Czy człowiek nie umiejący liczyć, który znalazł czterolistną koniczynę, ma też prawo do szczęścia?
Stanisław Jerzy Lec
Nie
wiem, jak długo siedziałam na trybunach. Zapadła noc. Blask księżyca
sprawiał, że na murawie boiska tańczyły jasne łuny. Obserwowałam
gwiazdy. Czekałam, aż któraś z nich oderwie się od nieboskłonu i osunie w
moją stronę. Miałam marzenie, które chciałam w tym momencie
wypowiedzieć i mieć choć mały powód, aby wierzyć, że się spełni.
- Ginny… - powiedział głos, a ja podskoczyłam ze strachu. – Nie jest ci zimno?
Harry
usiadł obok i spojrzał na mnie nieśmiało. Kosmyki jego czarnych włosów
przykleiły się do mokrego od potu czoła. Ubranie zabrudzony było błotem.
Nie zdążył się jeszcze ogarnąć od czasu zakończenia treningu.
Zazdrościłam mu tego, że wyglądał teraz jak siedem nieszczęść, ale i tak
lepiej ode mnie.
- To bez znaczenia – szepnęłam.
- Stało się coś? – zapytał spokojnie.
- Tak, ale wiele lat temu. Chodzi o moją matkę.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie – powiedziałam zanim cokolwiek zdążyłam pomyśleć.
Bez
większych ceregieli przysunęłam się bliżej niego. Poczułam, jak drgnął,
kiedy położyłam głowę na jego ramieniu. Nie dało się tak łatwo
zapomnieć tego, co nas łączyło. Moje serce biło jak szalone za każdym
razem, kiedy on był blisko. Mogłam się tylko domyślić, że on czuje to
samo, jak nie więcej.
Po chwili mnie objął. Zacisnął palce na moim przedramieniu.
- Nie musisz nic mówić – rzekł. – Ale wiedz, że jak będziesz potrzebować jakiejkolwiek pomocy, to jestem do twojej dyspozycji.
Nie
odpowiedziałam. Pozwoliłam mojej głowie swobodnie opaść na jego tors.
Nawet przez gruby, wełniany sweter czułam bicie jego serca. , bicie,
które kiedyś było skierowane dla mnie, tylko dla mnie. Miałam wrażenie,
że równomierne uderzenia przyspieszają.
Chciałam się wyprostować, jednak on przycisnął mnie mocniej do piersi.
- Harry – jęknęłam. – Proszę, wróćmy już do szkoły.
Puścił
mnie i wstał tak szybko, że nie utrzymałam równowagi i nieomal spadłam z
ławki. Popatrzyłam na jego sylwetkę skąpaną w srebrnym blasku księżyca.
Jego oczy nie były skierowane w moją stronę. Wzrok utkwił w jakimś
nieodgadnionym punkcie na horyzoncie. Po chwili odwrócił się dynamicznie
i nachylił nade mną. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka cali. Czułam
jego oddech na wargach. Serce załomotało w piersi, kiedy chwycił moją
twarz w swoje zimne dłonie i…
Czułam
to. Czułam jego wargi, jego język, jego palce. Dreszcz przebiegł mi po
plecach, a kiedyś tak dobrze znana siła uderzyła w moje serce.
A gdyby tak cofnąć czas?
Przesunąć powolne wskazówki
Sprawić, aby kukułka ćwierkała od tyłu.
Wszystko byłoby inaczej,
Wszystko byłoby odwrotnie.
Radość byłaby smutkiem,
A smutek – radością.
A przecież łez było więcej…
Odwaga byłaby strachem,
A strach –odwagą,
A przecież tak często bałam się cieni…
Gdzie się podziała moja siła?
Następnego
ranka obudził mnie głośny, ptasi skowyt. Nawet ciężkie kotary nie
odgradzały mnie od hałasów. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Choć
opcja pozostania w nim niestety nie wchodziła w grę. Dziś był pierwszy
wypad do Hogsmeade. Eddie miał na mnie czekać w umówionym miejscu. Byłam
rozdarta. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, ale jak mogłam spojrzeć mu w
oczy po tym, co się wczoraj wydarzyło?
Zgrzebałam
się z łóżka i odsłoniłam kotary. W pierwszej chwili oślepił mnie blask
promieni słońca, wpadający przez lekko zabrudzone okna. Nie spodziewałam
się, że może tak mocno świecić o tej porze roku. Zapowiadał się piękny
dzień.
Wyczułam
na sobie spojrzenie pozostałych współlokatorek. Westchnęłam głośno, nie
mając zamiaru wymieniać z nimi nawet krótkiego przywitania. Najchętniej
pokazałabym im dodatkowo język.
Hogsmeade
nie zmieniło się zanadto od czasu, kiedy byłam tutaj po raz ostatni.
Widok małych domków ustawionych w równych rzędach przy głównej ulicy
sprawiał, że pod powiekami zakręciły się łzy. Pamiętałam dokładnie, jak
biegłam obok zabitych deskami wystaw sklepowych. Potykałam się o własne
nogi, ale nie byłam sama. Miałam George’a i… Freda. To dzięki nim mogłam
ustać, kiedy zaatakowali nas dementorzy, to dzięki nim mogłam wyciągnąć
różdżkę i krzyknąć dwa proste słowa. Oni dawali mi siłę.
Jednak
tutaj wróciło życie. Ludzie starli się zapomnieć o wojnie. Wystawy
sklepowe zachęcały swym blaskiem i różnorodnością. Każdy wystawiał
dziwaczne produkty, aby zachęcić jak najwięcej uczniów z Hogwartu.
Widziałam, jak młodsi czarodzieje przyklejają nosy do szyb na widok
skaczących kociołków i tańczących piór. Jednak wszystkie te bibeloty
razem wzięte nie dorównywały produkcjom moich braci.
Zwolniłam
kroku i obwiązałam się szczelniej szalikiem. Był najsłoneczniejszy do
tej pory dzień października. Jednak nie byłam tak głupia, aby wyjść z
zamku bez peleryny, rękawiczek i czapki. Nie zamierzałam się przeziębić.
Nie teraz, kiedy w końcu, po sześciu latach, zaczęłam pojmować sens
nauki. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, chciałam się uczyć, wiedziałam,
że bez wiedzy będę nikim, szczególnie, że nie mogłam grać już w
quidditcha.
Skręciłam
w boczną, mniej zatłoczoną uliczkę. Tam mogłam spokojnie odetchnąć.
Zrobiłam kilka pewniejszych kroków i stanęłam przed niewielką
kawiarenką, która od zewnątrz bardziej przypominała palarnię opium niż
miejsce romantycznych schadzek i spotkań. Budynek pokryty był szarymi
kamieniami, a ze starych ram okiennych schodziła biała farba. Drzwi
również nie wyglądały zachęcająco. Brzydziłam się dotknąć pożółkłej,
przerdzewiałej klamki.
- Miłe miejsce, nie sądzisz? – Usłyszałam znajomy głos za plecami.
- Tak, pod warunkiem, że nie chcesz tam umierać. Do tego radziłabym znaleźć coś bardziej dogodnego.
Poczułam
jak mężczyzna chwyta mnie delikatnie za ramiona i obraca. Uniosłam
delikatnie głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Eddie wyglądał dobrze.
Czarne włosy opadały mu na ramiona, a płaszcz nie wisiał jak na
kościotrupie.
Nachylił
się i pocałował mnie w usta. Przez chwilę bałam się, że wyczuje na
wargach obcy smak. Moje ciało drżało, jakby było nękane gorączką.
- Co masz taką minę? – zapytał po chwili. – Stało się coś?
-
I tak, i nie… Musimy wchodzić do tej knajpy? Wolałabym się przejść.
Potrzebuję przestrzeni i powietrza. Za długo przesiaduję w ciasnych
klasach.
Eddie
spojrzał na mnie niepewnie i uniósł lewą brew. To było dziwne. Kochałam
go z całego serca. Był dla mnie naprawdę ważny, ale nie czułam żadnej
potrzeby, aby zatopić się w jego ramionach, jego ustach. A wszystko to
ze względu na wyrzuty sumienia, które nie chciały dać mi spokoju.
Jeszcze kilka miesięcy temu byłam wściekła na Eddiego za to, że mnie
okłamywał, a teraz chciałam zrobić dokładnie to samo. Nie powiedzieć mu
nic, tym samym nie powiedzieć prawdy, a tym samym okłamać.
Zrobiłam
kilka kroków w miejscu i pozwoliłam się chwycić pod ramię. Ruszyliśmy
przed siebie. Wzrok wbiłam w udeptaną, piaszczystą ścieżkę. Przyglądałam
się szarym kamykom. Chciałam zapamiętać każdy ich najdrobniejszy
szczegół, a nuż kiedyś mi się przyda…
Eddie
był cierpliwy, ale jak długo? Jak długo pozwoli mi milczeć, jak długo
ja dam radę milczeć? Wszystko we mnie było wzburzone. Myśli kłębiły się w
głowie. Chciały się wydostać. Miałam wrażenie, że jak tylko otworzę
usta, to wypłyną wszystkie w nieskładnych zdaniach i bezsensownym splocie.
- Wczoraj
wieczorem Lizawieta Pietrowicz opowiedziała mi historię mojej
biologicznej matki. Kiedyś były najlepszymi przyjaciółkami.
- Rozumiem, że dowiedziałaś się czegoś, czego wolałabyś nie wiedzieć.
-
Nie, nie o to chodzi. Byłam gotowa nawet na najgorszą prawdę. Po prostu
niektóre sprawy mnie… zaszokowały. A po tym wszystkim rozmawiałam z
Harrym i…
- I? – przerwał mi ostro.
Mogłam
się domyśleć, że mu się to nie spodoba. Mogłam się przytulać do
kogokolwiek chciałam, ale nie do Harry’ego, nie do jego brata.
Westchnęłam głośno, czułam, jak na mojej twarzy pojawia się szkarłatny
rumieniec. Wstydziłam się, tak strasznie się wstydziłam tego, co
zrobiłam. Spuściłam wzrok i przyglądałam się zdartym czubkom butów.
Chciałam zapaść się teraz pod ziemię.
- Eddie, tak bardzo, bardzo cię przepraszam…
Nie
zapanowałam nad sobą. Zrobiłam krok w jego stronę i przytuliłam się do
niego. Wtuliłam głowę w płaszcz, który łaskotał mnie po policzkach.
Czułam jego zapach, tak przyjemnie drażnił moje nozdrza. Spod
czarnych rzęs wypłynęły gorące łzy, które od razu wsiąkły w ciepły
materiał. Załkałam, kiedy nie poczułam jego dłoni gładzącej moich pleców czy ramion.
- Ginny, coś ty zrobiła?
- Nic, daję ci słowo, ja nic nie zrobiłam.
- To za co mnie, do cholery, przepraszasz?!
- Za to, że pozwoliłam mu się pocałować…
Cofnął
się. O mało się nie przewróciłam, kiedy nie znalazłam oparcia. Łzy
spłynęły po policzkach. Były wolne, nie wchłaniały się w nic. Eddie
nadal znajdował się blisko mnie, był dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Odważyłam się spojrzeć na jego twarz. Nie dostrzegłam na niej żadnych
emocji. Tylko jego oczy nie kłamały, zobaczyłam w nich ogromny smutek i
prawie tak samo zauważalną złość.
-
Ja nie chciałam – jęknęłam. – Chciałam go odepchnąć, ale nie miałam
siły fizycznej. Fizycznej, rozumiesz? Fizycznej, nie psychicznej…
- Co mam mu zrobić?
-
Nic! – krzyknęłam zbyt gwałtownie. – Błagam cię, zostaw tę sprawę. Nie
rób nic pochopnego. Ja… ja to z nim wyjaśnię, obiecuję. Porozmawiam,
wytłumaczę…
- Ginny, czy ty tego nie widzisz? On cały czas stoi miedzy nami. Nie możesz się uwolnić.
- Sądzisz, że jest to dla mnie takie proste? Rozmawialiśmy o tym w wakacje. Nie karz mi się powtarzać…
-
Po prostu próbowałem to akceptować, ale teraz widzę, że nic nie robisz z
tymi uczuciami. Stoją w miejscu tak, jak stały przed kilkoma
miesiącami. Tylko nie zaprzeczaj.
- Nie mam zamiaru… powiedz mi, Eddie, co się stało? Nie poszedł ci jakiś egzamin?
Tym
pytaniem zaskoczyłam zarówno jego jak i siebie. Nie mam zielonego
pojęcia skąd przyszło mi do głowy, jednak czułam, że jego zachowanie
jest spowodowane czymś więcej niż tylko chorowitą zazdrością. Pierwszy
raz widziałam go w takim stanie, a miał przecież wiele powodów, aby
pokazać mi się z tej strony.
- Przestań zmieniać temat – oświadczył szybko. – Widzisz tylko to, co inni robią źle. Popatrz czasem na siebie.
Moje
oczy zrobiły się kilkakrotnie razy większe. Poczułam, jak wbija mi nóż w
serce, a potem dodatkowo go przekręca. Bolało. Jego słowa były jak
żrący kwas wylany prosto na moją twarz. Opuściłam głowę i pozwoliłam,
aby kurtyna rudych włosów zasłoniła mi twarz.
A gdy podniosłam ją po kilku chwilach, stałam sama na ulicy i nigdzie nie dostrzegłam jego obecności.
Nagle
pojawiło się coś nowego. Zaiskrzyło jasnym blaskiem, a przede mną
pojawiła się biała, nie do końca materialna wydra. Był to patronus
Hermiony, który po niespełna sekundzie przemówił jej głosem.
- Ginny, przepraszam, jeśli ci przeszkadzam, ale musisz przyjść do gospody Pod Świńskim Łbem. Pilne.
Zwierze rozpłynęło się w powietrzu.
* * *
I?
Czy nie podoba Wam się to tak bardzo jak mi? Wiem, że nie pisze się
takich rzeczy, więc już się zamykam. Wczoraj miałam wolne, w piątek mam
wolne, w sobotę mam wolne. Podoba mi się to. A co sądzicie o szablonie?
(uwielbiam to pytanie, zazwyczaj odnosi się do kilku szablonów i nigdy
nie możecie być pewni czy pytam o ten, który właśnie oglądacie :D)
A wierszyk jest tak głupi, że musi być mój.
Tak, mam paskudny dzień i jestem nastawiona na: nie. Nawet moja postawa: mam wszystko gdzieś się dzisiaj nie sprawdza.
Miło,
że ktoś śledzi każdy mój ruch i sępi się na potknięcia. Przynajmniej
wiem, że ten blog nie jest obojętny. Chcę pisać, kocham pisać, ale coraz
częściej mi to nie wychodzi. Szukam złotego środka. Porzuciłam już
większość marzeń, które nigdy nie mogłyby się spełnić. Co dalej?
Ciekawe jak widzicie cytat…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz