sobota, 10 września 2011

049 ROZDZIAŁ: Tylko my się zmieniliśmy

      To jest złudna wiara, że miejsca są trwalsze od czasu i śmierci.
(Wiesław Myśliwski)

Zachmurzyło się. Czarne chmury przysłoniły bezwstydne gwiazdy i księżyc. Usłyszałam grzmot w oddali, a po kilku sekundach niebo przecięła ogromna błyskawica. Poczułam na nosie pierwsze krople wrześniowego deszczu. W powietrzu dusiła się burza.
Niespodziewanie poczułam, jak Demelza chwyta mnie za rękę. Spojrzałam na nią zaskoczona i powiodłam wzrokiem w miejsce, w które się wpatrywała. Westchnęłam głośno. Sznur czarnych powozów zaprzężony był w niegdyś niewidzialne konie - testrale. Widziałam je pierwszy raz, choć parę lat temu miałam okazję lecieć na jednym. Były piękne w swej brzydocie. Chude, umięśnione, czarne ciała stawiające pewnie każdy krok na twardym gruncie.
- Skąd tu się wzięły te potwory? - jęknęła. - Czy powozy nie mogą jechać same tak, jak dawniej?
- To testrale, one zawsze ciągnęły powozy - sprostowałam.
- Masz mnie za idiotkę?
- Nie. Testrale, to stworzenia, które może zobaczyć tylko ten, kto był przy kimś, kto umierał. Ty widziałaś śmierć Co...
- Tak, wiem. Nie musisz mi o tym przypominać.
Dziewczyna wspięła się po małych schodkach i zajęła ostatnie wolne miejsce. Westchnęłam głośno i potarłam ramiona. Robiło się coraz chłodniej.
- Ginny, my mamy jedno miejsce. - Usłyszałam za plecami głos Hermiony.
Odwróciłam się, a ona wskazywała wolną przestrzeń obok Harry'ego. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, po czym kiwnęłam głową. Chłopak podał mi rękę, kiedy wsiadałam.
Sznur czarnych powozów przejechał przez metalową bramę, która otwierała się na tak znany dla nas teren. Przed nami rozciągała się cudownie zielona trawa, która swym kuszącym kolorem zachęcała do położenia się na niej choć na kilka chwil. Kawałek dalej dostrzegłam zarys jeziora, na którego tafli tworzyło się tysiące malutkich okręgów spowodowanych siarczystym deszczem. Na nocnym niebie widziałam ośnieżone szczyty czarnych gór.
Zobaczyłam Hogwart. Uśmiechnęłam się nieznacznie na widok odrestaurowanych murów. Cztery wieże pięły się do chmur, w niezliczonych oknach paliły się świece. Było jak dawniej, było jak przed bitwą.
Powozy podskakiwały na niewielkich kamykach, którymi był wyłożony dziedziniec, i zatrzymały się. Gwar rozmów niósł się za nierównomiernym tupotem stóp. Uczniowie śmiali się i przekomarzali. Jednak już od jutra będziemy musieli na nowo przyzwyczaić się do codziennych obowiązków, zadań domowych i nauki.

McGonagall mówiła. Z melancholią wspominała wszystkie ofiary bitwy, która miała miejsce cztery miesiące temu. Podniosłam głowę i spojrzałam na zaczarowany sufit Wielkiej Sali. Niebo zasnuła gęsta warstwa chmur, a krople deszczu wydawały się rozpływać kilka metrów nad naszymi głowami. I pomyśleć, że kiedy ostatni raz tu byłam, to na około rozsypany był tynk i szkło, fragmenty muru kłębiły się pod stopami. W całej szkole czuć było zapach krwi. Ciepła posoka spływała po ścianach, pozostawiając na nich dożywotni ślad.

Kolejny zaczyna się rok
Przekraczacie znów szkoły próg
Lecz dziś jest wolniejszy wasz krok...
Wspomnienia - przyjaciel czy wróg?

Hogwart się z gruzów odrodził
Powstał z popiołów jak feniks
Lecz długo ból nie odchodzi
Przeszłości nie można zmienić

Bo bitwy o Hogwart cienie
To życia siłą wydarte
Wszystko przez władzy pragnienie...
Czy było to tego warte?

Gryffindor walczył na czele
W pierwszym szeregu umierał
Osiągnął odwagą wiele
Przyjaciół zmagania wspierał

Krukoni rozważni byli
Rozsądek siłę powalił
I wielu tych, co walczyli
Umysł ich bystry ocalił

Puchoni ludzi im bliskich
Bronili z wielkim oddaniem
Szczerzy i prości we wszystkim
Wzorem do naśladowania...

Zaś niby tchórze Ślizgoni
Hogwart w potrzebie rzucili
Czy wszyscy są tacy jak oni?
Niektórzy się postawili!

Zwycięstwo ceną wysoką
I krwią niewinną zdobyte
Przetrwa przez wieki aż dotąd
Gdy pamięć w proch się rozsypie

A przyszłość, jej wzniosła wizja
To do was teraz należy
Waszym podlega decyzjom
Pod wasze dyktando bieży

Nie kończy się czas wyborów
Mądrości wśród nich wam życzę
Zostawcie epokę sporów
W pokoju idźcie przez życie

I chociaż was posortuję
Niech znikną już mury wszelkie
Bo każdy dom gwarantuje
Że serce możesz mieć wielkie...

- A teraz czas przywitać nowych nauczycieli - kontynuowała dyrektorka. - W tym roku mamy w gronie pedagogicznym największe zmiany. Opiekunką Gryffindoru została pani profesor Aurora Sinistra. Nową nauczycielką mugoloznaztwa została pani profesor Lydia Spinner, posadę nauczyciela transmutacji przyjął pan profesor Rolf Scarmander, natomiast pani profesor Lizawieta Pietrowicz będzie uczyła obrony przed czarną magią.
Kiedy wyczytana kobieta podniosła się z krzesła, zamurowało mnie. Była wysoka i szczupła, miała długie ciemnobrązowe włosy. Pamiętałam ją z Pokątnej. To ona wpadła na mnie i Eddiego na ulicy. To ona nazwała mnie - Elisabeth. Miałam cichą nadzieję, że już mnie nie kojarzy.
- Ciekawa postać. - Usłyszałam głos Demelzy, kiedy na stole pojawiły się nakrycia i potrawy.
- Tak, bardzo interesująca - szepnęłam, przyglądając się nowej nauczycielce.
- Wiesz, to jego przodek napisał Fantastyczne zwierzęta. Ciekawe, że postanowił nauczać transmutacji, to chyba nie jest pokrewne? Ginny, słuchasz mnie?
- Co? Tak... Myślałam, że mówisz o kimś innym.
- A widzisz tu kogoś bardziej interesującego?
- Nie, chyba nie...
- Siedzieliśmy z nim w jednym przedziale. Szkoda, że zasnęłaś. Mówił wiele ciekawych rzeczy - fascynowała się Demelza. - Opowiadał nam o tym, że... Ginny!
- Co? - oburzyłam się, w naszą stronę spojrzało wielu uczniów.
- Nie słuchasz mnie.
- Zaskoczę cię. W tym momencie cię słuchałam. Nie jest jeszcze ze mną aż tak źle. Jestem zmęczona, nie zaprzeczam, ale nadal kontaktuję z otoczeniem.
- Coś nie tak? - wtrącił się Dean. - Na drugim końcu stołu was słychać.
- Wszystko w jak najlepszym porządku - syknęłam. - No chyba, że z Demelzą jest coś nie tak. Najpierw się na mnie obrażasz, nie raczysz nawet poczekać, a teraz zaczynasz jakby nigdy nic rozmowę.
- Wybacz, że się do ciebie odezwałam, wybacz mi, że to ja jestem kapitanem drużyny, a nie ty! Widziałam, jak patrzyłaś na moją odznakę. Zazdrościsz mi... To przez to robisz z siebie ofiarę, bo nie możesz mieć tego, czego chcesz.
W jednej chwili zerwałam się na równe nogi. Widelec opadł na podłogę z głuchym brzdękiem. Byłam wściekła. Demelza zawsze mnie irytowała. Czasami było lepiej, jednak wszystkie dobre chwile kończyły się godzinami złości i krzyków. Tak naprawdę ciągle miałyśmy do siebie o coś pretensje. Ciągle rywalizowałyśmy. Czy to na boisku quidditcha, lekcjach, czy testach. Choć wszyscy, którzy na nas patrzyli mówili - one rozumieją się bez słów, jest z nich świetna para w grze.
- Cofnij to - syknęłam. - Cofnij to natychmiast!
- Nie mam zamiaru. Dobrze wiesz, że taka jest prawda. A dlaczego związałaś się z młodym Snape'em?
- Już to przerabiałyśmy. Ostatnio, kiedy wywlekłaś ten głupi pomysł, to...
- Co tu się wyprawia? - Usłyszałam za plecami kobiecy głos. - Tak trudno jest przyzwyczaić się do zasad panujących w tej szkole?
Chciałam odwrócić się na pięcie i spojrzeć na profesor Sinistrę, jednak moje kolana uderzyły o brzeg ławki. Zachwiałam się i prawie bym upadła, gdyby nie Dean.
- Dzięki - szepnęłam.
Nauczycielka spoglądała na nas groźnie spod ronda swojej ciemnoniebieskiej tiary. Widać było, że nie tak wyobrażała sobie początek współpracy z Gryfonami.
- Zawsze myślała, że wy dwie jesteście przyjaciółkami - kontynuowała.
- Kiedyś dogadywałyśmy się lepiej - odpowiedziała Demelza. - Kiedyś, kiedy Ginny nie trzymała z Śliz...
- Zamknij się! Jeszcze kilka godzin temu jechałaś z Galindą w jednym przedziale. Rozmawiałyście, śmiałyście się i plotkowałyście. Jesteś najbardziej fałszywą...
- Spokój! - przerwała nam zirytowana kobieta. - Proszę, abyście dokończyły posiłek w spokoju. A jutro, panno Weasley, chcę cię widzieć w moim gabinecie po zajęciach. Bez dyskusji.
Widziałam, jak Demelza uśmiecha się tryumfalnie, po czym wróciła do swojego zaczętego kotleta. Ze złością nałożyłam sobie więcej warzyw.
Po niecałych dwóch godzinach Wielka Sala zaczęła pustoszeć. Uczniowie rozchodzili się do dormitoriów, w których czekały wygodne, świeżo pościelone łóżka. W sumie o niczym nie marzyłam bardziej, jak o gorącym prysznicu i przynajmniej dziewięciu godzinach snu. Wstałam od stoły i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Ginny, zaczekaj. - Usłyszałam za plecami znajomy głos. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Harrym.
Przyglądał mi się badawczym spojrzeniem. Ktoś z nas powinien coś powiedzieć.
- Dziwię się, że nie dostałeś na powrót odznaki kapitana - rzekłam. - W zasadzie w zeszłym roku quidditch był zawieszony, więc to ty jesteś jej prawowitym właścicielem.
Chłopak wzruszył ramionami, po czym wskazał puste miejsce na ławce. Usiedliśmy plecami do stołu.
- Więc to o to poszło tobie i Demelzie? - zapytał. - Nie zależy mi na odznace. Choć nie powiem, będę wdzięczny, jeśli przyjmie mnie do drużyny.
- Jesteś jej członkiem - stwierdziłam z pewnością siebie. - Jesteś szukającym, a Demelza chyba nie będzie aż tak głupia, aby kazać ci przechodzić eliminacje. Ale, Harry, chyba nie chciałeś rozmawiać ze mną o sporcie. Jeśli coś cię trapi, to... ja postaram się pomóc.
Na jego twarzy zagościł krótki, niewyraźny uśmiech. Jego wzrok błądził po twarzach pierwszoklasistów, których prefekci prowadzili do pokojów wspólnych. Mogłam tylko się domyślić o czym teraz myśli, jak wspomina swoje pierwsze dni w Hogwarcie.
- Wiele się tu zmieniło, prawda? - zapytał. - W zasadzie, wszystko...
- To cały czas te same mury, choć odnowione. Harry, to nie szkoła się zmieniła. To my.
- Twoje życie przewróciło się do góry nogami - rzekł, po czym niepewnie chwycił moją dłoń.
- Nie tylko moje. Eddie jest przecież...
- Tak, wiem. Rozmawiałem z nim.
Moje oczy stały się kilkakrotnie większe. Jednym ruchem wyrwałam rękę z jego uścisku. Spojrzałam na niego pytająco.
- Nie mówił ci? Raz złożyłem mu wizytę w Muszelce. To było jakiś trzy tygodnie temu. Zaskakujące, jak bardzo było podobne nasze dzieciństwo. Oboje odżyliśmy dopiero w szkole. Trzeba jednak przyznać, że nie ma dobrego zdania o... naszej matce. Zresztą, ja sam nie wiem, co mam teraz o niej myśleć. Znasz całą historię?
- Tak - szepnęłam. - Ja... przeczytałam jego pamiętnik - dodałam lekko zawstydzona.
- Ginny, mam kocioł w głowie. To wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Wiem, że byłem dla ciebie okropny. Najpierw sam z tobą zerwałem, abyś mogła być wolna, a po powrocie robiłem ci wyrzuty. Nie miałem prawa, ale zrozum... byłem zazdrosny. Tak strasznie zazdrosny o tego faceta. A kiedy dowiedziałem się, jak się nazywa, to... Tak strasznie mi wstyd.
Wielka Sala była już prawie pusta. Zostaliśmy tylko my i kilkoro nauczycieli. Między innymi Rolf Scarmander i Lizawieta Pietrowicz. Przyglądali się nam z nieukrywanym zainteresowaniem. Czyżby byli głodni sensacji?
- Chyba po trochu wiem co czujesz, ale ja nie zostawię Eddiego.
- Wiem. On też już zdążył mi to uświadomić. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa i że da ci to, czego ja nie byłem w stanie.
- Nigdy nie przekreślę czasu, który razem spędziliśmy - szepnęłam, po czym delikatnie chwyciłam go za rękę. - Na pewno znajdziesz kogoś lepszego ode mnie. Poza tym sam widzisz, ze mną są same problemy.
- Nie mów tak. Musisz być silna, musisz wierzyć.
- W co mam wierzyć? - spytałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Wierzyć, że wszystko niemal na pewno ma sens.
Chłopak wstał z ławki i podał mi rękę. Ujęłam ją bez słowa.
- Nie zabronisz mi na siebie patrzeć - stwierdził.
- Nie, choć nie za bardzo jest już na co.
Zignorował moją wypowiedź i ruszyliśmy do wieży.
- Śniłeś mi się - powiedziałam po chwili. - Kiedy byłam chora, jeśli można tak to nazwać. Kwiaty ci się kłaniały.
- Super. Coś jeszcze? Miałem płaszcz zrobiony ze skrzydeł motyli?
- Zapytałam, dlaczego tak długo nie wracałeś. Wiesz co powiedziałeś? Że musiałeś najpierw zabić brata.
- Co było dalej?
- Nic, obudziłam się na podłodze z roztrzaskanymi żebrami.
Mijaliśmy złote ramy zamieszkałe przez uwiecznione na wieki ludzkie twarze i postacie. Świece dogasały. Ich płomienie tańczyły leniwie, dając niesamowitą mieszankę cieni na murach.
- Myślisz, że Lizawieta Pietrowicz to Rosjanka? - zapytał Harry, kiedy wspinaliśmy się na schodach.
- Chyba tak... A co?
- Nic, zastanawiam się, czy będzie potrafiła nas dobrze uczyć obrony. Wiesz, kobietom zazwyczaj się to nie udawało.
- No, wiesz co. Moim zdaniem każdy nauczyciel miał jakiś mankament - rzekłam.
- Oprócz jednego, oprócz Remusa.
***
Macie tę rozmowę. Pewnie spodziewaliście się czegoś innego albo poznaliście mnie już na tyle, że spodziewaliście się właśnie tego... Nie wiem. Ale mniejsza o to.
Przy okazji, dziękuję bardzo za nadesłanie tych kilku piosenek Tiary. Jak widać, zwyciężyła Ros.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci