czwartek, 30 grudnia 2010

017 ROZDZIAŁ: Tu kończy się blichtr


Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze. 

(Carlos Zafón – Cień wiatru)


Szłam za nim krok w krok. Nie odwracałam się i nie rozglądałam. Najważniejszy był teraz on. Szare, surowe mury wydawały się mnie przytłaczać, a mieszkańcy złotych ram spoglądali na mnie karcąco, jakby wiedzieli co chce mi pokazać.
Znów odezwała się we mnie chora ciekawość. Dlaczego mu ufałam? Dlaczego tak ślepo kroczyłam za kolorem jego oczu? Byłam tak okropnie naiwna…
Eddie zatrzymał się przed biblioteką.
- Alohomora – szepnął, przytykając różdżkę do zamka.
Pchnął drzwi, wpuszczając mnie pierwszą do środka. Moja wyobraźnia zaczęła działać na coraz szybszych obrotach. Wnętrze spowiła gęsta, nieprzenikniona ciemność. Bezkształtne macki muskały moje policzki. Odruchowo wyjęłam różdżkę.
- Lumos – jęknęłam.
- Boisz się ciemności? – zapytał rozbawiony mężczyzna.
- Nie, po prostu nie chcę wpaść na żadną półkę.
Poczułam się trochę bezpieczniej. Eddie ruszył wzdłuż półek. Drogę oświetlał mu jedynie blask mojej różdżki. Wyciągnęłam rękę jak najmocniej, aby o nic się nie potknął. Zastanawiałam się skąd bierze się we mnie tyle troski o tego mężczyznę.
Eddie zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie uderzyłam w jego plecy. Czyżby właśnie wybiła moja godzina? Miał ze mną zrobić co chce właśnie w bibliotece? W miejscu, które w każdym calu przypominało mi moją przyjaciółkę Hermionę? Po jakie licho zgodziłam się z nim iść! Czy ja już nie mam własnego rozumu?
Odwrócił się w moją stronę, a ja oświetliłam jego twarz. Gościł na niej delikatny uśmiech, a w głębokich zielonych oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Pocieszała mnie tylko jedna myśl. Przed śmiercią będę zatapiać się w jego oczach. Prawie tak, jakbym zerkała na Harry’ego.
- Szkoda, że nie widzisz swojej miny – rzekł, ledwo powstrzymując śmiech.
- Co? – zapytałam głupio.
- Wyglądasz jakbym zaraz miał rozszarpać cię na drobne kawałki.
Nic nie odpowiedziałam. Eddie wyjął różdżkę, po czym wymierzył nią w regał stojący przy ścianie. Odsunął go jednym machnięciem. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego. Zmrużyłam powieki, a Eddie wymówił jeszcze jedną formułkę zaklęcia. Wtedy zauważyłam na surowej ścianie zarys drzwi. Stawały się coraz bardziej widoczne, aż w końcu namacalne.
- Co tam jest? – zapytałam zaciekawiona.
- Zaraz się dowiesz.
Jego dłoń spoczęła na mosiężnej klamce. Serce w mojej piersi zatrzymało się na chwilę. Wstrzymałam oddech i czekałam. Wierzyłam po cichu, że poznanie tajemnicy Eddiego jest wiele warte. A ja…? Cóż, sama nie wiem ile przyjdzie mi za to zapłacić.
Drzwi otworzyły się z głuchym skrzypem. Wytężyłam wzrok, jednak dostrzegłam za nimi tylko ciemność. Przez chwilę miałam wrażenie, że wypuścił potwora. Przeszedł mnie dreszcz chłodu, a niematerialne macki połaskotały mój policzek. Próbowałam zwalić całą winę na moją wyobraźnię.
- Boisz się? – zapytał nadal rozbawiony.
- Nie – odpowiedziałam pewniej.
Kiedy weszłam za nim do pomieszczenia zapaliło się światło. Na dużym, złotym żyrandolu zatańczyły jasne płomienie. Rozejrzałam się zaciekawiona. Przez moment myślałam, że to żart. Głupi dowcip Eddiego. Spojrzałam na jego twarz, jednak nie dostrzegłam już uśmiechu.
Pomieszczenie było dość duże. Do granic możliwości zastawione półkami, na których piętrzyły się… Nie, nie były to noże, miecze, siekiery, nie były to pieniądze, kosztowności, biżuteria, nie były to flakony z niezidentyfikowanymi substancjami. Były to książki. Na pierwszy rzut oka najzwyklejsze, stare książki.
- Eddie… - Zawahałam się. Nie wiedziała co mam mu powiedzieć. Czułam, że nie żartuje. Ta prywatna biblioteka musiała mieć dla niego ogromną wartość.
- Niesamowite, prawda? – zapytał, z nutką napięcia w głosie. – Odkryłem to przypadkiem.
- Tak, niesamowite – skłamałam. – Ale co to właściwie jest?
Spojrzał na mnie rozbieganym od emocji wzrokiem.
- Książki, które przez wieki zostały wycofywane z biblioteki. Nawet Pince o nich nie wie! Nawet sobie nie wyobrażasz ile skrywają sekretów.
Mimowolnie pomyślałam o Hermionie. Kto jak kto, ale ona na pewno byłaby zachwycona. Eddie cały czas mówił. Opowiadał o szorstkich stronach i ozdobnych okładkach. Wspominał o ręcznych notatkach nieżyjących już czarowników, których nazwisk nigdy się nie pozna. O zgrozo… Co ja ty właściwie robiłam? Dlaczego nie mogliśmy zostać na balu i tańcząc wyrażać swoje emocje? Chciałam się dobrze bawić, a teraz co? Jedyne co mi zostało, to oglądanie kolorowych grzbietów książek.
- Nie interesuje cię to? – zapytał lekko speszony.
- Co? Oczywiście, że mnie interesuje. To bardzo… pasjonujące. Wyobraź sobie ile prehistorycznych moli może siedzieć miedzy kartkami?
Próbowałam się uśmiechnąć i udawać, że mój dowcip był naprawdę genialny.
- Wiesz, że oboje przegramy? – zapytał, a mój głupi uśmieszek zniknął.
- Nie wiem o czym mówisz.
- O życiu. Oboje przegramy życie. Pokazałem ci tą biblioteką, abyś w tych książkach szukała siebie. Prawdziwej Ginny Weasley. Taj, której ja nie miałem okazji poznać.
- Nie rozumiem, Eddie…
- Cicho. – Rzekł czule, kładąc mi na wargach swój zimny palec. -  Dlaczego się nie uśmiechasz? To swego rodzaju asceza do Pottera? Dlaczego nie ubierzesz się ładnie? Oczywiście nie mówię o dzisiejszej sukience.
- Przecież jest wojna.
- Najgorszą wojnę toczysz w sobie. Pomóż wygrać kobiecie, a nie tej małej stęsknionej dziewczynce, która zakochała się w Wybrańcu.
Dlaczego nie miałam siły zaprzeczyć? Dlaczego słuchałam tego wszystkiego i co więcej wierzyłam w to? Bo to była prawda. Eddie maił ogromnie dużo racji. Kurczowo uczepiłam się dzieciństwa. Myślałam, że młody wiek usprawiedliwi moje zachowania. Harry był jego częścią. Przypominał mi piegowatą Ginny, która oblewała się szkarłatnym rumieńcem na jego widok. Był moim idealnym bohaterem na białym rumaku. Tak strasznie chciałam mu się odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobił, że prawie wyrzucono mnie ze szkoły. Czy to było dobre? Oczywiście, że nie! Już czas pogodzić się z losem. Wszyscy mają racje. On ze mną zerwał, jestem wolna. Mam prawo sama decydować o sobie.
 
Harry!
Nigdy już nie będę Twoja! Nie dam się nabrać na żaden eliksir miłosny, czułe słówka i pocałunki. To się nie zmieni. Jest to definitywna i nieodwracalna sytuacja. Wyobraź sobie, że przez Ciebie nie odróżniam nocy od dnia. Wszystko zaczyna we mnie powoli umierać. Z tęsknoty staczam się na dno, a do nogi przyczepiony mam ciężki balast wspomnień.
Błagam Cię już ostatni raz. Odetnij go! Nie potrzebuję Twojej ręki. Do powierzchni dopłynę sama.
 To jest kategoryczny i ostateczny koniec! Masz natychmiast odesłać moje serce! Czy to jest jasne? Jutro rano chce je widzieć w mojej lewej piersi. Nie wiem jak to zrobisz, ale liczę na Ciebie ten ostatni już raz.
Ostatni już raz
Ginny, przepraszam - Ginevra
***
Minusem tej notki jest na pewno jej długość. A plusem? No sama nie wiem… Mi się podoba, a to już jest coś. Szablon też mi się podoba. Zobaczymy jak długo zabaluje :P
A skoro o balowaniu mowa, to życzę wam wszystkim wystrzałowego Sylwestra i obyście wiedzieli po imprezie gdzie mieszkacie.
A z okazji Nowego Roku składam wam najserdeczniejsze życzenia :) Zdrowia, sukcesów, uśmiechu, spełnienia marzeń, zawsze trafnych decyzji i odwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci