To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
Paulo Coelho
19 września 1995
Zapadła noc. Pierwszy
raz w życiu nie obchodziło mnie, w jakiej fazie znajduje się księżyc.
Teraz liczyło się coś innego. Marzenia. Małe, duże, niemożliwe do
spełnienia, łatwe do osiągnięcia, utracone, moje, Nessi. Tylko one i…
zabawa? Bo jak inaczej można nazwać wałęsanie się nocą po zamkowych
lochach?
Ciemno,
zimno, mroczno. Wiatr huczał w szczelinach. Oświetlałyśmy sobie drogę
niewielkim światłem różdżki. Nasze kroki odbijały się echem na
kamiennych ścianach. Nessi chichotała za moimi plecami. Po części z
nerwów. Ja trzęsłam się okropnie – znowu.
Emocje. Są takie chwile, kiedy człowiek nie jest w stanie ich od siebie odpędzić.
Błądziłyśmy
w panoptikum korytarzy. Nasuwało mi się tylko jedno pytanie. Czy już
się zgubiłyśmy, czy nastąpi to dopiero za kilka chwil? Czy już świta, a
ciepłe promienie słońca nie dają rady przedrzeć się przez grube ściany?
- To jest szaleństwo – rzekła Nessi po chwili. – Po co idziemy jeszcze dalej?
- Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
Zatrzymałam
się przed drzwiami do jednej z klas. Po moim ciele przeszedł dreszcz.
Oświetliłam różdżką okurzoną klamkę i przestrzeń otaczającą wrota. Pod
sufitem dyndał wielki, czarny, włochaty pająk. Jęknęłam mimowolnie.
-
To tutaj? – zapytała Nessi, jakby była pewna, że ja wiem dokąd
zmierzam. – Myślisz, że damy radę tutaj wrócić? Poza tym, dlaczego nie
szukałyśmy tego miejsca w dzień?
- Och, Nessi, przestań wszystko psuć.
Nacisnęłam na klamkę. Drzwi nawet nie drgnęły. Pchnęłam je mocniej. Nic z tego.
- Może ktoś tam coś ukrył? – zaproponowała dziewczyna. – Tajna skrytka?
- Alohomora – szepnęłam.
Drzwi
uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Wytężyłam wzrok, jednak niczego
wewnątrz nie dostrzegłam. Czułam, jak gęsta ciemność, znajdująca się
setki lat w tym pomieszczeniu, oplata się wokół mojego ciała. Po plecach
przebiegł mi dreszcz. Wzdrygnęłam się.
Nessi
uniosła wyżej różdżkę i oświetliła wnętrze klasy. Niewielka łuna padła
na stare ławki i krzesła pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn.
Zebrałyśmy w sobie resztki odwagi i weszłyśmy do środka. Podłoga
zaskrzypiała niebezpiecznie pod naszymi stopami.
- Ale strasznie – jęknęła Nessi. – Jak sądzisz, kto ostatnio prowadził tutaj lekcje?
Podeszłam
do starej tablicy. Nadal była niezmazana. Oświetliłam ją różdżką, aby
odczytać to, co było na niej zapisane. W prawym górnym rogu widziała
data: 21 maja 1731. A poniżej temat: Gemme mig – najskuteczniejsze antidotum. Przyglądałam się odręcznemu rysunkowi. Roślina przypominała paproć. Obok pochyłym pismem zapisane były słowa: Wyglądem
przypomina zwyczajną paproć, tylko że jej liście w nocy robią się
brunatno - brązowe. Trudno ją znaleźć. Używa się jej jako antidotum
przeciw skutkom trucizn i czarno magicznych zaklęć.
Znałam te słowa. Kiedyś już je słyszałam. Przeczytałam je na głos, jednak nic to nie dało. Nadal tkwiłam w pustce. Spadałam.
- Ginny? – Usłyszałam głos, który nijak pasował do tej rośliny.
Nie sądzę, abyśmy znaleźli ją w tym lesie…
Zaczęłam się bacznie przyglądać każdemu zielsku. Ile bym dała, aby jak najszybciej znaleźć to… coś?
- Ginny!
- Nie krzycz – syknęłam, odtrącając od siebie równie mroczne, co dziwne wizje. – Chyba miałam deja vu.
- Pamiętasz, jak siedziałaś w tej klasie i uczyłaś się o paprotce?
-
Nie… to coś innego. Mniejsza o to. Chyba będziemy musiały tutaj trochę
posprzątać zanim zaczniesz tworzyć swoje dzieła, które za kilka lat
podbiją najlepsze rynki mody.
- Nie bądź śmieszna.
Machnęła
różdżką i zapaliła do połowy wypalone świece znajdujące się po bokach
sali. Od razu zrobiło się... przyjemniej. Wyczyściłyśmy okurzone stoły i
pchnęłyśmy je pod ściany. Pewnie za kilka dni zmienimy je w coś
bardziej przydatnego. Do tego udało nam się pozbyć okropnego smrodu
stęchlizny, wilgoci i kurzu. Żadna z nas nie planowała przebywać w
jakiejś obskurnej melinie.
-
Wracamy? – zapytała Nessi, po czym ziewnęła dyskretnie. – Mam ochotę
położyć się pod ciepłą kołdrą i spać aż do południa. Dobrze, że jutro
sobota.
- Ok. Jutro tu wrócimy albo pojutrze.
Chciałam
się odwrócić w stronę drzwi, jednak Nessi niespodziewanie chwyciła mnie
za ręce. Zmusiła, abym spojrzała jej prosto w oczy. Na jej twarzy
malowało się zmęczenie, jednak usta wygięła w wyraźnym, zauważalnym
uśmiechu.
- Dziękuję ci za wszystko – rzekła, po czym musnęła delikatnie mój policzek.
A
ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że te słowa powinny być kierowane do
kogoś innego. Byłam zmęczona. Tak, to na pewno przez to, że byłam tak
okropnie zmęczona.
Ruszyłyśmy
korytarzem. Nie wiem, czemu trzymałyśmy się za ręce, ale mniejsza o to.
Dłoń Nessi była zimna jak lód. Zacisnęłam mocniej palce, próbując ją
rozgrzać.
Po
kilku minutach doszłyśmy do dobrze nam znanych części lochów i przy
okazji spotkałyśmy dobrze nam znanego profesora, opiekuna domu,
nauczyciela eliksirów, Severusa Snape’a, jednym słowem – Nietoperza.
Wyrósł
przed nami niewiadomo skąd. Ubrany dla odmiany w czarną szatę. Nie
zdążyłam nawet przekląć pod nosem, kiedy jego wargi wygięły się w
krzywym grymasie, który po dłuższej analizie mógł przypominać uśmiech.
- Dobry wieczór, panie profesorze – wymsknęło mi się. Poczułam, jak Nessi daje mi kuksańca między żebra.
-
Kogo my tu mamy – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nocne schadzki przy
pełni księżyca? Obie zgłosicie się do mnie jutro o piętnastej. Wtedy
dostaniecie odpowiednie zajęcie. A co do ciebie, Lupin, za twoją
bezczelność minus… - zawahał się, a moja dusza wyszczerzyła zęby w
uśmiechu. – Pięć punktów dla Slytherinu. A teraz zejdźcie mi z oczu.
Tak
jak chciał, tak zrobiłyśmy. Jak najszybciej udałyśmy się do pokoju
wspólnego. Jednak nie wiem dlaczego, ale przez całą drogę z trudem
tłumiłam w sobie śmiech.
Czyszczenie
podłogi w gabinecie Snape’a, który notabene znajduje się w lochach jest
dość absurdalne. Niestety, nasz drogi nauczyciel słynie z
paradoksalnych kar. Szczególnie jak może się na mnie mścić za zbrodnie,
których wiele lat temu dopuścił się mój ojciec. Tata nigdy nie ukrywał,
jak wraz z przyjaciółmi traktowali Snape’a. Pewnie wolał, abym
wiedziała za co cierpię.
I
tym sposobem wylądowałyśmy z Nessi na kolanach, ze śmierdzącą pastą
wyprodukowaną z… czegoś śmierdzącego i musiałyśmy czyści podłogę, której
nie dało się wyczyścić. Nie pozostało nic innego, jak zacisnąć zęby i
pracować w skupieniu, aby nie dawać profesorowi powodów do narzekań i
satysfakcji (jeśli w ogóle było to możliwe).
Po
perfekcyjnie (!) wykonanej pracy, Nessi udała się do biblioteki
poszukać czego o transmutacji stołów w manekiny i wieszaki, natomiast ja
postanowiłam przejść się po błoniach. Pogoda wydawała się być dość
zachęcająca. Może i nie świeciło słońce, ale przynajmniej nie padało.
Przysiadłam
na dużym, płaskim kamieniu, tym samym, który zajęłam dwa lata temu,
kiedy uciekłam z lekcji transmutacji. Tym razem jednak był weekend, nikt
nie miał prawa mi przeszkadzać i zadawać głupich pytań. Jezioro też
postanowiło trzymać swoje wody w ryzach i na szczęście nie podmywało mi
stóp.
Nie
myślałam, nie analizowałam, nie rozważałam. W tym momencie wszystko
było mi obojętne. Chciałam po prostu się wyłączyć. Spaść w otchłań i
wyjść z niej dopiero za jakiś czas. Za kilka chwil, kilka minut, kilka
godzin, kilka…
- Ginny Lupin? – Szlag.
Niechętnie
otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który stał po mojej lewej.
Znałam go tylko z widzenia. Wysoki, chudy Ślizgon o ciemnej karnacji,
brązowych oczach, pociągłej twarzy, mocno zarysowanych kościach
policzkowych, odrobinę za dużym nosie i spiczastym podbródku.
- Przypadkiem tak – rzekłam beznamiętnie.
-
Nazywam się Blaise Zabini i jestem starszy od ciebie o rok. Widziałem
cię na przesłuchaniach do drużyny. Jesteś niezła, choć to nawet mało
powiedziane, skoro udało ci się dostać.
Milczałam,
on też milczał. Chciałam wiedzieć, co jeszcze ma mi do powiedzenia, a
wiedziałam doskonale, że coś ma. Przyjrzałam się jego twarzy. W zasadzie
był przystojny. Nie mogłam mu tego odebrać. Choć miałam wrażenie, że
jego wzrok utkwiony był w szpecących bliznach na mojej twarzy. Coś mi tu
nie pasowało.
- Będziesz jedną dziewczyną wśród sześciu chłopaków – dodał ostrożnie.
- Spokojnie, dam sobie radę, umiem trzymać ludzi na dystans.
- Nie wątpię w to.
- Masz do mnie jakąś konkretną sprawę? – zapytałam w końcu. Jego osoba zaczęła pomału grać mi na nerwach.
- Za dwa tygodnie jest wypad do Hogsmeade. Pomyślałem, że może wybralibyśmy się tam razem?
- Razem? My? Wybacz, chyba nie. To znaczy, ja już jestem umówiona.
- Dlaczego się tak bardzo dystansujesz? Nie możemy chociaż spróbować?
W jego słowach było coś dziwnego. Zależało mu.
- Ok – poddałam się. – Możemy wypić razem herbatę.
Uśmiechnął się. O dziwo był to przyjemny widok. Dostrzegłam w jego oczach iskierki radości. Mimowolnie uniosłam kącik ust.
- Wracasz do zamku? – zapytał po chwili.
- Nie, chcę jeszcze posiedzieć sama.
Nie
powiedział już nic więcej. Po prostu odszedł. Przyjrzałam sie jego
długim, chudym nogom, stawiającym duże kroki. Jak by to powiedziała
Nessi? Że właśnie umówiłam się na randkę? O, zgrozo! Jak to brzmi.
Nie
czułam nic do Blaise’a. Żadnych motylków w brzuchu, żadnych skoków
ciśnienia, żadnego szybszego bicia serca. Chyba powinnam zadać sobie
pytanie: po co wiec to robiłam?
- Ginny…
Podskoczyłam
jak poparzona. Miałam wrażenie, że nigdy już nie będę miała chwili dla
siebie. Obok mnie stała Hermiona Granger. Aktualnie miałam ochotę na
dwie rzeczy. Albo odejść, albo dać jej w zęby i odejść. Zaparłam się w
sobie i czekałam. Lepiej dla niej, aby miała mi do powiedzenia coś
ważnego.
Stała około trzech metrów ode mnie. Na twarzy malowało się zdenerwowanie. Widziałam, jak z nerwów wygina knykcie.
- Masz plany na wypad do Hogsmeade? – wydusiła z siebie na jednym wydechu.
- Uparliście się wszyscy! Też chcesz się napić ze mną herbaty?
Dziewczyna rozejrzała się uważnie, po czym podeszła bliżej i oparła się na kamieniu, który zajmowałam.
-
Musimy nauczyć się bronić – rzekła szybko, nie patrząc mi w oczy. –
Umbridge nas nie nauczy. Potrzebujemy innego nauczyciela. Spotkamy się w
Hogsmeade. W Gospodzie Pod Świńskim Łbem. Możesz zabrać swoją
przyjaciółkę. Ale pamiętaj, to jest tajemnica. Nikt nie może się o tym
dowiedzieć.
- Hermiono, oszalałaś? Kto jeszcze tam będzie?
- Kilkoro zaufanych osób. Musimy umieć się bronić.
- Wiem, ale…
- Jeśli nie chcesz, zrozumiem. Tylko błagam, zapomnij o całej tej rozmowie.
Dziewczyna odeszła. Miałam chwilę dla siebie, ale myśli zaczęły kotłować się w mojej głowie. Nie chciały już dać mi spokoju.
Chciałabym, żeby Ginny należała do GD. Czego chce od niej ten Zabini?
OdpowiedzUsuńOo, Blaise Zabini. Ja tam go lubię, choć wiem, że pewnie i tak nic z tego nie będzie. Pewnie masz inny zamysł na tę opowieść. I dobrze. Powtarzanie utartych schematów jest nudne.
OdpowiedzUsuńKurczę, ten nowy szablon mieni mi się w oczach. Dostaje oczopląsu.
Kurczę numer dwa, chyba powinnam przeczytać pierwszą część opowiadania, bo odnośniki do niego są dla mnie całkowicie niezrozumiałe...