czwartek, 26 stycznia 2012

064 Alternatywa cz. 6: Tylko kilka słów

Ludzie wciąż pytają mnie, czego jeszcze chcę.
Oni zawsze wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre, a co złe.
Varius Manx
Ten post został polecony przez grupę blog.Onet
22 lipca 1995
 Bałam się wrócić do szkoły, bałam się o Nessi.  Przez całe wakacje nie odpowiadała na moje listy. Nie odezwała się słowem na temat prac domowych, Voldemorta, czy chociażby błahostek typu wakacyjne wyjazdy. Coś było nie tak. Kiedy pytałam tatę, co o tym myśli, próbował jak najprędzej zmienić temat i nie odpowiadał.
Pewnego dnia poszłam do Syriusza. Nie liczyłam na wiele, jednak może akurat uda mi się czegoś dowiedzieć. Byłam przekonana, że oni coś wiedzą.
Obok Blacka siedział szef biura aurorów – Kingsley. Oboje spojrzeli na mnie badawczym wzrokiem, kiedy przysiadłam na samym brzegu starej, ciemnozielonej kanapy. Pewnie znów im przeszkodziłam w poważnych dyskusjach…
- Coś nie tak? – zapytał swoim grubym głosem Kingsley.
- Martwię się – odpowiedziałam, mając nadzieję, że nie wyjdę na zlękniętą idiotkę. – Moja przyjaciółka nie odpisała na żaden z listów od początku wakacji.
Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Zmrużyłam oczy i nadgryzłam wargę. Wiedzieli coś, o czym nie chcieli rozmawiać. Czekałam.
- O kim mówisz? – zapytał Kingsley, zachowując pozory.
- O Nassarozie Thropp – rzekłam, choć była to tylko czysta formalność.
Milczeli, a we mnie wszystko zaczęło się burzyć. Krew szybciej krążyła w żyłach, a serce biło ze zdwojoną mocą. Z ojcem zawsze mieliśmy jedną, prostą umowę – mówimy sobie wszystko. Ja nigdy nie złamałam tego przyrzeczenia, a on właśnie to robił. I do tego spiskował za moimi plecami ze swoimi znajomymi.
Czy tak ciężko było im zrozumieć, że z Nessi miałyśmy tysiące gorszych chwil, ale nadal zależało nam na swoim towarzystwie?
- Coś jej się stało – chciałam zapytać, jednak zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu.
- Nie sądzę – odpowiedział Syriusz.
- Więc o co chodzi? Nie jestem głupia! Po co te sekrety, nie byłoby łatwiej bez nich?
- Ginny – głos Blacka był opanowany, w oczach widziałam spokój. Usiadł obok mnie. Wyciągnęła rękę, jednak ja cofnęłam się mechanicznie. Nie dałam się dotknąć. – Uważaj na tę dziewczynę.
Westchnęłam stanowczo zbyt głośno. Kingsley zmierzył mnie wzrokiem.
- Powiedz mi – szepnęłam. – Tak będzie łatwiej. Nie rozumiem, o co ci chodzi. Nessi zawsze była spokojna. Nie możesz wszystkich Ślizgonów wrzucać do jednego worka, bo wtedy wrzucasz tam też mnie.
Popatrzyłam prosto w jego czarne oczy. Miałam wrażenie, że jego twarz jest niewzruszona. Nie poruszał się żaden mięsień, natomiast ja cała drżałam, choć w domu było nadzwyczaj ciepło. Okryłam się szczelniej swetrem. Po plecach przeszły mi dreszcze.
- Zimno ci? – zapytał. – Mogę powiedzieć Stworkowi, aby…
- Nie zmieniaj tematu – przerwałam mu. – Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć? Przed Harrym nigdy nic nie ukrywacie.
Kingsley wstał. Najwyraźniej nie chciał w tym uczestniczyć. Spojrzał na Syriusza. Najwyraźniej dał mu wolną rękę. Wyszedł z pokoju. Słyszałam oddalający się tupot jego stóp.
- Ginny, twój ojciec wolał, abym ci tego nie mówił, ale… on uważa, że Nessi trzyma się z boku. Może ma racje, w końcu miał okazję trochę ją poznać...
- Powiesz mi w końcu o co chodzi?
- Jej ojciec jest śmierciożercą.
Moje oczy stały się kilka razy większe. Myśli poderwały się do lotu niczym spłoszone ptaki. Liczyłam, że Syriusz zacznie się śmiać. Nie zaczął… Liczyłam, że klepnie mnie w ramię. Nie klepnął… Liczyłam, że zrobi cokolwiek, co pozwoli mi zaczerpnąć powietrza. Nie zrobił… Dusiłam się, zapomniałam jak się oddycha.
Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Szok? Nie, to chyba było złe słowo.
Nie siedziałam już na tapczanie. Nie wiem jakim cudem znalazłam się na nim w pozycji leżącej z nogami położonymi na oparciu. Ktoś wcisnął mi do ręki szklankę chłodnej wody. Większość płynu rozlała się na mój sweter.
- Zawołam twojego ojca. – Usłyszałam.
- Nie… - szepnęłam. – Nie chcę go martwić. Nic mu nie mów.
- Ginny, dlaczego nie dopuszczasz do siebie słabości? Ciągle pokazujesz jak bardzo jest ci wszystko obojętne. Mam wrażenie, że gdzieś się pogubiłaś w tym wszystkim.
Nie odpowiedziałam. Jego słowa były zbyt dziwne. Musiałam się nad nimi głębiej zastanowić. Na razie interesowało mnie coś innego.
- Skąd wiesz, że jej ojciec jest śmierciożercą?
Syriusz zaśmiał się nerwowo. No tak, głupie pytanie.
- Dlaczego nie jest w Azkabanie? – Spróbowałam ponownie, po czym usiadłam ostrożnie.
- Bo udało mu się wymigać. Ma znajomości w ministerstwie. Uznali, że działał wbrew własnej woli, że był zmuszany, a tak naprawdę nie popierał krwiożerczych idei Voldemorta.
- Może to prawda?
- Ginny, proszę cię, to byłoby śmieszne. Chyba sama w to nie wierzysz?
Milczałam. Nadal kręciło mi się w głowie. Zrobiło mi się niedobrze. Ledwo powstrzymałam odruch wymiotny. Śmierciożercy i zwolennicy Voldemorta kojarzyli mi się tylko z jednym. Fenrir Greyback był kiedyś człowiekiem, kiedyś… teraz siedział w Azkabanie, ale było to tylko czasowe. To on wiele lat temu ugryzł mojego ojca, pozbawiając go człowieczeństwa w czasie jednej nocy w miesiącu. Nikt nigdy mi nie powtarzał, że nie wszyscy zwolennicy Voldemorta są Greybackiem. Choć to i tak byłoby bez znaczenia.
- Nessi nie jest taka – szepnęłam. – Ona jest dobra.
- Jej ojciec pewnie ma tutaj więcej do powiedzenia. Skąd wiesz, jaki ma na nią wpływ?
- Pozwolisz, że sama się o tym przekonam, kiedy wrócę do szkoły. Może faktycznie zabrania jaj kontaktów ze mną. Nie wiem…
- Odpocznij.
- Nic mi nie jest. Zdenerwowałam się tylko. Już jest dobrze.

Wspięłam się na trzecie piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Marzyłam o tym, aby wrócić już do domu. Położyć się na swoim łóżku i przespać kilka długich godzin. Brakowało mi malowniczych lasów skąpanych w promieniach słońca i delikatnego wiatru, rozwiewającego włosy, a nawet zimnego deszczu na policzkach. Tam było jasno. Dom był dobrze oświetlony, natomiast Grimmauld Place przez całą dobę spowijał nieprzyjemny półmrok.
Moje kroki na korytarzu wygłuszył stary, zakurzony dywan rozłożony na skrzypiącej, podłodze z drewnianych klepek. Dostrzegłam uchylone drzwi od pokoju zamieszkanego przez Pottera i Weasleya.
Usłyszałam dochodzące stamtąd przyciszone szepty. Na palcach podeszłam bliżej. Zerknęłam do środka. Trójka przyjaciół siedział na podłodze. Coś leżało rozłożone na podłodze, jednak szerokie plecy Ronalda uniemożliwiły mi swobodny widok.
- Też mieliście przez chwilę takie wrażenie – zaczęła Hermiona – że po tym, jak Ginny uratowała mnie przy wierzbie bijącej, to coś się między nami zmieni?
- Co masz na myśli? – spytał Harry, jednak nie wydawał się być zainteresowany rozmową.
- No wiesz… - zawahała się. – Wasi ojcowie byli bliskimi przyjaciółmi i… po prostu spodziewałam się, że będzie chciała ci pomagać i takie tam.
Zacisnęłam rękę w pięść i nadgryzłam wargę. Przegięła. Nie czekając na niczyją odpowiedź, kopnęłam drzwi, które otworzyły się ze skrzypem. Cała trójka spojrzała na mnie ze zdziwieniem.  Miałam wrażenie, że Potter odruchowo chwycił różdżkę spoczywającą w kieszeni. Podejrzany przedmiot okazał się być tylko kolejnym numerem szmatławego Proroka Codziennego.
- Może przestaniecie obgadywać mnie za plecami? – syknęłam.
- Jak długo tu stoisz? – zapytał szybko Harry, nie zważając na moje stwierdzenie. – Ile słyszałaś?
A więc to tak… zanim zeszli na mój temat, to rozprawiali o jakimś wspaniałym planie ratowania świata. Spojrzałam na Pottera i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie twoja sprawa – rzekłam. – Wystarczająco dużo.
- Posłuchaj. – Hermiona wstała z podłogi i stanęła obok mnie. – Nie chcieliśmy cię obrazić. Jesteś w porządku, tylko czasem zachowujesz się nietypowo, inaczej. Jakby to, co dzieje się wokół ciebie nie miało większego znaczenia, nie obchodziło cię.
- Słucham? – oburzyłam się. – Naprawdę uważasz, że wszystko mam głęboko gdzieś.
- Nie… źle mnie zrozumiałaś.
Dziewczyna wyciągnęła rękę w moją stronę. Przyjrzałam się dokładnie jej krótko ściętym paznokciom i skromnej, srebrnej bransoletce na lewym nadgarstku. Odtrąciła jej dłoń i spojrzałam prosto w brązowe oczy.
- Dajcie mi wszyscy święty spokój! – wrzasnęłam, po czym wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Nagle w całym domu słychać było krzyk kobiety z obrazu ukrytego za ciężką kotarą.
Wbiegłam do pomieszczenia, w którym rezydowałam i rzuciłam się na łóżko. Ukryłam twarz w miękkiej poduszce. Serce łomotało mi szybciej w piersi. Tego było za wiele. Chciałam płakać, jednak łzy nie miały ochoty płynąć po moim policzku.
Mam dość. Wszystko mnie przerasta. Całe życie mieszkałam tylko z tatą, przebywałam tylko z mężczyznami, nigdy z kobietami. Kiedy poznałam Nessi wszystko miało się zmienić. Miałam zyskać przyjaciółkę, miałyśmy być dwie. Wspierać się i walczyć z męskimi urojeniami. A tu co? Nic… Nessi została zniewolona przez mężczyznę.
Chciałam wejść w końcu do świata kobiet. Poznać go. Cal, po calu.

30 sierpnia 1995
Wakacje dobiegły końca. Nie wiedziałam, co dzieje się z Nessi, a co gorsze, nie miałam pojęcia, co dzieje się ze mną. Czasem chciałam krzyczeć, czasem chciałam milczeć, czasem się uśmiechać.
Z jednaj strony cieszyłam się, że mogę uwolnić się z Grimmauld Place, jednak z drugiej wiedziałam, że zaraz wpadnę w kolejne sidła – Hogwart. A tam… tam spotkają mnie rzeczy, o których nawet nie chciałam myśleć.
Przy ostatnim wspólnym obiedzie obserwowałam młodą aurorkę – Nimfadorę Tonks. To ona kilka dni temu powiedziała mi, że moje dziwne zachowanie związane jest z tym, że dojrzewam. Kobieta nie czuła na sobie mojego wzroku. Cały czas wpatrzona była w mojego ojca. Włos zjeżył się na mojej głowie, a po plecach przeszły dreszcze. Co za różowa krowa…
- Ginny, mam coś dla ciebie – powiedział Syriusz, wyrywając mnie z amoku. Zresztą nie tylko mnie.
- Dla mnie? – zdziwiłam się. Cóż to mogła być? Chyba nie zestaw do samoobrony?
- Remus mówił, że chcesz dostać się do drużyny quidditcha.
- Chcieć, a móc – powiedziałam cicho. – W drużynie Ślizgonów od wielu pokoleń nie było żadnej kobiety. Nie sądzę, aby dla mnie zrobili wyjątek.
- Przecież chodzi o talent – wtrąciła się Różowa Krowa.
- U Ślizgonów niekoniecznie – oświadczył Ron. - Tam lepiej wychodzą ci, którzy wnoszą dobro materialne. Tak jak Malfoy kilka lat temu.
- Też coś – syknęła Różowa. – Przecież to nie o to chodzi, co im po najlepszych miotłach, skoro nie będą umieli się na nich utrzymać?
- Bez przesady – jęknęłam lekko już wkurzona.
Nie uszło mojej uwadze, że kobieta ewidentnie próbuje się podlizać mojemu ojcu i w pewnym sensie również mnie. Jednak w tym momencie nie do końca o to chodziło. Byłam Ślizgonką i nie wstydziłam się tego. Zresztą, ojciec zawsze mi powtarzał, że nikt nie powinien wstydzić się domu, do którego został przydzielony. To tak, jakby wstydzić się siebie.
- Nie sztuką jest wygrać, mając najlepszą drużynę – oświadczyłam po chwili. – Sztuką jest wygrać, mając słabe ogniwo i dostosowując tak taktykę, aby je ukryć.
- Brawo – rzekł Syriusz. – Nie dość, że dobry zawodnik, to jeszcze urodzony kapitan.
Mężczyzna wyszedł z jadalni, kiedy wrócił po chwili, niósł w rękach nową miotłę wyścigową – Błyskawicę. Podał mi ją z uśmiechem. Poczułam na sobie spojrzenie wszystkich zebranych. Powinnam coś zrobić, podziękować… zamiast się cieszyć, myślałam tylko o tym w jak niezręcznej sytuacji mnie postawił. Z braku lepszego pomysłu wstałam z krzesła i przytuliłam się do niego.
        - Dziękuję – wyszeptałam.

3 komentarze:

  1. W sensie.. nie tylko ten rozdział ale wszystkie ^__^. Przy 4 cała się rozmazałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Nessi. Świetny rozdział podzielam opinię Ginny o Wielkiej Trójcy.

    OdpowiedzUsuń

Ginowaci