piątek, 14 października 2011

053 ROZDZIAŁ: Faux pas

Czy człowiek nie umiejący liczyć, który znalazł czterolistną koniczynę, ma też prawo do szczęścia?
Stanisław Jerzy Lec

Nie wiem, jak długo siedziałam na trybunach. Zapadła noc. Blask księżyca sprawiał, że na murawie boiska tańczyły jasne łuny. Obserwowałam gwiazdy. Czekałam, aż któraś z nich oderwie się od nieboskłonu i osunie w moją stronę. Miałam marzenie, które chciałam w tym momencie wypowiedzieć i mieć choć mały powód, aby wierzyć, że się spełni.
- Ginny… - powiedział głos, a ja podskoczyłam ze strachu. – Nie jest ci zimno?
Harry usiadł obok i spojrzał na mnie nieśmiało. Kosmyki jego czarnych włosów przykleiły się do mokrego od potu czoła. Ubranie zabrudzony było błotem. Nie zdążył się jeszcze ogarnąć od czasu zakończenia treningu. Zazdrościłam mu tego, że wyglądał teraz jak siedem nieszczęść, ale i tak lepiej ode mnie.
- To bez znaczenia – szepnęłam.
- Stało się coś? – zapytał spokojnie.
- Tak, ale wiele lat temu. Chodzi o moją matkę.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie – powiedziałam zanim cokolwiek zdążyłam pomyśleć.
Bez większych ceregieli przysunęłam się bliżej niego. Poczułam, jak drgnął, kiedy położyłam głowę na jego ramieniu. Nie dało się tak łatwo zapomnieć tego, co nas łączyło. Moje serce biło jak szalone za każdym razem, kiedy on był blisko. Mogłam się tylko domyślić, że on czuje to samo, jak nie więcej.
Po chwili mnie objął. Zacisnął palce na moim przedramieniu.
- Nie musisz nic mówić – rzekł. – Ale wiedz, że jak będziesz potrzebować jakiejkolwiek pomocy, to jestem do twojej dyspozycji.
Nie odpowiedziałam. Pozwoliłam mojej głowie swobodnie opaść na jego tors. Nawet przez gruby, wełniany sweter czułam bicie jego serca. , bicie, które kiedyś było skierowane dla mnie, tylko dla mnie. Miałam wrażenie, że równomierne uderzenia przyspieszają.
Chciałam się wyprostować, jednak on przycisnął mnie mocniej do piersi.
- Harry – jęknęłam.  – Proszę, wróćmy już do szkoły.
Puścił mnie i wstał tak szybko, że nie utrzymałam równowagi i nieomal spadłam z ławki. Popatrzyłam na jego sylwetkę skąpaną w srebrnym blasku księżyca. Jego oczy nie były skierowane w moją stronę. Wzrok utkwił w jakimś nieodgadnionym punkcie na horyzoncie. Po chwili odwrócił się dynamicznie i nachylił nade mną. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka cali. Czułam jego oddech na wargach. Serce załomotało w piersi, kiedy chwycił moją twarz w swoje zimne dłonie i…
Czułam to. Czułam jego wargi, jego język, jego palce. Dreszcz przebiegł mi po plecach, a kiedyś tak dobrze znana siła uderzyła w moje serce.

A gdyby tak cofnąć czas?
Przesunąć powolne wskazówki
Sprawić, aby kukułka ćwierkała od tyłu.

Wszystko byłoby inaczej,
Wszystko byłoby odwrotnie.

Radość byłaby smutkiem,
A smutek – radością.
A przecież łez było więcej…

Odwaga byłaby strachem,
A strach –odwagą,
A przecież tak często bałam się cieni…

Gdzie się podziała moja siła?

Następnego ranka obudził mnie głośny, ptasi skowyt. Nawet ciężkie kotary nie odgradzały mnie od hałasów. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Choć opcja pozostania w nim niestety nie wchodziła w grę. Dziś był pierwszy wypad do Hogsmeade. Eddie miał na mnie czekać w umówionym miejscu. Byłam rozdarta. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, ale jak mogłam spojrzeć mu w oczy po tym, co się wczoraj wydarzyło?
Zgrzebałam się z łóżka i odsłoniłam kotary. W pierwszej chwili oślepił mnie blask promieni słońca, wpadający przez lekko zabrudzone okna. Nie spodziewałam się, że może tak mocno świecić o tej porze roku. Zapowiadał się piękny dzień.
Wyczułam na sobie spojrzenie pozostałych współlokatorek. Westchnęłam głośno, nie mając zamiaru wymieniać z nimi nawet krótkiego przywitania. Najchętniej pokazałabym im dodatkowo język.

Hogsmeade nie zmieniło się zanadto od czasu, kiedy byłam tutaj po raz ostatni. Widok małych domków ustawionych w równych rzędach przy głównej ulicy sprawiał, że pod powiekami zakręciły się łzy. Pamiętałam dokładnie, jak biegłam obok zabitych deskami wystaw sklepowych. Potykałam się o własne nogi, ale nie byłam sama. Miałam George’a i… Freda. To dzięki nim mogłam ustać, kiedy zaatakowali nas dementorzy, to dzięki nim mogłam wyciągnąć różdżkę i krzyknąć dwa proste słowa. Oni dawali mi siłę.
Jednak tutaj wróciło życie. Ludzie starli się zapomnieć o wojnie. Wystawy sklepowe zachęcały swym blaskiem i różnorodnością. Każdy wystawiał dziwaczne produkty, aby zachęcić jak najwięcej uczniów z Hogwartu. Widziałam, jak młodsi czarodzieje przyklejają nosy do szyb na widok skaczących kociołków i tańczących piór. Jednak wszystkie te bibeloty razem wzięte nie dorównywały produkcjom moich braci.
Zwolniłam kroku i obwiązałam się szczelniej szalikiem. Był najsłoneczniejszy do tej pory dzień października. Jednak nie byłam tak głupia, aby wyjść z zamku bez peleryny, rękawiczek i czapki. Nie zamierzałam się przeziębić. Nie teraz, kiedy w końcu, po sześciu latach, zaczęłam pojmować sens nauki. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, chciałam się uczyć, wiedziałam, że bez wiedzy będę nikim, szczególnie, że nie mogłam grać już w quidditcha.
Skręciłam w boczną, mniej zatłoczoną uliczkę. Tam mogłam spokojnie odetchnąć. Zrobiłam kilka pewniejszych kroków i stanęłam przed niewielką kawiarenką, która od zewnątrz bardziej przypominała palarnię opium niż miejsce romantycznych schadzek i spotkań. Budynek pokryty był szarymi kamieniami, a ze starych ram okiennych schodziła biała farba. Drzwi również nie wyglądały zachęcająco. Brzydziłam się dotknąć pożółkłej, przerdzewiałej klamki.
- Miłe miejsce, nie sądzisz? – Usłyszałam znajomy głos za plecami.
- Tak, pod warunkiem, że nie chcesz tam umierać. Do tego radziłabym znaleźć coś bardziej dogodnego.
Poczułam jak mężczyzna chwyta mnie delikatnie za ramiona i obraca. Uniosłam delikatnie głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Eddie wyglądał dobrze. Czarne włosy opadały mu na ramiona, a płaszcz nie wisiał jak na kościotrupie.
Nachylił się i pocałował mnie w usta. Przez chwilę bałam się, że wyczuje na wargach obcy smak. Moje ciało drżało, jakby było nękane gorączką.
- Co masz taką minę? – zapytał po chwili. – Stało się coś?
- I tak, i nie… Musimy wchodzić do tej knajpy? Wolałabym się przejść. Potrzebuję przestrzeni i powietrza. Za długo przesiaduję w ciasnych klasach.
Eddie spojrzał na mnie niepewnie i uniósł lewą brew. To było dziwne. Kochałam go z całego serca. Był dla mnie naprawdę ważny, ale nie czułam żadnej potrzeby, aby zatopić się w jego ramionach, jego ustach. A wszystko to ze względu na wyrzuty sumienia, które nie chciały dać mi spokoju. Jeszcze kilka miesięcy temu byłam wściekła na Eddiego za to, że mnie okłamywał, a teraz chciałam zrobić dokładnie to samo. Nie powiedzieć mu nic, tym samym nie powiedzieć prawdy, a tym samym okłamać.
Zrobiłam kilka kroków w miejscu i pozwoliłam się chwycić pod ramię. Ruszyliśmy przed siebie. Wzrok wbiłam w udeptaną, piaszczystą ścieżkę. Przyglądałam się szarym kamykom. Chciałam zapamiętać każdy ich najdrobniejszy szczegół, a nuż kiedyś mi się przyda…
Eddie był cierpliwy, ale jak długo? Jak długo pozwoli mi milczeć, jak długo ja dam radę milczeć? Wszystko we mnie było wzburzone. Myśli kłębiły się w głowie. Chciały się wydostać. Miałam wrażenie, że jak tylko otworzę usta, to wypłyną wszystkie w nieskładnych zdaniach  i bezsensownym splocie.
-  Wczoraj wieczorem Lizawieta Pietrowicz opowiedziała mi historię mojej biologicznej matki. Kiedyś były najlepszymi przyjaciółkami.
- Rozumiem, że dowiedziałaś się czegoś, czego wolałabyś nie wiedzieć.
- Nie, nie o to chodzi. Byłam gotowa nawet na najgorszą prawdę. Po prostu niektóre sprawy mnie… zaszokowały. A po tym wszystkim rozmawiałam z Harrym i…
- I? – przerwał mi ostro.
Mogłam się domyśleć, że mu się to nie spodoba. Mogłam się przytulać do kogokolwiek chciałam, ale nie do Harry’ego, nie do jego brata. Westchnęłam głośno, czułam, jak na mojej twarzy pojawia się szkarłatny rumieniec. Wstydziłam się, tak strasznie się wstydziłam tego, co zrobiłam. Spuściłam wzrok i przyglądałam się zdartym czubkom butów. Chciałam zapaść się teraz pod ziemię. 
- Eddie, tak bardzo, bardzo cię przepraszam…
Nie zapanowałam nad sobą. Zrobiłam krok w jego stronę i przytuliłam się do niego. Wtuliłam głowę w płaszcz, który łaskotał mnie po policzkach. Czułam jego zapach, tak przyjemnie drażnił moje nozdrza.  Spod czarnych rzęs wypłynęły gorące łzy, które od razu wsiąkły w ciepły materiał. Załkałam, kiedy nie poczułam jego dłoni gładzącej  moich pleców czy ramion.
- Ginny, coś ty zrobiła?
- Nic, daję ci słowo, ja nic nie zrobiłam.
- To za co mnie, do cholery, przepraszasz?!
- Za to, że pozwoliłam mu się pocałować…
Cofnął się. O mało się nie przewróciłam, kiedy nie znalazłam oparcia. Łzy spłynęły po policzkach. Były wolne, nie wchłaniały się w nic. Eddie nadal znajdował się blisko mnie, był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Odważyłam się spojrzeć na jego twarz. Nie dostrzegłam na niej żadnych emocji. Tylko jego oczy nie kłamały, zobaczyłam w nich ogromny smutek i prawie tak samo zauważalną złość.
- Ja nie chciałam – jęknęłam. – Chciałam go odepchnąć, ale nie miałam siły fizycznej. Fizycznej, rozumiesz? Fizycznej, nie psychicznej…
- Co mam mu zrobić?
- Nic! – krzyknęłam zbyt gwałtownie. – Błagam cię, zostaw tę sprawę. Nie rób nic pochopnego. Ja… ja to z nim wyjaśnię, obiecuję. Porozmawiam, wytłumaczę…
- Ginny, czy ty tego nie widzisz? On cały czas stoi miedzy nami. Nie możesz się uwolnić.
- Sądzisz, że jest to dla mnie takie proste? Rozmawialiśmy o tym w wakacje. Nie karz mi się powtarzać…
- Po prostu próbowałem to akceptować, ale teraz widzę, że nic nie robisz z tymi uczuciami. Stoją w miejscu tak, jak stały przed kilkoma miesiącami. Tylko nie zaprzeczaj.
- Nie mam zamiaru… powiedz mi, Eddie, co się stało? Nie poszedł ci jakiś egzamin?
Tym pytaniem zaskoczyłam zarówno jego jak i siebie. Nie mam zielonego pojęcia skąd przyszło mi do głowy, jednak czułam, że jego zachowanie jest spowodowane czymś więcej niż tylko chorowitą zazdrością. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie, a miał przecież wiele powodów, aby pokazać mi się z tej strony.
- Przestań zmieniać temat – oświadczył szybko. – Widzisz tylko to, co inni robią źle. Popatrz czasem na siebie.
Moje oczy zrobiły się kilkakrotnie razy większe. Poczułam, jak wbija mi nóż w serce, a potem dodatkowo go przekręca. Bolało. Jego słowa były jak żrący kwas wylany prosto na moją twarz. Opuściłam głowę i pozwoliłam, aby kurtyna rudych włosów zasłoniła mi twarz.
A gdy podniosłam ją po kilku chwilach, stałam sama na ulicy i nigdzie nie dostrzegłam jego obecności.
Nagle pojawiło się coś nowego. Zaiskrzyło jasnym blaskiem, a przede mną pojawiła się biała, nie do końca materialna wydra. Był to patronus Hermiony, który po niespełna sekundzie przemówił jej głosem.
- Ginny, przepraszam, jeśli ci przeszkadzam, ale musisz przyjść do gospody Pod Świńskim Łbem. Pilne.
Zwierze rozpłynęło się w powietrzu.
* * *
I? Czy nie podoba Wam się to tak bardzo jak mi? Wiem, że nie pisze się takich rzeczy, więc już się zamykam. Wczoraj miałam wolne, w piątek mam wolne, w sobotę mam wolne. Podoba mi się to. A co sądzicie o szablonie? (uwielbiam to pytanie, zazwyczaj odnosi się do kilku szablonów i nigdy nie możecie być pewni czy pytam o ten, który właśnie oglądacie :D)
A wierszyk jest tak głupi, że musi być mój.
Tak, mam paskudny dzień i jestem nastawiona na: nie. Nawet moja postawa: mam wszystko gdzieś się dzisiaj nie sprawdza.
Miło, że ktoś śledzi każdy mój ruch i sępi się na potknięcia. Przynajmniej wiem, że ten blog nie jest obojętny. Chcę pisać, kocham pisać, ale coraz częściej mi to nie wychodzi. Szukam złotego środka. Porzuciłam już większość marzeń, które nigdy nie mogłyby się spełnić. Co dalej?
Ciekawe jak widzicie cytat…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci