sobota, 10 listopada 2012

101 ROZDZIAŁ: Dawne dzieje

Zamykam oczy chcę już spać.
Nie spotkam ciebie, Nie ma na to szans.
Niech noc trwa niech nie wstaje dzień,
To koniec mówię sobie jeszcze raz.
Ania Dąbrowska

Dni mijały. Miałam wrażenie, że wszystkie są takie same. Uzdrowiciele uśmiechali się słodko i cieszyli, że czuję się już lepiej. Tak im mówiłam, choć nie do końca była to prawda. Przychodziły do mnie tłumy, rodzina, przyjaciele, ja czułam się samotna i zagubiona w białej pustce.
Bałam się zasnąć. Próbowałam jak najwięcej myśleć i analizować. Często zdarzało się, że nie do końca wiedziałam, w której rzeczywistości się znajduję. Zamęczałam się i katowałam ciągle z szeroko otwartymi oczami. Ze zmęczenia było mi słabo i niedobrze, krew coraz częściej płynęła mi z nosa.
Raz przyszedł do mnie Albert Walker. Wyglądał identycznie jak wtedy, kiedy oświadczył mi, że jestem w ciąży. Nawet tak samo poprawiał swoje okulary w drucianych oprawkach, które wiecznie zsuwały mu się z nosa. Przez niego rozbolała mnie głowa, a fala mdłości przeszła przez żołądek. Zatęskniłam za moim malutkim synkiem, którego miałam już nigdy nie zobaczyć. Za jego gładką i miękką skórą i delikatnym zapachem mydła.
Płakałam przez kolejne dwa dni, nie chcąc nikogo widzieć na oczy. Walker już więcej nie pojawił się w mojej sali. Często się zastanawiałam, czy on aby na pewno istniał... Przecież wszyscy kiedyś musieli zniknąć. Czekałam cierpliwie, aż przyjdzie kolej na mnie.
Po trzech tygodniach wypuszczono mnie do domu. Słabą, niemogącą samodzielnie ustać na nogach. W sumie sama tego zażądałam. Rodzice nie byli do końca przekonani, ale uszanowali moją decyzję. Nie chcieli się kłócić.
Zaopatrzono mnie w szereg eliksirów wzmacniających i kazano dużo odpoczywać. Uzdrowiciel miał przychodzić do mnie co trzeci dzień, aby sprawdzić, czy na pewno nie potrzebuję dłuższej hospitalizacji.
Tym sposobem zamieniłam białą salę z jednym oknem, szafką i łóżkiem na mój niewielki pokoik z zielonymi ścianami, żółtymi zasłonami, stolikiem, krzesłem i plakatami ulubionych drużyn quidditcha. Jednak, siedząc tam i wpatrując się w zielone wzgórza skąpane w blasku wieczornego słońca, czułam się jak intruz. Myślałam o Galindzie, która mieszkała tutaj przez niecałe siedemnaście lat swojego życia. Miałam wrażenie, że wszędzie czai się jej zapach.
Nie mogłam pozbyć się myśli, że to nie jest mój dom...

Czerwiec był wyjątkowo deszczowym miesiącem. Nie było słonecznych dni. Każdego ranka witały mnie gęste, ciemne chmury, przez które nie mógł się przedrzeć nawet najsilniejszy promień światła. Anglię nawiedzały burze i powodzie, mugole nie wiedzieli, jak sobie z nimi radzić. Nieposkromiony żywioł zabierał im domy i dobytki, na które pracowali przez tyle lat swojego życia.
A ja przynajmniej miałam pretekst, aby siedzieć w pokoju. Nie musiałam się wietrzyć na werandzie, która tak okrutnie przypominała mi czas spędzony z tatą. Na szczęście nie było na niej czerwonych pelargonii...
Po południu ktoś bez pukania otworzył drzwi do mojego pokoju. Do pomieszczenia wtargnęła mama. Nie miała na sobie połatanej sukni ani poplamionego fartucha. Wyglądała, jakby miała w planach gdzieś wyjść, gdzieś, gdzie nie wypada pojawiać się ubranym po domowemu. Stanęła na puchatym dywanie i, patrząc mi prosto w oczy, położyła dłonie na biodrach. Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc jej stanowczość.
- Ubieraj się – oświadczyła.
- Co? Przecież jestem ubrana. Nie chodzę w piżamie od rana do wieczora – rzekłam.
- Wiem i cieszę się, ale chcę, abyś poszła ze mną w pewne miejsce, a wytarte spodnie i szeroki sweter nie są najlepszym wyborem. Zrobisz to dla mnie i założysz coś schludnego? - zapytała, nadal lustrując mnie wzrokiem.
- Ale ja nie chcę nigdzie iść. Źle się czuję, a poza tym pada deszcz...
- Ginny, nie zachowuj się jak dziecko. Nie możesz wiecznie siedzieć w pokoju. Trochę ruchu ci się przyda – odpowiedziała, po czym bez pytania podeszła do mojej szafy. Otworzyła ją na oścież, zamyśliła się na chwilę i wyjęła proste, czarne spodnie i ciemnozielony sweter. Położyła zestaw obok mnie i najwyraźniej nie miała w planach zostawić mnie samej w pokoju.
Mama miała już wprawę. Najwyraźniej, kiedy trzy lata temu wpadłam w depresję, dokształciła się z jakiś mądrych książek, jak postępuje się z takimi nastolatkami. Nie było zmiłuj. Kochała mnie bardzo i chyba właśnie w ten sposób to okazywała – wiedząc, co jest dla mnie najlepsze.
Pomogła mi się ubrać, uczesała włosy i związała je w ciasny warkocz. Wszystkie te czynności robiła dokładnie, z należytym szacunkiem.
- Mamo, nie jestem już dzieckiem – szepnęłam w pewnym momencie.
Nie odpowiedziała. Kiwnęła tylko delikatnie głową i wpięła mi we włosy czarną wsuwkę, aby powstrzymać niesforny kosmyk. Na końcu popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się delikatnie. Najwyraźniej była bardzo zadowolona z efektu swojej pracy.
Z trudem udało mi się ją powstrzymać przed wiązaniem moich butów. Okryłam się szczelnie peleryną i naciągnęłam obszerny kaptur na głowę. Byłam gotowa.

Teleportowałyśmy się przed bramę prowadzącą na stary, prawie zapomniany cmentarz. Spróchniałe drzewa chyliły się pod dziwnym, nienaturalnym kątem. Ich gałęzie wyginały się w przerażający sposób. Miejsce to było puste, a zarazem przepełnione. Dostrzegłam kilka niewyraźnych, przygarbionych sylwetek. Czułam obecność marzeń, niepełnionych pragnień i niedotrzymanych obietnic. Wszystko to wiło się wokół mojego ciała i zaciskało mocno kajdany niewolnictwa.
Było jeszcze dość wcześnie. Tutaj nie padał deszcz, choć słońce i tak nie miało siły przedrzeć się przez grubą warstwę chmur. Pod nogami czułam grząskie błoto, dokładnie tak, jak tamtego, pamiętnego dnia.
- Czemu mnie tu przyprowadziłaś? - zapytałam, wspierając się na ramieniu mamy i rozglądając się po nagrobnych płytach z wyrytymi imionami, nazwiskami, datami urodzenia i śmierci ludzi, którzy kiedyś tak jak ja stąpali po ziemi.
- Bo chcę ci coś pokazać – odpowiedziała szybko.
- Wiem, kto tutaj leży – rzekłam. - Byłam tutaj. Powiedziała mi o tym miejscu Lizawieta Pietrowicz, jej przyjaciółka z lat szkolnych. Uczyła mnie przez te kilka miesięcy w Hogwarcie obrony przed czarną magią.
- Nic nie szkodzi – szepnęła mama, brnąc dalej przez błotniste alejki.
- A dlaczego kazałaś mi się ładnie ubrać?
- Bo zmarłym należy się szacunek, Ginny – odpowiedziała cicho, bojąc się zakłócić panująca, mroczną ciszę.
W końcu doszłyśmy do szukanego grobu. Na płycie nie stała żadna świeczka, nikt nie położył nawet skromnej wiązanki. Gruba warstwa spróchniałych liści przykryła wygrawerowane litery.
Nie patrząc na mamę, uklęknęłam przed płytą. Opuściłam nisko głowę, powstrzymując napływające do oczu łzy. Drżącą dłonią odgarnęłam mokre liście. Elisabeth Ginevra Sempere... 1960 – 1981... Słyszałam złowieszczy szum wiatru, po plecach przeszły mi dreszcze.
- Dlaczego mugole i czarodzieje mają wspólne cmentarze? - spytałam. Przez chwilę zabrzmiało to tak, jakbym znów miała kilka lat i bezkarnie mogła pytać o jakieś błahostki i kwestie, które nie mają jasnego wytłumaczenia.
- Nie wiem – odpowiedziała. - Może dlatego, że po śmierci już nie ma murów? Może wszyscy możemy żyć razem w jednym świecie? A może dlatego, abyśmy własnoręcznie wykonywali niektóre czynności, okazując w ten sposób szacunek zmarłym?
Podniosłam się z kolan i otrzepałam brudne od błota spodnie. Zauważyłam, że mama wyciąga w moją stronę białą, wykrochmaloną chusteczkę. Przyjęłam ją ze skinieniem głowy i otarłam gorące łzy.
- Przepraszam bardzo – odezwał się głos za naszymi plecami.
Odwróciłam się mechanicznie, patrząc prosto w oczy starszej, zgarbionej kobiety okrytej grubą chustą. Zrobiła kilka niepewnych kroków w naszą stronę.
- Nie chcę paniom przeszkadzać, ale czy wiedzą może panie, co stało się z tą starą kobietą, która przychodziła tutaj prawie codziennie? Od jakiś dwóch miesięcy jej nie widziałam. Trochę się martwię, zawsze zamieniłyśmy ze sobą parę słów...
- Przykro mi, nie potrafię pani pomóc – odezwała się mama, zerkając na mnie kątem oka. - A kim była ta staruszka dla panny Sempere?
- Była jej babcią...
Kolana znów zaczęły się pode mną uginać. Świat zaczął wirować. Miałam wrażenie, że zewsząd wydobywają się głosy. Mówiły coś, jednak ich szepty przeradzały się w jeden głośny krzyk, nie byłam w stanie rozróżnić słów. Poczułam zimny dotyk na plecach, ramionach i udach. Szum, jęk, wrzask.
Zemdlałam...
Zaciskam oczy by nie przerwał nikt,
Kiedy senny w głowie wyświetlam film.
Wstrzymuje oddech by nie umknął mi,
Bo wszystko to, co mam to moje nic,
To moje nic...*

Kiedy w końcu doszłam do siebie znów byłam w swoim pokoju. W pierwszej chwili nie potrafiłam powiedzieć, czy scena na cmentarzu wydarzyła się naprawdę. Bolała mnie głowa, a dźwięk bębnienia kropel deszczu o szybę sprawiał, że irytowałam się jeszcze bardziej.
Po chwili drzwi znów się otworzyły. Przez moment byłam pewna, że zobaczę w nich mamę, która znów będzie kazała mi się przebrać i zabierze mnie na cmentarz. Pomyliłam się, na szczęście...
Do pomieszczenia weszła szczupła dziewczyna o jasnych, ściętych na wysokości uszu włosach i obsypanej piegami twarzy. Galinda Doyle, kiedy zobaczyła, że ją obserwuję stanęła jak sparaliżowana i otworzyła szeroko oczy.
- Przepraszam – jęknęła. - Rodzice mówili, że śpisz. Nie chciałam wpaść tak bez pukania.
- Nic nie szkodzi, to twój pokój – oznajmiłam, a ona zmarszczyła w odpowiedzi idealnie wyregulowane brwi.
- Co ty gadasz? - spytała, podchodząc bliżej i przysuwając sobie krzesło.
- Nic, nieważne... wszystko mi się miesza.
- Co ci się miesza? - dopytywała się.
- Jejku, Galindo, czy ty musisz wszystko wiedzieć?
- Och... przepraszam, poniosło mnie. Po prostu czasem nie wiem, jak z tobą rozmawiać. Oczywiście nie mam nic złego na myśli, chodzi o to, że dużo ci opowiadałam, kiedy... spałaś. I teraz nie wiem, czy pamiętasz cokolwiek. To takie... krępujące, przynajmniej dla mnie.
- Nie martw się, nie słyszałam, co mówiłaś – odpowiedziałam cicho. - Śniłam.
- Śniłaś? Mam nadzieję, że chociaż o czymś miłym. Bo my wychodziliśmy z siebie, martwiąc się, że już nigdy się nie obudzisz.
- Dostałam drugie życie – szepnęłam, uśmiechając się delikatnie. - Znów byłam dzieckiem. Alecto pokazała mi, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wychowała się z tatą... tym prawdziwym tatą. Z Remusem.
Przez twarz Galindy przeszedł cień zwątpienia. Na początku obiecałam sobie, że nikomu tego nie powiem, ale z nią było inaczej. Komuś musiałam się zwierzyć, inaczej nie dałabym rady dłużej tak funkcjonować.
- W szkole byłam taka jak ty, a ty, taka jak ja. Zabawne... Byłam Ślizgonką, przyjaźniłam się z Nessi i nienawidziłam świętej trójcy. A ty miałaś cechy prawdziwej Gryfonki. Byłaś odważna, honorowa, dzielna i zdolna do wielkich poświęceń.
- I co? Chciałaś tam zostać? Podobało ci się tamto życie?
- Nie... Wszystko się pokomplikowało. W szóstej klasie zginęłaś z mojej winy. Dostałyśmy szlaban u Alecto, zakatowała cię na śmierć. Ja wtedy straciłam rękę. Może to głupie, ale czasem zapominam, że ją mam. I był tam Eddie. Pracował w Hogwarcie, pomagał w skrzydle szpitalnym. Zakochałam się w nim od pierwszego wyjrzenia... Jakie to niesamowicie denne.
Zamyśliłam się na chwilę, spoglądając na krople deszczu leniwie spływające po zimnej szybie. Usłyszałam, jak Galinda cicho odchrząkuje. Chciała wiedzieć, co było dalej.
- Byłam z nim w ciąży. Urodziłam syna. Był taki malutki, kruchy i bezbronny.
- Ginny, wiesz, że to nie wydarzyło się naprawdę?
- Wiem... ale on był żywy. Słyszałam bicie jego serca – dodałam, wstrzymując oddech na chwilę. - Czarodzieje przegrali, to Voldemort zwyciężył w wojnie. I wszystko przeze mnie. Harry, mój tata, Ron... oni wszyscy umarli. A wiesz, co stało się z Eddiem? Zostawił mnie. Wyjechał do Francji razem z Nessi.
- A nie pomyślałaś, że wydarzenia miały taki przebieg ze względu na to, co działo się tutaj? Może ktoś, coś do ciebie mówił w danej chwili i nagle wszystko zaczęło wariować?
- Może tak, a może nie... - szepnęłam bezgłośnie. - W takim razie ty opowiadałaś o Harrym. Zakochałaś się w nim.
- Zwariowałaś?! - jej podniesiony głos wyrwał mnie z amoku, w którym tkwiłam od dobrych kilku minut. Otworzyłam szerzej ochy. Miałam wrażenie, że włosy na jej głowie stanęły dęba ze złości. - Nie czuję nic do Harry'ego! A nawet jeśli tak by było... On by na mnie nigdy w życiu nie spojrzał. Cały czas gadał tylko o tobie.
- Serio?
- Tak, serio.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Nagle do mojego serca zapukała nadzieja na to, że kolejny dzień nie będzie tak szary, jak na początku mi się wydawało. Galinda odwzajemniła gest, choć nie do końca rozumiała, o co mi chodzi.
* * *
Ech, czas zacząć piec rogale Marcińskie :) Pewnie większość z Was nie zna tej tradycji, a szkoda. Lubię moją małą ojczyznę, jaką jest Wielkopolska. Serio, Wrocław nie jest tak fajny jak Leszno.
A co do rozdziału. Następny będzie wisienką na torcie, długi, pełen przemyśleń i zwrotów akcji a do tego... streszczenie historii, którą miałam zawrzeć w Here we go. 

Jak to jest napisać 100 rozdziałów? Hmmm... Duma, ogromna duma.  
-------------------------------------------------

19 komentarzy:

  1. Aach, nie mogę się doczekać już rogali :D na szczęście nie trzeba długo czekać :D
    Ja i tak podziwiam Ginny, że daje radę. Po takiej konfrontacji rzeczywistości z tym, co by mogło być pewnie wielu by zwariowało i skończyło na wydziale u Munga obok Lockharta. A ona daje sobie jakoś radę i mylą jej się fakty tylko czasami. Magia? :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Alternatywa miała być czymś przyjemnym dla Ginny i z pewnością była, bo mogła trochę czasu spędzić z Remusem, ale teraz trudno jest odróżnić jej rzeczywistość od snu. W ogóle trudno jest mi się przyzwyczaić do tego świata, tak samo jak jej, o tylu sprawach pozapominałam, przez chwilę byłam zaskoczona jak wspomniałaś o Galindzie, z wiadomych przyczyn. Czyżby Ginny zaczęła brać Harry'ego na poważnie? :P
    Pozdrawiam (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Rogale, rogale, rogale xD Dzisiaj już jadłam, mówiąc szczerze. Były ogrooomne! Większa niż dwie moje dłonie ;p
    Rozdział wspaniały. Mam nadzieję, że nie złączysz mi Gin z Harrym, bo nie wiem, co sobie zrobię. Chyba się zabiję :D W ogóle, niech Eddie już wróci. Stęskniłam się za nim ;) Ciekawe, co Galinda opowiadała Gin... Myślę, że Harry jej się podoba, tak swoją drogą. A tak z innej beczki... Gin ma prababcię? Jaj :D
    Mamma mia, jaki nieskładny komentarz. Kureczka wodneczka.
    Kończę, bo pies mi krakersy wyżera.
    Pa pa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielkopolanka, a poszła do Wrocławia na studia... Czuję się zdradzona i oszukana jako Poznanianka. ;P

    A rozdział... Hm. Nie wiem czemu, ale przez chwilę się pogubiłam z tym, kim właściwie jest teraz Ginny. Pokoje, jej syn, trochę mi się poplątało i musiałam się skupić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział był naprawdę bardzo wspaniały. Zdziwiłam się, że Gin ma prababcię? I teraz nachodzą mnie pytania. Czemu nie odszukała prawnuczki? Czy zna jakieś tajemnice lub wydrzenia, które mogą jeszcze bardziej odmienić życie Ginevry? Ojć, widzę, że chyba Galinda coś tam do Harry'ego ma, choć może się mylę. Ale jeśli on nie będzie z Ginny, to marzę o tym by był z Galindą<33 :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale śliczny szablon <33 Zakochałam się :D Rewelacyjny :***

      Usuń
  6. Gdzie jest Eddie ?! Niech natychmiast wraca! A tak serio to ta rzeczywistość jest dla mnie strasznie dziwna. Jestem przestawiona na alternatywę i czasami czytam i mam takie: co? Przecież to nie tak powinno być. A potem przychodzi otrzeźwienie bo to nie jest ta sama Ginny. Kolejny raz zadziwia mnie to że wychowanie w innej rodzinie miało na nią taki wpływ. Chociaż obecnie nie przypomina tej Ginny z rzeczywistości . Ale nie jest też tą z alternatywy. Utknęła pomiędzy. Chwilowo nie mogę się na niczym skupić bo ciągle tkwię pod urokiem nowego odcinka Glee. Jestem kompletnie nie do życia. Nie mogę się doczekać tego wielkiego, następnego rozdziału. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ginny chyba może jeszcze trochę czuć się taka wyobcowana, prawda. W końcu przez tak długi okres czasu jej nie było i byłoby chyba rzeczą wręcz nie do uwierzenia, gdyby nagle przeszła nad tym do porządku dziennego.

    Ciekawa jestem, co właściwie ma znaczyć końcówka. W jakim sensie w Ginny rodzi się nadzieja? Nadzieja na lepsze jutro, powrót Eddiego czy odżycie uczuć do Pottera? Bo tak siedze i się nad tym zastanawiam, ale ostatecznie nic nie przychodzi mi do głowy.


    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Też bym była dumna, gdyby udało mi się napisać 100 rozdziałów ;P. Ale chciałabym choć jedną historię ukończyć w całości ;).
    Rozdział był dobry, myślę, że fajnie oddałaś zagubienie Ginny po wybudzeniu. W końcu alternatywa też była w pewnym sensie jej życiem, i teraz sama nie wie, co było prawdą, a co jedynie złudzeniem.Tak samo jest przekonana, że żyła z Remusem i tęskni za nim, i niemal nie pamięta, że tak naprawdę wychowywali ją Weasleyowie.
    Podobała mi się też rozmowa z Galindą, ciekawa byłam, czy Ginny opowie komuś o alternatywnym życiu.
    A kiedy szli na ten cmentarz, byłam pewna, że idą do Remusa i Tonks, ale jednak nie ;P. W każdym razie, ciekawa sprawa z tą babcią.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dojrzale i poruszająco opisałaś zagubienie Ginny, która wciąż przeżywała jeszcze tamto życie i tych ludzi, których tam zostawiła. Żal mi się zrobiło, że dziewczyna już nigdy nie ujrzy swojego synka albo Nessi. Niby to sie nie działo naprawdę, ale z pewnością zostawiło trwały ślad w jej głowie. Choć po analizie uważam, że rzeczywistość jest lepszym miejscem, ze względu na osoby, które wciąż jeszcze są wokół Ginny.
    Podobało mi się tutaj zachowanie Molly. Podziwiam osoby, które nawet po tylu przejściach są w stanie wykrzesać z siebie stanowczość i pomóc innym.
    Ginvera miała babcie, czyli prababcie dla Ginny? Szkoda, że dziewczyna nie zdążyła z nia porozmawiać.
    Mówiłaś, że w następnym rozdziale ma się wyjaśnić kilka spraw z Here we go, z czego baaardzo się cieszę, bo od zawsze mnie one nurtowały.
    I jeszcze jedna rzecz...Albert Walker? Czy to nie postać z Twojego drugiego opowiadania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie, nie, to tylko zbieżność imion i nazwisk :) ten Albert stąd ma prawie 50 lat więcej niż tamten. po prostu strasznie podoba mi się to imię i nazwisko.
      a co do Ginny. Ciężko mi o tym pisać, bo naprawdę nie mam pojęcia jak ona się czuje. ale nieskromnie powiem, że chyba udało mi się z tego wybrnąć :D

      Usuń
    2. Aha, rozumiem. Właśnie wiedziałam, że czas z tego i tamtego opowiadania się nie zgadza, ale myślałam, że to może jego ojciec...:P Mówiąc szczerze, mi też się podoba to imię :)

      Usuń
  10. Molly to najwspanialsza matka, jaką znałam. Jest bardzo uczuciowa, troskliwa. Ginny miała ogromne szczęście, że trawiła na tak cudowną matkę, jaką była Molly. Czasami nawet sobie myślę, jaką byłbym matką Elizabeth, gdyby żyła. A pewnie już tego się nie dowiemy i tylko można wyobrazić sobie, jakby to było:)
    Rozmowa Ginny z Galindą bardzo fajna. To miłe, że Ginny zwierzyła się Galindzie, co przeżywała w drugim życiu. A wzmianka o Harrym bardzo mnie zainteresowała. Może faktycznie dadzą sobie szansę. Jedyne co mi pozostaje to czekać na kolejny bieg wydarzeń:)

    Całuję:**

    OdpowiedzUsuń
  11. Molly jest kochana. Może i nadopiekuńcza, ale przez to taka wspaniała. Ginny ma teraz mętlik w głowie, nie dziwię się. To takie dziwne, przeżyć dwa życia i znaleźć się znowu w jednym, pamiętając co było w tym drugim. Jak odróżnić jawę od snu?
    Pamiętam, że kiedyś miałam całą serię głupich snów, które przedstawiały moje życie codzienne. Nie było w nich nic dziwnego, ale były głupie bo później nie wiedziałam, czy coś mi się śniło, czy stało naprawdę. Kiedyś np. śniło mi się, że pożyczałam koleżance długopis i później pragnęłam go od niej odzyskać, a ona biedna nie wiedziała o co mi chodzi ;P
    Także współczuję Ginny. Nie dość, że jej życie jest pogmatwane najbardziej jak mogłoby być, to jeszcze ta jej prababcia. Czy spotka się z nią? Czy może zmarła i ta okazja przepadła?
    Jestem też ciekawa, czy Eddie wróci. No i czy Galinda też tutaj się kocha w Harrym, ale nie przyznaje się do tego, bo on nadal kocha Ginny.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. No nie dziwię się. Stówka na karku to poważna sprawa ;p Ale są historię, które nigdy się nie nudzą.

    Pani Weasley - ideał matki. Zawsze mnie to jednocześnie zachwyca i denerwuje. Bo wszystkie inne przy niej wydają się być takie szare i nieidealne. Albo skopiowane z niej. No, ale to nie jest kobieta do bólu miła i dobra, przecież wyraźnie widać, że to ona rządzi w Norze. Podoba mi się, że nie zatracasz tego obrazu. Pani Weasley nie może być wyblakła i przeciętna.

    Galinda nie bardzo rozumie, o co Ginny chodzi. Ale trudno się dziwić. Trudno zrozumieć, że ktoś mógłby przeżyć swoje życie dwa razy. Przy czym żadna z wersji mu się nie podobała. Wyobrażam sobie odczycia Galindy na myśl, że mogłaby być Gryfonką i podkochiwać się w Potterze ;p

    I oczywiście, jak zwykle, nuta niepokoju na koniec. Wszyscy teraz będą dumać, co się stało z prababcią Ginny.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Aj nie dziwię się.
    Masz powody do dumy naprawdę.
    Sam rozdział jest piękny i poruszający moje serce.
    Czytając znów miałam łzy w oczach.
    Wiem powtarzam się ale Ty naprawdę wiesz jak to zrobić.
    Podoba mi się sam rozdział poświęcony Ginny i jej... hmmm sen?
    Możliwe też że Galinda po części miała racje ale nie jestem do końca pewna.
    No i musiałas zostawić kilka zagadek że będę niecierpliwie oczekiwać ciągu dalszego.

    p.s. zauroczył mnie ten szablon.
    Nie wiem czemu ale tak trochę kojarzy mi sie z Anią z zielonego Wzgórza.
    Zawsze tak ją sobie wyobrażałam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiem, że to zabrzmi strasznie, ale cieszę się, że Ginny ma jakieś problemy. Że nagle wszystko nie wróciło do normy, że Eddie nie wyznał jej miłości i nie przyrzekł dozgonnej wierności. Przez te dalsze trudności, mętlik w głowie Ginny, wszystko jest wiarygodne, prawdziwe, autentyczne. Oczywiście szkoda mi Ginny, bo trochę w życiu już wycierpiała, ale od razu nigdy nie jest dobrze.
    Uwielbiam Molly właśnie za tą jej nadopiekuńczość. Chociaż może bywać to denerwujące, kiedy mieszka się z nią pod jednym dachem. Nie zmienia to faktu, że jest naprawdę kochaną osobą. Bardzo dobrze ją opisałaś. Uchwyciłaś to, co w niej najważniejsze.
    Rozmowa Ginny z Galindą była świetna. Wyobrażam sobie co musiała czuć Galinda, kiedy Ginny zasypała ją tymi alternatywnymi wspomnieniami. Dobrze, że zaczęła w końcu z kimś rozmawiać.
    I teraz zżera mnie ciekawość. Co Ginny knuje?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja słyszałam o rogalach Marcińskich, pochwalę się. :) Wrocław widziałam tylko przez jeden dzień, ale nie wydaje mi się taki okropny. Prześliczne miasto, jeśli tylko nie musisz codziennie stać w korkach itd.
    Przy scenie na cmentarzu miałam łzy w oczach. Mama Ginny jest jednak bardzo mądrą kobietą, chociaż podczas czytania HP jakoś tego nie zauważałam.
    Galinda, ach. <3 Kocham tę dziewczynę, to zdecydowanie moja ulubiona bohaterka Ginevry. I wcale nie dlatego, że wielbię piegi.
    Nie dziwi mnie to, że Ginny nie do końca radzi sobie w "tym" świecie. Dwa życia stapiają się w jedno, a ona nie wie, co z tym zrobić. Cieszę się za to, że w końcu komuś o tym powiedziała. I jejku, dopiero teraz zrozumiałam, że przecież tamta Ginny też żyła, a tej prawdziwej musi być strasznie ciężko - nagle odzyskała rękę, przyjaciół, dobro wygrało, ale za to straciła syna. To trochę przerażające.
    To już jeden z ostatnich rozdziałów, a ty wciąż pozostawiasz niektóre sprawy nierozwiązanymi. Czekam na wyjaśnienie tych wszystkich zagadek.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Galinada + Harry forever! Ginny i Eddie forever! Proooszę. Masm ndzieję, ze nasza kochana Ginny w końcu przyzwyczai się do rzeczywistosći. Fakt, jej decyzja powrotu była trudna...

    OdpowiedzUsuń

Ginowaci