niedziela, 22 stycznia 2012

063 Alternatywa cz. 5: A może by tak…

Żyjemy tak jak śnimy - samotnie.
Joseph Conrad

Dla Jaenelle, bo może to już ostatni post,
więc musi być dla Ciebie
11 lipca 1995
 Spojrzałam na moje odbicie w lustrze. Nie zlękłam się. Opuszkiem palca przejechałam wzdłuż długiej, cienkiej blizny, ciągnącej od ucha do podbródka. Druga znajdowała się trochę niżej, dużo mniej widoczna, a trzecia przecinała dolną wargę. One były już przeszłością – wspomnieniem, którego nie dało wymazać się z pamięci mimo szczerych chęci.
Jednym ruchem zsunęłam cieniutką nocną koszulę i postawiłam bose stopy na przeraźliwie zimnej posadzce w łazience. W domu lustra nie były tak ogromne i ozdobne, nie pokazywały mi całej prawdy o moim ciele. Nasi przodkowie wierzyli, że w lustrach zamknięto pradawną magię, że ukazują one część duszy, że pozwalają zrozumieć…
Obserwowałam swoje niewielkie piersi, delikatne wcięcie w tali i lekko zarysowaną linię bioder. Jednym ruchem odrzuciłam na plecy długie, rude włosy. Stawałam się kobietą…

W Grimmauld Place 12 zbierali się wszyscy ci, którzy wierzyli w powrót Voldemorta. Przewodził nie kto inny jak dyrektor Hogwartu – Albus Dumbledore. Ku mojemu zaskoczeniu, zjawiał się również nauczyciel eliksirów, opiekun Ślizgonów, wiecznie pogrążony w złym nastroju – Severus Snape. Do tego dochodzili aurorzy – przerażający Alastor Moody, rosły, czarnoskóry mężczyzna – Kingsley Shacklebolt i wnerwiająca, młoda kobieta o krótkich włosach w kolorze gumy balonowej – Nimfadora Tonks. Znaleźli się tutaj również Weasleyowie ze swoimi latoroślami, Harry Potter i Hermiona Granger. No i na koniec mój ojciec i Syriusz Black, do którego należało całe to obszerne domostwo. Jednym słowem – wielka mieszanka znakomitości.
Niektórzy wpadali tylko na tajne zebrania, inni, tak jak tata i ja, zadomowili się na czas wakacji. Dziwiło mnie, że Syriusz nie ma nic przeciwko temu całemu zamieszaniu. Najwyraźniej pobyt w samotnej celi Azkabanu sprawił, że teraz chciał otaczać się ludźmi.
Na szczęście udało mi się wybłagać osobny pokój. Nie musiałam znosić Hermiony i Galindy. Nie przeżyłabym ich ciągłej gadaniny o wspaniałej odwadze Gryfonów i… o zgrozo! idealnym Potterze…
Na wszelkich posiłkach i rozmowach siadałam z boku długiego drewnianego stołu, starając się nie patrzeć na nikogo i udawać niesamowite zainteresowanie rzeczami znajdującymi się na moim talerzu.
Obserwowałam niewielkiego robaka z czterema odnóżami. Nie miał skrzydeł, nawet najmniejszych. Ciekawe, czy zastanawiał się kiedyś, dlaczego jego gatunek został tak pokarany. Matka Natura poskąpiła mu nawet ślicznego ubarwienia. Czy marzył, aby być motylem?
Szedł pomału, pchając przed sobą niewielki okruch świeżego chleba. Męczył się. Miałam wrażenie, że widzę mikroskopijne krople zimnego potu na jego czole. Ciekawe czy miał cel? Dlaczego ciągnął ten ciężar, skoro mógł po prostu czmychnąć do jakiejś dziury?
Trzask…
Nawet nie wiem, kiedy Nimfadora Tonks postawiła na nim swój pucharek z sokiem porzeczkowym. Kilka kropel czerwonego napoju skapnęło na drewniany blat. Wyglądały jak plamy świeżej krwi… krwi…
Podniosłam wzrok i popatrzyłam na zgromadzonych. W kuchni trwała kłótnia. Chodziło oczywiście o uczestnictwo wspaniałego Harry’ego Pottera w tajnym zebraniu. Jakby irytujących sytuacji było mało, Ron i Hermiona uznali, że zostaną, bo doskonały przyjaciel i tak by im wszystko powtórzył. Natomiast Galinda wykrzyknęła całemu światu, że zawsze jest pomijana. Chciałam się wtrącić i powiedzieć, że ma spojrzeć na mnie, jeśli w ogóle nadal pamięta o moim istnieniu i co więcej obecności w jadalni.
Dopiero po chwili poczułam na sobie wzrok ojca. Zrezygnowana przewróciłam oczami i wstałam z krzesła. Nie spiesząc się, dopiłam resztkę herbaty i wolniutko wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam jeszcze na chwilę przy drzwiach, jednak wiedziałam, że Moody’ego nie da się przechytrzyć.
Wspięłam się po schodach. Dostrzegłam, że drzwi do pokoju Galindy i Hermiony są uchylone. Nie mogłam powstrzymać ciekawości i zajrzałam do środka. Dziewczyna siedziała na skraju łóżka, twarz miała ukrytą w dłoniach, a kotara rudych włosów muskała jej kościste kolana.
Miałam kilka sekund na podjęcie decyzji. Podjęłam tę złą. Na palcach weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Skrzypnęły…
Galinda podniosła wzrok i popatrzyła na mnie. Nie płakała – na szczęście.
- Jak możesz być taka spokojna? – spytała cicho. – Nie jesteś wściekła, że wszyscy nas ignorują? Zachowują się, jakbyśmy były małymi dziewczynkami…
- Może ty… Mi jest to obojętne.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym zupełnie postradała zmysły.
- Posłuchaj - kontynuowałam – żeby nie było, wierzę w powrót Voldemorta i…
- Nie wymawiaj tego imienia – przerwała mi ze strachem. Zlekceważyłam ją.
- Wierzę, że będzie chciał zniszczyć wszystko, co jest nam drogie, ale ja nigdy, rozumiesz? Nigdy, nie stanęłabym po jego stronie. To, że jestem Ślizgonką nie oznacza, że również śmierciożercą.
- Nie powiedziałam tego! – oburzyła się Galinda. – Nawet o tym nie pomyślałam! Chodzi mi tylko o to, jak nas traktują inni. Chcą nas ustawić w najbezpieczniejszej pozycji. Myślą, że to nas uchroni albo po prostu nam nie ufają.
- Zwariowałaś? Wiedz, że nie obchodzi mnie ratowanie świata, obchodzą mnie jedynie ludzie, których kocham. W szczególności tata i Nessi, ich będę bronić do samego końca.
Odwróciłam się na pięcie. W myślach podziwiałam swoje opanowanie. Już chciałam wyjść z pokoju, kiedy odezwał się przyciszony głos Galindy.
- Podsłuchałam, jak członkowie Zakonu rozmawiali o tobie. Mówili o śmierciożercach, o tym, że w każdej chwili mogą uciec z Azkabanu. Jest tam też kobieta, Alecto Carrow, ona podobno chce cię… dorwać, a potem zabić.
- Cóż za idiotyzm – szepnęłam.

Otworzyłam oczy. Przeklęłam, kiedy okazało się, że nadal trwa ta sama, długa noc. Otarłam z czoła krople zimnego potu i zwlokłam się z łóżka. Kręciło mi się w głowie, jednak dałam radę doczłapać się do okna. Odsłoniłam ciężkie, zakurzone kotary i pociągnęłam za lekko przerdzewiałą klamkę. Poczułam na twarzy podmuch zimnego wiatru. Chwyciłam się parapetu, aby nie stracić równowagi. Kolacja podeszła mi do gardła…
Po chwili usłyszałam ciche kroki. Ktoś nacisnął na klamkę i uchylił drzwi do pokoju. Odwróciłam się mechanicznie i dostrzegłam zarys wychudzonej, męskiej sylwetki. Po długich włosach rozpoznałam w niej Syriusza Blacka.
Wszedł do pokoju i bez słowa usiadł na łóżku.
- Coś nie tak? – zapytałam głupio. – To kolejny chory sen?
Bez słowa wskazał miejsce obok siebie. Zawahałam się, jednak spełniłam jego prośbę.
- Mam pokój dokładnie nad Tobą – zaczął. – Zawsze słyszałem odgłosy stąd. Możesz to sobie wyobrazić? Goście mojej mamy byli wyjątkowo zgorszeni.
- Nie jestem głupia. Wiem, co dzieje się z pięknymi kobietami i eleganckimi mężczyznami, kiedy gaśnie ostatnia świeca.
- Po co gasić świece?
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Otaczała nas ciemność. Nie wiedzieliśmy dokładnie rysów swoich twarzy, jednak mogłam przysiądź, że również uśmiecha się przyjaźnie.
- Mówiłaś przez sen – rzekł po chwili.
- Faktycznie masz dobry słuch.
- Rzucałaś się po łóżku – dodał.
- Chyba nie sądzisz, że…
- Nie, nie sądzę.
- To w zasadzie dziwne, że się wiercę – rzekłam. – Nie śnią mi się koszmary. To raczej bez sensu… Widzę białą salę, białą pościel i białą jak śnieg twarz młodej dziewczyny. Śpi. Czasem mam wrażenie, że to karykaturalny obraz mnie. Jest starsza o jakieś pięć lub sześć lat. Jest przeraźliwie chuda. Wydaje się spać spokojnie, jakby śniło jej się coś miłego.
- I to cię martwi? – zapytał.
- Tak… często siedzą przy niej mężczyźni. Tacy różni. Widziałam Harry’ego, rude latorośle Weasleyów, w tym samego Artura, Kingsleya, młodego, czarnowłosego mężczyznę i wysokiego bruneta o ciepłym głosie.
- A ja?
- Nie. Ani ty, ani tata. Choć z boku, na szafce nocnej leży jego zegarek kieszonkowy. Księżyc tak wolno zmienia swoje fazy… Jakby jej czas się zatrzymał.
- Myślałaś kiedyś o tym, że może sny są jawą, a nasze życie czyimś snem?
- To nie zachęca mnie do dalszego egzystowania… Jeśli ja jestem snem tej dziewczyny, to jedyne, czego mogę jej zazdrościć, to barku tych szpetnych blizn na twarzy.
Poczułam, jak objął mnie ramieniem.  Nie byłam przyzwyczajona do takich czułości. Wzdrygnęłam się z zakłopotania i wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i zatrzasnęłam je głośno. Na szyby zaciągnęłam ciężkie kotary. Pokój spowiła nieprzenikniona ciemność.
Wyciągnęłam ręce przed siebie i po omacku doszłam do łóżka. Ledwo powstrzymałam krzyk, kiedy pod opuszkami wyczułam szorstką, psią sierść.
- Syriusz – szepnęłam, kiedy ten rozłożył się wygodnie na pościeli. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym wbrew zasadom, wbrew światu, wbrew sobie, wsunęłam się obok i przytuliłam do ogromnego ciała. Czułam na szyi jego gorący oddech.
- Dobrze, że nikt nas nie widzi – wyszeptałam mu do ucha. – Ciekawe, co by o nas pomyśleli.
Jego ciężka łapa opadła na moje plecy. Normalnie umierałabym ze strachu. Miałam nieuzasadnioną awersję do dużych psów. Jednak Syriusz wydawał się emanować czułością, dobrocią i… blaskiem.
Trzęsłam się.
Po policzkach pociekły mi gorące łzy. Wtuliłam twarz w jego gorący kark, aby je ukryć. Miałam przeczucie, że muszę spędzić z nim jak najwięcej czasu. Musiałam go zapamiętać tak dobrze, że obudzona za pięćdziesiąt lat w środku nocy, potrafiłabym powiedzieć czy jego nos miał wąskie nozdrza, czy raczej szerokie.
Próbowałam dostosować swój oddech do jego. Jak wielkie było moje zdziwienie, że on robi to dużo wolniej? Prawie się udusiłam.
- Chcę, abyś ty też był w moim śnie – jęknęłam. – Chcę, abyś też siedział przy łóżku tej dziewczyny…
        To była pierwsza w moim życiu noc, którą spędziłam w ramionach mężczyzny. Jednak, kiedy tylko złote słońce wspięło się na szczyt nieboskłonu, Syriusz wymknął się bezszelestnie. 

1 komentarz:

  1. Lubię tą Ginny. Za to, ze tak jak mnie Potter ją wkurza, za to, ze nie ma obsesji ratowania świata, że nie jest idealna i że jej też zdarzają sie chwilę słabości w czyichś ramionach...

    OdpowiedzUsuń

Ginowaci