzałam mu prosto w oczy i ucałowałam jego suche wargi. - Nie boisz się wspomnień i przeszłości?
- To tylko dom.
Jednak jego wzrok utkwiony był gdzieś, na linii horyzontu. Nie patrzył na mnie. Myślami był zupełnie w innym świecie. Oparłam głowę na jego torsie i zamknęłam oczy. Po chwili poczułam jak gładzi mnie po włosach.
- Będziesz tęsknic? - spytałam cicho.
- A jak myślisz? Napisz mi potem, kiedy macie pierwszy wypad do Hogsmeade.
- Nie będziesz musiał mi przypominać.

-Ginny, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - usłyszałam głos Demelzy.
- Przepraszam - jęknęłam. - Jest po czternastej. Muszę się przespać choć chwilkę...
- Obudzimy cię jak będziemy dojeżdżać.
Pogładziłam wierzchem dłoni wisiorek od Eddiego, po czym położyłam się na trzech siedzeniach i zamknęłam oczy. Rude kosmyki opadły mi na twarz. Rytmiczny odgłos kół pociągu działał kojąco i usypiająco. Już prawie odpływałam, kiedy drzwi przedziału rozsunęły się z łoskotem. Podniosłam się skołowana.
- Och, przepraszam - rzekł nieznany mi mężczyzna.
Był niesamowicie wysoki i szczupły. Zadarłam mocniej głowę, aby przyjrzeć się jego twarzy. Brązowe włosy płynnie przechodziły w kilkudniowy zarost. Świdrował nas szarymi oczami. Ubrany był w dość niecodzienną ciemnozieloną szatę z czarnymi dodatkami.
- Panienki wybaczą, chyba pomyliłem przedziały - dodał.
- Nic nie szkodzi - zagadnęła szybko Demelza, dostrzegłam na jej twarzy lekko zawadiacki uśmiech. - Będzie pan nowym nauczycielem? Może pan usiąść z nami na chwilę. Do końca podróży jeszcze daleko.
- No nie wiem czy tak wypada - stwierdził, czerwieniąc się lekko. Widziałam jak Galinda powstrzymuje chichot.
- Gdyby pan wiedział ile już się w tej szkole wydarzyło niemoralnych rzeczy - rzekłam.
- Tak, Ginny wie co mówi - skwitowała Gryfonka.
Galinda nie wytrzymała, a ja skarciłam je obie wzrokiem.

Wygrzebał spod łóżka nieduży, brązowy kartonik. Potrząsnęłam nim. Nie usłyszałam żadnych niepokojących dźwięków. Uniosłam pokrywkę i wyjęłam zapisane kawałki pergaminu. "Kochany Harry" - zaczynało się większość z nich.
Czy Ty kiedyś zrozumiesz, że ja bez Ciebie jestem tylko jałową powłoką bez uczuć? Chcesz, abym skończyła jako puste pudełko, do którego można wszystko zapakować?
Wiesz, że cały czas Cię kocham? Wiem, że czujesz do mnie to samo. Walcz z uczuciami jeśli tak Ci łatwiej. Ja wiem swoje…
Ja już wariuję. Czuje się tak, jakbym nie żyła już swoim życiem. Tak, jakby to wszystko, co się wokół mnie dzieje nie miało dotyczyć mojej osoby tylko kogoś zupełnie innego. Ciekawe, czy Twoja miłość do mnie, faktycznie jest do mnie? Może to uczucie też przywłaszczyłam sobie bez niczyjej zgody?
Ale niedługo wrócisz, prawda? Ten miecz przyspieszy powodzenie Twojej jakże tajnej misji. Czekam z otwartymi ramionami i sercem, które jest zbyt wielkie, aby pomieściło się w mojej piersi.
Podobno człowiek zakochany jest zdolny do wszystkiego, nawet do zbrodni.
Chcę jeszcze raz poczuć ciepło Twoich ust, siłę Twoich ramion. Wiedz, że Cię kocham!
Bez względu na wszystko, ja i tak zawsze będę Cię kochać…
Pamiętasz, jak błądziliśmy w poszukiwaniu naszych ust? Sprzedałabym duszę diabłu, aby móc przeżyć to jeszcze raz…
Jestem tylko marnym okruchem. Nie ma znaczenia, co się ze mną stanie, kiedy zawieje wiatr. Mogę zostać zdmuchnięta w zielona trawę i do końca świata mieć na wyciągnięcie ręki promienie jasnego słońca, ale równie dobrze mogę utopić się w zimnej kałuży, po wczorajszym deszczu.
Czy kiedykolwiek się dla Ciebie wystroiłam? Będziemy mieć przecież ku temu jeszcze tysiące okazji, prawda? A jedną z najważniejszych będzie nasze wesele. Bo z kim jak nie z Tobą?
Z tęsknoty staczam się na dno, a do nogi przyczepiony mam ciężki balast wspomnień. Błagam Cię już ostatni raz. Odetnij go! Nie potrzebuję Twojej ręki. Do powierzchni dopłynę sama.
Śniłam, że już Cię nie kocham. Możesz w to uwierzyć?
Kiedy próbuję sobie Ciebie przypomnieć, to widzę Jego. Tłumaczę sobie, że to przez te oczy. Oszukuję samą siebie. Zresztą jak przez całe życie…
Chwyciłam różdżkę i zaczęłam je palić. Jeden po drugim zmieniał się w popiół. Słowa chowają się w zakamarkach pokoju, jednak nie daję im uciec. Nie dziś, nie teraz. Niszczę je wszystkie, co do jednego...

-No chyba na chwilę mogę usiąść - stwierdził mężczyzna, zamykając za sobą drzwi i siadając obok mnie. Zaraz miało zacząć się przesłuchanie.
Odgarnęłam z czoła rude włosy i ziewnęłam dyskretnie. Czy pół godziny snu to tak wiele?
- Jakiego przedmiotu będzie pan uczył? - spytała Galinda, siląc się na poważny ton.
- Transmutacji. Zastąpię profesor McGonagall, która jak wiecie została nową dyrektorką.
- Będzie pan opiekunem Gryfnów? - W głosie Demelzy wyczułam nutkę nadziei.
- Nie, raczej zostanie nim nauczyciel, który uczy w Hogwarcie od jakiegoś czasu. To jednak duża odpowiedzialność. Chyba bym nie potrafił zapanować nad tą całą hałastrą - zachichotał nerwowo.
- Nie jesteśmy tacy straszni... - stwierdziłam, okrywając się cienkim pledem. Wyczułam na sobie zatroskany wzrok Galindy.
Zrobiło mi się chłodno. Na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Nie teraz - pomyślałam. - Tylko nie teraz. Słyszałam jeszcze słowa Demelzy. Mówiła coś o Gryfonach, on odpowiedział, że był Krukonem.
Oparłam czoło o zimną szybę. Zamknęłam oczy. Tylko na kilka minut...
- Czy ona źle się czuje? - zapytał nowy nauczyciel.
Nie usłyszałam odpowiedzi, zasnęłam.

Peron był okropnie zatłoczony. Wszędzie kłębili się uczniowie wraz z rodzicami. Jedni żegnali się za łzami w oczach, inni z uśmiechami na twarzy. Młodzi czarodzieje cieszyli się z powrotu do szkoły. Niektórzy musieli powtarzać klasę inni chwalili się przed przyjaciółmi pozytywnymi wynikami. Dało się również usłyszeć niestworzone plotki dotyczące nowych nauczycieli.
Eddie chwycił mnie za rękę i spojrzał prosto w oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie, jednak on pozostał poważny.
- Obiecaj, że będziesz na siebie uważać - rzekł.
- Obiecuję - szepnęłam.
***
To jest jak narazie mój najlepszy post. Powiem nieskromnie - uwielbiam go!
Notka o rozpoczęciu roku z okazji rozpoczęcia roku. W zasadzie nie jest tak źle jak myślałam. W środę mam tylko cztery lekce a w pozostałe dni siedem lub sześć.
Rozmowa z Harrym pojawi się na pewno w następnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci