Jest tu więcej dróg, niż ktoś przejść by je mógł,
Więcej spraw, niż ogarnąć się da.
Więcej spraw, niż ogarnąć się da.
(Piosenka z filmu: Król Lew)
Jak
to jest, że pierwszy dzień w szkole zawsze się tak wlecze. Godziny
wydają się być nieskończonością. Nauczyciele smęcą beznamiętnie o
regulaminach i systemach. Najprawdopodobniej żaden z nich nie ma na to
ochoty, jednak takie są zasady, których nie mogą złamać.
- Niesamowite, że wszyscy jesteśmy w jednej klasie! - zaczęła podekscytowana Hermiona po ostatniej lekcji.
-
Jak do tego doszło...? - zakpiła cicho Galinda. Gryfonka zmierzyła ją
ostrzegawczo. - Przypomnę ci tylko, że nie wszyscy chodzimy na te same
przedmioty. Na szczęście... Chyba nie zniosłabym twoich przemądrzałych
uwag.
- Co?! - na twarzy dziewczyny pojawił się szkarłatny rumieniec. - Ginny zawsze miała o tobie dobre zdanie, Galindo.
- Przestańcie się kłócić - wtrącił się Harry. - Jest dopiero drugiego września, a wy już nie możecie na siebie patrzeć.
-
Więcej problemów niż korzyści z tego powrotu do szkoły - stwierdził
Neville. - Trzeba było napisać te owutemy i mieć w nosie ich wynik.
Hermiona
spojrzała na niego groźnie, jednak w ostatniej chwili powstrzymała
zgryźliwą uwagę. Mruknęła pod nosem, że musi iść do biblioteki i
oddaliła się szybko. Ostatnio miała parszywy humor i nic nie wskazywało,
że jej się polepszy.
- Ginny, idziesz z nami na błonia przed posiłkiem? - Usłyszałam pytanie Galindy.
-
Sinistra chciała, abym przyszła do niej dzisiaj. Jeśli nie potrwa to
długo, to do was dojdę - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mówiła, czego chce? - zapytał Neville.
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.
Czegokolwiek
by nie chciała ode mnie Sinistra, postanowiłam załatwić to jak
najszybciej. Starałam się wierzyć, że jestem przygotowana dosłownie na
każdy atak. Miałam gotową odpowiedź na każdą zaczepkę. A może to nic
wielkiego? Może chciała mi tylko przekazać, że choć jestem w klasie
siódmej, to jednak moje wyniki były tak słabe, że powinnam się za siebie
wstydzić? A może wszyscy nauczyciele przyjęli opcję, że jestem uczniem
specjalnej troski?
Zapukałam
delikatnie w drewniane drzwi gabinetu. Dopiero po krótkiej chwili
usłyszałam zaproszenie. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
W
swoim uczniowskim życiu miałam okazję obejrzeć kilka nauczycielskich
oaz, jednak tutaj byłam po raz pierwszy. Pomieszczenie było dość
niewielkie. Mieściło się w nim tylko biurko, dwa krzesła i regał z
książkami. Natomiast pod sufitem wisiał przepiękny, ruchomy model układu
planetarnego. Przyłapałam się na tym, że gapię się na niego od dłuższej
chwili.
- Proszę usiąść, panno Weasley. - Sprowadziła mnie na ziemię kobieta.
Zajęłam
miejsce na przeciwko niej i przyjrzałam się dokładnie jej twarzy. Wiele
razy zastanawiałam się ile może mieć lat. Pod oczami i wokół ust
pojawiły się pierwsze zmarszczki, jednak włosy nadal były naturalnego,
czarnego koloru. A może po prostu używała jakiejś super farby?
-
Chodzi mi o twój stan zdrowia - zaczęła. - Rozmawiałam już z twoimi
rodzicami. Profesor Vector specjalnie tak ułożyła plan, abyś mogła
odpocząć około czternastej.
Spojrzałam
na nią niepewnie. Mięśnie jej twarzy były napięte. Chyba żadna z nas
nie czuła się w tym momencie komfortowo. Mogłam sobie tylko wyobrażać,
jak wyglądałaby ta rozmowa, gdyby na miejscu profesor Sinistry była
McGonagall. Przegryzłam dolną wargę i kiwnęłam nieznacznie głową.
- Dziękuję - szepnęłam. - Coś jeszcze?
-
Twoja matka dała mi więcej zaleceń, jednak sądzę, że jesteś na tyle
dorosła, że potrafisz sama zadbać o swoje zdrowie i wiesz najlepiej, co
jest dla ciebie dobre.
-
Jeśli było tam coś o warzywach, to nie musi pani wszystkiego powtarzać -
rzekłam szybko, czując jak na mojej twarzy pojawia się delikatny
rumieniec.
- W zasadzie jest coś jeszcze. Panna Robins wspominała, że mówiłaś jej, że chciałabyś komentować mecze quidditcha i...
- Co? - przerwałam jej.
- Mogłam się domyślić. Nie rozumiem, skąd w was tyle nienawiści? - zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
- W nas? Ja nie mam pojęcia, o co jej chodzi.
-
Nie wiem czy wiesz, ale ona twierdzi to samo o tobie. Uważa, że to ty
się zmieniłaś i od razu na nią naskakujesz, krzyczysz i wyzywasz, czy to
prawda?
Zacisnęłam
palce w pięść. Poczułam jak paznokcie wbijają się w wewnętrzną część
dłoni. Cokolwiek Demelza chciała osiągnąć, ja jej na to nie pozwolę. Nie
będzie mną pomiatać i ośmieszać przed innymi. Żarty się skończyły.
- Panno Weasley? Proszę się skupić na tym, co mówię.
- Przepraszam - burknęłam. - Zamyśliłam się.
Galindę
dostrzegłam z daleka. Siedziała nad brzegiem jeziora i dokarmiała
kałamarnicę kanapkami, które zabrała ze śniadania. Wyglądała pięknie.
Jasne włosy oświetlały promienie słońca, co dodawało im złotych
refleksów. Nie była już chuda lecz zgrabna i szczupła. Spojrzała na mnie
i pomachała. Podeszłam bez sprzeciwu.
- Coś nie tak? - zapytała, widząc moją niezadowoloną minę. - Źle się czujesz?
-
Poczuję się dobrze, jak uduszę Demelzę - rzekłam, po czym usiadłam po
jej prawej stronie. - Czy te kanapki nie są przypadkiem z twojego
talerza?
- Nie. Poza tym, ty denerwujesz się, kiedy wspominam o twoim zdrowiu, więc i ja powinnam się teraz wkurzyć.
- Tobie pozwalam się o mnie troszczyć - dodałam bez namysłu.
-
Och, dziękuję. W takim razie możesz pilnować mojego talerz. A teraz
powiedz mi, co się stało. Wiesz, bez powodu ludzie się nie duszą. Ja na
przykład z wielką przyjemnością torturowałabym Hermionę, bo mnie irytuje
jej nieograniczony umysł.
- Galinda!
- Co?
- Myślałam, że to ja mam mówić - rzekłam, zabierając jej jedną kanapkę i czekając aż ogromna macka weźmie ją z mojej ręki.
- Przecież ci nie przeszkadzam. Co chciała Sinistra? Demelza jej coś nagadała?
-
Chciała mi przekazać, że moi rodzice chcą dokładnie wiedzieć, co się ze
mną dzieje i czy jestem zdrowa. Głupio to zabrzmiało... W każdym razie,
nasza droga pani profesor szczególnie dla mnie ułożyła plan zajęć, abym
mogła odpocząć po południu.
-
To... chyba dobrze. Wolałabyś zasnąć na lekcji? - zapytała, po czym
wyjęła z kanapki plaster żółtego sera i zjadła go ze smakiem.
-
Przecież nic nie mówię. Zresztą, nie o to chodzi. Demelza miała
czelność do niej poleźć i powiedzieć, że moim największym marzeniem jest
komentować mecze quidditcha!
- Nie...?
-
Tak! Jak tylko ją zobaczę, to wybiję jej wszystkie zęby - jęknęłam, po
czym położyłam się na zimnej trawie. Pojedyncze źdźbła łaskotały moje
policzki.
- Ginny... A może to dobry pomysł? To znaczy... Och, nie patrz tak na mnie. Może Demelza miała dobre intencje?
- Nie sądzę.
-
Tylko błagam, nie rób sceny na obiedzie. Już jedna była wczoraj. Daj
trochę odpocząć gapiom. Skandale nie powinny się tak szybko mnożyć -
rzekła, po czym odgarnęła mi z czoła rude pukle. - Chyba faktycznie
wrócę do naturalnego koloru - dodała.
Przyglądałam
się leniwym obłokom, snującym po lazurowym nieboskłonie. Ziewnęłam
dyskretnie, zamykając powieki. Absolutnie nie brałam pod uwagę dobrych
intencji Demelzy. Ona coś do mnie miała. Cały czas męczyła się z jakimś
problemem, którego bała się głośno wyznać. Postanowiłam dać jej czas.
Nie będę wyciągać żadnych pochopnych wniosków. Poczekam. Nie ważne jak
długo.
Schodziliśmy
stromym urwiskiem. Eddie trzymał mnie za rękę, abym się nie
ześlizgnęła. Sypki piasek nie dawał dobrego oparcia dla stóp. Nogi
zapadały się w nim do kostek. Bałam się nadepnąć na kamień z ostrą
krawędzią.
- Gdyby mama wiedziała... - zaczęłam.
- To by ci nie pozwoliła zostać na noc u Billa - dokończył za mnie. - Wiem. Ale dziś jest przecież specjalny dzień.
- Masz na myśli moje urodziny? - spytałam lekko skołowana.
- Nie, mam na myśli coś, co dzieje się tylko raz w roku.
- No tak... ale ja częściej nie świętuję.
Zeszliśmy
na pustą plażę. Mojej uwadze nie uszedł, rozłożony tam wcześniej koc.
Usiedliśmy na nim. Wpatrywałam się w linię horyzontu, zarysowaną na tle
granatowego nieba i wtedy to dostrzegłam. Spadająca gwiazda...
pozostawiła po sobie lśniącą, białą łunę.
