sobota, 17 września 2011

050 ROZDZIAŁ: Czas zmian na... lepsze

 Jest tu więcej dróg, niż ktoś przejść by je mógł,
Więcej spraw, niż ogarnąć się da.
(Piosenka z filmu: Król Lew)

Jak to jest, że pierwszy dzień w szkole zawsze się tak wlecze. Godziny wydają się być nieskończonością. Nauczyciele smęcą beznamiętnie o regulaminach i systemach. Najprawdopodobniej żaden z nich nie ma na to ochoty, jednak takie są zasady, których nie mogą złamać.
- Niesamowite, że wszyscy jesteśmy w jednej klasie! - zaczęła podekscytowana Hermiona po ostatniej lekcji.
- Jak do tego doszło...? - zakpiła cicho Galinda. Gryfonka zmierzyła ją ostrzegawczo. - Przypomnę ci tylko, że nie wszyscy chodzimy na te same przedmioty. Na szczęście... Chyba nie zniosłabym twoich przemądrzałych uwag.
- Co?! - na twarzy dziewczyny pojawił się szkarłatny rumieniec. - Ginny zawsze miała o tobie dobre zdanie, Galindo.
- Przestańcie się kłócić - wtrącił się Harry. - Jest dopiero drugiego września, a wy już nie możecie na siebie patrzeć.
- Więcej problemów niż korzyści z tego powrotu do szkoły - stwierdził Neville. - Trzeba było napisać te owutemy i mieć w nosie ich wynik.
Hermiona spojrzała na niego groźnie, jednak w ostatniej chwili powstrzymała zgryźliwą uwagę. Mruknęła pod nosem, że musi iść do biblioteki i oddaliła się szybko. Ostatnio miała parszywy humor i nic nie wskazywało, że jej się polepszy.
- Ginny, idziesz z nami na błonia przed posiłkiem? - Usłyszałam pytanie Galindy.
- Sinistra chciała, abym przyszła do niej dzisiaj. Jeśli nie potrwa to długo, to do was dojdę - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mówiła, czego chce? - zapytał Neville.
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.

Czegokolwiek by nie chciała ode mnie Sinistra, postanowiłam załatwić to jak najszybciej. Starałam się wierzyć, że jestem przygotowana dosłownie na każdy atak. Miałam gotową odpowiedź na każdą zaczepkę. A może to nic wielkiego? Może chciała mi tylko przekazać, że choć jestem w klasie siódmej, to jednak moje wyniki były tak słabe, że powinnam się za siebie wstydzić? A może wszyscy nauczyciele przyjęli opcję, że jestem uczniem specjalnej troski?
Zapukałam delikatnie w drewniane drzwi gabinetu. Dopiero po krótkiej chwili usłyszałam zaproszenie. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
W swoim uczniowskim życiu miałam okazję obejrzeć kilka nauczycielskich oaz, jednak tutaj byłam po raz pierwszy. Pomieszczenie było dość niewielkie. Mieściło się w nim tylko biurko, dwa krzesła i regał z książkami. Natomiast pod sufitem wisiał przepiękny, ruchomy model układu planetarnego. Przyłapałam się na tym, że gapię się na niego od dłuższej chwili.
- Proszę usiąść, panno Weasley. - Sprowadziła mnie na ziemię kobieta.
Zajęłam miejsce na przeciwko niej i przyjrzałam się dokładnie jej twarzy. Wiele razy zastanawiałam się ile może mieć lat. Pod oczami i wokół ust pojawiły się pierwsze zmarszczki, jednak włosy nadal były naturalnego, czarnego koloru. A może po prostu używała jakiejś super farby?
- Chodzi mi o twój stan zdrowia - zaczęła. - Rozmawiałam już z twoimi rodzicami. Profesor Vector specjalnie tak ułożyła plan, abyś mogła odpocząć około czternastej.
Spojrzałam na nią niepewnie. Mięśnie jej twarzy były napięte. Chyba żadna z nas nie czuła się w tym momencie komfortowo. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak wyglądałaby ta rozmowa, gdyby na miejscu profesor Sinistry była McGonagall. Przegryzłam dolną wargę i kiwnęłam nieznacznie głową.
- Dziękuję - szepnęłam. - Coś jeszcze?
- Twoja matka dała mi więcej zaleceń, jednak sądzę, że jesteś na tyle dorosła, że potrafisz sama zadbać o swoje zdrowie i wiesz najlepiej, co jest dla ciebie dobre.
- Jeśli było tam coś o warzywach, to nie musi pani wszystkiego powtarzać - rzekłam szybko, czując jak na mojej twarzy pojawia się delikatny rumieniec.
- W zasadzie jest coś jeszcze. Panna Robins wspominała, że mówiłaś jej, że chciałabyś komentować mecze quidditcha i...
- Co? - przerwałam jej.
- Mogłam się domyślić. Nie rozumiem, skąd w was tyle nienawiści? - zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
- W nas? Ja nie mam pojęcia, o co jej chodzi.
- Nie wiem czy wiesz, ale ona twierdzi to samo o tobie. Uważa, że to ty się zmieniłaś i od razu na nią naskakujesz, krzyczysz i wyzywasz, czy to prawda?
Zacisnęłam palce w pięść. Poczułam jak paznokcie wbijają się w wewnętrzną część dłoni. Cokolwiek Demelza chciała osiągnąć, ja jej na to nie pozwolę. Nie będzie mną pomiatać i ośmieszać przed innymi. Żarty się skończyły.
- Panno Weasley? Proszę się skupić na tym, co mówię.
- Przepraszam - burknęłam. - Zamyśliłam się.

Galindę dostrzegłam z daleka. Siedziała nad brzegiem jeziora i dokarmiała kałamarnicę kanapkami, które zabrała ze śniadania. Wyglądała pięknie. Jasne włosy oświetlały promienie słońca, co dodawało im złotych refleksów. Nie była już chuda lecz zgrabna i szczupła. Spojrzała na mnie i pomachała. Podeszłam bez sprzeciwu.
- Coś nie tak? - zapytała, widząc moją niezadowoloną minę. - Źle się czujesz?
- Poczuję się dobrze, jak uduszę Demelzę - rzekłam, po czym usiadłam po jej prawej stronie. - Czy te kanapki nie są przypadkiem z twojego talerza?
- Nie. Poza tym, ty denerwujesz się, kiedy wspominam o twoim zdrowiu, więc i ja powinnam się teraz wkurzyć.
- Tobie pozwalam się o mnie troszczyć - dodałam bez namysłu.
- Och, dziękuję. W takim razie możesz pilnować mojego talerz. A teraz powiedz mi, co się stało. Wiesz, bez powodu ludzie się nie duszą. Ja na przykład z wielką przyjemnością torturowałabym Hermionę, bo mnie irytuje jej nieograniczony umysł.
- Galinda!
- Co?
- Myślałam, że to ja mam mówić - rzekłam, zabierając jej jedną kanapkę i czekając aż ogromna macka weźmie ją z mojej ręki.
- Przecież ci nie przeszkadzam. Co chciała Sinistra? Demelza jej coś nagadała?
- Chciała mi przekazać, że moi rodzice chcą dokładnie wiedzieć, co się ze mną dzieje i czy jestem zdrowa. Głupio to zabrzmiało... W każdym razie, nasza droga pani profesor szczególnie dla mnie ułożyła plan zajęć, abym mogła odpocząć po południu.
- To... chyba dobrze. Wolałabyś zasnąć na lekcji? - zapytała, po czym wyjęła z kanapki plaster żółtego sera i zjadła go ze smakiem.
- Przecież nic nie mówię. Zresztą, nie o to chodzi. Demelza miała czelność do niej poleźć i powiedzieć, że moim największym marzeniem jest komentować mecze quidditcha!
- Nie...?
- Tak! Jak tylko ją zobaczę, to wybiję jej wszystkie zęby - jęknęłam, po czym położyłam się na zimnej trawie. Pojedyncze źdźbła łaskotały moje policzki.
- Ginny... A może to dobry pomysł? To znaczy... Och, nie patrz tak na mnie. Może Demelza miała dobre intencje?
- Nie sądzę.
- Tylko błagam, nie rób sceny na obiedzie. Już jedna była wczoraj. Daj trochę odpocząć gapiom. Skandale nie powinny się tak szybko mnożyć - rzekła, po czym odgarnęła mi z czoła rude pukle. - Chyba faktycznie wrócę do naturalnego koloru - dodała.
Przyglądałam się leniwym obłokom, snującym po lazurowym nieboskłonie. Ziewnęłam dyskretnie, zamykając powieki. Absolutnie nie brałam pod uwagę dobrych intencji Demelzy. Ona coś do mnie miała. Cały czas męczyła się z jakimś problemem, którego bała się głośno wyznać. Postanowiłam dać jej czas. Nie będę wyciągać żadnych pochopnych wniosków. Poczekam. Nie ważne jak długo.

Schodziliśmy stromym urwiskiem. Eddie trzymał mnie za rękę, abym się nie ześlizgnęła. Sypki piasek nie dawał dobrego oparcia dla stóp. Nogi zapadały się w nim do kostek. Bałam się nadepnąć na kamień z ostrą krawędzią.
- Gdyby mama wiedziała... - zaczęłam.
- To by ci nie pozwoliła zostać na noc u Billa - dokończył za mnie. - Wiem. Ale dziś jest przecież specjalny dzień.
- Masz na myśli moje urodziny? - spytałam lekko skołowana.
- Nie, mam na myśli coś, co dzieje się tylko raz w roku.
- No tak... ale ja częściej nie świętuję.
Zeszliśmy na pustą plażę. Mojej uwadze nie uszedł, rozłożony tam wcześniej koc. Usiedliśmy na nim. Wpatrywałam się w linię horyzontu, zarysowaną na tle granatowego nieba i wtedy to dostrzegłam. Spadająca gwiazda... pozostawiła po sobie lśniącą, białą łunę.
- Widziałeś? - spytałam, wskazując ręką skrawek nieboskłonu. Eddie uśmiechnął się delikatnie, a na niebie pojawiła się kolejna, i kolejna.
Patrzyłam jak urzeczona na to zjawisko. Życzenie... powinnam pomyśleć życzenie, jednak nie jedno. Tylko czy mogłam tak wykorzystywać mistyczne moce?
- Nie wiedziałaś, że co roku z jedenastego na dwunastego i z dwunastego na trzynastego sierpnia jest noc "spadających" gwiazd? - zapytał mężczyzna.
Eddie położył się na plecach. Zrobiłam to samo, opierając głowę o jego tors. Poczułam jak delikatnie obejmuje mnie ramieniem i gładzi włosy.
- Myślałem, że w Norze obserwowaliście je za każdym razem - kontynuował.
- Nie, nigdy... W każdym razie nie ja. Poza tym kiedyś bałam się nocy. Ciemność kojarzyła mi się z czymś złym, nieznanym, nieodkrytym. Chciałam spać przy zapalonej świecy i odsłoniętych oknach. Głupie, prawda?
- Nie, każdy z nas czegoś się boi. Ja lękałem się braku akceptacji. Najgorsza była myśl, że mogę zostać sam, że nie znajdę nikogo, z kim będę mógł porozmawiać.
- Byłeś kiedyś sam? - zapytałam, odwracając się na brzuch i opierając na łokciach. Obserwowałam jego napięte mięśnie twarzy i delikatnie drgającą dolną wargę.
- Tak... Rok przed przybyciem do Hogwartu. Ale to długa historia.
- Mamy całą noc - rzekłam.
- Wolałbym wykorzystać ją na coś innego.
Eddie ujął moją twarz w dłonie i złożył namiętny pocałunek na ustach. Wzdrygnęłam się, kiedy jego język błądził po moich wargach, zębach i podniebieniu. Wiedziałam, co zaraz nastąpi, wiedziałam czego chce.
W jednej chwili podniósł się i posadził mnie okrakiem na swoich kolanach. Czułam jak bardzo jest pobudzony. Zatopił swoje długie, chude palce w moich włosach.
Po kilku chwilach nasze ubrania rozrzucone były po całej plaży. Wygięłam się delikatnie i jęknęłam cicho. Poczułam jak Eddie troskliwie ssie moją pierś. Schodzi coraz niżej.
Nic już nie miało znaczenia. Byliśmy tylko my. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, to wszystko stawało się plamą. Nie interesowało mnie, co będzie jutro, miałam w głębokim poważaniu to, co wydarzyło się wczoraj. Liczyły się tylko jego zwinne dłonie.
Po chwili poczułam go w sobie. Nie było tak, jak za pierwszym razem. Nie czułam bólu. Jego miejsce zajęła namiętność i pożądanie. Opadałam w nicość. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść temu uczuciu.
Jęczałam cicho, nie chciałam aby mój wrzask przerwał tą intymną chwilę, naszą chwilę.
Mieszanka ciepłych soków, pociekła po moich udach.

- Ginny? - Usłyszałam przyciszony głos Galindy. - Dobrze się czujesz?
Otworzyłam leniwie oczy. W pierwszej chwili dostrzegłam tylko niewyraźny zarys jej twarzy. Oczy, nos, usta i podbródek zlały się w jedną całość. Dopiero po chwili wszystko odzyskało swoje miejsce.
- Jasne, że dobrze - odpowiedziałam szybko. - Skąd to pytanie?
- Masz szkarłatne rumieńce.
- Och... przypomniało mi się... nie ważne.
Na twarzy Galindy zagościł tryumfalny uśmiech. Dała mi lekkiego kuksańca w bok i pociągnęła za ręce. Usiadłam skołowana, przeczesując dłonią rozczochrane włosy.
- Już zaczynasz tęsknić za Eddiem? - spytała. - Wspominasz jego...
- Zamknij się - przerwałam jej, jednak w moim głosie nie było agresji. - Wcale za nim nie tęsknię. Jeszcze będziemy mieli okazję nacieszyć się swoim towarzystwem.
- Wrócił na kursy?
- Tak... A ja mam inne ambitne plany i ty mi pomożesz - stwierdziłam, wstając z trawy.
Galinda poszła w moje ślady i spojrzała na mnie pytająco.
- Pomożesz mi w nauce francuskiego - odpowiedziałam, po czym ruszyłam w stronę zamku.
* * *
Przepraszam za wszelkie błędy, niestety moja Beta się pochorowała. Wracaj kochana szybciutko do zdrowia.
I jeszcze jedno. Nie za bardzo podobają mi się te gwizdki, bo strasznie dużo spamu wpada na bloga, jednak z drugiej strony są one żywym świadectwem Waszej sympatii. Dziękuję! Nawet mi się nie śniło, że mogę mieć ich siedem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci