poniedziałek, 5 grudnia 2011

056 ROZDZIAŁ: Kiedyś będzie dobrze

Udaję radość, której we mnie nie ma, ukrywam smutek, żeby nie martwić tych, którzy mnie kochają i troszczą się o mnie. Niedawno myślałam o samobójstwie. Nocą, przed zaśnięciem, odbywam ze sobą długie rozmowy, staram się odegnać złe myśli, bo byłaby to niewdzięczność wobec wszystkich, ucieczka, jeszcze jedna tragedia na tym i tak już pełnym nieszczęść świecie.
Paulo Coelho
  

Deportowałam się nad zaśmieconą rzekę. Nad jej taflą snuła się gęsta mgła. Było ciemno, zmrok zapadł kilka godzin temu. Słyszałam tylko szmer czarnej wody. Nie widziałam żywego ducha. Ruszyłam wolno przed siebie. Minęłam pozostałości po spalonym młynie. Pierwszy raz widziałam to miejsce. Nie do końca wiedziałam, gdzie idę. W oddali kreślił się zarys zabudowań.
Wspięłam się na szczyt skarpy, gdzie szare, żelazne ogrodzenie oddzielało rzekę od wąskiej brukowanej uliczki. Nie zatrzymałam się. Szłam wzdłuż długich rzędów zrujnowanych, ceglanych domów o pustych ciemnych oknach. Na oślep weszłam w wąskie przejście miedzy dwoma domami wiodące do drugiej, niemal identycznej uliczki. Spojrzałam na przekrzywioną tabliczkę i oświetliłam ją różdżką. Spinner's End.
Szłam ulicą, a latarnie zapalały się jedna po drugiej.
P i e r w s z a – spotkałam cię w bibliotece, pamiętasz? Sprawdzałeś coś na dolnej półce. Kiedy spojrzałam w twoje oczy, mój czas stanął w miejscu.
D r u g a – obroniłeś mnie przed Goyle’em. I pierwszy raz okłamałeś.
T r z e c i a – poskładałeś moją rękę. Byłam ci wdzięczna, byłam gotowa oddać wszystko z wdzięczności. Nie wziąłeś nic.
C z w a r t a – ach… nadal pamiętasz nasz pocałunek? A przecież chciałeś tylko wybrać się ze mną na bal.
P i ą t a – i w końcu bal. Ja piękna, ty piękny. Komplementy, ciepłe słowa. Taniec… i znów tajemnice, ale również pierwsze obietnice.
S z ó s t a – pokazałeś mi bibliotekę. Pokazałeś mi coś, czego nie potrafiłam docenić. Powiedziałeś mi coś, co zmieniło moje życie.
S i ó d m a – znów mnie uratowałeś. Wyciągnąłeś mnie z tej śmierdzącej dziury. Zaparzyłeś herbatę, okryłeś kocem, po prostu byłeś.
Ó s m a – wszyscy byli przeciwni, wszyscy mnie poniżali, chwilami nienawidzili. A ja na przekór całemu światu – kochałam cię.
D z i e w i ą t a – czy można mieć aż tak mieszane uczucia, jak ja mam w tym momencie? Kolejne kłamstwa, kolejne tajemnice, pierwsze pełne oddanie i zaręczyny następnego ranka.
D z i e s i ą t a – to miał być koniec. Wszystko wyszło na jaw. Prawda o mnie, o tobie.
J e d e n a s t a – ta się nie zapaliła. Zamigotała tylko delikatnie, ale nadal pozostała czarna.
A końca nie było.
Stanęłam przed starym, ceglanym budynkiem. Na parterze przez grube zasłony przebijało  światło. Westchnęłam głośno, po czym pchnęłam furtkę. Moje kroki odbijały się echem na kamiennej dróżce. Wspięłam się na trzy stopnie i zapukałam. Zawiał mocny wiatr, a zgniła woń rzeki uderzyła w moje nozdrza.
A końca nadal nie było widać.
Milczenie… Nikt nie zbliżał się do drzwi. W oknach nie paliły się światła. Było pusto, pusto i cicho. Zapukałam jeszcze raz. Głośniej. Bez zmian.
Mimowolnie nacisnęłam na klamkę. Wejście nie ustąpiło. Pchnęłam je mocniej. Bez zmian. Opadłam czoło o zimne drewno i zacisnęłam powieki. Nie tak to sobie wyobrażałam, nie tak miało być.
W myślach policzyłam do pięciu i wyciągnęłam różdżkę z kieszeni. Przyłożyłam jej koniec do zwyczajnie wyglądającego zamka. Głośno przełknęłam ślinę. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, co robiłam. Wszystko działo się tak szybko, nie było chwili na zastanowienia.
- Alohomora… - jęknęłam.
Nic…
 Wiedziałam, jakiego zaklęcia powinnam użyć, jednak bałam się go. Chwilami przerażało mnie bardziej niż najgorsza z możliwych klątw. To ono otworzyło dziennik Eddiego, to ono otworzyło pudełko od Snape’a. Zawsze równało się z bólem i cierpieniem. Zawsze.
- Fammi vedere – szepnęłam najciszej jak tylko potrafiłam.  
Nie byłam zaskoczona, kiedy drzwi ustąpiły. Cisza i mrok panujący we wnętrzu, jeszcze bardziej mnie przeraziły. Lumos – pomyślałam, po czym wkroczyłam do małego, zawalonego po brzegi, przedsionka. Panował tam dziwny zapach. Mieszanka skóry, futra i środków przeciw molom.
- Eddie?
Odpowiedziała mi jeszcze straszniejsza cisza. Po plecach przebiegły mi nieprzyjemne ciarki, a z czoła spłynęła kropla zimnego potu. Czy to możliwe, aby w weekend o tak późnej porze miał jeszcze zajęcia?
Weszłam do salonu. A raczej do pomieszczenia, które miało nim być. Miałam wrażenie, że otacza mnie bród i kurz. W oknach wisiały ciężkie zasłony. Bałam się nadepnąć na dywan, aby nie poderwać tumanów nieczystość. Spojrzałem na starą pocerowaną kanapę i fotel, w którym mogłam przysiąc, że kiedyś przesiadywał sam Severus Snape. Nie zdziwiło mnie to, że wszędzie były książki. Opasłe tomiska sięgały sufitu.
Machnęłam różdżką i zapaliłam świecznik stojący na drewnianym stoliku. Światło padło na pergamin leżący na blacie oraz niewielką kamienną misę. Westchnęłam cicho i podeszłam do niego. Nachyliłam się, aby odczytać tak dobrze mi znane pismo Eddiego.

Droga Ginny,
Dłużej tak być nie może. Już za późno, aby cokolwiek naprawiać. Wiedziałaś o tym. Oszukiwałaś siebie zbyt często. W zasadzie zawsze. A jakby tego było mało, ja oszukiwałem jeszcze bardziej. Kto na tym świecie jest w stanie dać Ci to, czego żądasz, kto jest w stanie dać Ci prawdę? Ludzie Cię zawodzili – jeden po drugim. Kochałaś ich, ufałaś im, a potem co? Czasem wystarczy chwila, aby stracić wszystko.
Nie powiedziałem Ci o czymś. Pamiętasz szlaban w Zakazanym Lesie? Pamiętasz snop zielonych iskier, który przeleciał dokładnie kilka cali od Twojego ramienia? To byłem ja, to ja chciałem Cię zabić. To nie była jedyna chwila, kiedy o tym myślałem. Tak często musiałem się powstrzymywać. Dlaczego? Spójrz do myślodsiewni. Może zrozumiesz…
Jednak, jak to mówią, nad sercem nie zawsze można zapanować. Ty widziałaś we mnie Pottera, a ja w Tobie inną rudą dziewczynę, którą straciłem przed przybyciem do Hogwartu. Chyba nigdy nie nauczylibyśmy się kochać siebie nawzajem takimi, jakimi jesteśmy.
Nie szukaj mnie. Wracam tam, gdzie moje miejsce. Nie potrafię tu dłużej usiedzieć. Duszę się w Anglii, zawsze tak było. Natomiast Ty nigdy nie odnalazłabyś się we Francji.
Bądź zdrowa i dbaj o siebie.
Eddie Snape

Pod moimi powiekami zakręciły się słone, gorące krople. Miałam wrażenie, że nie płakałam od wieków. Próbowałam zapanować, nad sercem, które waliło w mojej piersi. Próbowałam zapanować nad oddechem i kaszlem, który chciał wydostać się z płuc. Opuściłam głowę, a po policzkach popłynęły łzy.
A koniec nie nadchodził.  Z a t r z y m a ł   s i ę   c z a s.
Bez zastanowienia pochyliłam się nad kamiennym naczyniem. Opuszkiem palca powiodłam po jego brzegu. We wnętrzu znajdowała się fantazyjna substancja. Nie była ani płynem, ani gazem. Promieniował z niej osobliwy, srebrzysty blask. Preparat poruszał się nieustannie, jego powierzchnia marszczyła się jak woda pod wpływem wiatru, a później rozdzielała się i kłębiła jak obłoki.
Moje łzy zmieszały się z jego wspomnieniem. Pochyliłam się jeszcze bardziej. Koniec mego nosa zanurzył się w substancji. Pomieszczenie drgnęło gwałtownie. Nieznana siła szarpnęła moim ciałem i nagle poleciałam głową w dół. Prosto w głąb płytkiej misy.
Niewiele się zmieniło. Nadal byłam w obskurnym domostwie na Spinner’s End. Było tak samo brudno i obleśnie. Kolana się pode mną ugięły. Opadłam na twardą podłogę i wtedy do salonu weszli oni. Severus Snape i jego syn – Edward.
Wszystkie mięśnie ich twarzy były napięte. Byli podobni. Niesamowicie podobni. Jakaś część mnie nie chciała ich oglądać, jednak ta druga pragnęła zapamiętać najmniejsze szczegóły z wyglądu młodego Snape’a.
- Dlaczego mnie o to prosisz? – zapytał Eddie mocno zdenerwowany.
- Już ci mówiłem, obiecałam, że włos jej z głowy nie spadnie. Czy choć raz nie możesz zrobić czegoś dla mnie?
- Zdajesz sobie sprawę, że narażasz moje życie dla jakiejś pieprzonej, rudej gówniary? A może ona też jest twoją córką?
- Nie odzywaj się do mnie takim tonem – syknął Snape. Dostrzegłam, że Eddie cofnął się nieznacznie. Wahał się przed wymówieniem kolejnych słów. Starał się powstrzymać narastające emocje.
Kłębowiska kurzu zawirowały i nagle sceneria się zmieniła. Spinner’s End stało się Salą Przepowiedni w Departamencie Tajemnic. Dostrzegłam półki sięgające samego sufitu i szklane kule piętrzące się na nich.
Dostrzegłam grupkę postaci. Dostrzegłam siebie, Harry’ego, Rona, Hermionę, Lunę i Neville’a. Dostrzegłam doskonale zamaskowanych śmierciożerców osnutych w czarne szaty.
Podeszłam bliżej. Nagle wszyscy wyciągnęli różdżki. Posypał się grad zaklęć, krzyków i przekleństw. Wszystko działo się zaskakująco szybko. Można by rzec – za szybko.
Jeden ze śmierciożerców nie zachowywał się normalnie. W trakcie zamieszania chwycił mnie za rękę i pociągnął z całej siły. Bez zastanowienia puściłam się za nim biegiem. Wbiegłam do niewielkiego, pustego pomieszczenia. Byli tam tylko oni. Zamaskowany śmierciożerca i ja. Dopiero po chwili zrozumiałam.
Mężczyzna stał przy drzwiach, zasłaniając plecami wyjście. Natomiast dziewczyna skuliła się w rogu i dyszała ciężko. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, jednak w jej oczach można było dostrzec oznaki buntu i złości.
- Czego chcesz? – wrzasnęła lekko trzęsącym się głosem.
Nie odpowiedział. Ginny w jednej chwili podniosła się z podłogi i pobiegła wprost na natarczywego osobnika. Ten wyciągnął przed siebie rękę i przytrzymał ją za ramię.
- Kim do cholery jesteś?!
- Nikim… - Rozpoznałabym ten głos wszędzie. Teraz nie miałam żadnych wątpliwości. Eddiego spotkałam już wcześniej, niecałe trzy lata temu.
- Puść mnie, do cholery.
Szarpanina dziewczyny najwyraźniej mu przeszkadzała. Pchnął ją na podłogę i wyciągnął różdżkę. Wymierzył precyzyjnie. Nie wahał się przed niczym.
- Frangere – rzekł pewnie.
W jednej chwili Ginny złapała się za kostkę i wrzasnęła głośno. Po jej policzku popłynęły strumienie słonych łez. Starała się je przełknąć, ukryć słabość, którą okazała. Na próżno. Miała przecież zaledwie czternaście lat. Jednak nawet wtedy nie poddawała się tak łatwo. Wykorzystała chwilę nieuwagi i wyciągnęła własną różdżkę.
- Expelliarmus! – krzyknęła.
Eddie był wściekły. Gdyby nie maska, którą zasłaniał twarz, to pewnie gromy ciskałyby z jego oczu. Jednym ruchem nachylił się do dziewczyny i wyrwał jej jedyną broń. Nie zdążyła zareagować. W jej spojrzeniu czaił się strach. Uderzył jej głową o twardą posadzkę, zabarwiając ją na czerwono.
I znów wszystko zawirowało. I znów stałam w domu na Spinner’s End.
Eddie kilkoma susami pokonał schody i wbiegł do małej łazienki. Jednym ruchem zdjął maskę i spojrzał w lustro. Miałam wrażenie, że nasze oczy spotkały się przez kilka sekund. Po jego czole spływała zimna kropla potu. Odgarnął mokre włosy z czoła, pozostawiając na nim ślad krwi, mojej krwi.
Odkręcił wodę. Miał nadzieje, że jej szum zagłuszy jęki. Zaczął obmywać się w szybkim tempie. Dłonie trzęsły mu się niesamowicie. Nagle w drzwiach pojawił się Severus Snape. Spojrzał na syna. Nie potrafiłam dostrzec w jego oczach żadnych uczuć.
- Chcesz coś powiedzieć? – zapytał.
- Ja? To chyba ty powinieneś.
- Pomfrey zajęła się dziewczyną, ale powinieneś zachowywać się rozważniej.
- Myślałem, że ją zabiłem, miałem nadzieję, że ją zabiłem…

I znów ten sam brudny, zakurzony dywan. Nie powinnam na nim siedzieć, nie powinnam dotykać jego powierzchni, nie powinno mnie tu w ogóle być. Miałam być teraz w Hogwarcie. Cieszyć się wraz z drużyną ze zwycięstwa. Upić się, wejść na stół i zatańczyć salsę na cześć… no właśnie, kogo?
Wyszłam, nie zamykając za sobą drzwi. Padało. Na asfaltowych uliczkach tworzyły się kałuże. Zimne bicze wody zmywały łzy z mojej twarzy. Po kilku minutach moje ubranie było całkowicie przemoczone. Nie myślałam o tym, nie chciałam o niczym myśleć. Szłam przed siebie. Mijałam domy, z których przez niezasłonięte okna sączyło się jasne światło, w których zapewne mugole szykowali się, by zasiąść do kolacji. Inne domy wyraźnie wyglądały na opuszczone, powoli popadające w ruinę.
Latarnie były wypalone. Nie wiem, jakim cudem świeciły, kiedy biegłam w drugą stronę. Może wcale? Może to znów moja chora wyobraźnia? Przeszłam przez dziurę w żelaznym ogrodzeniu i zeszłam ze skarpy. Moje stopy ślizgały się po mokrych od deszczu źdźbłach trawy. Omal nie stoczyłam się pod drzwi starego młyna. Minęłam go, nie uraczywszy nawet spojrzeniem.
Doszłam do rzeczki. Spojrzałam na taflę brudnej wody, nad którą unosiła się gęsta mgła. Po jej powierzchni dryfowały papierki i puste butelki po mocnym alkoholu. Westchnęłam. Bałam się zaczerpnąć głębokiego wdechu.
- Chyba nie chcesz się w niej utopić – usłyszałam za plecami rozbawiony, męski głos.
Odwróciłam się. W strugach deszczu dostrzegłam wychudzonego, obrośniętego człowieka okrytego za dużym płaszczem. Nie był stary, mógł mieć tylko kilka lat więcej ode mnie. Jednak coś go zniszczyło, odebrało mu człowieczeństwo.
- A co to za różnica? – odpowiedziałam bez entuzjazmu.
- To ciekawe – mówił, nie zważając na moje słowa. – Nigdy nie spotkałem tutaj uczennicy Hogwartu w czasie roku szkolnego.
- Skąd wiesz, gdzie się uczę?
- Masz na sobie strój, w którym Gryfoni grają w quidditcha.
- Ach… - westchnęłam cicho. – Jesteś czarodziejem?
- Tak, jestem. A ty? Kolejny potomek jednego z nauczycieli?
- Można tak powiedzieć.
Zapadła chwila milczenia. Mężczyzna podszedł do mnie i zaczął niegrzecznie wpatrywać się w moją twarz. W jego brązowych oczach czaiły się iskierki smutku.
- Nie zabijaj się – rzekł po chwili. – Szkoda by było takiej twarzy. Lubię rude dziewczyny. Szczególnie jedną lubiłem… Możesz ze mną zamieszkać. Będę codziennie kraść ci świeże bułki ze sklepu i czekoladę, jeśli tylko zechcesz.
- Mam żyć dla bułek i czekolady?
- Lepiej dla nich niż dla kogoś, kto tak cię zranił.
- Mówisz zbyt wiele mądrych słów. Jestem zmęczona.
Mechanicznie odpięłam łańcuszek od wisiorka, który kilka miesięcy temu dostałam od Eddiego. Podałam go mężczyźnie.
- Weź to – rzekłam. – Sprzedaj w jakimś antykwariacie i zjedz pożywny obiad.
- Dajesz mi wisiorek należący do rodziny Snape? Czy jeśli go sprzedam, nie spadnie na mnie klątwa okrutnego nauczyciela eliksirów?
Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
- Znasz Eddiego? – zapytałam.
- Tak mi się wydawało. Byłaś jego dziewczyną? Ciesz się, że przejrzałaś na oczy. Chyba, że to on jakimś cudem zrozumiał, jakim jest typem. Nie zauważyłaś nigdy jego nachalności? Nie śledził cię? Nie miałaś wrażenia, że wie o tobie wszystko? Znałem kiedyś dziewczynę, która co wieczór sprawdzała, czy nie ma go pod łóżkiem. Zabawne, prawda?
- Nie – jęknęłam. – To wcale nie jest zabawne. To trwało tylko rok…
- Albo aż rok. Słyszałem, że się wyprowadził, że wrócił do Francji, która piękna jest tylko na fotografiach.
- Co się stanie z jego domem?
- Pewnie to, co ze wszystkimi innymi opuszczonymi. Do Spinner’s End nie przybywają nowi osadnicy. Wszyscy marzą, aby wynieś się stąd jak najszybciej.
- A książki? Prywatne rzeczy Snape’a? Podejrzane przedmioty?
- Trochę tego szkoda… Niektóre książki mogłyby się przydać. Kim chcesz zostać w przyszłości? Może pożyczysz kilka pozycji.
- Nie, wolę nie. Po prostu mam czasem wrażenie, że nad tym domem unosi się wielka chmura czarnej magii – szepnęłam. - Możesz uznać, że zwariowałam. Nie będziesz pierwszy. Ale za to jesteś pierwszy, z którym rozmawiam już od tak długiego czasu i nie straciłam jeszcze kontaktu ze światem.
- Lubisz zawieszać?
- Nienawidzę…
- Chyba faktycznie jesteś zmęczona. Może prześpisz się u mnie w domu – zaproponował, podnosząc delikatnie kącik ust i chowając turkus do obszernej kieszeni.
- Nie, dzięki – oświadczyłam szybko. -  Masz może proszek fiuu?
- Mam, ale starczy tylko na jeden raz.
- Nic nie szkodzi, nie chcę tutaj wracać.

- NORA!
Zielone płomienie. Moje ciało zaczęło wirować. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że od rana nic nie jadłam. Miałam wrażenie, że żołądek przykleił mi się do kręgosłupa.
Nagle wszystko ustało. Kolana ugięły się pode mną. Uderzyłam głową o gzyms kominka. Nie byłam w stanie stać prosto. Upadłam na stary, wytarty dywan. Czułam od niego zapach przeszłości, czułam zapach dzieciństwa. Zakrztusiłam się. Nie mogłam złapać oddechu. Resztki zielonego pyły uwierały w moich płucach.
- Ginny? – Usłyszałam zdziwiony głos George’a. – Mamo!

Są osoby, których nigdy się nie zapomina… Niestety, są też takie, które chcemy zapomnieć, a nie potrafimy wyrzucić ich z głowy za żadne skarby. Ja chcę zapomnieć. Zapomnieć o wszystkich i zacząć od nowa. Jeszcze raz. Ostatni raz. Który to już raz?
Czas znów musiał ruszyć.
* * *
I? Mówiłam, że niespodzianka będzie? Bynajmniej nie mam na myśli długości notki. Jeden fragment mi się bardzo nie podoba ze względu na jego jakość nie zawartą treść. Który? Nie powiem, może ktoś zgadnie sam.
Wiecie co… biorę się do roboty. Zrozumiałam, że pisanie jest tym, co kocham najbardziej w życiu, na czym mi najbardziej zależy. Jakkolwiek tragicznie to brzmi.
Jak Wam się podoba szablon? Dla formalności powiem, że dwa szachowe pionki, które stoją to biała dama i biały król. Może mało widocznie, ale ten leżący to czarny król. Jak znalazłam to zdjęcie, to prawie umarłam ze szczęścia, że aż tak mi się wpasowało.
Przy okazji zapraszam tutaj. Prawdopodobnie niedługo ukarze się tam wywiad ze mną. Szał.
Przepraszam również za wszelkie błędy. Pewnie jest ich duuużo.
Pozdrawiam i życzę wszystkim udanych mikołajek nie zapomnijcie o liście do… no u mnie do Gwiazdora, nie wiem do kogo Wy adresujecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci