Żyjemy tak jak śnimy - samotnie.
Joseph Conrad
więc musi być dla Ciebie
11 lipca 1995
Spojrzałam
na moje odbicie w lustrze. Nie zlękłam się. Opuszkiem palca
przejechałam wzdłuż długiej, cienkiej blizny, ciągnącej od ucha do
podbródka. Druga znajdowała się trochę niżej, dużo mniej widoczna, a
trzecia przecinała dolną wargę. One były już przeszłością –
wspomnieniem, którego nie dało wymazać się z pamięci mimo szczerych
chęci.
Jednym
ruchem zsunęłam cieniutką nocną koszulę i postawiłam bose stopy na
przeraźliwie zimnej posadzce w łazience. W domu lustra nie były tak
ogromne i ozdobne, nie pokazywały mi całej prawdy o moim ciele. Nasi
przodkowie wierzyli, że w lustrach zamknięto pradawną magię, że ukazują
one część duszy, że pozwalają zrozumieć…
Obserwowałam
swoje niewielkie piersi, delikatne wcięcie w tali i lekko zarysowaną
linię bioder. Jednym ruchem odrzuciłam na plecy długie, rude włosy.
Stawałam się kobietą…
W
Grimmauld Place 12 zbierali się wszyscy ci, którzy wierzyli w powrót
Voldemorta. Przewodził nie kto inny jak dyrektor Hogwartu – Albus
Dumbledore. Ku mojemu zaskoczeniu, zjawiał się również nauczyciel
eliksirów, opiekun Ślizgonów, wiecznie pogrążony w złym nastroju –
Severus Snape. Do tego dochodzili aurorzy – przerażający Alastor Moody,
rosły, czarnoskóry mężczyzna – Kingsley Shacklebolt i wnerwiająca, młoda
kobieta o krótkich włosach w kolorze gumy balonowej – Nimfadora Tonks.
Znaleźli się tutaj również Weasleyowie ze swoimi latoroślami, Harry
Potter i Hermiona Granger. No i na koniec mój ojciec i Syriusz Black, do
którego należało całe to obszerne domostwo. Jednym słowem – wielka
mieszanka znakomitości.
Niektórzy
wpadali tylko na tajne zebrania, inni, tak jak tata i ja, zadomowili
się na czas wakacji. Dziwiło mnie, że Syriusz nie ma nic przeciwko temu
całemu zamieszaniu. Najwyraźniej pobyt w samotnej celi Azkabanu sprawił,
że teraz chciał otaczać się ludźmi.
Na
szczęście udało mi się wybłagać osobny pokój. Nie musiałam znosić
Hermiony i Galindy. Nie przeżyłabym ich ciągłej gadaniny o wspaniałej
odwadze Gryfonów i… o zgrozo! idealnym Potterze…
Na
wszelkich posiłkach i rozmowach siadałam z boku długiego drewnianego
stołu, starając się nie patrzeć na nikogo i udawać niesamowite
zainteresowanie rzeczami znajdującymi się na moim talerzu.
Obserwowałam
niewielkiego robaka z czterema odnóżami. Nie miał skrzydeł, nawet
najmniejszych. Ciekawe, czy zastanawiał się kiedyś, dlaczego jego
gatunek został tak pokarany. Matka Natura poskąpiła mu nawet ślicznego
ubarwienia. Czy marzył, aby być motylem?
Szedł
pomału, pchając przed sobą niewielki okruch świeżego chleba. Męczył
się. Miałam wrażenie, że widzę mikroskopijne krople zimnego potu na jego
czole. Ciekawe czy miał cel? Dlaczego ciągnął ten ciężar, skoro mógł po
prostu czmychnąć do jakiejś dziury?
Trzask…
Nawet
nie wiem, kiedy Nimfadora Tonks postawiła na nim swój pucharek z sokiem
porzeczkowym. Kilka kropel czerwonego napoju skapnęło na drewniany
blat. Wyglądały jak plamy świeżej krwi… krwi…
Podniosłam
wzrok i popatrzyłam na zgromadzonych. W kuchni trwała kłótnia. Chodziło
oczywiście o uczestnictwo wspaniałego Harry’ego Pottera w tajnym
zebraniu. Jakby irytujących sytuacji było mało, Ron i Hermiona uznali,
że zostaną, bo doskonały przyjaciel i tak by im wszystko powtórzył.
Natomiast Galinda wykrzyknęła całemu światu, że zawsze jest pomijana.
Chciałam się wtrącić i powiedzieć, że ma spojrzeć na mnie, jeśli w ogóle
nadal pamięta o moim istnieniu i co więcej obecności w jadalni.
Dopiero
po chwili poczułam na sobie wzrok ojca. Zrezygnowana przewróciłam
oczami i wstałam z krzesła. Nie spiesząc się, dopiłam resztkę herbaty i
wolniutko wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam jeszcze na chwilę przy
drzwiach, jednak wiedziałam, że Moody’ego nie da się przechytrzyć.
Wspięłam
się po schodach. Dostrzegłam, że drzwi do pokoju Galindy i Hermiony są
uchylone. Nie mogłam powstrzymać ciekawości i zajrzałam do środka.
Dziewczyna siedziała na skraju łóżka, twarz miała ukrytą w dłoniach, a
kotara rudych włosów muskała jej kościste kolana.
Miałam kilka sekund na podjęcie decyzji. Podjęłam tę złą. Na palcach weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Skrzypnęły…
Galinda podniosła wzrok i popatrzyła na mnie. Nie płakała – na szczęście.
-
Jak możesz być taka spokojna? – spytała cicho. – Nie jesteś wściekła,
że wszyscy nas ignorują? Zachowują się, jakbyśmy były małymi
dziewczynkami…
- Może ty… Mi jest to obojętne.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym zupełnie postradała zmysły.
- Posłuchaj - kontynuowałam – żeby nie było, wierzę w powrót Voldemorta i…
- Nie wymawiaj tego imienia – przerwała mi ze strachem. Zlekceważyłam ją.
-
Wierzę, że będzie chciał zniszczyć wszystko, co jest nam drogie, ale ja
nigdy, rozumiesz? Nigdy, nie stanęłabym po jego stronie. To, że jestem
Ślizgonką nie oznacza, że również śmierciożercą.
-
Nie powiedziałam tego! – oburzyła się Galinda. – Nawet o tym nie
pomyślałam! Chodzi mi tylko o to, jak nas traktują inni. Chcą nas
ustawić w najbezpieczniejszej pozycji. Myślą, że to nas uchroni albo po
prostu nam nie ufają.
-
Zwariowałaś? Wiedz, że nie obchodzi mnie ratowanie świata, obchodzą
mnie jedynie ludzie, których kocham. W szczególności tata i Nessi, ich
będę bronić do samego końca.
Odwróciłam
się na pięcie. W myślach podziwiałam swoje opanowanie. Już chciałam
wyjść z pokoju, kiedy odezwał się przyciszony głos Galindy.
-
Podsłuchałam, jak członkowie Zakonu rozmawiali o tobie. Mówili o
śmierciożercach, o tym, że w każdej chwili mogą uciec z Azkabanu. Jest
tam też kobieta, Alecto Carrow, ona podobno chce cię… dorwać, a potem
zabić.
- Cóż za idiotyzm – szepnęłam.
Otworzyłam
oczy. Przeklęłam, kiedy okazało się, że nadal trwa ta sama, długa noc.
Otarłam z czoła krople zimnego potu i zwlokłam się z łóżka. Kręciło mi
się w głowie, jednak dałam radę doczłapać się do okna. Odsłoniłam
ciężkie, zakurzone kotary i pociągnęłam za lekko przerdzewiałą klamkę.
Poczułam na twarzy podmuch zimnego wiatru. Chwyciłam się parapetu, aby
nie stracić równowagi. Kolacja podeszła mi do gardła…
Po
chwili usłyszałam ciche kroki. Ktoś nacisnął na klamkę i uchylił drzwi
do pokoju. Odwróciłam się mechanicznie i dostrzegłam zarys wychudzonej,
męskiej sylwetki. Po długich włosach rozpoznałam w niej Syriusza Blacka.
Wszedł do pokoju i bez słowa usiadł na łóżku.
- Coś nie tak? – zapytałam głupio. – To kolejny chory sen?
Bez słowa wskazał miejsce obok siebie. Zawahałam się, jednak spełniłam jego prośbę.
-
Mam pokój dokładnie nad Tobą – zaczął. – Zawsze słyszałem odgłosy stąd.
Możesz to sobie wyobrazić? Goście mojej mamy byli wyjątkowo zgorszeni.
- Nie jestem głupia. Wiem, co dzieje się z pięknymi kobietami i eleganckimi mężczyznami, kiedy gaśnie ostatnia świeca.
- Po co gasić świece?
Uśmiechnęłam
się mimowolnie. Otaczała nas ciemność. Nie wiedzieliśmy dokładnie rysów
swoich twarzy, jednak mogłam przysiądź, że również uśmiecha się
przyjaźnie.
- Mówiłaś przez sen – rzekł po chwili.
- Faktycznie masz dobry słuch.
- Rzucałaś się po łóżku – dodał.
- Chyba nie sądzisz, że…
- Nie, nie sądzę.
-
To w zasadzie dziwne, że się wiercę – rzekłam. – Nie śnią mi się
koszmary. To raczej bez sensu… Widzę białą salę, białą pościel i białą
jak śnieg twarz młodej dziewczyny. Śpi. Czasem mam wrażenie, że to
karykaturalny obraz mnie. Jest starsza o jakieś pięć lub sześć lat. Jest
przeraźliwie chuda. Wydaje się spać spokojnie, jakby śniło jej się coś
miłego.
- I to cię martwi? – zapytał.
-
Tak… często siedzą przy niej mężczyźni. Tacy różni. Widziałam
Harry’ego, rude latorośle Weasleyów, w tym samego Artura, Kingsleya,
młodego, czarnowłosego mężczyznę i wysokiego bruneta o ciepłym głosie.
- A ja?
-
Nie. Ani ty, ani tata. Choć z boku, na szafce nocnej leży jego zegarek
kieszonkowy. Księżyc tak wolno zmienia swoje fazy… Jakby jej czas się
zatrzymał.
- Myślałaś kiedyś o tym, że może sny są jawą, a nasze życie czyimś snem?
-
To nie zachęca mnie do dalszego egzystowania… Jeśli ja jestem snem tej
dziewczyny, to jedyne, czego mogę jej zazdrościć, to barku tych
szpetnych blizn na twarzy.
Poczułam, jak objął mnie ramieniem. Nie
byłam przyzwyczajona do takich czułości. Wzdrygnęłam się z zakłopotania
i wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i zatrzasnęłam je głośno. Na szyby
zaciągnęłam ciężkie kotary. Pokój spowiła nieprzenikniona ciemność.
Wyciągnęłam
ręce przed siebie i po omacku doszłam do łóżka. Ledwo powstrzymałam
krzyk, kiedy pod opuszkami wyczułam szorstką, psią sierść.
-
Syriusz – szepnęłam, kiedy ten rozłożył się wygodnie na pościeli.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym wbrew zasadom, wbrew światu,
wbrew sobie, wsunęłam się obok i przytuliłam do ogromnego ciała. Czułam
na szyi jego gorący oddech.
- Dobrze, że nikt nas nie widzi – wyszeptałam mu do ucha. – Ciekawe, co by o nas pomyśleli.
Jego
ciężka łapa opadła na moje plecy. Normalnie umierałabym ze strachu.
Miałam nieuzasadnioną awersję do dużych psów. Jednak Syriusz wydawał się
emanować czułością, dobrocią i… blaskiem.
Trzęsłam się.
Po
policzkach pociekły mi gorące łzy. Wtuliłam twarz w jego gorący kark,
aby je ukryć. Miałam przeczucie, że muszę spędzić z nim jak najwięcej
czasu. Musiałam go zapamiętać tak dobrze, że obudzona za pięćdziesiąt
lat w środku nocy, potrafiłabym powiedzieć czy jego nos miał wąskie
nozdrza, czy raczej szerokie.
Próbowałam dostosować swój oddech do jego. Jak wielkie było moje zdziwienie, że on robi to dużo wolniej? Prawie się udusiłam.
- Chcę, abyś ty też był w moim śnie – jęknęłam. – Chcę, abyś też siedział przy łóżku tej dziewczyny…
To
była pierwsza w moim życiu noc, którą spędziłam w ramionach mężczyzny.
Jednak, kiedy tylko złote słońce wspięło się na szczyt nieboskłonu,
Syriusz wymknął się bezszelestnie.
Lubię tą Ginny. Za to, ze tak jak mnie Potter ją wkurza, za to, ze nie ma obsesji ratowania świata, że nie jest idealna i że jej też zdarzają sie chwilę słabości w czyichś ramionach...
OdpowiedzUsuń