Nikt
nie powiedział, że to było łatwe
To taka szkoda dla nas, by się rozdzielić
Nikt nie powiedział, że to łatwe
Nikt nigdy nie powiedział, że to może być tak trudne
Powracam do początku...
To taka szkoda dla nas, by się rozdzielić
Nikt nie powiedział, że to łatwe
Nikt nigdy nie powiedział, że to może być tak trudne
Powracam do początku...
Coldplay
maj/czerwiec
1998
Czułam
się jak niechciane zwierzę. Wygnana z jednego miejsca, zapędzona
do kolejnego. Mój pokój mnie uspakajał. Tutaj było obco. Większa
przestrzeń, obcy zapach, jaśniejsze wnętrze. Tutaj było zimno.
Przeraźliwy chłód ogarniał moje ciało. Trzęsłam się...
Pustka...
Około
200 pasażerów, 10 członków załogi zginęło, zaledwie trzy osoby
ciężko ranne. To bilans katastrofy kolejowej, która miała miejsce
na trasie Londyn – Glasgow. Pociąg wykoleił się w godzinach
porannych dnia 3 maja 1998 roku. Z analizy wynika, że zaraz po
przewróceniu wszystkie wagony stanęły w płomieniach,
uniemożliwiając ewakuację. Katastrofa wstrząsnęła całą
Anglią. Jeszcze nigdy nie
przeżyliśmy czegoś podobnego – powiedział premier
mugoli. Ogłosił on również tygodniową żałobę narodową i
zapowiedział, że winni temu zdarzeniu zostaną surowo ukarani.
Łzy
nie dają mi ukojenia. Ból nie pomaga zapomnieć. Nie chcę
krzyczeć, nie chcę wydawać żadnych dźwięków, chcę udawać, że
nie istnieję, że nigdy nie istniałam, że nigdy się nie
urodziłam. Czekam... czekam i łudzę się, że to wszystko jest
snem, przeraźliwym koszmarem, który rozgościł się pod moją
poduszką już na dobre.
Twarze
nie chcą do mnie przyjść. Nawet w nocy jestem sama. Nie umiem
sobie ich wszystkich przypomnieć. Są daleko, są za
nieprzeniknioną, gęstą mgłą, są niedostępni dla moich oczu,
nieuchwytni dla mojej ręki.
Nie
jem, nie piję, katuję swoje ciało. I jego... Każę mu cierpieć
razem ze mną. Choć jest niewinny, nie zrobił nic, aby zasłużyć
na takie traktowanie.
Kingsley
przychodził do zamieszkanego przeze mnie pokoju kilka razy dziennie.
Potrafił siedzieć godzinami. Nie mówił nic. Ja też milczałam.
Od samego początku, cały maj. Chciałam umrzeć, a on jak na złość
poił mnie eliksirami wzmacniającymi. Jednak nawet jego cierpliwość
miała chwilami swoje granice.
-
Nie jesteś sama na świecie – mówił podniesionym głosem. - Weź
się w końcu w garść!
Milczałam.
Wyszedł. Wrócił po godzinie.
-
Przepraszam – powiedział cicho i spokojnie.
Czarne
chmury zawisły nad Anglią. Wczoraj, 1 czerwca 1998 roku, miała
miejsce katastrofa lotnicza. Samolot linii Oceanic lot nr 119
pokonywał trasę z Warszawy do Nowego Jorku. Tuż nad Londynem
kapitan stracił panowanie nad maszyną. Z zapisków wynika, że oba
silniki przestały działać w tym samym czasie. Nie było mowy o
awaryjnym lądowaniu. Samolot spadł w samo centrum miasta. Zginęło
około 300 pasażerów, 20 członków załogi i 120 mieszkańców
miasta. Cały świat jest wstrząśnięty.
Czas
się nie zatrzymał. Dziwne, prawda? Ja stałam, nie ruszyłam się
nawet o krok, a on pędził jak dawniej. Jakby nic się nie stało,
jakby ci wszyscy ludzie umierali bez powodu, nie zostawiając na
świecie nikogo, kto za nimi tęskni, płacze i zadaje sobie
codziennie, bez końca pytanie: dlaczego?
Nie
miałam siły się ruszać, ochoty, aby wstać. Jednak Kingsley nie
był aż tak łaskawy. Usadowił mnie na dużym fotelu w pobliżu
otwartego okna. Miałam się przewietrzyć dla... zdrowia.
Fotel...
mebel, który bardziej mnie denerwował niż uspokajał. Poczułam
mocne kopnięcie w okolicach pępka. Wspomnienie przyszło nagle...
Mogliśmy
być, tam gdzie jeszcze nie był nikt
Nie dbać o czas, mieć wszystko lub nie mieć nic
Teraz ten świat skończyć mógłby się dziś
Bo to co jest w nas, nie przytrafi się już nigdy mi *
Nie dbać o czas, mieć wszystko lub nie mieć nic
Teraz ten świat skończyć mógłby się dziś
Bo to co jest w nas, nie przytrafi się już nigdy mi *
Połowa
grudnia... Nie zdążył spaść nawet gram śniegu. Tylko deszcz,
deszcz, deszcz. Zimne krople opadające po szybach. Po szybach, tylko
po szybach. My nie mogliśmy wyjść na błonia, gdyż było to zbyt
niebezpieczne. A ja już miałam dość. Dość tego ciągłego: to
niebezpieczne. A co było bezpieczne? Czułam się intruzem we
własnych czasach.
Siedziałam
w Pokoju Życzeń i, nadgryzając wargę, ćwiczyłam proste
zaklęcia, przydające się w domu. Po co? Dobre pytanie. Jakaś
część mnie próbowała chwycić się resztek samodzielności. Kto
by pomyślał, że podniesienie czajnika i nalanie herbaty do kubka
bez upadku małej przykrywki jest tak trudne nawet w momencie, kiedy
używam różdżki.
-
Co robisz? - Usłyszałam po chwili dziewczęcy głos po prawej
stronie. Obok mnie stanęła Demelza Robins, Gryfonka, której nie
darzyłam nawet gramem sympatii. Przeczesała dłonią swoje krótkie,
ciemne włosy i wlepiła we mnie zaciekawiony wzrok.
-
A na co ci to wygląda? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. -
Nalewam sobie herbaty. Chcesz też?
-
Nie dziękuję, postoję – rzekła niesympatycznie. - Chciałam z
tobą pogadać.
-
To mów.
-
Wszyscy już o tym rozprawiają, dziwne, że do ciebie jeszcze to nie
dotarło. W zasadzie zgłosiłam się na ochotnika i z wielką
radością ci to wszystko wygarnę.
Odstawiłam
czajnik na blat stolika turystycznego i, nie odkładając różdżki,
spojrzałam prosto w oczy Demelzy. Dostrzegłam w nich iskry chorej
dominacji.
-
Ludzie twierdzą, że powinnaś zwinąć manatki i wynieść się
stąd – rzekła, a na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
-
Słucham?
-
Spędzasz dużo czasu z człowiekiem Snape'a. Nie chcemy, aby się
okazało, że nie jesteśmy tutaj bezpieczni. W każdej chwili mogą
tutaj przyjść.
-
Oszalałaś?! - krzyknąłem stanowczo zbyt głośno, co zwróciło
uwagę osób siedzących w Pokoju Życzeń. Odwrócili głowy i
gapili się na nas bez skrupułów. Zero dyskrecji... - Nigdy bym was
nie zdradziła.
-
A jak nam to udowodnisz?
Pytanie
zawisło w powietrzu.
-
Nikt nie wie, jak zginęła Galinda – drążyła Demelza. - Może
Alecto wcale nie chce cię dopaść, może to tylko taka gra,
współpracujecie razem?
Oddychałam
tak głośno, że przestawałam słyszeć jej słowa. Krew w moich
żyłach zaczęła się gotować. Obca siła panowała nad moim
ciałem, ja sama nie byłam w stanie. Szok, wściekłość...
-
I pewnie odcięłam sobie rękę, aby wyglądało naturalnie?! -
krzyknął mój głos, podtykając jej kikut pod sam nos. Przez jej
twarz przebiegł cień obrzydzenia.
-
Może Galinda się broniła – kontynuowała. - Może to była
ostatni rzecz, jaką zdążyła zrobić zanim ją... zabiłaś.
Obca
siła uniosła moją prawą, zaciśniętą w pięść, dłoń.
Uderzyłam. Raz, drugi, trzeci... łzy wypłynęły spod moich
powiek. Wrzasnęłam jak zranione zwierzę. Obdarte kostki przynosiły
mi ukojenie. Dźwięk pękających kości.
Jednak
Demelza nie pozostała mi dłużna. Nawet nie wiem, kiedy zepchnęła
mnie z hamaka i teraz ona leżała na mnie. Jej krew kapała na moją
twarz. Jedna kropla wpadła do moich rozchylonych ust. Poczułam
nieprzyjemny, metaliczny zapach.
Jak
przez mgłę widziałam jej rękę. Nie zamknęłam oczu. Była kilka
cali od mojej twarzy i nagle trach. Obca siła nas rozdzieliła.
Dwóch chłopaków, których imion nie potrafię sobie przypomnieć,
wkroczyło do akcji. Jeden trzymał Demelzę, drugi mnie. Choć robił
to wyjątkowo niezręcznie, jakby brzydził się dotknąć mojej
lewej ręki. Dzięki temu wyrwałam się mu bez problemu.
Popatrzyłam
na Demelzę tylko przez chwilę, po czym splunęłam pod nogi jej
własną krwią. Nie myśląc zbyt wiele, odwróciłam się na pięcie
i wybiegłam z Pokoju Życzeń.
Moje
nogi same poniosły mnie w stronę zachodniego skrzydła. Po kilku
minutach odnalazłam znajome, drewniane drzwi. Zapukałam. Mosiężna,
ozdobna klamka przekręciła się z cichym brzdękiem. W progu stał
Eddie.
-
Czemu ty ciągle wybierasz tak późne pory? - zapytał na
przywitanie. Po chwili jednak jego mina spoważniała. Jego palce
otarły krew z mojego policzka.
-
To nie moja – rzekłam szybko. - To Demelzy.
Bez
słowa wpuścił mnie do środka. Przeszłam przez niewielki, pusty
hol, minęłam drzwi od łazienki i wkroczyłam do jego prywatnej
sypialni. Usiadłam na starym, połatanym fotelu, niepasującym do
ogólnego wystroju. Mężczyzna uklęknął obok mnie i ujął moją
prawą dłoń. Nic nie mówiąc, wyjął białą chustkę i otarł
krew z pozdzieranych knykci. Wzdrygnęłam się.
-
Dlaczego ją uderzyłaś? - zapytał, przeszywając mnie wzrokiem.
Zacisnęłam
powieki, a spod rzęs wypłynęły strumienie gorących kropel.
Zachłysnęłam się własnymi łzami.
-
No już, nie płacz. - Usłyszałam jego kojący głos.
Jednym
ruchem podniósł moje ciało. Sam usiadł w fotelu, a mnie usadowił
na swoich kolanach. Objął mnie mocno i kołysał jak małą,
bezbronną dziewczynkę.
-
Ona obwinia mnie za śmierć Galindy... - wyszeptałam.
-
Co? Może źle ją zrozumiałaś?
-
Doskonale ją zrozumiałam! Powiedziała, że współpracuję razem z
Alecto...
-
Ta dziewczyna nie ma za knuta rozumu – odpowiedział cicho,
przytulając mnie mocniej. - Ale już wszystko jest dobrze...
-
Nie chcę tam wracać – jęknęłam.
-
Dobrze, nie każę ci. Możesz zostać ze mną.
Spojrzałam
mu prosto w oczy. Dziwny, znajomy obraz...
-
Eddie... - Nasz usta dzieliło dosłownie kilka cali. - Pocałuj
mnie...
Mężczyzna
nie ociągał się długo. Wyjął różdżkę i zgasił większość
świeczek. Komnatę spowił mrok. Z łatwością uniósł moje ciało
i położył na łóżku. Pod opuszkami czułam delikatny atłas.
-
Ja nie wiem, czy…
Jednak
nie dane było mi dokończyć. Nasze usta spotkały się w długim i
namiętnym pocałunku. Spijał z warg słony posmak moich łez...
Różne
dwie historie, tak jak Ty i ja
nie wie nikt jak to się mogło stać.
chyba już za późno,
będzie co ma być
czy się boisz tak jak teraz ja? **
nie wie nikt jak to się mogło stać.
chyba już za późno,
będzie co ma być
czy się boisz tak jak teraz ja? **
Jakiś
natrętny wróbel sprowadził mnie do rzeczywistości. Najchętniej
bym go wypatroszyła. Wspomnienie tamtych chwil zniknęło tak szybko
jak się pojawiło. Twarz Eddiego znów pokrył kurz. Nie
pamiętałam...
Niespodziewanie
drzwi się otworzyły. Spłoszony ptak odleciał. Też
chciałam odlecieć... Do
pomieszczenia wkroczył Kingsley. Bez ostrzeżenia odwrócił fotel
tak, abym mogła obserwować wnętrze pokoju, a nie tylko widok za
oknem.
-
Masz gościa – rzekł.
-
Masz gościa – powtórzył, jakby myślał, że go nie słuchałam.
- To Molly Weasley – kontynuował, a ja na dźwięk tego nazwiska
uniosłam głowę i popatrzyłam na niego. - Chciała do ciebie
przyjść, uznałem, że to dobry pomysł. Tylko proszę, bądź...
taktowna. W czasie walki zginęło dwóch jej synów.
-
Kto? - zapytał niespodziewanie mój głos. Zabrzmiał zupełnie
obco.
-
Fred i Ron – odpowiedział cicho, po czym odwrócił się na pięcie
i wyszedł z pokoju, zostawiając uchylone drzwi.
Te
słowa uderzyły we mnie niespodziewanie niczym piorun. Były takie
chwile, kiedy wydawało mi się, że głębiej spaść nie mogę, że
już nic nie jest w stanie mnie ruszyć, że jestem wyprana z emocji,
a moje życie jest tylko bezsensownym istnieniem. Myliłam się. Te
słowa sprawiły, że znów stałam w otchłani ciemności, a świat
zaczynał malować się w czerwonych barwach. To wszystko nie było
koszmarem...
Drzwi
się uchyliły. Do pomieszczenia weszła niska kobieta. Minęło
trochę czasu od naszego ostatniego spotkania. Widać było, że
mocno schudła. Miała zapadnięte policzki i wyraźne zmarszczki
wokół oczu i ust. Włosy, dawniej kasztanowe, teraz spowijały
liczne, srebrne nitki. Jej twarz wyrażała ogromny smutek i żal.
Molly Weasley przeszła w swoim życiu stanowczo zbyt wiele.
-
Dzień dobry – rzekła bardzo cicho. - Mogę wejść?
I w
jednej chwili nie potrafiłam już nad sobą panować. Głośny
szloch wyrwał się z mojej piersi, a po bladych policzkach popłynęły
strumienie gorących łez.
-
Nie płacz. - Usłyszałam spokojny głos.
Kobieta
podeszła do mnie i usiadła obok mnie na łóżku. Nawet nie wiem,
kiedy znalazłam się w jej objęciach. Łkałam jak małe dziecko.
Przycisnęłam swoją twarz do jej piersi tak, że mogłam usłyszeć
bicie jej serca. Gładziła moje włosy...
Nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że to uczucie nie jest mi zupełnie
obce.
-
Już dobrze. - Słyszałam jak przez mgłę. - Wszystko będzie
dobrze...
I
przez jedną krótką chwilę, dosłownie przez momencik, uwierzyłam,
że może mieć rację.
-
Jesteś taka podobna do Galindy – rzekła po chwili pani Weasley. -
Nie mam na myśli tylko wyglądu zewnętrznego... Urodziłyście się
tego samego dnia, a w zasadzie tej samej nocy. Pamiętam dokładnie.
Noc spadających gwiazd...
-
Czy to zobowiązywało nas do spełniania życzeń? - zapytałam
przez łzy.
Przez
twarz kobiety przeszedł delikatny cień uśmiechu. Wyjęła z
kieszeni białą, wykrochmaloną chustkę z ręcznie wyszywanym
haftem i otarła mi łzy. Jej gest różnił się od tego, który
wykonywał tata, kiedy płakałam w dzieciństwie. Był pewniejszy.
-
Same w sobie byłyście jak spełnione marzenie – odpowiedziała,
patrząc mi prosto w oczy. - Robiłyście to nieświadomie.
-
Ja... chciałam pani coś jeszcze powiedzieć. Chodzi o Galindę.
Kobieta
w jednej chwili wyprostowała się jak struna i napięła wszystkie
mięśnie, gotowa, aby w razie czego uciec z mojego pokoju jak
najdalej. Nie byłam do końca pewna, czy dobrze robię, nie
wiedziałam, kogo tak naprawdę powinnam słuchać. Głosu własnego
rozsądku czy Eddiego? Nie wolno kłamać, ale wolno nie mówić
nic...
-
Byłam przy niej, kiedy umierała – wydusiłam z siebie. - Chciałam
jej pomóc i...
Kolejna
fala łez przerwała moją wypowiedź. Nie mogłam złapać tchu.
- To
już nieważne. - Usłyszałam tylko. - To przeszłość, która
niczego nie zmieni. Nie zwróci jej życia. Ginny, razem z Arturem
wiemy, że ona nie umarła przez swoją chorobę. W Hogwarcie działy
się złe rzeczy, a ty jesteś tego przykładem.
Zapadła
chwila milczenia przerywana moim cichym łkaniem. W pewnym momencie
poczułam delikatne kopniecie, a potem kolejne i kolejne.
Zmarszczyłam czoło, przeklinając pod nosem. Nie uszło to uwadze
pani Weasley.
-
Nie daje ci spokoju? - spytała.
W
odpowiedzi pokiwałam tylko głową, próbując wyczuć dłonią
delikatnego miejsca. Byłam świadoma tego, jak się porusza, jednak
każdy próby wyobrażenia sobie tej istoty kończyły się falą
mdłości.
-
Powinnaś coś zjeść – oświadczyła kobieta po chwili. -
Przyniosłam ci domowy posiłek.
-
Nie chcę...
- Ty
nie musisz chcieć. Ale on chyba jest głodny – dodała, wskazując
mój brzuch.
Nie
miałam siły się sprzeczać. Zresztą nielwie by to dało. Miałam
do czynienia z kobietą, która przeszła ciążę sześć razy. Ten
stan towarzyszył jej przez pięćdziesiąt cztery miesiące życia
co daje blisko cztery i pół roku jej życia.
~*~
Jednak
zdecydowałam się na trzy posty alternatywy mniej więcej tej
długości każdy. Może być? Musi... Jak pisałam tę notkę byłam
z niej zadowolona. Nadal jestem choć do ulubionych nie należy.
Zmienili
mi plan na uczelni i nie mam już laborek z chemii po nocach...
szkoda.
Pozdrawiam
serdecznie, Ściskam i całuję.
* -
A. Dąbrowska – Czekam
**
- A. Dąbrowska – Nie mogę cię zapomnieć
---------------------------------------------------------------
Szkoda, że i Ron zginał. W takim razie chyba Hermiona pozostaje tylko nadzieją czarodziejów w alternatywie, bo jako jednya była z Harrym przez cały czas i wie, o co chodzi. Zaskakuje mnie też ciągłość w sianiu zła przez śmierciożerców. Myślałam, że po przejęciu władzy trochę się uspokoją, ale przecież w gruncie rzeczy Voldiemu chodziło o to, żeby mugole nie istnieli...
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, na miejscu Kingsley'a też bym się nieco wkurzyła. Ginny jest nieodpowiedzialna, że tak osłabia swój organizm będąc w ciąży. No, chyba, że jednak zdecydowała, że mamusią nie chce być i robi to świadomie ;p
Aż sobie odpaliłam "The scientist" Coldplay'a, pasował idealnie do tej notki :)
pozdrawiam :)
Zabiłaś Rona! ;<
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo smutny. Tyle śmierci, tyle katastrof... Ginny jest ciężko, wcale się jej nie dziwię. Ja też chyba bym zamknęła się w sobie. Ale ona nie może. Ma dziecko, musi być za nie odpowiedzialna. To powinno dać jej siłę, chociaż nie mówię, że będzie to łatwe.
To okropne o co Demelza oskarżyła Ginny. Z drugiej strony nigdy jej nie ufała i lepiej jest obwiniać innych, a już w szczególności Ślizgonów - czasami naprawdę mam wrażenie, że Gryfoni byli totalnie zaślepieni i uprzedzeni.
Nowy szablon bardzo mi się podoba, pozdrawiam serdecznie ;)
Dobry rozdział, długi, ja lubię długie, można było poczuć klimat. podobały mi się bardzo te wspomnienia, dały trochę zycia i spowodowały, że rozdział nie był tak przeraźłiwie dobijający... ponadto rozmowa z panią Weasley była mimo wszysctko pocieszająca, myśle, że dobrze im obu zrobiła
OdpowiedzUsuńWidzę nowy szablon. ^^ Jest prześliczny, lubię taki klimat. No i piosenka na początku rozdział i w nagłówki, której nałogowo słuchałam w wakacje, potem przestałam, a teraz przez Glee chyba znowu się zaczęło. O, teraz chyba też ją sobie włączę. ^^
OdpowiedzUsuńRozdział był niesamowicie klimatyczny. Wręcz czułam tę pustkę, chłód, niemoc. A kiedy czytałam o katastrofie najpierw pociągu, a potem samolotu humor pogorszył mi się jeszcze bardziej. Idealnie to opisywałaś, tak... Bez emocji, i właśnie przez to wszystko było takie prawdziwe.
Na miejscu Ginny chyba zabiłabym Demelzę. Wiem, wiem, i tak się na nią rzuciła, ale co ta dziewczyna sobie wyobraża?! Ginny zabiła Galindę, Ginny ich zdradzi, Ginny współpracuje z Alecto. Najchętniej sama bym ją uderzyła.
Podoba mi się relacja Kingsley - Ginny. Jest między nimi coś takiego... Hm. Jakby K. po śmierci Remusa został dla rudej nowym ojcem. Ona oczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ja to tak odczuwam. No i pani Weasley, za którą nie przepadam. Tak, wciąż. Baba mnie irytuje, nawet nie wiem czemu. To chyba zostało mi po czytaniu HP.
Miałam napisać coś jeszcze, ale gdzieś to zgubiłam. \m/ W każdym razie jestem zachwycona tym rozdziałem. <3
Pozdrawiam. :)
Rozdział mi się podobał, miałam tylko zastrzeżenia co do zachowania Molly. Jakoś inaczej wyobrażałabym ją sobie po śmierci dwóch synów, kiedy rana po zabójstwie jej jedynej córki jeszcze się nie zabliźniła. Poza tym dobro przegrało wojnę... Cóż, Molly po takich wydarzeniach byłaby dla mnie roślinką, która siedzi tylko w domu i zanosi się płaczem, będąc w głębokiej depresji. Rodzina i dobro było dla niej zawsze największym priorytetem, innych nie miała. A teraz straciła zbyt wiele...
OdpowiedzUsuńMimo wszystko w rozdziale czuć było świetny klimat, cieszę się również, że wplotłaś tutaj wspomnienie dotyczące Demelzy. Nie przepadam za jej postacią, ale lubię o niej czytać w Twoim opowiadaniu, hah ;) Jakoś tak podoba mi się spowób, w jaki kreujesz ją na jędzę, a ja o takich jędzach czytać lubię ^ ^
Całuję,
Leszczyna
Przepraszam, że (znowu) zawalam i komentuję po dłuższej przerwie, aczkolwiek sama nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam zaległe rozdziały i... Och, aż brak mi słów, ale może wszystko po kolei;>
Gratuluję drugiej rocznicy; to niewątpliwie spore święto i fajnie, że o tym pamiętałaś. Na na swoim blogu pamiętałam o pierwszej rocznicy, drugą totalnie olałam, a trzecia? Sama nie wiem, jak będzie.
W życiu Ginny niewątpliwie sporo się teraz zmienia. Ta ciąża to ciągle coś, do czego nie mogę się przyzwyczaić. No, właśnie ciążą, która swój początek bierze w pamiętnej nocy z Eddiem. Bardzo spodobała mi się retrospekcja, którą zamieściłaś, która przybliżyła to wydarzenia i sprawiła, że łatwo zrozumieć, dlaczego Ginny znalazła się w objęciach młodego Snape'a.
Zastanawiam się, co teraz będzie. Harry nie żyje, Remus nie żyje, Ron, nie żyje, Remus nie żyje. Co się stanie dalej? Bo wychodzi na to, że jednak zło wygrało, co jest smutne i przygnębiające.
Pozdrawiam i obiecuję poprawę w kwestii regularnego pojawiania się tutaj.
Po pierwsze - cudny szablon. Każdy jego kawałek mnie zachwyca, w dodatku jest na nim tekst lubianej przeze mnie piosenki...Nie zmieniaj go szybko, proszę!
OdpowiedzUsuńPo drugie - rozdział poruszył mnie jak mało który. Zaczynając czytać byłam spokojna, a kończąc miałam łzy w oczach i ściśnięte gardło. W tej notce świetnie oddałaś dynamikę uczuć, targających Ginny i jej otoczeniem. Nie dziwię się, że wpadła w taki amok.
To wspomnienie było szokujące. Znienawidziłam Demelzę. Jak ona śmiała?! W głowie mi się to nie mieści. Bardzo dobrze, że dostała od Ginny w twarz.
W alternatywie sprawy mają się dużo gorzej. Nie tylko Fred, ale też i Ron? No i sam Harry. O mamo, trudno mi to sobie wyobrazić.
Biedna Molly. Ale i tak zachowała w sobie resztki woli życia, myślę, że Ginny powinna brać z niej przykład.
Ógółem cały rozdział taki smutny...Muszę się uspokoić ;)
Ciągle mnie zaskakujesz. Tak potrafisz człowieka zaskoczyć, że nie wiem, co w tej sytuacji napisać, jakie słowa dobrać. Zaskoczona byłam kompletnie, że Ron mógł umrzeć. No jak mogłaś to zrobić:( [z tej świętej trójki, to jego najbardziej lubiłam, bo w pewnych aspektach przypominał mnie]. No nic, trzeba się podnieść.
OdpowiedzUsuńCo tu dużo mogę mówić, bo chyba już sama wiesz, jak działają na mnie twoje notki. A w szczególności takie, w którym jest wiele bólu i smutku. Przemyślenia Ginny dogłębnie mną wstrząsnęły. Te fragmenty o katastrofach lotniczych było dobrze wpasowane.
Molly, jak ja ją uwielbiam za taką nieustającą się troskę. Nie znała blisko Ginny, a potraktowała ją tak, jakby była jej matką:) Jakbym z powrotem czytała o prawdziwej Ginny, a Alternatywy nie było:)
A Demelzę bym potraktowała jakimś zaklęciem! Ach, byłam w ogromnym szoku, że tak potraktowała Ginny. Ją mogła ją osądzać o współprace z Alecto! To sie w głowie nie mieści.
O i słodki Eddie^^ Pojawił się, tylko we wspomnieniach, ale się pojawił:) Jestem to ciekawa, czy się spotkają. Czy przeżył? Ach, zaczynam się bać.
Czekam na next:*
Całuję:*
Na początek wspanialy szablon.
OdpowiedzUsuńTaki według mnie inny od tego do jakich przywykłam w Twoim wykonaniu i szalenie mi się podobał.
Ach co do rozdziału... naprawdę bardzo smutny i przecudowny.
W końcu pojawił się Eddie tęskniłam za nim.
najbardziej pragnęłam zabić Dezmelzę... no jak ona może myśleć iż Ginny będzie wstanie ich zdradzić.
I czy Harry naprawdę nie żyje?
Jakoś ciężko mi to przełknąć nie wiem czemu.
Mimo wszystko czekam na ciąg dalszy gdyż powalasz samą siebie.
według mnie coś niesamowitego.
Laboratorium z chemii xD Mam ogromny zaciesz, gdy o tym myślę. Ja się ostatnio dowiedziałam, że mam się tak nie cackać, bo woda z cukrem i węglem mi nie wybuchnie ;p
OdpowiedzUsuńHammmm... Widzę, że zdecydowałaś się na inne zakończenie alternatywy. W sensie inny wynik walk i takie tam. W sumie, to kanoniczne może pochowało kilka osób, ale nie było specjalnie tragiczne. No ale Remusa zabiłaś. Eh, szkoda, bo ja osobiście go uwielbiam. Ale nie można mieć wszystkiego.
Hm, kurczę, zamordowałaś Pottera. Masz zamiar ciągnąć wojnę? Uch, nie mogę się doczekać. Uwielbiam takie morczne czasy.
Molly Weasley. Uosobienie ciepła, spokoju, matczynej dobroci i ciepłych ciasteczek. Co jak co, ale nie można zaprzeczyć, że Molly Weasley to wręcz wzorcowa pani domu. To dobrze, że przyszła do Ginny. Takiej kobiecie nikt nie da się przeciwstawić. Nawet samego Dumbledore'a rozstawiłaby po kątach.
Czekam na Eddie'go. Ginny wciąż o nim wspomina, ale mi brakuje jego osoby "na serio". Tak w całości. Ale z tego co widzę w zapowiedzi, w następnym rozdziale się pojawi.
A tak w ogóle, Severus przeżył?
Pozdrawiam.
Ty chyba naprawdę lubisz mylić ludzi :D Po zapowiedzi, spodziewałam się, że Ginny naprawdę spotka się z Eddiem, a tymczasem był tylko wspomnieniem, w którym wyjaśniłaś nam jak Lupin trafiła pod skrzydła chłopaka.
OdpowiedzUsuńDemelza... cóż ja mogę na jej temat powiedzieć? Że jestem zawiedziona? Przecież, w rzeczywistości Ginny i Demelza były najlepszymi kumpelami za pan brat, choć obydwie miały charakterek, to zawsze mogły na siebie liczyć. Jak ona mogła oskarżyć Ginny o coś tak perfidnego? Co, myśli, że ruda nie ma uczuć, bo jest jadowitą ślizgońską żmiją?
No i ta rozmowa z Molly... przynajmniej tutaj Ginny potrafi się z nią dogadać w swojej obecnej sytuacji.
Tęsknię za Eddiem, a moją wyobraźnię poruszają jakieś mroczne scenerie w dwóch ostatnich rozdziałach alternatywy. I nie uwierzysz co Ci powiem... GINNY MI SIĘ ŚNIŁA!
Pozdrawiam ;*
Miałma ndizje, że jednak będzie niespodziewane zmartwychwstanie Harry'ego.. ron nie żyje... Jak mogłaś?! Jak mogłaś to tka skończyć?!
OdpowiedzUsuńPrawie się popłakałam.