wtorek, 17 stycznia 2012

062 Alternatywa cz. 4: Poświęcenie

Wieczorem dasz mi garść dusznego bzu,
Bym mogła w nim utopić cierpki ból,
A wtedy ty poczujesz się niewinny.
Varius Manx
24 czerwca 1994
 W końcu skończyły się wszelkie egzaminy. Wykończyły mnie bardziej niż te w pierwszej klasie. W dodatku musiałam wybrać nowe przedmioty, których miałabym się uczyć na trzecim roku. Kompletnie nic mnie nie interesowało. Nie planowałam rzucać się na głupoty w stylu mugloznastwo czy wróżbiarstwo. Natomiast numerologia i starożytne runy wydawały się zbyt trudne, a zrozumienie ich zajęłoby mi zbyt wiele czasu. Najbardziej zachęcająco brzmiała opieka nad magicznymi stworzeniami. Ale jedno? To tak trochę głupio i mało ambitnie.
Z Nessi było bez zmian. Rozmowy ograniczały się do krótkich pytań typu: jak poszedł egzamin lub w porywach: co odpowiedziałaś na pytanie drugie?
Było mi ciężko, jednak podnosiła mnie na duchu jedna, dość chamska myśl – Nessi cierpiała bardziej. Zawsze była skłonna do egzaltacji i wrażliwsza ode mnie.

Odłożyłam kolejną nudną powieść i spojrzałam na zegarek. Cisza nocna miała się zacząć za dosłownie kilka minut. Tyle razy sobie obiecałam, że nie będę aż tak przewrażliwiona. No i za każdym razem kończyło się to na nic nie wartej obietnicy, że przy następnej pełni będę siedzieć grzecznie na tyłku.
Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po sypialni. Była pusta. Pomieszczenie dzieliłam z Nessi, chudą i wysoką Katriel Melson i niską, pulchną Larą Smith. Skoro ich nie było, to znaczy, że dobrze się bawiły w ostatnich dniach szkoły. Kto wie, może włóczyły się po zamku i grały na nosie Filchowi?
Bez słowa, nie rozglądając się, nie patrząc na nikogo, wyszłam z pokoju wspólnego. Bałam się spotkać Snape’a. Szczególnie, że panoptikum korytarzy było jego rajem. Znał każdy zakamarek lochów, każdy kąt, każdą ścianę. Chciałam stamtąd jak najprędzej zwiać.
Kiedy doszłam pod drzwi gabinetu ojca czułam mieszane uczucia. Nie wiem, co było większe ulga, że udało mi się dojść tutaj bez szwanku, czy pokora i strach na myśl o jego reakcji, kiedy mnie zobaczy. Wiedziałam, że się zdenerwuje, że przyszłam w ostatniej chwili. Trudno. Taka już byłam. Jednak czasem nawet ja nie mogłam uwierzyć, że minął już rok, a nikt nie dowiedział się o jego przypadłości.
Zapukałam.
Cisza…
Nacisnęłam na klamkę. Drzwi gabinetu były otwarte. Zmarszczyłam brwi, zacisnęłam wargi w cienką linię i wślizgnęłam się do środka.
Komnata zatopiona była w półmroku. Zmrużyłam oczy, aby lepiej wszystko widzieć. Akwarium z druzgotkiem, drewniane biurko, regał wypełniony książkami. Po czole spłynęła mi zimna kropla potu, a po plecach przebiegły dreszcze. Coś było nie tak. Wyciągnęłam różdżkę.
- Lumos – szepnęłam, a pomieszczenie rozświetlił jasny blask.
Przyjrzałam się wszystkiemu jeszcze raz. Zdziwił mnie bałagan na biurku ojca. Zawsze było schludnie. Wszystkie bibeloty były ładnie, wręcz pedantycznie, poukładane. Teraz znajdowały się na krześle i podłodze. Przeraził mnie widok czerwonej plamy na podłodze. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to szkarłatny atrament, którym zawsze poprawiał uczniowskie testy.
Skarciłam się w duchu. Od kiedy byłam taką panikarą? Serce łomotało mi w piersi. Liczenie do dziesięciu na niewiele się zdało. Jeszcze bardziej zszargało moje nerwy, kiedy uświadomiłam sobie, że może właśnie tracę czas.
Czas…
Po chwili zobaczyłam, że na blacie biurka rozłożony jest ogromny kawałek starego, pożółkłego pergaminu. Nachyliłam się, aby lepiej odczytać zapisane na nim słowa. Moje oczy zrobiły się kilkakrotnie razy większe. Przede mną leżała mapa Hogwartu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że po rozrysowanych dokładnie korytarzach, poruszały się kropki podpisane imieniem i nazwiskiem ucznia czy nauczyciela. Ujrzałam siebie, ujrzałam dyrektora, ujrzałam Nessi… aż w końcu wyjście z zamku, błonia i… Harry’ego, Rona, Hermionę, tatę i jakimś cudem człowieka uważanego za zmarłego – Petera Pettigrew i jego mordercę – Syriusza Blacka.
Cofnęłam się gwałtownie, potrącając fiolkę z mętnym, białym eliksirem.
Nie myślałam. Nie było już o czym.
Nie było już czasu.
Wyjrzałam przez okno i dostrzegłam skrawek białej, księżycowej tarczy. Jasne oblicze Bogini Łowów wspinało się na szczyt ciemnego nieboskłonu. Serce mi stanęło, jednak wszystkie mięśnie zmusiły moje ciało do biegu.
Stawiałam kroki bez namysłu. Po prostu pędziłam do wyjścia. Było późno, zbyt późno, abym mogła snuć się po szkole, a tym bardziej po błoniach. Jednak wiedziałam, że muszę zdążyć. Od tego zależało wszystko.
Wbiegłam na błonia. Z daleka dostrzegłam Bijącą Wierzbę, a obok niej zarys kilku postaci. Jednak mnie obchodziło tylko jedno – przemiana.
Czasem zastanawiałam się, czy można umrzeć ze strachu. Jeśli tak, to w tym momencie powinnam potknąć się o własne nogi i nigdy już nie podnieść. Może to wcale nie głupie? Nie ma krwi, bliscy nie muszą patrzeć na moje zmasakrowane zwłoki. To tak, jak spokojnie zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Ciało ojca zaczęło się zmieniać. Głośne warknięcie odbiło się od ściany Zakazanego Lasu i dobiegło moich uszu.
- Nie… - szepnęłam.
Znów ruszyłam przed siebie. Nie potrafiłam skupić się na wszystkim, co się działo. Wielki pies, człowiek, który nagle zniknął. Łzy stanęły mi w oczach, pierwszy raz od wielu lat.
Krzyki przerażenia dźwięczały mi w uszach. Nagle ogromny pies padł na ziemię z głuchym łoskotem. Wilkołak odwrócił się w stronę trójki przyjaciół. Z przerażeniem obserwowałam, jak Hermiona wyciąga rękę w jego stronę.
Szeptała coś…
A on stał, szykował się do ataku.
W sekundę znalazłam się obok. Krew huczała mi w uszach, kiedy pchnęłam dziewczynę na ziemię. Jęknęła, gdy przygniotłam ją swoim ciałem. Nie miałam siły. Dyszałam ciężko, próbując zapanować nad przyspieszonym oddechem po heroicznym biegu.
- Zwariowałaś? – jęknęłam.
Czas zwolnił swój bieg.
Nie myślałam. Wszystko wydarzyło się zbyt szybko. W jednej chwili podniosłam się na klęczki.
- Uważaj! – Usłyszałam wrzask w tym samym momencie, co…
Trzask…
Ogromne łapsko uderzyło mnie w twarz. Długie, ostre pazury zatopiły się w skórze twarzy i dolnej wardze. Usłyszałam chrzęst łamanych kości.
Krew…
Czas się zatrzymał.
Oczy zaszły mi mgłą. Ból przeszył całe moje ciało. Kręgosłup stanął w ogniu. Głowa i mózg stały się żywym ośrodkiem gorących płomieni. W ustach czułam smak krwi, przeszkadzały mi połamane zęby. Serce waliło jak oszalałe.
Ale przecież nadal byłam jego jedyną córeczką…
Starałam się nie ruszać. Starałam się brać głębokie wdechy. Chciałam zemdleć omamiona zapachem czerwonej posoki. Dławiłam się. Do mojego gardła dostały się połamane zęby i krew.
Nie wiem, co się działo, nie wiem, kto odpędził… potwora. Widziałam Hermionę i jej trzęsące się ręce przy mojej twarzy. Chciałam jej powiedzieć, jak okropnie była głupia. Chciałam krzyknąć, że za karę powinna nie zdać egzaminów. Nie mogłam. Moja żuchwa zwisała bezwładnie jak drzwi wyrwane z zawiasów.
- Wybacz mi – zawodziła. – Wybacz mi, wybacz…
Wydawało mi się, że ból zamknął mi oczy. Kiedy znów je otworzyłam, stał przy mnie Severus Snape. Jednak dekoracje się nie zmieniły. Nadal byłam na błoniach obok bijącej wierzby.
Wyciągnął rękę i dotknął mojego podbródka. Zabolało. Czułam, jakby ktoś wbijał we mnie tysiące rozgrzanych igieł. Nawet nie wiem, kiedy moje dłonie wykonały obronny gest i odepchnęły nauczyciela eliksirów.
- Granger, idź po pomoc. – Usłyszałam jego głos.
- Nie może jej pan zostawić!
Widziałam jego wahanie. To było zaskakujące. Przez te kilka sekund wyostrzyły mi się wszystkie zmysły. Słyszałam szum drzew dochodzący z Zakazanego Lasu, czułam zapach mokrych od wieczornej wilgoci liści, widziałam na twarzy nauczyciela wszystkie napięte mięśnie.
Snape usłuchał Hermiony. Nie zostawił mnie. Na lewitujących noszach odtransportował mnie do skrzydła szpitalnego.

Leżałam w białej pościeli, w białej sali. Od reszty skrzydła szpitalnego odgradzał mnie biały parawan. Płakałam tylko trochę, kiedy Pomfrey próbowała doprowadzić moją żuchwę do stanu użyteczności. Postanowiono, że jutro popołudniu odtransportują mnie do Munga i tam rozpocznę swoje wakacje.
Słyszałam krzątaninę, głosy i rozmowy. Nie byłam tu sama. Było też święte trio, przekonane, że Black jest niewinny. Nagle wszystko ucichło, a parawan rozsunął się delikatnie. Poczułam na sobie wzrok czujnych, niebieskich oczu Dumbledore’a.
-  Mogę? – zapytał.
Kiwnęłam tylko głową, nie będąc pewna czy mój głos zabrzmi normalnie, czy w ogóle będzie można mnie zrozumieć. Dyrektor przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie.
- Niezwykły czyn, Ginny. Zastanawiam się, czy Tiara nie pomyliła się, umieszczając cię w Slytherinie. Odwaga godna Gryfona.
- Nie sądzę, abym nadawała się do Gryffindoru – szepnęłam. – Poza tym zrobiłam to tylko dla ojca. Nie mógł zaatakować uczennicy.
- Poświęcenie nie było domeną Salazara. Jestem tylko ciekawy, czy kiedy biegłaś, to myślałaś właśnie o tym?
- Nie wiem, o czym myślałam. Nie pamiętam, co działo się w mojej głowie.
Zapadła chwila milczenia.
- Zwolni go pan? – zapytałam z trwogą w głosie.
- Nie, twój ojciec sam zrezygnował. Nie może znieś tego, co ci zrobił.
- To nie jego wina!
- Wiem. Pamiętasz, jak na początku rozmawialiśmy o klątwie rzuconej na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią? Coraz częściej się nad tym zastanawiam… A tym czasem mam coś do zrobienia. Poza tym, jest kilka osób, które chciałby z tobą porozmawiać. Wysłuchaj ich, proszę.

Najpierw była Hermiona. Dziękowała, płakała, przepraszała i biadoliła na tysiące innych tematów. Ogólnie mało z tego wszystkiego zrozumiałam. Starałam się zebrać myśli, jednak te rozpierzchły się po całym skrzydle szpitalnym.

Potem przyszła Nessi. Usiadła na drewnianym krześle i milczała. Chciałam jej powiedzieć, że jestem tę samą osobą, którą byłam, jednak poczułam dziwny paraliż twarzy.
Rozpłakała się.
- Nie musiałaś tego ukrywać – jęknęła. – Twój ojciec jest wspaniałym człowiekiem. Nigdy nie osądziłabym go przez taki pryzmat.

Ostatni był tata. Zaczął od wyjaśnień. Opowiedział dziwne historie z przeszłości związane z mapą, która leżała w jego gabinecie i sprostował obecność Petera na niej. Dodał również, że Syriusz Black jest niewinny i czeka nas ciężki czas. Chciałam zapytać, dlaczego, jednak on położył mi dłoń na napuchniętych wargach, natomiast druga ręką przeczesał mi włosy.
Czułam ciepło, ciepło, którego brakowało mi przez te wszystkie miesiące. Czasem miałam wrażenie, że bardziej zależy mu na Harrym niż na mnie. Czasem…
        - Tato – szepnęłam. – Nie obwiniaj się za to, co się stało. 

2 komentarze:

  1. Ech... Współczuję Ginny! Świetnie opisałaś te wydarzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Płaczę za każdym razem kiedy czytam ten rozdział =.=
    Lubię tą Ginny ma jaja i jest niebanalna ;)

    OdpowiedzUsuń

Ginowaci