niedziela, 14 listopada 2010

009 ROZDZIAŁ: Zakazany Las cz. 2


Nie może ręczyć za swą odwagę, kto nigdy nie był w niebezpieczeństwie.

(François de La Rochefoucauld)
 

Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nie miałam już siły dłużej biec. Czułam, że Neville też słabnie. Zwolnił kroku i dyszał ciężko. Nie wiem ile biegliśmy, mój głośny oddech zagłuszał wszystkie dźwięki Zakazanego Lasu. Strach był tak ogromny, że przyćmił wszystkie inne emocje.
W pewnym momencie drzewa zaczęły rzadziej rosnąć. Runo leśne było mniej rozwinięte, a moje stopy nie plątały się o wystające gałęzie i korzenie. Nagle wbiegliśmy na dużą, okrągłą polanę.  Po moich plecach przebiegły ciarki. Miejsce wyglądało jak stare, opuszczone gniazdo pająków. Poczułam odór pleśni. Połowę poręby pokrywała biała, lepka pajęczyna. Otaczało nas gęste, wilgotne powietrze. Nie mogłam oddychać, szczególnie po tak katorżniczym biegu.
Byliśmy w pułapce. Nie mogliśmy biec przed siebie, bo wpadlibyśmy w sieć jak bezradne muchy. Spojrzałam przyjacielowi prosto w oczy. Czaiły się w nich iskierki strachu. Jednak na wargach pojawił się niezauważalny uśmiech. Wiedziałam, że chce mi dodać otuchy, jednak czy to wystarczy?
Równocześnie wyciągnęliśmy różdżki przed siebie. Czekaliśmy i czekaliśmy. Napastnika nie było widać. Zaczęłam się cofać. Nagle usłyszałam szelest w krzakach. Zrobiłam niepewny krok do tyłu i… Reszta potoczyła się z zawrotną szybkością.
Upadłam. Czułam na całym ciele dziwne, nieuzasadnione mrowienie. Miałam wrażanie, jakby zimna gleba chciała wchłonąć mnie do wnętrza. Uderzył mnie mocny ból skroni. Ogłuszający wrzask wydobył się z mojego gardła. Nie czułam nóg ani rąk, nie czułam nic… Wydawało się, jakby moja dusza opuściła ciało i przebywała ze świadomością potwornego bólu. Zmaltretowane ciało leżało, gdzieś daleko od niej.
Widziałam jak obok mnie klęczy Neville.
- Ginny, wstawaj – szepnął z paniką w głosie.
- Nie mogę… - zmusiłam swoje struny głosowe do niemożliwego wyczynu. – Nic nie czuję…
- Przestań ze mnie kpić – słyszałam, że w Neville’u narasta uczucie strachu. – Przecież tylko upadłaś. Nie uderzył w ciebie żadne zaklęcie.
Kroki wydawały się być coraz głośniejsze. Szelesty gałęzi coraz bliżej.
- Uciekaj – jęknęłam.
- Nie zostawię cię.
Wziął moje bezwładne ciało w ramiona.
- Nie zostawię cię – powtórzył pewniej.
Nagle wszystko minęło. Ból ustąpił, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Czułam, że bez problemu mogę stanąć na nogi. Pozostał tylko strach. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo z zarośli wynurzyła się drobna sylwetka. Była to Luna Lovegood.
- Co się stało? – zapytała podbiegając do nas. – Słyszeliśmy jak krzyczałaś. Boli cię coś? Czemu nie stoisz na własnych nogach?
Spojrzałam na Neville, on zawsze rozumiał wszystko bez słów.
- To długa historia – jęknął przyjaciel, próbując się uspokoić.
Luna już chciała coś powiedzieć, jednak ja uciszyłam ją gestem dłoni.
- Później – rzekłam, widząc jak w naszą stronę pędzi Hagrid.
- O cholipka, ale nas wystraszyliście. W pożąsiu? Ginny, jesteś cała?
Kiwnęłam głową, choć sama nie byłam pewna stanu swojego zdrowia.
- Neville, możesz mnie postawić?
Chłopak się nie sprzeciwiał. Pomału stanęłam na ziemi. Nie wydarzyło się nic złego, nie kręciło mi się w głowie i nie czułam żadnego bólu. Przyjaciel jednak cały czas podtrzymywał mnie za ramiona.
- Nie martwcie się – zaczęła Luna. – Znalazłam tą roślinę i możemy wracać do zamku.
- Znalazłaś Gemme mig? – Neville był pełen podziwu. – Gdzie?
- Rosło jej trochę przy takim starym drzewie. Nie zrywałam wszystkiego, bo po co psuć taki ładny krajobraz.
Widziałam jak Gryfon kiwa głową z uznaniem. Pewnie wiele by dał, aby być na jej miejscu.
Uczucie, którego doświadczyłam poprzedniej nocy, wzbudziło we mnie pożądanie i ciekawość. Nie potrafiłam tego opisać i wytłumaczy. Było w nim coś obcego i nowego. Poprosiłam Neville’a, aby nikomu o tym nie wspominał. Miałam wrażenie, że jest to prywatna sprawa jakiejś nieznanej, albo znanej mi osoby. W pewnym sensie byłam zła na Gryfona, że uczestniczył w tym całym wydarzeniu. W drodze do zamku, pytał mnie wielokrotnie, co tak właściwie się stało. Wymyśliłam bajeczkę z uczuleniem na chitynę. Byłam pewna, że mi nie wierzy, ale co innego mogłam powiedzieć? Ten temat była tak samo obcy dla mnie, jak dla niego.
Rano, równo z pierwszymi promieniami słońca, wyszłam na błonia. Nie było ciepło. Październikowy chłód dawał się we znaki, szczególnie, że miałam na sobie cienką, codzienną szatę. Wszędzie panowała cisza, zakłócana jedynie szelestem, splamionych złotem liści. Przysiadłam na najbliższej ławce. Potarłam ramiona, aby się rozgrzać. Tak jak się spodziewałam, to nic nie dało.
- Nie zimno ci? – usłyszałam głupie pytanie za moimi plecami.
Odwróciłam głowę. Spoglądały na mnie duże, brązowe oczy Nassarozy. Dziewczyna miała na sobie dużą, ciepłą pelerynę. Nie wiele myśląc, odsunęłam się na brzeg ławki, robiąc jej miejsce. Zawahała się przez chwilę, po czym zasiadła obok. Rozpięła ozdobna zapinkę przy pelerynie i okryła płachtą nas obie.
- Dzięki - szepnęłam szczerze.
- Zdziwiłam się, jak zobaczyłam cie na nogach o tak wczesnej porze- rzekła.
- Mogłabym powiedzieć to samo o tobie. Nigdy nie śpię długo. Za to moi bracia... ci to najchętniej wstawaliby w południe.
- Glindzia też tak ma. Jak chcę ją wyciągnąć z łóżka o ósmej, to wścieka się potwornie.
Zapadła dłuższa chwila milczenia. Spojrzałyśmy sobie w oczy.
- Wiem, że wczoraj mieliście szlaban w Zakazanym Lesie - powiedziała spuszczając głowę. - Chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę chciałyśmy wam pomóc. Byłyśmy pewne, że uda nam się dłużej zatrzymać  Snape'a.
- Dlaczego chciałyście nam pomóc? -zapytałam z nieukrywana ciekawością. Koniec kłamstw i przekrętów.
- Chodzi ci o to, że jesteśmy Ślizgonkami? - patrzyła na mnie swoim przeszywającym wzrokiem. - To chyba nie jest dziwne, że chcemy zakończenia tej wojny.
Miała rację. Wszyscy wrzucaliśmy Ślizgonów do jednego worka ze śmierciożercami. Przecież oni też są ludźmi!
- Nie gniewam się – rzekłam pewnie. – Jeśli chcecie, to w przyszłą sobotę odbędzie się spotkanie GD. Możecie przyjść razem z Galindą.
- GD? – zapytała zdziwiona, jednak w jej oku pojawiła się iskierka ciekawości.
- Wszystko ci wytłumaczę.
Siedziałyśmy razem, okryte jedną peleryną. Zaufałam Nessi. Opowiedziałam jej wszystko o tajnych spotkaniach Gwardii.
 
Kochany Harry,
Udało się! Znalazłam sprzymierzeńców. W dodatku Ślizgonki! Tak wie, nie powinnam znów zaczynać o tym,  jacy oni są źli… Stereotypowe myślenie trzeba zostawić w spokoju. Nie czas na to, szczególnie kiedy znajdujemy sojuszników. Nessi jest niesamowita. Pełna życia i zapału do pracy. Ma tysiąc pomysłów na minutę i jest… Nie interesuję Cie to? One nas nie zdradzą. Ręczę za nie. Jestem pewna, że chcą jak najszybciej powrócić do normalnego życia.
Masz rację, tak naprawdę nic o nich nie wiem. Ale co one wiedzą o Lunie, Neville’u i mnie? Chyba jedziemy na tym samym wózku…
Ginny
***
Rozdział dedykuję Abigail. Wiem, że zasłużyłaś na coś lepszego, ale mam nadzieję, że choć troszeczkę poprawię Ci humor.
Ostatnio pisałam, że jestem zadowolona z szablonu, a tu znowu zmiana. Nie chcę nic obiecywać, ale wydaje mi się, że ten zostanie dłużej. Poprzedni został dość krytycznie opisany na jednaj z ocenialni.
Pozdrawiam serdecznie i do przeczytania :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ginowaci