-
Widziałeś? - spytałam, wskazując ręką skrawek nieboskłonu. Eddie
uśmiechnął się delikatnie, a na niebie pojawiła się kolejna, i kolejna.
Patrzyłam
jak urzeczona na to zjawisko. Życzenie... powinnam pomyśleć życzenie,
jednak nie jedno. Tylko czy mogłam tak wykorzystywać mistyczne moce?
-
Nie wiedziałaś, że co roku z jedenastego na dwunastego i z dwunastego
na trzynastego sierpnia jest noc "spadających" gwiazd? - zapytał
mężczyzna.
Eddie
położył się na plecach. Zrobiłam to samo, opierając głowę o jego tors.
Poczułam jak delikatnie obejmuje mnie ramieniem i gładzi włosy.
- Myślałem, że w Norze obserwowaliście je za każdym razem - kontynuował.
-
Nie, nigdy... W każdym razie nie ja. Poza tym kiedyś bałam się nocy.
Ciemność kojarzyła mi się z czymś złym, nieznanym, nieodkrytym. Chciałam
spać przy zapalonej świecy i odsłoniętych oknach. Głupie, prawda?
-
Nie, każdy z nas czegoś się boi. Ja lękałem się braku akceptacji.
Najgorsza była myśl, że mogę zostać sam, że nie znajdę nikogo, z kim
będę mógł porozmawiać.
-
Byłeś kiedyś sam? - zapytałam, odwracając się na brzuch i opierając na
łokciach. Obserwowałam jego napięte mięśnie twarzy i delikatnie drgającą
dolną wargę.
- Tak... Rok przed przybyciem do Hogwartu. Ale to długa historia.
- Mamy całą noc - rzekłam.
- Wolałbym wykorzystać ją na coś innego.
Eddie
ujął moją twarz w dłonie i złożył namiętny pocałunek na ustach.
Wzdrygnęłam się, kiedy jego język błądził po moich wargach, zębach i
podniebieniu. Wiedziałam, co zaraz nastąpi, wiedziałam czego chce.
W
jednej chwili podniósł się i posadził mnie okrakiem na swoich kolanach.
Czułam jak bardzo jest pobudzony. Zatopił swoje długie, chude palce w
moich włosach.
Po
kilku chwilach nasze ubrania rozrzucone były po całej plaży. Wygięłam
się delikatnie i jęknęłam cicho. Poczułam jak Eddie troskliwie ssie moją
pierś. Schodzi coraz niżej.
Nic
już nie miało znaczenia. Byliśmy tylko my. Przeszłość, teraźniejszość,
przyszłość, to wszystko stawało się plamą. Nie interesowało mnie, co
będzie jutro, miałam w głębokim poważaniu to, co wydarzyło się wczoraj.
Liczyły się tylko jego zwinne dłonie.
Po
chwili poczułam go w sobie. Nie było tak, jak za pierwszym razem. Nie
czułam bólu. Jego miejsce zajęła namiętność i pożądanie. Opadałam w
nicość. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść temu uczuciu.
Jęczałam cicho, nie chciałam aby mój wrzask przerwał tą intymną chwilę, naszą chwilę.
Mieszanka ciepłych soków, pociekła po moich udach.
- Ginny? - Usłyszałam przyciszony głos Galindy. - Dobrze się czujesz?
Otworzyłam
leniwie oczy. W pierwszej chwili dostrzegłam tylko niewyraźny zarys jej
twarzy. Oczy, nos, usta i podbródek zlały się w jedną całość. Dopiero
po chwili wszystko odzyskało swoje miejsce.
- Jasne, że dobrze - odpowiedziałam szybko. - Skąd to pytanie?
- Masz szkarłatne rumieńce.
- Och... przypomniało mi się... nie ważne.
Na
twarzy Galindy zagościł tryumfalny uśmiech. Dała mi lekkiego kuksańca w
bok i pociągnęła za ręce. Usiadłam skołowana, przeczesując dłonią
rozczochrane włosy.
- Już zaczynasz tęsknić za Eddiem? - spytała. - Wspominasz jego...
-
Zamknij się - przerwałam jej, jednak w moim głosie nie było agresji. -
Wcale za nim nie tęsknię. Jeszcze będziemy mieli okazję nacieszyć się
swoim towarzystwem.
- Wrócił na kursy?
- Tak... A ja mam inne ambitne plany i ty mi pomożesz - stwierdziłam, wstając z trawy.
Galinda poszła w moje ślady i spojrzała na mnie pytająco.
- Pomożesz mi w nauce francuskiego - odpowiedziałam, po czym ruszyłam w stronę zamku.
* * *
Przepraszam za wszelkie błędy, niestety moja Beta się pochorowała. Wracaj kochana szybciutko do zdrowia.
I
jeszcze jedno. Nie za bardzo podobają mi się te gwizdki, bo strasznie
dużo spamu wpada na bloga, jednak z drugiej strony są one żywym
świadectwem Waszej sympatii. Dziękuję! Nawet mi się nie śniło, że mogę
mieć ich siedem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz