Nie może ręczyć za swą odwagę, kto nigdy nie był w niebezpieczeństwie.
(François de La Rochefoucauld)
Nogi
odmawiały mi posłuszeństwa. Nie miałam już siły dłużej biec.
Czułam, że Neville też słabnie. Zwolnił kroku i dyszał ciężko.
Nie wiem ile biegliśmy, mój głośny oddech zagłuszał wszystkie
dźwięki Zakazanego Lasu. Strach był tak ogromny, że przyćmił
wszystkie inne emocje.
W
pewnym momencie drzewa zaczęły rzadziej rosnąć. Runo leśne było
mniej rozwinięte, a moje stopy nie plątały się o wystające
gałęzie i korzenie. Nagle wbiegliśmy na dużą, okrągłą
polanę. Po moich plecach przebiegły ciarki. Miejsce wyglądało
jak stare, opuszczone gniazdo pająków. Poczułam odór pleśni.
Połowę poręby pokrywała biała, lepka pajęczyna. Otaczało nas
gęste, wilgotne powietrze. Nie mogłam oddychać, szczególnie po
tak katorżniczym biegu.
Byliśmy
w pułapce. Nie mogliśmy biec przed siebie, bo wpadlibyśmy w sieć
jak bezradne muchy. Spojrzałam przyjacielowi prosto w oczy. Czaiły
się w nich iskierki strachu. Jednak na wargach pojawił się
niezauważalny uśmiech. Wiedziałam, że chce mi dodać otuchy,
jednak czy to wystarczy?
Równocześnie
wyciągnęliśmy różdżki przed siebie. Czekaliśmy i czekaliśmy.
Napastnika nie było widać. Zaczęłam się cofać. Nagle usłyszałam
szelest w krzakach. Zrobiłam niepewny krok do tyłu i… Reszta
potoczyła się z zawrotną szybkością.
Upadłam.
Czułam na całym ciele dziwne, nieuzasadnione mrowienie. Miałam
wrażanie, jakby zimna gleba chciała wchłonąć mnie do wnętrza.
Uderzył mnie mocny ból skroni. Ogłuszający wrzask wydobył się z
mojego gardła. Nie czułam nóg ani rąk, nie czułam nic…
Wydawało się, jakby moja dusza opuściła ciało i przebywała ze
świadomością potwornego bólu. Zmaltretowane ciało leżało,
gdzieś daleko od niej.
Widziałam
jak obok mnie klęczy Neville.
-
Ginny, wstawaj – szepnął z paniką w głosie.
-
Nie mogę… - zmusiłam swoje struny głosowe do niemożliwego
wyczynu. – Nic nie czuję…
-
Przestań ze mnie kpić – słyszałam, że w Neville’u narasta
uczucie strachu. – Przecież tylko upadłaś. Nie uderzył w ciebie
żadne zaklęcie.
Kroki
wydawały się być coraz głośniejsze. Szelesty gałęzi coraz
bliżej.
-
Uciekaj – jęknęłam.
-
Nie zostawię cię.
Wziął
moje bezwładne ciało w ramiona.
-
Nie zostawię cię – powtórzył pewniej.
Nagle
wszystko minęło. Ból ustąpił, nie pozostawiając po sobie ani
śladu. Czułam, że bez problemu mogę stanąć na nogi. Pozostał
tylko strach. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo z zarośli
wynurzyła się drobna sylwetka. Była to Luna Lovegood.
- Co
się stało? – zapytała podbiegając do nas. – Słyszeliśmy jak
krzyczałaś. Boli cię coś? Czemu nie stoisz na własnych nogach?
Spojrzałam
na Neville, on zawsze rozumiał wszystko bez słów.
- To
długa historia – jęknął przyjaciel, próbując się uspokoić.
Luna
już chciała coś powiedzieć, jednak ja uciszyłam ją gestem
dłoni.
-
Później – rzekłam, widząc jak w naszą stronę pędzi Hagrid.
- O
cholipka, ale nas wystraszyliście. W pożąsiu? Ginny, jesteś cała?
Kiwnęłam
głową, choć sama nie byłam pewna stanu swojego zdrowia.
-
Neville, możesz mnie postawić?
Chłopak
się nie sprzeciwiał. Pomału stanęłam na ziemi. Nie wydarzyło
się nic złego, nie kręciło mi się w głowie i nie czułam
żadnego bólu. Przyjaciel jednak cały czas podtrzymywał mnie za
ramiona.
-
Nie martwcie się – zaczęła Luna. – Znalazłam tą roślinę i
możemy wracać do zamku.
-
Znalazłaś Gemme mig? – Neville był pełen podziwu. – Gdzie?
-
Rosło jej trochę przy takim starym drzewie. Nie zrywałam
wszystkiego, bo po co psuć taki ładny krajobraz.
Widziałam
jak Gryfon kiwa głową z uznaniem. Pewnie wiele by dał, aby być na
jej miejscu.
Uczucie,
którego doświadczyłam poprzedniej nocy, wzbudziło we mnie
pożądanie i ciekawość. Nie potrafiłam tego opisać i wytłumaczy.
Było w nim coś obcego i nowego. Poprosiłam Neville’a, aby nikomu
o tym nie wspominał. Miałam wrażenie, że jest to prywatna sprawa
jakiejś nieznanej, albo znanej mi osoby. W pewnym sensie byłam zła
na Gryfona, że uczestniczył w tym całym wydarzeniu. W drodze do
zamku, pytał mnie wielokrotnie, co tak właściwie się stało.
Wymyśliłam bajeczkę z uczuleniem na chitynę. Byłam pewna, że mi
nie wierzy, ale co innego mogłam powiedzieć? Ten temat była tak
samo obcy dla mnie, jak dla niego.
Rano,
równo z pierwszymi promieniami słońca, wyszłam na błonia. Nie
było ciepło. Październikowy chłód dawał się we znaki,
szczególnie, że miałam na sobie cienką, codzienną szatę.
Wszędzie panowała cisza, zakłócana jedynie szelestem, splamionych
złotem liści. Przysiadłam na najbliższej ławce. Potarłam
ramiona, aby się rozgrzać. Tak jak się spodziewałam, to nic nie
dało.
-
Nie zimno ci? – usłyszałam głupie pytanie za moimi plecami.
Odwróciłam
głowę. Spoglądały na mnie duże, brązowe oczy Nassarozy.
Dziewczyna miała na sobie dużą, ciepłą pelerynę. Nie wiele
myśląc, odsunęłam się na brzeg ławki, robiąc jej miejsce.
Zawahała się przez chwilę, po czym zasiadła obok. Rozpięła
ozdobna zapinkę przy pelerynie i okryła płachtą nas obie.
-
Dzięki - szepnęłam szczerze.
-
Zdziwiłam się, jak zobaczyłam cie na nogach o tak wczesnej porze-
rzekła.
-
Mogłabym powiedzieć to samo o tobie. Nigdy nie śpię długo. Za to
moi bracia... ci to najchętniej wstawaliby w południe.
-
Glindzia też tak ma. Jak chcę ją wyciągnąć z łóżka o ósmej,
to wścieka się potwornie.
Zapadła
dłuższa chwila milczenia. Spojrzałyśmy sobie w oczy.
-
Wiem, że wczoraj mieliście szlaban w Zakazanym Lesie - powiedziała
spuszczając głowę. - Chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę
chciałyśmy wam pomóc. Byłyśmy pewne, że uda nam się dłużej
zatrzymać Snape'a.
-
Dlaczego chciałyście nam pomóc? -zapytałam z nieukrywana
ciekawością. Koniec kłamstw i przekrętów.
-
Chodzi ci o to, że jesteśmy Ślizgonkami? - patrzyła na mnie swoim
przeszywającym wzrokiem. - To chyba nie jest dziwne, że chcemy
zakończenia tej wojny.
Miała
rację. Wszyscy wrzucaliśmy Ślizgonów do jednego worka ze
śmierciożercami. Przecież oni też są ludźmi!
-
Nie gniewam się – rzekłam pewnie. – Jeśli chcecie, to w
przyszłą sobotę odbędzie się spotkanie GD. Możecie przyjść
razem z Galindą.
-
GD? – zapytała zdziwiona, jednak w jej oku pojawiła się iskierka
ciekawości.
-
Wszystko ci wytłumaczę.
Siedziałyśmy
razem, okryte jedną peleryną. Zaufałam Nessi. Opowiedziałam jej
wszystko o tajnych spotkaniach Gwardii.
Kochany
Harry,
Udało
się! Znalazłam sprzymierzeńców. W dodatku Ślizgonki! Tak wie,
nie powinnam znów zaczynać o tym, jacy oni są źli…
Stereotypowe myślenie trzeba zostawić w spokoju. Nie czas na to,
szczególnie kiedy znajdujemy sojuszników. Nessi jest niesamowita.
Pełna życia i zapału do pracy. Ma tysiąc pomysłów na minutę i
jest… Nie interesuję Cie to? One nas nie zdradzą. Ręczę za nie.
Jestem pewna, że chcą jak najszybciej powrócić do normalnego
życia.
Masz
rację, tak naprawdę nic o nich nie wiem. Ale co one wiedzą o
Lunie, Neville’u i mnie? Chyba jedziemy na tym samym wózku…
Ginny
***
Rozdział
dedykuję Abigail.
Wiem, że zasłużyłaś na coś lepszego, ale mam nadzieję, że
choć troszeczkę poprawię Ci humor.
Ostatnio
pisałam, że jestem zadowolona z szablonu, a tu znowu zmiana. Nie
chcę nic obiecywać, ale wydaje mi się, że ten zostanie dłużej.
Poprzedni został dość krytycznie opisany na jednaj z ocenialni.
Pozdrawiam
serdecznie i do przeczytania :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz