Więc jeśli
zależy ci na tym, aby mnie znaleźć, to spójrz na zachodnie niebo. Bo jak
powiedział mi ktoś ostatnio: "każdy zasługuje na szansę, aby pofrunąć!"
Idina Menzel
Spadły
pierwsze deszcze. Cienkie bicze płynęły po szybach, niczym strumienie
słonych łez. Nieboskłon i złote słońce przysłoniła nieprzenikniona
warstwa ciemnych chmur. Co jakiś czas niebo przecinała błyskawica, a
gdzieś w oddali słychać było grzmot, płoszący ptaki i zwierzęta. Błonia
pokrywała mozaika kałuż, której nie dało się przejść bez zamoczenia nóg.
Byliśmy
uwięzieni w zamku. Nie było mowy o spacerach czy dokarmianiu
kałamarnicy. Romantyczne pocałunki nad jeziorem też trzeba było przenieś
na inny termin.
Wielkimi
krokami zbliżał się mecz quidditcha. Gryfoni mieli zmierzyć się z
Krukonami. Miałam wrażenie, że deszcze nie są straszne zawodnikom.
Zajmowali boisko na zmianę. Demelza bez większych złośliwości przyjęła
Harry'ego i Rona, a moje miejsce zajął Dean. W zasadzie nie wysiliła się
zanadto. Problem zrodzi się dopiero w przyszłym roku, kiedy nowy
kapitan będzie musiał zapełnić połowę składu.
Pewnego
piątkowego popołudnia miałam wrażenie, że ulewa odrobinę się uspokoiła.
Nikomu nic nie mówiąc wyszłam z zamku. Chciałam chociaż obejrzeć ich
trening.
Przeskakując
liczne kałuże, doszłam do wejścia na trybuny. Wspięłam się po wąskich
schodach i usiadłam na mokrej ławeczce. Potarłam ramiona i narzuciłam na
głowę kaptur peleryny. Zmrużyłam oczy, aby lepiej widzieć skomplikowane
taktyki, które wymyśliła Demelza. Obserwowałam Harry'ego, który niczym
zawodowiec rozglądał się za zniczem, a gdy go tylko zobaczył, ruszał ze
zdwojoną szybkością. Interesowała mnie gra ścigających. Zazdrościłam im.
Wiele bym oddała, aby ująć kafel w dłonie i rzucić go kilkakrotnie do
pozostałych członków zespołu.
To
nie było takie proste. Na początku myślałam, że przyjdę na boisko,
popatrzę na sześć okrągłych pętli i nie poczuję niczego specjalnego.
Myliłam się. Wypełniała mnie nieopisana pustka. Łzy same cisnęły się do
oczu. Chciałam je powstrzymać, jednak nie dałam rady. Słone krople
mieszały się z siarczyście padającym deszczem.
- Nie rób sobie tego. - Usłyszałam po chwili kobiecy głos. Mechanicznie otarłam policzki.
Po
mojej prawej stronie usiadła Lizawieta Pietrowicz. Obszerny kaptur
peleryny zakrywał jej długie brązowe włosy. Widziałam, jak lustruje mnie
swoimi przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczy.
- Czego? - spytałam, odwracając głowę. Nie chciałam, aby dostrzegła, że płakałam.
- Oglądając ich treningi, torturujesz się - odpowiedziała.
- Brakuje mi tego - szepnęłam, mając nadzieję, że moje słowa zagłuszy krzyk Demelzy, dochodzący z boiska. Myliłam się.
- Dlaczego nie chciałaś komentować meczu?
- Bo... nie jestem gotowa.
- Uważaj, abyś nie przegapiła swojej szansy.
Kobieta
wstała po chwili i odwróciła się na pięcie. Przystanęła jeszcze na
chwilę. Właśnie teraz miałam swoją szansę. Teraz, albo nigdy.
- Pani profesor - zaczęłam, a ona odwróciła głowę. - Dlaczego nazwała mnie pani na Pokątnej - Elisabeth?
- Byłam pewna, że tak się nazywasz - odpowiedziała, a jej wzrok utkwiony był gdzieś w przestrzeni. - Znałam twoją matkę.
I wtedy wszystko stało się jasne. Jestem
zbyt dumna, aby pozwolić Alecto mną pomiatać. Choć może wydać Ci się to
niemożliwe, to kiedyś naprawdę się lubiłyśmy. To dla niej porzuciłam
moja najdroższą przyjaciółkę - Lizawietę. Nie chcę Ci tego tłumaczyć. To
wszystko jest skomplikowane. - przypomniałam sobie te kilka zdań najbardziej bolesnego listu, jaki kiedykolwiek dostałam.
- Była pani jej przyjaciółką - jęknęłam.
-
Tak, byłam. Wiedziałam, że urodziła córeczkę Lupina, wiedziałam, że po
jej śmierci ojciec dziecka nadał mu imię matki. Nie myślałam, że to
drugie imię. Pewnie nie wiesz, ale nazywała się Elisabeth Ginevra
Sempere.
- Nie wiedziałam - przyznałam cicho. - Tak na prawdę nic o niej nie wiem.
- A chcesz się dowiedzieć? - spytała, odwracając się ponownie w moją stronę. - Jesteś na pewno gotowa?
- Od wielu miesięcy.
Dostrzegłam,
jak na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Podeszłą do mnie i
położyła mi dłoń na ramieniu. Kogo widziała, kiedy na mnie patrzyła?
Uczennicę czy przyjaciółkę z dawnych lat?
- Teraz? - spytała, a jak gdyby na komendę deszcz przestał padać.
- Choćby i tutaj.
Usiadła
obok mnie i odchyliła głowę. Kaptur opadł z jej włosów. Przymrużyła
oczy i obserwowała każdy detal gęstych, deszczowych chmur.
-
Nie wiem od czego zacząć. Jesteś raczej wymagającym słuchaczem. Była
bardzo podobna do ciebie. Miała rude włosy i piegi, które starała się
ukryć pod grubą warstwą makijażu. Przyjaźniłyśmy się od dziecka. Byłyśmy
w tym samym domu, w Slytherinie.
- Moja matka była Ślizgonką?
-
Tak, nie wiedziałaś o tym? Pochodziła z cenionej, arystokratycznej
rodziny. Już w młodości rodzice zaręczyli ją z Syriuszem Blackiem,
jednak po nieudanym podwieczorku wiadome było, że nic z tego nie wypali.
Moje
oczy stały się kilkakrotnie większe. Patrzyłam na nią, jak na przybysza
z kosmosu. Już w tych kilku zdaniach miałam wrażenie, że zawarte jest
nieprawdopodobnie dużo głupot. Czekałam aż Lizawieta się uśmiechnie, aż
poklepie mnie po ramieniu i szepnie do ucha - żartowałam, chyba mi nie uwierzyłaś? Nic takiego nie nastąpiło.
-
Państwo Sempere znaleźli jej nowego kandydata. Marshall Brooks był od
niej dwa lata starszy. Nigdy nie miałam okazji go poznać, jednak Beth
twierdziła, że paskudnie śmierdzi. Pewnie jak zwykle zadziałała jej
bujna wyobraźnia. Całe życie czekała na księcia i sama widzisz, jak to
się skończyło. Była w pełni podporządkowana rodzicom. Zgadzała się z
nimi we wszystkim, nie posiadała własnego zdania, aż do pewnego razu.
Kiedy miała siedemnaście lat, coś w niej pękło. Pamiętam, że nie
odzywała się do mnie przez kilka dni. Widziałam, jak rozmawia z
Severusem Snape'em i Averym. Kiedy zapytałam ją o nich, stwierdziła, że
ma teraz nowe zajęcie. Po jakimś czasie znalazła wspólny język z
Severusem. Choć wiele razy chciałam odbudować nasze relacje, to nigdy
już nie było tak samo. Podejrzewałam co się dzieje, wiedziałam, że ta
dwójka ma coś wspólnego z Voldemortem.
- A pani nie chciała nigdy dołączyć do jego szeregów? - spytałam cicho.
Lizawieta
nie odpowiedziała od razu. W milczeniu obserwowała trening Gryfonów. Po
chwili po jej policzku popłynęła samotna łza. Otarła ją wierzchem
dłoni. Nie było to dla niej łatwe. Możliwe, że byłam pierwszą osobą,
której to opowiadała.
- Nigdy - szepnęła po chwili. - Nigdy nie sprzymierzyłabym się z tym czarodziejem. Nie po tym wszystkim co... zrobił...
Kobieta wyjęła z kieszeni peleryny białą chustkę, po czym kontynuowała opowieść.
-
Elisabeth poprosiła mnie o coś jeszcze. Chciała, abym kryła ją w czasie
świąt bożonarodzeniowych. Miałam mówić wszystkim, że pojechała do mnie.
Zapytałam ją, gdzie będzie. Nie odpowiedziała, a ja naiwna zgodziłam
się na jej zasady. W Sylwestra wpadł mi w ręce specjalny numer Proroka
Codziennego. Na pierwszej stronie znajdowała się fotografia ważnego
urzędnika i informacja, że został zamordowany wraz z żoną i trójką
dzieci. Widziałam, kto tego dokonał.
Oczy
zaszły mi łzami. Zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę zapomniałam
gdzie jestem. Otaczała mnie gęsta mgła. Słyszałam krzyki, szepty i
słowa. Wszystkie one były jedną całością. Zacisnęłam dłonie w pięść i
zamknęłam powieki.
- Dobrze się czujesz? - Usłyszałam pytanie. Wydawało mi się, jakby dochodziło z daleka.
Poczułam,
jak ktoś chwyta mnie za ramiona i pochyla moja głowę do przodu. Krew
pomału zaczęła napływać mi do mózgu. Odzyskiwałam świadomość. Jednak
słowa wisiały w powietrzu, prawda szarpała bezustannie moje ubranie i
włosy, chciała dostać się do bezbronnego ciała.
- Ona zabiła - jęknęłam. - Ona zabiła...
- Nie mamy pewności, była wśród morderców, ale...
- Pani sama w to nie wierzy.
-
Ginny, posłuchaj. Wiedziałaś, że była śmierciożercą. Myślisz, że oni
dostawali się w szeregi Voldemorta za okupem pieniężnym? Tam trzeba było
płacić krwią, krwią niewinnych.
- Tak, ale. To wszystko brzmi inaczej. To wszystko jest... jest takie trudne.
-
Wiem. Kiedy przeczytałam nagłówki gazet, chciałam biec do ministerstwa,
chciałam im wszystko powiedzieć, zdradzić moją jedyną przyjaciółkę.
- Dlaczego pani tego nie zrobiła?
-
Ze strachu i braku zaufania do Elisabeth. Ona by wiedziała, że to ja
zniszczyłam jej życie. Wiesz jak to się mogło skończyć. Nie mówię tylko o
sobie, ale też o mojej rodzinie. Przyszliby w nocy, torturowali nas, a
na końcu zabili niczym robactwo.
- Co było dalej?
- Jesteś pewna, że dasz radę? Może jednak chodźmy do mojego gabinetu. Napijemy się herbaty i...
-
Nie chcę herbaty - przerwałam jej. - Chcę zrozumieć. Chcę wiedzieć,
dlaczego to wszystko tak się potoczyło. Przecież wszystko mogło być
inaczej. Dlaczego jej gniew urósł do tak potężnych rozmiarów, że zrobiła
coś takiego?
-
Nie mam pojęcia. Jednak po powrocie do szkoły wszystko stało się
jeszcze bardziej mroczne i pogmatwane. Elisabeth miała już mroczny znak i
jak się tylko mogłam domyślać, nie tylko ona. Słyszałam jej płacz,
słyszałam jak jęczała we śnie. Nie mogła sobie poradzić z tym wszystkim.
Cała sytuacja ją przerosła. Jadła coraz mniej, nie przeszkadzały jej
piegi na twarzy. Wiele razy widziałam, jak krzyczała na Severusa.
Obwiniała go za wszystko. Mówiła mu, że ma dość, że chce już przestać.
Jednak nie było odwrotu. Mroczny znak to transakcja na całe życie. Nie
możesz dziś być śmierciożercą, a jutro z tym skończyć. Nieposłuszeństwo
karane było śmiercią w męczarniach.
- Pani była jej przyjaciółką - jęknęłam. - Nie mogłaś jej jakoś pomóc?
-
Jak? Powiedz mi jak? Myślisz, że nie zastanawiałam się nad tym, że nie
obwiniałam się co dnia, za to co się stało? Jednak choćbym nie wiem jak
często o tym myślała, nie umiem wymyślić nic, co mogłoby jej wtedy
pomóc.
- Przepraszam - szepnęłam. - Nie powinnam była...
-
To zrozumiałe, że się denerwujesz. Widzisz, życie nie jest wcale takie
proste. Wiem, że wiele przeszłaś w ostatnim roku, jednak... nie możesz
narzekać na swoje dzieciństwo. Twoi opiekunowie kochali cię jak własną
córkę.
- Nadal mnie kochają.
- Tak, nadal. W tym nowym życiu też znalazłaś miłość, wsparcie i przyjaźń. Wbrew pozorom masz wielkiego farta.
- Tak, chyba tak... Ale to przecież nie koniec historii.
-
Nie, ale reszta poszła gładko jak w nudnym romansidle. Elisabeth
zakochała się w twoim ojcu. Pamiętam, jak przyszła do mnie i
powiedziała, że znalazła bratnią duszę. Kiedy dowiedziałam się o kim
mówi, to pomyślałam, że zwariowała. Myliłam się. Później okazało się, że
on też ją kocha i wszystko mogłoby zakończyć się szczęśliwie jak w
bajce, gdyby nie to, że życie nie jest bajką. A jeśli zdarzy się happy
end, to zawsze jest poprzedzony drogą pełną cierpień i bólu. Im się nie
udało przejść tej drogi.
- To wszystko?
-
Nie. Beth załamała się, kiedy dowiedziała się, że Remus jest
wilkołakiem. Przyszła do mnie ze łzami w oczach. Przez te kilka
miesięcy, przyzwyczaiłam się, że czasami potrzebuje się wypłakać na moim
ramieniu. Byłam wtedy do jej dyspozycji. Pamiętam, że powiedziałam jej,
że ma sobie dać z nim spokój. Zezłościła się. Stwierdziła, że nigdy
tego nie zrobi. Następnego dnia cała szkoła dowiedziała się, że są parą.
Podsłuchałam rozmowę jego przyjaciół. Blacka i Pottera, mówili, że
muszą chronić Remusa przed nią.
- Oni wiedzieli, że ona jest śmierciozercą?
-
Mogli się tylko domyślać. Remus nie chciał nawet o tym słyszeć.
twierdził, że to jakiś żart. Później skończyliśmy szkołę. Nasze ścieżki
się rozwidliły, jednak czasami wpadałyśmy na siebie na Pokątnej. Nie
rozmawialiśmy długo. Mogłam się tylko domyślać, że mieszka razem z
Lupinem i jego ojcem. Nigdy nie wróciła do domu rodzinnego.
- I porzuciła szeregi Sama - Wiesz - Kogo?
-
Nie, cały czas dla niego pracowała. Wtedy wydarzyło się wiele rzeczy.
Miało miejsce wiele zdrad i tajemnic. Lily Evans zaszła w ciążę. James
Potter wpadł w szał, kiedy dowiedział się, że nie jest ojcem. Kazał jej
oddać dziecko i obiecał zapomnieć o całej sprawie. Kobieta spełniła jego
prośbę.
- Dlaczego? - spytałam, a głos mi się załamał.
Poczułam
jak na mój nos kapnęła kolejna kropla deszczu. Pomału zapadał zmrok.
Noc zbliżała się wielkimi krokami. Gryfoni kilkanaście minut temu
skończyli trening. Na boisku nastała głucha cisza.
- Bo bardziej kochała Jamesa i zawsze uważała się za prawą cnotkę. Nie chciała, aby ucierpiała jej nieskazitelna reputacja.
- A co na to jej przyjaciele? Przecież wiedzieli, że spodziewała się dziecka.
-
Okłamała wszystkich, że mały zmarł przy porodzie. Tylko najbliżsi znali
prawdę. W tym także Remus i Elisabeth. Lily i James byli zagorzałymi
członkami Zakonu Feniksa. Musieli się cały czas ukrywać.
Niebezpieczeństwo groziło im na każdym kroku. Później okazało się, że
Lily znów jest w ciąży. Urodziła ślicznego chłopca, a cztery miesiące
później okazało się, że Elisabeth jest w ciąży. I wtedy nasz drogi znów
się złączyły. Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie miała ślubu z Remusem,
wiedziała, że Peter jest śmierciożercą, wiedziała, że lada chwila to on
zdradzi Potterów. Voldemort naciskał także na nią. I wtedy na scenę
weszła Alecto. Kobieta kazała jej usunąć dziecko. Wmawiała, że
najważniejsza jest teraz wojna i ostateczne starcie, które zbliżało się
wielkimi krokami.
- Wszystko, o czym pani mówi jest takie przerażające, nieprawdopodobne...
-
Nie przerywaj mi, proszę. Beth uciekła od Remusa. Pozostawiła mu tylko
krótki list, w którym wyznała, że jest śmierciożercą, ale nigdy nie
miała względem jego złych zamiarów. Nie dodała nic o ciąży. Mężczyzna
się załamał. Na szczęście znalazł wsparcie w przyjaciołach.
- Gdzie w tym czasie mieszkała moja... matka?
-
Nie wiem... prawdopodobnie u Severusa. Zajmowała się jego synem. Kiedyś
wspomniała, że to wspaniały chłopiec. Remus jednak nie dał za wygraną.
Szukał jej. No i mu się udało. Spotkał ją w księgarni. Wtedy zobaczył,
że jest w ciąży. Elisabeth próbowała mu wmówić, że to nie on jest ojcem.
- Uwierzył?
-
Nie. Długo rozmawiali, aż w końcu zgodziła się wrócić do jego domu.
Powiedziała mu wszystko, a on... cóż, wybaczył jej. Czy nie brzmi to jak
happy end? Szkoda, że to nie jest koniec opowieści. Alecto była
wściekła. Chciała zabić Beth. Twierdziła, że ktoś taki nie może być w
szeregach Voldemorta. Najpierw udała się do jej domu rodzinnego i zabiła
twoich dziadków. Elisabeth nie wyszła z ukrycia przez osiem miesięcy.
Aż do jedenastego sierpnia. Wtedy trafiła do szpitala i urodziła śliczną
córeczkę. Kilka dni później, była już martwa. Podobno sama udała się do
Alecto. Chciała zakończyć spory.
-
Napisała mi list - szepnęłam. - Dostałam go od Snape'a po jego śmierci.
Pisała, że to dla Alecto porzuciła panią. Nazwała cię swoją
najukochańszą przyjaciółką.
- To bez znaczenia...
- To ma znaczenie. Panią kochała, a mnie nie zdążyła.
- O czym ty mówisz?
- Napisała to w tym liście. Nie dorosła do roli matki.
Poczułam, jak nauczycielka obejmuje mnie nieśmiało ramieniem. Nie opierałam się.
-
To nie było dla niej takie proste - odpowiedziała. - Może w
alternatywnym życiu jestem twoją dobrą ciocią, która zaprasza cię do
siebie na wakacje?
-
Nie obchodzi mnie alternatywa. Może w niej nie poznałabym nigdy
Eddiego, nie zakochałabym się w nim i nie postanowiła zostać jego żoną.
- Jest dość późno. Powinniśmy wracać do zamku. Odprowadzić cię do wieży?
- Nie ma takiej potrzeby.
- Jeśli kogoś spotkasz, powiedz, że ze mną rozmawiałaś.
Wstałam z ławki i okryłam się szczelniej peleryną. Zrobiło się przeraźliwie chłodno.
-
Ginny - usłyszałam jeszcze za plecami. - Przemyśl to wszystko. Jeśli
będziesz mieć jakieś pytania, to przyjdź. Postaram się na nie
odpowiedzieć.
* * *
Jest
lepiej, tak sądzę... Szkoła mnie dobija. Nie mam siły nic pisać. Nie
potrafię sklecić porządnie kilku zdań. Cokolwiek stworzę, przekreślam.
To jest okropne. A może jestem zbyt krytyczna dla siebie? Na szczęście
Ginevrę mam w całości napisaną.
Następny post pojawi się szóstego, dokładnie rok po publikacji prologu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz