niedziela, 12 lutego 2012

066 Alternatywa cz. 8: Marzę, aby więcej marzyć

To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
Paulo Coelho

19 września 1995
 Zapadła noc.  Pierwszy raz w życiu nie obchodziło mnie, w jakiej fazie znajduje się księżyc. Teraz liczyło się coś innego. Marzenia. Małe, duże, niemożliwe do spełnienia, łatwe do osiągnięcia, utracone, moje, Nessi. Tylko one i… zabawa? Bo jak inaczej można nazwać wałęsanie się nocą po zamkowych lochach?
Ciemno, zimno, mroczno. Wiatr huczał w szczelinach. Oświetlałyśmy sobie drogę niewielkim światłem różdżki. Nasze kroki odbijały się echem na kamiennych ścianach. Nessi chichotała za moimi plecami. Po części z nerwów. Ja trzęsłam się okropnie – znowu.
Emocje. Są takie chwile, kiedy człowiek nie jest w stanie ich od siebie odpędzić.
Błądziłyśmy w panoptikum korytarzy. Nasuwało mi się tylko jedno pytanie. Czy już się zgubiłyśmy, czy nastąpi to dopiero za kilka chwil? Czy już świta, a ciepłe promienie słońca nie dają rady przedrzeć się przez grube ściany?
- To jest szaleństwo – rzekła Nessi po chwili. – Po co idziemy jeszcze dalej?
- Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
Zatrzymałam się przed drzwiami do jednej z klas. Po moim ciele przeszedł dreszcz. Oświetliłam różdżką okurzoną klamkę i przestrzeń otaczającą wrota. Pod sufitem dyndał wielki, czarny, włochaty pająk. Jęknęłam mimowolnie.
- To tutaj? – zapytała Nessi, jakby była pewna, że ja wiem dokąd zmierzam. – Myślisz, że damy radę tutaj wrócić? Poza tym, dlaczego nie szukałyśmy tego miejsca w dzień?
- Och, Nessi, przestań wszystko psuć.
Nacisnęłam na klamkę. Drzwi nawet nie drgnęły. Pchnęłam je mocniej. Nic z tego.
- Może ktoś tam coś ukrył? – zaproponowała dziewczyna. – Tajna skrytka?
- Alohomora – szepnęłam.
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Wytężyłam wzrok, jednak niczego wewnątrz nie dostrzegłam. Czułam, jak gęsta ciemność, znajdująca się setki lat w tym pomieszczeniu, oplata się wokół mojego ciała. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Wzdrygnęłam się.
Nessi uniosła wyżej różdżkę i oświetliła wnętrze klasy. Niewielka łuna padła na stare ławki i krzesła pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Zebrałyśmy w sobie resztki odwagi i weszłyśmy do środka. Podłoga zaskrzypiała niebezpiecznie pod naszymi stopami.
- Ale strasznie – jęknęła Nessi. –  Jak sądzisz, kto ostatnio prowadził tutaj lekcje?
Podeszłam do starej tablicy. Nadal była niezmazana. Oświetliłam ją różdżką, aby odczytać to, co było na niej zapisane. W prawym górnym rogu widziała data: 21 maja 1731. A poniżej temat: Gemme mig – najskuteczniejsze antidotum. Przyglądałam się odręcznemu rysunkowi. Roślina przypominała paproć. Obok pochyłym pismem zapisane były słowa: Wyglądem przypomina zwyczajną paproć, tylko że jej liście w nocy robią się brunatno - brązowe.  Trudno ją znaleźć. Używa się jej jako antidotum przeciw skutkom trucizn i czarno magicznych zaklęć.
Znałam te słowa. Kiedyś już je słyszałam. Przeczytałam je na głos, jednak nic to nie dało. Nadal tkwiłam w pustce. Spadałam.
- Ginny? – Usłyszałam głos, który nijak pasował do tej rośliny.
Nie sądzę, abyśmy znaleźli ją w tym lesie…
Zaczęłam się bacznie przyglądać każdemu zielsku. Ile bym dała, aby jak najszybciej znaleźć to… coś?
- Ginny!
- Nie krzycz – syknęłam, odtrącając od siebie równie mroczne, co dziwne wizje. – Chyba miałam deja vu.
- Pamiętasz, jak siedziałaś w tej klasie i uczyłaś się o paprotce?
- Nie… to coś innego. Mniejsza o to. Chyba będziemy musiały tutaj trochę posprzątać zanim zaczniesz tworzyć swoje dzieła, które za kilka lat podbiją najlepsze rynki mody.
- Nie bądź śmieszna.
Machnęła różdżką i zapaliła do połowy wypalone świece znajdujące się po bokach sali. Od razu zrobiło się... przyjemniej. Wyczyściłyśmy okurzone stoły i pchnęłyśmy je pod ściany. Pewnie za kilka dni zmienimy je w coś bardziej przydatnego. Do tego udało nam się pozbyć okropnego smrodu stęchlizny, wilgoci i kurzu. Żadna z nas nie planowała przebywać w jakiejś obskurnej melinie.
- Wracamy? – zapytała Nessi, po czym ziewnęła dyskretnie. – Mam ochotę położyć się pod ciepłą kołdrą i spać aż do południa. Dobrze, że jutro sobota.
- Ok. Jutro tu wrócimy albo pojutrze.
Chciałam się odwrócić w stronę drzwi, jednak Nessi niespodziewanie chwyciła mnie za ręce. Zmusiła, abym spojrzała jej prosto w oczy. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, jednak usta wygięła w wyraźnym, zauważalnym uśmiechu.
- Dziękuję ci za wszystko – rzekła, po czym musnęła delikatnie mój policzek.
A ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że te słowa powinny być kierowane do kogoś innego. Byłam zmęczona. Tak, to na pewno przez to, że byłam tak okropnie zmęczona.
Ruszyłyśmy korytarzem. Nie wiem, czemu trzymałyśmy się za ręce, ale mniejsza o to. Dłoń Nessi była zimna jak lód. Zacisnęłam mocniej palce, próbując ją rozgrzać.
Po kilku minutach doszłyśmy do dobrze nam znanych części lochów i przy okazji spotkałyśmy dobrze nam znanego profesora, opiekuna domu, nauczyciela eliksirów, Severusa Snape’a, jednym słowem – Nietoperza.
Wyrósł przed nami niewiadomo skąd. Ubrany dla odmiany w czarną szatę. Nie zdążyłam nawet przekląć pod nosem, kiedy jego wargi wygięły się w krzywym grymasie, który po dłuższej analizie mógł przypominać uśmiech.
- Dobry wieczór, panie profesorze – wymsknęło mi się. Poczułam, jak Nessi daje mi kuksańca między żebra.
- Kogo my tu mamy – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nocne schadzki przy pełni księżyca? Obie zgłosicie się do mnie jutro o piętnastej. Wtedy dostaniecie odpowiednie zajęcie. A co do ciebie, Lupin, za twoją bezczelność minus… - zawahał się, a moja dusza wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Pięć punktów dla Slytherinu. A teraz zejdźcie mi z oczu.
Tak jak chciał, tak zrobiłyśmy. Jak najszybciej udałyśmy się do pokoju wspólnego. Jednak nie wiem dlaczego, ale przez całą drogę z trudem tłumiłam w sobie śmiech.

Czyszczenie podłogi w gabinecie Snape’a, który notabene znajduje się w lochach jest dość absurdalne. Niestety, nasz drogi nauczyciel słynie z paradoksalnych kar. Szczególnie jak może się na mnie mścić za zbrodnie, których wiele lat temu dopuścił się mój ojciec. Tata nigdy nie ukrywał, jak wraz z przyjaciółmi traktowali Snape’a. Pewnie wolał, abym wiedziała za co cierpię.
I tym sposobem wylądowałyśmy z Nessi na kolanach, ze śmierdzącą pastą wyprodukowaną z… czegoś śmierdzącego i musiałyśmy czyści podłogę, której nie dało się wyczyścić. Nie pozostało nic innego, jak zacisnąć zęby i pracować w skupieniu, aby nie dawać profesorowi powodów do narzekań i satysfakcji (jeśli w ogóle było to możliwe).
Po perfekcyjnie (!) wykonanej pracy, Nessi udała się do biblioteki poszukać czego o transmutacji stołów w manekiny i wieszaki, natomiast ja postanowiłam przejść się po błoniach. Pogoda wydawała się być dość zachęcająca. Może i nie świeciło słońce, ale przynajmniej nie padało.
Przysiadłam na dużym, płaskim kamieniu, tym samym, który zajęłam dwa lata temu, kiedy uciekłam z lekcji transmutacji. Tym razem jednak był weekend, nikt nie miał prawa mi przeszkadzać i zadawać głupich pytań. Jezioro też postanowiło trzymać swoje wody w ryzach i na szczęście nie podmywało mi stóp.
Nie myślałam, nie analizowałam, nie rozważałam. W tym momencie wszystko było mi obojętne. Chciałam po prostu się wyłączyć. Spaść w otchłań i wyjść z niej dopiero za jakiś czas. Za kilka chwil, kilka minut, kilka godzin, kilka…
- Ginny Lupin? – Szlag.
Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który stał po mojej lewej. Znałam go tylko z widzenia. Wysoki, chudy Ślizgon o ciemnej karnacji, brązowych oczach, pociągłej twarzy, mocno zarysowanych kościach policzkowych,  odrobinę za dużym nosie i spiczastym podbródku. 
- Przypadkiem tak – rzekłam beznamiętnie.
- Nazywam się Blaise Zabini i jestem starszy od ciebie o rok. Widziałem cię na przesłuchaniach do drużyny. Jesteś niezła, choć to nawet mało powiedziane, skoro udało ci się dostać.
Milczałam, on też milczał. Chciałam wiedzieć, co jeszcze ma mi do powiedzenia, a wiedziałam doskonale, że coś ma. Przyjrzałam się jego twarzy. W zasadzie był przystojny. Nie mogłam mu tego odebrać. Choć miałam wrażenie, że jego wzrok utkwiony był w szpecących bliznach na mojej twarzy. Coś mi tu nie pasowało.
- Będziesz jedną dziewczyną wśród sześciu chłopaków – dodał ostrożnie.
- Spokojnie, dam sobie radę, umiem trzymać ludzi na dystans.
- Nie wątpię w to.
- Masz do mnie jakąś konkretną sprawę? – zapytałam w końcu. Jego osoba zaczęła pomału grać mi na nerwach.
- Za dwa tygodnie jest wypad do Hogsmeade. Pomyślałem, że może wybralibyśmy się tam razem?
- Razem? My? Wybacz, chyba nie. To znaczy, ja już jestem umówiona.
- Dlaczego się tak bardzo dystansujesz? Nie możemy chociaż spróbować?
W jego słowach było coś dziwnego. Zależało mu.
- Ok – poddałam się. – Możemy wypić razem herbatę.
Uśmiechnął się. O dziwo był to przyjemny widok. Dostrzegłam w jego oczach iskierki radości. Mimowolnie uniosłam kącik ust.
- Wracasz do zamku? – zapytał po chwili.
- Nie, chcę jeszcze posiedzieć sama.
Nie powiedział już nic więcej. Po prostu odszedł. Przyjrzałam sie jego długim, chudym nogom, stawiającym duże kroki. Jak by to powiedziała Nessi? Że właśnie umówiłam się na randkę? O, zgrozo! Jak to brzmi.
Nie czułam nic do Blaise’a. Żadnych motylków w brzuchu, żadnych skoków ciśnienia, żadnego szybszego bicia serca. Chyba powinnam zadać sobie pytanie: po co wiec to robiłam?
- Ginny…
Podskoczyłam jak poparzona. Miałam wrażenie, że nigdy już nie będę miała chwili dla siebie. Obok mnie stała Hermiona Granger. Aktualnie miałam ochotę na dwie rzeczy. Albo odejść, albo dać jej w zęby i odejść. Zaparłam się w sobie i czekałam. Lepiej dla niej, aby miała mi do powiedzenia coś ważnego.
Stała około trzech metrów ode mnie. Na twarzy malowało się zdenerwowanie. Widziałam, jak z nerwów wygina knykcie.
- Masz plany na wypad do Hogsmeade? – wydusiła z siebie na jednym wydechu.
- Uparliście się wszyscy! Też chcesz się napić ze mną herbaty?
Dziewczyna rozejrzała się uważnie, po czym podeszła bliżej i oparła się na kamieniu, który zajmowałam.
- Musimy nauczyć się bronić – rzekła szybko, nie patrząc mi w oczy. – Umbridge nas nie nauczy. Potrzebujemy innego nauczyciela. Spotkamy się w Hogsmeade. W Gospodzie Pod Świńskim Łbem. Możesz zabrać swoją przyjaciółkę. Ale pamiętaj, to jest tajemnica. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
- Hermiono, oszalałaś? Kto jeszcze tam będzie?
- Kilkoro zaufanych osób. Musimy umieć się bronić.
- Wiem, ale…
- Jeśli nie chcesz, zrozumiem. Tylko błagam, zapomnij o całej tej rozmowie.
       Dziewczyna odeszła. Miałam chwilę dla siebie, ale myśli zaczęły kotłować się w mojej głowie. Nie chciały już dać mi spokoju.

2 komentarze:

  1. Chciałabym, żeby Ginny należała do GD. Czego chce od niej ten Zabini?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo, Blaise Zabini. Ja tam go lubię, choć wiem, że pewnie i tak nic z tego nie będzie. Pewnie masz inny zamysł na tę opowieść. I dobrze. Powtarzanie utartych schematów jest nudne.

    Kurczę, ten nowy szablon mieni mi się w oczach. Dostaje oczopląsu.

    Kurczę numer dwa, chyba powinnam przeczytać pierwszą część opowiadania, bo odnośniki do niego są dla mnie całkowicie niezrozumiałe...

    OdpowiedzUsuń

Ginowaci