Wieczorem dasz mi garść dusznego bzu,
Bym mogła w nim utopić cierpki ból,
A wtedy ty poczujesz się niewinny.
Bym mogła w nim utopić cierpki ból,
A wtedy ty poczujesz się niewinny.
Varius Manx
Dla Ginny/Pandory :*
24 czerwca 1994
W końcu
skończyły się wszelkie egzaminy. Wykończyły mnie bardziej niż te w
pierwszej klasie. W dodatku musiałam wybrać nowe przedmioty, których
miałabym się uczyć na trzecim roku. Kompletnie nic mnie nie
interesowało. Nie planowałam rzucać się na głupoty w stylu mugloznastwo
czy wróżbiarstwo. Natomiast numerologia i starożytne runy wydawały się
zbyt trudne, a zrozumienie ich zajęłoby mi zbyt wiele czasu. Najbardziej
zachęcająco brzmiała opieka nad magicznymi stworzeniami. Ale jedno? To
tak trochę głupio i mało ambitnie.
Z
Nessi było bez zmian. Rozmowy ograniczały się do krótkich pytań typu:
jak poszedł egzamin lub w porywach: co odpowiedziałaś na pytanie drugie?
Było
mi ciężko, jednak podnosiła mnie na duchu jedna, dość chamska myśl –
Nessi cierpiała bardziej. Zawsze była skłonna do egzaltacji i wrażliwsza
ode mnie.
Odłożyłam
kolejną nudną powieść i spojrzałam na zegarek. Cisza nocna miała się
zacząć za dosłownie kilka minut. Tyle razy sobie obiecałam, że nie będę
aż tak przewrażliwiona. No i za każdym razem kończyło się to na nic nie
wartej obietnicy, że przy następnej pełni będę siedzieć grzecznie na
tyłku.
Wstałam
z łóżka i rozejrzałam się po sypialni. Była pusta. Pomieszczenie
dzieliłam z Nessi, chudą i wysoką Katriel Melson i niską, pulchną Larą
Smith. Skoro ich nie było, to znaczy, że dobrze się bawiły w ostatnich
dniach szkoły. Kto wie, może włóczyły się po zamku i grały na nosie
Filchowi?
Bez
słowa, nie rozglądając się, nie patrząc na nikogo, wyszłam z pokoju
wspólnego. Bałam się spotkać Snape’a. Szczególnie, że panoptikum
korytarzy było jego rajem. Znał każdy zakamarek lochów, każdy kąt, każdą
ścianę. Chciałam stamtąd jak najprędzej zwiać.
Kiedy
doszłam pod drzwi gabinetu ojca czułam mieszane uczucia. Nie wiem, co
było większe ulga, że udało mi się dojść tutaj bez szwanku, czy pokora i
strach na myśl o jego reakcji, kiedy mnie zobaczy. Wiedziałam, że się
zdenerwuje, że przyszłam w ostatniej chwili. Trudno. Taka już byłam.
Jednak czasem nawet ja nie mogłam uwierzyć, że minął już rok, a nikt nie
dowiedział się o jego przypadłości.
Zapukałam.
Cisza…
Nacisnęłam
na klamkę. Drzwi gabinetu były otwarte. Zmarszczyłam brwi, zacisnęłam
wargi w cienką linię i wślizgnęłam się do środka.
Komnata
zatopiona była w półmroku. Zmrużyłam oczy, aby lepiej wszystko widzieć.
Akwarium z druzgotkiem, drewniane biurko, regał wypełniony książkami.
Po czole spłynęła mi zimna kropla potu, a po plecach przebiegły
dreszcze. Coś było nie tak. Wyciągnęłam różdżkę.
- Lumos – szepnęłam, a pomieszczenie rozświetlił jasny blask.
Przyjrzałam
się wszystkiemu jeszcze raz. Zdziwił mnie bałagan na biurku ojca.
Zawsze było schludnie. Wszystkie bibeloty były ładnie, wręcz
pedantycznie, poukładane. Teraz znajdowały się na krześle i podłodze.
Przeraził mnie widok czerwonej plamy na podłodze. Dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, że to szkarłatny atrament, którym zawsze poprawiał
uczniowskie testy.
Skarciłam
się w duchu. Od kiedy byłam taką panikarą? Serce łomotało mi w piersi.
Liczenie do dziesięciu na niewiele się zdało. Jeszcze bardziej zszargało
moje nerwy, kiedy uświadomiłam sobie, że może właśnie tracę czas.
Czas…
Po
chwili zobaczyłam, że na blacie biurka rozłożony jest ogromny kawałek
starego, pożółkłego pergaminu. Nachyliłam się, aby lepiej odczytać
zapisane na nim słowa. Moje oczy zrobiły się kilkakrotnie razy większe.
Przede mną leżała mapa Hogwartu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego,
gdyby nie fakt, że po rozrysowanych dokładnie korytarzach, poruszały się
kropki podpisane imieniem i nazwiskiem ucznia czy nauczyciela. Ujrzałam
siebie, ujrzałam dyrektora, ujrzałam Nessi… aż w końcu wyjście z zamku,
błonia i… Harry’ego, Rona, Hermionę, tatę i jakimś cudem człowieka
uważanego za zmarłego – Petera Pettigrew i jego mordercę – Syriusza
Blacka.
Cofnęłam się gwałtownie, potrącając fiolkę z mętnym, białym eliksirem.
Nie myślałam. Nie było już o czym.
Nie było już czasu.
Wyjrzałam
przez okno i dostrzegłam skrawek białej, księżycowej tarczy. Jasne
oblicze Bogini Łowów wspinało się na szczyt ciemnego nieboskłonu. Serce
mi stanęło, jednak wszystkie mięśnie zmusiły moje ciało do biegu.
Stawiałam
kroki bez namysłu. Po prostu pędziłam do wyjścia. Było późno, zbyt
późno, abym mogła snuć się po szkole, a tym bardziej po błoniach. Jednak
wiedziałam, że muszę zdążyć. Od tego zależało wszystko.
Wbiegłam
na błonia. Z daleka dostrzegłam Bijącą Wierzbę, a obok niej zarys kilku
postaci. Jednak mnie obchodziło tylko jedno – przemiana.
Czasem
zastanawiałam się, czy można umrzeć ze strachu. Jeśli tak, to w tym
momencie powinnam potknąć się o własne nogi i nigdy już nie podnieść.
Może to wcale nie głupie? Nie ma krwi, bliscy nie muszą patrzeć na moje
zmasakrowane zwłoki. To tak, jak spokojnie zasnąć i już nigdy się nie
obudzić.
Ciało ojca zaczęło się zmieniać. Głośne warknięcie odbiło się od ściany Zakazanego Lasu i dobiegło moich uszu.
- Nie… - szepnęłam.
Znów
ruszyłam przed siebie. Nie potrafiłam skupić się na wszystkim, co się
działo. Wielki pies, człowiek, który nagle zniknął. Łzy stanęły mi w
oczach, pierwszy raz od wielu lat.
Krzyki
przerażenia dźwięczały mi w uszach. Nagle ogromny pies padł na ziemię z
głuchym łoskotem. Wilkołak odwrócił się w stronę trójki przyjaciół. Z
przerażeniem obserwowałam, jak Hermiona wyciąga rękę w jego stronę.
Szeptała coś…
A on stał, szykował się do ataku.
W
sekundę znalazłam się obok. Krew huczała mi w uszach, kiedy pchnęłam
dziewczynę na ziemię. Jęknęła, gdy przygniotłam ją swoim ciałem. Nie
miałam siły. Dyszałam ciężko, próbując zapanować nad przyspieszonym
oddechem po heroicznym biegu.
- Zwariowałaś? – jęknęłam.
Czas zwolnił swój bieg.
Nie myślałam. Wszystko wydarzyło się zbyt szybko. W jednej chwili podniosłam się na klęczki.
- Uważaj! – Usłyszałam wrzask w tym samym momencie, co…
Trzask…
Ogromne
łapsko uderzyło mnie w twarz. Długie, ostre pazury zatopiły się w
skórze twarzy i dolnej wardze. Usłyszałam chrzęst łamanych kości.
Krew…
Czas się zatrzymał.
Oczy
zaszły mi mgłą. Ból przeszył całe moje ciało. Kręgosłup stanął w ogniu.
Głowa i mózg stały się żywym ośrodkiem gorących płomieni. W ustach
czułam smak krwi, przeszkadzały mi połamane zęby. Serce waliło jak
oszalałe.
Ale przecież nadal byłam jego jedyną córeczką…
Starałam
się nie ruszać. Starałam się brać głębokie wdechy. Chciałam zemdleć
omamiona zapachem czerwonej posoki. Dławiłam się. Do mojego gardła
dostały się połamane zęby i krew.
Nie
wiem, co się działo, nie wiem, kto odpędził… potwora. Widziałam
Hermionę i jej trzęsące się ręce przy mojej twarzy. Chciałam jej
powiedzieć, jak okropnie była głupia. Chciałam krzyknąć, że za karę
powinna nie zdać egzaminów. Nie mogłam. Moja żuchwa zwisała bezwładnie
jak drzwi wyrwane z zawiasów.
- Wybacz mi – zawodziła. – Wybacz mi, wybacz…
Wydawało
mi się, że ból zamknął mi oczy. Kiedy znów je otworzyłam, stał przy
mnie Severus Snape. Jednak dekoracje się nie zmieniły. Nadal byłam na
błoniach obok bijącej wierzby.
Wyciągnął
rękę i dotknął mojego podbródka. Zabolało. Czułam, jakby ktoś wbijał we
mnie tysiące rozgrzanych igieł. Nawet nie wiem, kiedy moje dłonie
wykonały obronny gest i odepchnęły nauczyciela eliksirów.
- Granger, idź po pomoc. – Usłyszałam jego głos.
- Nie może jej pan zostawić!
Widziałam
jego wahanie. To było zaskakujące. Przez te kilka sekund wyostrzyły mi
się wszystkie zmysły. Słyszałam szum drzew dochodzący z Zakazanego Lasu,
czułam zapach mokrych od wieczornej wilgoci liści, widziałam na twarzy
nauczyciela wszystkie napięte mięśnie.
Snape usłuchał Hermiony. Nie zostawił mnie. Na lewitujących noszach odtransportował mnie do skrzydła szpitalnego.
Leżałam w białej pościeli, w białej sali. Od reszty skrzydła szpitalnego odgradzał mnie biały
parawan. Płakałam tylko trochę, kiedy Pomfrey próbowała doprowadzić
moją żuchwę do stanu użyteczności. Postanowiono, że jutro popołudniu
odtransportują mnie do Munga i tam rozpocznę swoje wakacje.
Słyszałam
krzątaninę, głosy i rozmowy. Nie byłam tu sama. Było też święte trio,
przekonane, że Black jest niewinny. Nagle wszystko ucichło, a parawan
rozsunął się delikatnie. Poczułam na sobie wzrok czujnych, niebieskich
oczu Dumbledore’a.
- Mogę? – zapytał.
Kiwnęłam
tylko głową, nie będąc pewna czy mój głos zabrzmi normalnie, czy w
ogóle będzie można mnie zrozumieć. Dyrektor przysunął sobie krzesło i
usiadł obok mnie.
- Niezwykły czyn, Ginny. Zastanawiam się, czy Tiara nie pomyliła się, umieszczając cię w Slytherinie. Odwaga godna Gryfona.
-
Nie sądzę, abym nadawała się do Gryffindoru – szepnęłam. – Poza tym
zrobiłam to tylko dla ojca. Nie mógł zaatakować uczennicy.
- Poświęcenie nie było domeną Salazara. Jestem tylko ciekawy, czy kiedy biegłaś, to myślałaś właśnie o tym?
- Nie wiem, o czym myślałam. Nie pamiętam, co działo się w mojej głowie.
Zapadła chwila milczenia.
- Zwolni go pan? – zapytałam z trwogą w głosie.
- Nie, twój ojciec sam zrezygnował. Nie może znieś tego, co ci zrobił.
- To nie jego wina!
-
Wiem. Pamiętasz, jak na początku rozmawialiśmy o klątwie rzuconej na
stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią? Coraz częściej się nad
tym zastanawiam… A tym czasem mam coś do zrobienia. Poza tym, jest
kilka osób, które chciałby z tobą porozmawiać. Wysłuchaj ich, proszę.
Najpierw
była Hermiona. Dziękowała, płakała, przepraszała i biadoliła na tysiące
innych tematów. Ogólnie mało z tego wszystkiego zrozumiałam. Starałam
się zebrać myśli, jednak te rozpierzchły się po całym skrzydle
szpitalnym.
Potem
przyszła Nessi. Usiadła na drewnianym krześle i milczała. Chciałam jej
powiedzieć, że jestem tę samą osobą, którą byłam, jednak poczułam dziwny
paraliż twarzy.
Rozpłakała się.
- Nie musiałaś tego ukrywać – jęknęła. – Twój ojciec jest wspaniałym człowiekiem. Nigdy nie osądziłabym go przez taki pryzmat.
Ostatni
był tata. Zaczął od wyjaśnień. Opowiedział dziwne historie z
przeszłości związane z mapą, która leżała w jego gabinecie i sprostował
obecność Petera na niej. Dodał również, że Syriusz Black jest niewinny i
czeka nas ciężki czas. Chciałam zapytać, dlaczego, jednak on położył mi
dłoń na napuchniętych wargach, natomiast druga ręką przeczesał mi
włosy.
Czułam
ciepło, ciepło, którego brakowało mi przez te wszystkie miesiące.
Czasem miałam wrażenie, że bardziej zależy mu na Harrym niż na mnie.
Czasem…
- Tato – szepnęłam. – Nie obwiniaj się za to, co się stało.
Ech... Współczuję Ginny! Świetnie opisałaś te wydarzenia.
OdpowiedzUsuńPłaczę za każdym razem kiedy czytam ten rozdział =.=
OdpowiedzUsuńLubię tą Ginny ma jaja i jest niebanalna ;)